Cieszę się, że napisaliście. :-)
Acid ma rację – najbardziej irytujące dla twórców i dla fanów jest to, kiedy do produkcji wtrąca się dział sprzedaży od wydawcy. Arcymistrz Jon Van Caneghem skarżył się na to w którymś wywiadzie, że ostatnie gry Might and Magic i Heroes wyszły średnio, bo dział sprzedaży 3DO pouczał New World Computing, co mają robić i za ile – mimo że ludzie z NWC mieli po kilkanaście lat doświadczenia w branży i to oni byli projektantami!
Uważam, że skoki na kasę można robić dobrze albo źle. Najlepszy przykład to chyba Heroes Chronicles, dodatki do Heroes IV albo minidodatki do Heroes VI – absolutne przepłacanie za minimum nowości. Mimo to takie Heroes Chronicles jest w jakimś sensie warte tej ceny, bo to *produkt kolekcjonerski*, kunsztowny, wytrawny, który dostarczył fanom niezapomnianych przygód, osładzał oczekiwania na Heroes IV, podsycał apetyt, a ortodoksyjnym ultrafanom takim jak Acid, Alamar i Cepheus dał wiele godzin debat nad niuansami fabuły. Skokiem na kasę był *sposób wydania*, a nie sama jakość. To komercyjny gadżet, ale wspominany 10–15 lat po premierze, w wywiadzie z twórcami gry przez fanów, którzy podekscytowani zrobili o tym całą stronę.
Inny dobry przykład „pozytywnego skoku na kasę” to sposób wydawania dzieł Tolkiena. Po śmierci zrobił się na niego szał i zaczęto po kolei, małymi porcjami wydawać wszystko, co Tolkien napisał i jest w jakikolwiek sposób związane albo niezwiązane ze Śródziemiem – np. jakieś niszowe „Dzieci Hurina”, „Atlas Śródziemia”, „HOME” czyli „History of the Middle-Earth”, i tak dalej, czego sam Tolkien nawet nie zamierzał opublikować. Mimo to takie drogie bajery są właśnie elitarne, wysokiej jakości, pożądane i są w jakimś sensie towarem luksusowym, przepłacanym materialnie, ale dla wielu wartym każdej ceny.
Acid Dragon… Dr-Agon - przypadek?
No i jest jeszcze co najmniej jedna kontrowersja - o sprzedaży nie decyduje tylko jakość gry. Decyduje też marka i reklama. Powiedzmy sobie szczerze - sporo fanów HoMM kupiłoby nawet cegłę, jeśli byłyby wygrawerowane na niej litery „Heroes of Might & Magic”. I do takich ludzi adresowane są np. mini-dodatki z dwumapowymi kampaniami za 40 zł. Typowy „skok na kasę”, czyli poleganie na marce, a także naiwności i przyzwyczajeniach kupujących.
Już to sobie wyobrażam – „Might and Magic: The Brick”. Można by fanom wmówić, że to oryginalna unikatowa cegła z Castle Ironfist, Harmondale, Zamku Gryphonheart albo innego znanego miejsca. Ja bym kupił. :-D
NWC albo syn Johna – Christopher Tolkien – potrafili nabijać kasę z marki z klasą, zarabiać na *fanatykach, a nie szerokich masach*. Czy to samo można powiedzieć o Ubisofcie? No nie wiem. Przed długi czas za przeproszeniem olewali ciepłym moczem *tych najwierniejszych, najdawniejszych i przez to najbardziej zasłużonych fanów, którzy z pasji gromadzili całe kolekcje, pisali na forach tysiące postów, zakładali własne strony, robili serii darmową reklamę przez publikowanie i upamiętnianie informacji, o których zapomnieli sami twórcy, w udręce uczyli się grafiki i kodu szesnastkowego, żeby zrobić mody do gier, a niektórzy nawet dostali się po latach do firmy – np. Marzihn z Celestial Heavens (Julien Pirou).* Dopiero niedawno – czyli gdzieś od czasu Tribes of the East i Heroes VI - producenci wzięli jakąś lekcję, zaczęli wspominać z szacunkiem dawnych bohaterów, zauważać strony fanowskie, linkować do nich (!), składać im życzenia jubileuszowe, konsultować z nimi nowe gry, a nawet robić mapy o VARN, CRON, starych częściach Heroes i MM – na których przecież nic nie zarobili. Dlatego zacząłem mieć o Ubi trochę cieplejsze zdanie, chwalić Heroes VI i Heroes Online, aż tu nagle znowu pokazali swoje prawdziwe oblicze (na słowno „mroczne” nie zasłużyli) – ucięli wsparcie dla zabugowanego Heroes VI, a MMX ma szanse wyjść jak plan pięcioletni w kołchozie.
Trzeba jeszcze wspomnieć o jednym wyjątku. Sama saga Might and Magic i jej pierwsza część nie powstały dla kasy. Zrodziły się w natchnionym umyśle i sercu Jona Van Caneghema, który znał uwielbiał prawdziwe RPG. Nie zawsze mógł zebrać na sesję swoich znajomych, to zrobił komputerową grę single player i małą firmę z żoną Debbie i z Davidem Mullichem. Oprócz tego człowiek tak ma, że jak o czymś pomyśli, coś zrobi, intensywnie się czymś interesuje albo czegoś nauczy, to często chce to opublikować albo jakoś spożytkować – tak samo było z Van Caneghemem, który był młody, zdolny i interesował się grafiką, matematyką i programowaniem, a oprócz tego miał wizję. To człowiek dokładnie tej samej epoki i tego samego formatu i kalibru co Steve Jobs albo Bill Gates.
Na koniec jeszcze małe pytanko: czy ktoś kiedyś opublikował, jaki budżet miały kolejne gry Might and Magic i Heroes? Jeśli nie, to czy były jakieś domysły i oszacowania? To mogłoby dać do myślenia.