Gorące DysputyKarczma Pazur Behemota - "Ignorancja, czyli czego tygrysy nie lubią najbardziej" |
---|
Tarnoob31.10.2011Post ID: 65283 |
Żyjemy w złotym wieku i złotym miejscu – medycyna rozwija się na naszych oczach, nie ma w pobliżu wojen, PKB rośnie w przyzwoitym tempie, jest Internet, kultura rozkwita w niewyobrażalnym stopniu, itd. To, na co pozostaje nam narzekać, przeważnie jest spowodowane nie nędzą, brudem, zarazą czy czymś takim, a dużo częściej animozjami i drugim człowiekiem. Bez dwóch zdań jako jedno z najbardziej irytujących czy załamujących zjawisk można wymienić ludzką ignorancję. Czy spotkaliście się z jakimiś wyjątkowo rażącymi, wręcz nieprzyzwoitymi przypadkami, czy to u otoczenia, czy u siebie? Przyznaję z biciem się w pierś, że może nawet rok temu nie rozróżniałem zbytnio Inków, Azteków i Majów. <facepalm> Do tego trochę świeżbiące są doniesione przez Mosquę w Osadzie informacje, że duża część Polaków nie rozumie tekstu pisanego. Niedawno nawet przemyślałem listę regionów i pojęć, których mylenie lub wrzucanie do jednego worka jest pewnym nietaktem lub nawet nieporozumieniem. Nie ukrywam, że zainspirowało mnie Heroes VI i jego miks egipsko-mezopotamski w Necropolis. -.-' Jakie dostrzegacie źródła ignorancji? Czy pokrywa się ona Waszym zdaniem z ubytkami w wykształceniu, wykonywanym zawodem, regionem Polski, osobowością albo innym potencjalnie korelującym czynnikiem? Wreszcie: czy ignorancję da się jakoś zwalczyć, zwlaszcza u siebie? Banałem jest stwierdzenie, że wiedza ludzka jest zbyt szeroka, by mógłby jej w całości chociaż liznąć sam jeden człowiek. Banał ten rodzi jednak pytanie: czy jest to mandatem na ignorancję? Przypomina się znany program „Matura to bzdura”. Ba, zapytam jeszcze: czy możliwym jest robienie sobie jakiejś autodiagnozy, zapobieganie wyjściu na irytującego głupka? Ignorant pali bzdury bezwiednie; czy jest jakaś wewnętrzna czujka, która pozwalałaby stwierdzić „oho, tutaj chyba się za bardzo nie znam, więc lepiej coś doczytać i na pewno się nie wypowiadać:”? Ponadto nasuwa się pytanie, jak się ustosunkowywać do ignorancji własnej. Wielu Jaskiniowców – i nie tylko ich – stwierdza zgodnie, że z trudem się przyznają do swoich postów sprzed paru lat. Czy tłumaczyć się z tego („no przestańcie, jesteśmy tylko ludźmi”), racjonalizować („każdy był kiedyś młody i głupi”), płakać, zmieniać sieciową tożsamość, próbować to rekompensować czy może machnąć ręką? Wysuniętych pytań jest sporo, ale żywię nadzieję, że to pozwoli większej liczbie ludzi (i innych zamieszkujących jaskiniowy biotop potworów) znaleźć bodziec do wypowiedzenia się. Tarnoob zaprasza do dyskusji. |
Kordan31.10.2011Post ID: 65285 |
W zasadzie nie mam nic mądrego do powiedzenia w tym temacie ale słyszałem kiedyś, że na olimpiadzie historycznej w gimnazjum, do której pytania układał absolwent UJ był taki kwiatek "Wskaż na mapie Królestwo Mezopotamskie". Przypuszczam, że co bardziej kumaci gimnazjaliści mieli problem ze wskazaniem czegoś co nigdy nie istniało. |
Cedric31.10.2011Post ID: 65286 |
Znam osobę, która myślała, że Chappi to takie płatki śniadaniowe ale to nic. Najgorsze, że kupiła to i zjadła z mlekiem. Trzeba być prawdziwym ignorantem, żeby po samym opakowaniu nie stwierdzić, że to karma dla psa. Tak naprawdę ta osoba miała kupić płatki Chocapic na których był pies, tyle że rysunkowy. |
Mosqua1.11.2011Post ID: 65298 |
