Prawda z tymi znakami. Ale jak robiłem tą mapkę wielu grało w wersji angielskiej i nie dało sie czytac z polskimi znakami. Dlatego też wybrałem mniejsze zło.
Z dziennika:
Moje szkielety wzbraniały się wejśc na statek. Lęk przed otwartą przestrzenią był tak silny, że poczułem pierwsze objawy buntu. Słowne próby perswazji nie podziałały, musiałem poczynic kolejne, mniej miłe. Wybrałem najgłośnieśniejszego szkieleta i nie wahając się ani sekundy skróciłem go o głowę. Stanąłem od strony lądu i dałem im 3 sekundy na wybór: mój miecz albo pokład statku. 1,2 ... i wszyscy byli na miejscu gotowi do podróży.
Kotwica w górę, żagle w górę i płyniemy na północ szukac czerwonego namiotu klucznika, który da nam hasło- klucz do Błogosławionej Ziemi. Pełni nadziei, że bez przeszkód dotrzemy do celu pokonujemy kolejne mile, aż nagle zza horyzontu pokazują się nam najczarniejsze, z czarnych chmur. Wiatr, woda - dwa żywioły z którymi musieliśmy walczyc przez kilka godzin wyczerpały do cna moje szkielety. Wielu z nich bezpowrotnie zginęło w odmętach czarnej wody, ale pozostali pokazali, że są prawdziwymi wojownikami, którzy w obliczu niebezpieczeństwa dają z siebie wszystko.
Gdy było po wszystkim, gdy niebieskie niebo rozświetliło świat, ukazał nam się ląd. W oddali majaczył nam czerwony dach namiotu klucznika. Ochoczo pomogliśmy sobie wiosłami i dotarliśmy do lądu. Och cudowne uczucie stałego lądu. Każdy z nas poruszał się jakby miał już we krwi morze alkoholu (co jak gadam - jakiej krwi).
Klucznik okazał się moim starym druhem z młodzieńczych lat. Postawił się i wytoczył kilkuletnie wina przedniej marki. Wino lało się strumieniami - dosłownie. Moje oczy doznawały katuszy, gdy szkielety litrami marnowały tak przedni trunek, który wlewając w swoje szczęki, ściekał w całości na piasek.