Arcymagu:
Co do PDF-ów w alternatywnych lokalizacjach - robię tak tylko profilaktycznie; 35 numer CI na serwerze Jaskini nie działał co najmniej trzem osobom - nie ściągał się albo wyświetlał się nieprawidłowo i dopiero otworzenie drugiego kanału przesyłu, w tym wypadku sendspejsa problem rozwiązało. By nie dezorganizować prymatu FTP Jaskini, celowo umieszczam linki alternatywne poniżej z zaznaczeniem, aby używać w przypadku niemożności posłużenia się właściwym źródłem.
Jeżeli chodzi o matrycę - sęk w tym, że znaczenie tego terminu jako "wzornika, do którego przez kopiowanie dochodzi się do różnic względem kopii i oryginału" zakorzeniło się dosyć mocno nie tylko w owej metaforycznej "pracy jednego mądrego profesora", ale i powszechniej, w publicystyce, gdzieniegdzie w pracach naukowych innych mądrych profesorów. Nie kwestionuję oczywistego faktu prawdziwości Twojej definicji, chciałbym jedynie doprecyzować, że oprócz niejako "oficjalnego" rozumienia tego słowa dochodzą także inne, mniej lub bardziej celowe, udane i fortunne, od których coraz trudniej się odseparować i które przylgnęły do języka właściwie nierozerwalnie. Spotkał się z nimi chociażby Hubi - stąd jego zrozumienie dla tego wyrażenia, które zinterpretował po mojej myśli. Nawiasem mówiąc nie zdziwiłbym się, gdyby za kilkadziesiąt lat to właśnie znaczenie było podawane w słownikach jako równoważne dzisiejszemu...
Dotykając problemu wytniętego przez Ciebie w EDIT-cie, muszę niestety stanąć lekko w kontrze do Twoich argumentów, z którymi zresztą się zgadzam. Słownictwo używane w tekstach jest zależne tylko i wyłącznie od inwencji, warsztatu i charakteru pisarskiego samego autora. Nie zajmuję się oczywiście wpływem postronnych, recenzentów, krytyków na ten język - de facto jednak to publicysta tworzy dla publiki, a nie publika dla siebie samej - dlatego też nie uważam za właściwe, żeby to ona determinowała, jaką metodą i używając których słów autor może przelewać swoje myśli na papier.
Ta sytuacja, sam przyznasz, grozi publicystom popadnięciem w samouwielbienie, oderwanie się od rzeczywistości literackiej, a ponadto - autorytaryzmowi myśli i arbitralności przekazu. Dlatego istnieje wachlarz środków perswazji - od łagodnej, miękkiej krytyki w wątkach pokroju tego, w którym obecniej obaj piszemy, aż po dramatyczne decyzje o zerwaniu prenumeraty czy bojkocie danego dziennikarza. Ów arsenał, wytaczany wcale nierzadko publicyście przez zawiedzionych nim odbiorców utrzymuje, a przynajmniej - powinien, także moralnie, utrzymywać brać piszącą w ryzach i nie dopuszczać do wykwitu szkodliwych dla czytelników idei i praktyk.
Z tego też tytułu o ile przyznaję Ci, Arcymagu, stuprocentową rację, jeżeli chodzi o zasadność zwracanie uwagi na styl i formę przekazu, o tyle bałbym się tak radykalnego wezwania do gruntownej zmiany nie tylko na poziomie pisania, ale i myślenia. Pozwólny autorowi decydować o wyborze terminów i ich obsadzie, zwracając mu uwagę na konkretne przypadki i akcentując je bardziej, niż całość. Do tego, "żeby ich użycie w przyszłych tekstach w CI było bardziej przemyślane", twórca powinien dojść sam. Sztuka kompromisu to to, o czym, często boleśnie, i tak przekona się każdy, kto mierzy ambicję i siły na zamiary.
Trudne słowa rażą część osób, ale dla innych są wręcz wskazane - i na odwrót: łatwe sformułowania są poważane przez jednych, podczas gdy dla innych są objawem ignorancji językowej i nieumiejętności posługiwania się profesjonalizmami. Obydwu grupom nie sposób dogodzić, ale można zgrabnie pomiędzy nimi balansować, lawirować - tego jednak trzeba uczyć się przez całe życie.
Odnosząc te słowa do mnie: kiedyś, jeszcze na początku liceum, obstawałem twardo ze zwolennikami słów trudnych, potem "poszedłem na łatwiznę" (wolne żarty - przestałem pisać cokolwiek wartościowego). Urywek rozważań o kujonach został importowany z bloga, w którym celowo powróciłem do zagmatwanej syntaksy oraz "naukowości". Nie uważam, żeby była przesadna - w końcu jesteśmy coraz starsi i mądrzejsi, dorastamy także pod względem językowym - to, co kiedyś rzeczywiście raziło, teraz staje się w oczywisty sposób zrozumiałe i klarowne.
Wyłowiłem także Twoją uwagę, którą, jeśli mogę o to poprosić, mógłbyś rozwinąć. Oto ona: "Przykład się akurat trafił i akurat wydał mi się mocny, ale to problem obecny w CI już od jakiegoś czasu i dotyczący większej ilości zupełnie niepotrzebnych >>trudnych<< słów." Nie przypominam sobie tego zarzutu formułowanego przy okazji ubiegłych wydań, dlatego z chęcią skierowałbym tor dyskusji na te właśnie tory. Sądzę, że okraszona większą ilością przykładów da do myślenia "sprawcom" dużo bardziej - i wszechstronniej! - aniżeli nasza obecna polemika, właściwie dwuosobowa i zawężona do "matrycy".