Tarnoob, nie ma co się bić w pierś, bo to nie Twoja strefa kulturowa i możesz się nie znać. Jako Europejczyk możesz nie rozumować zawiłości w kwestiach kultur, narodów czy wierzeń azjatyckich czy afrykańskich. I tak w drugą stronę. Ważną sprawą jest też to, że sprawy życia codziennego wybijają się przed "wiedzą systemową", a z biologii wiemy, że nieużywane zanika. Codzienność ogranicza ludziom czas, a ten który już się uchował, wolą przeznaczyć na jakieś "lekkie potworki" z telewizji czy prasy. Suma sumarum - są dwie podstawy rosnącej ignorancji -> brak czasu i lenistwo. Rażące wyczyny ignorantów znaleźć można na Youtube wśród teleturniejowych wpadek. Ale to można zrozumieć - stres, trema, adrenalina zakłócają myślenie. To jest jednak pryszcz. Do urzędów idą młodzi, wykształceni, z pięcioma fakultetami a zrobienie prostego bilansu finansowego w windowsowskim arkuszu kalkulacyjnym jest rzeczą niemożliwą. Nie potrafią zrobić nawet sumowania całej kolumny czy całego wiersza. Inny "wielki wyczyn" (o którym warto wspomnieć) zauważyłam u mojej młodszej siostry, co miała zbiór danych i miała wyliczyć średnią. Wsadziła dane do komputera i przepisała bezmyślnie wynik. No i średnia była większa jak maksimum, i nie chciała mi uwierzyć że to musi być źle. Cóż, czekają nas ciekawe czasy... |
Alchemik2.11.2011Post ID: 65319 |
Tak. Wszyscy z tego mandatu korzystamy, bowiem wszyscy jesteśmy ignorantami. :) Rozumiem, że temat traktuje bardziej o jaskrawej ignorancji, lukach w elementarnej edukacji (bądź dyletanctwie, które poruszyła Mosqua), a nie o braku wszechwiedzy specjalistycznej. Biochemik może i nigdy nie słyszał o manieryzmie, a historykowi sztuki ATP może kojarzyć się najwyżej z rankingiem tenisowym i ręce nikomu z tego powodu nie opadną, jak sądzę. Przy tej okazji przypomina mi się coś kiedyś zobaczone w TV, gdzie sprawdzano wiedzę Amerykanów pytaniem o to, gdzie leżą Węgry (a może to była Bułgaria?). Wypadło zabawnie, chociaż przeciętny Madziar czy Bułgar o istnieniu Wyoming też nie musi wiedzieć. |
Alistair2.11.2011Post ID: 65343 |
Sorry Tarnoob Jedwabislav, ale co chcesz od słów mecenas i mecenat? Jak najbardziej dotyczą one tego samego - chodzi o opiekę nad artystami, wspieranie ich finansowo. Dzisiaj słowo mecenas oznacza również prawnika, ale drugie znaczenie tego słowa jest jak najbardziej prawidłowe. |
Architectus3.11.2011Post ID: 65350 |
*Zachęcony zaproszeniem do dyskusji dodaje coś od siebie* W nie tak odległej przeszłości, przez długi czas potrafiłem rozróżnić Persję od Iranu. Co więcej, ignorowałem samego siebie i swój bieżący stan, zapadając się w odmęty żałości. W ramach praktyki, dążę do okrojenia swojej chęci natychmiastowego wykazania sprawności absolutnej. Jeśli dostrzegę rażące błędy w swojej wypowiedzi to ją poprawiam. Zwykle zachowuję poprzednią formę wpisów, aby mieć porównanie do aktualnie pisanego posta i wiedzieć, co jest do poprawienia, a nie zmieniać go w nieskończoność, co zwyczajnie prowadzi do nieukończenia. Na dodatek, ignorowałem swoją tendencję do wykonywania czynności w zbyt późnym terminie. Wprowadzona jakiś czas temu metoda trwałego zapisywania istotnych rzeczy do zrobienia wraz z niezbędnym czasem przeznaczonym na nie, jakoś się sprawdza. Myślę, że źródłem ignorancji jest wrodzona w człowieku pogoń za zachowaniem życia i podtrzymywaniem wygody w postaci szybkiego, bez względu na środki, wzbogacenia i wykorzystania dóbr tylko dla siebie. Reszta, jak powiedział Tarnoob, zależy od zewnętrznych czynników, takich jak warunki bytowania. Omnibusa nie spotkamy, ale znajomość haseł z encyklopedii zawierającej wiedzę popularnonaukową jest do osiągnięcia, jeśli zajmowalibyśmy się tylko tym przy obranym zawodzie bycia encyklopedystami. W sumie, to ignorowanie wybranych treści jest klasyfikacją ogarniającego nas natłoku informacji w dobie komputerów. Pewna część wiedzy ogólnej może być przez nas przyswojona, jeżeli będziemy na ten temat prowadzić polemikę wśród osób, z którymi spędzamy życie. Stąd wnioskuję, że nawoływanie o zbyt szerokiej wiedzy ludzkiej jest wymówką na swój pierwotny instynkt przetrwania łączący się z bezczynnością w trakcie czegoś więcej, niż własne, chwilowe potrzeby. Przemożenie ignorancji łączy się, według mnie, z praktykowaniem określonych zachowań, tak długo, aż wejdą one nam w krew, niwelując szkodliwe przyzwyczajenia. Autodiagnoza będzie zamachem na własne oszlifowane przez doświadczenia ego, który dosłownie nie wypali. Jestem bardziej za tym, żeby wsłuchać się w bliskich, kiedy znajdują się w naszym otoczeniu, a następnie dociekliwie pytać o zaskakujące konkluzje dotyczące ich poglądu na nas samych. Nie zapobiegniemy poczucia bycia irytującym głupkiem. Jednak, gdy tak się poczujemy, jest okazja na zmiany, które ograniczą niechciane powtórzenia. Wszystko zależy od tych, którzy są wokół nas. Jak są szczerzy, to zwrócą nam uwagę w odpowiednim momencie. Kiedy będziemy w stanie to zaakceptować i myśleć o zmianach, mamy pierwszy krok do zapobiegających zwyczajów. Co do wypowiedzi Alchemika, brak konkretów we własnej wiedzy praktycznej skłania mnie za każdym razem do obecności tutaj. Od czegoś powinienem zacząć, wprowadzić w swoje zwyczaje odczucie pasjonowania się jakąś dziedziną wiedzy, która nie izoluje mnie od innych, a raczej przyciąga, co jest niby reakcją na akcję, która w początkowym zamierzeniu miała doprowadzać do zbliżania się w znajomości do wiedzy zawartej w encyklopedii. Sam przyjmuję dosłowne znaczenie ignorancji, jako brak wiedzy bez określania powodu, inne wobec przyjętego, jakim zwykle jest świadome jej lekceważenie. W zamian takie słowo przedstawiałbym jako stronienie od wiedzy, a nawet surowiej, w postaci lekceważenia. |
Duzeom3.11.2011Post ID: 65352 |
Zwykłem często mawiać "Ignorancja gorsza od głupoty". Podane przykłady nie odróżniania Mayów od Inków (ba! ja też ich nie odróżniam) są przykładem niewiedzy i bądź co bądź niewiedzy nieszkodliwej. Dla mnie ignorancja nie jest stricte niezainteresowaniem, lenistwem czy brakiem czasu w poznawaniu wiedzy z innych dziedzin. Dla mnie ignorancja jest lekceważeniem wiedzy innych, bycie mądrzejszym w danej dziedzinie niż ekspert, nie przyjmowanie zdania innych czy ich poglądów. Jest to tkwienie w ustalonych schematach wiedzy i poznania oraz nie wychodzenia ze swoich murów. I w tej postaci ignorancja jest na prawdę denerwująca. Bo zwykła głupota może być dobra - na przykład prostota i laickość może nieść ze sobą pozytywy. Jednak ciemnota i ograniczenie jest cechą zwykle w 100% negatywną. |
Agon3.11.2011Post ID: 65353 |
Machnąć ręką. Tarnoob najwyraźniej uznał, że ludzie muszą wszystko wiedzieć nawet jeśli komuś jakaś wiedza nie jest potrzebna. Nie mam pytań, cóż za eugeniusz, którego razi pospólstwo. Normalnie znów mi się przypominają dyskusje z Mosquą. |
Silveres3.11.2011Post ID: 65357 |
Macie rację, każdy po części... Ludzie którzy chcą wiedzieć i chcą się otworzyć na wiedzę, będą wiedzieć takie rzeczy i zwracać uwagę na nie reszcie społeczeństwa której wcale nie jest to do życia potrzebne. Owszem większa wiedza to duży +, ale tylko u tych którym jest ona potrzebna. Po co Ci będą wzory chemiczne gdy jesteś sportowcem czy muzykiem? I odwrotnie, po co jest chemikowi czy informatykowi potrzebna znajomość nut lub pierwiastków? To tyle z mojej strony... |
Tarnoob23.12.2011Post ID: 67039 |
No dobra - w takim razie dochodzimy do innego zagadnienia – gdzie leży granica między ignorancją a brakiem erudycji, obowiązkowym a nadobowiązkowym? Kordan kiedyś wspominał w tej karczmie, że pewne fakty znać wypada choćby z racji bycia Polakiem. Zgodzicie się? Jeżeli tak, to jakie nazwiska, wydarzenia i miejsca byście umieścili na liście „żal nie wiedzieć”? |
Laysander24.12.2011Post ID: 67041 |
Znać daty bitwy pod Grunwaldem, powstań narodowych, powstania warszawskiego, wybuchu II wojny światowej, odzyskania niepodległości i zapewne wielu wydarzeń tak oczywistych, że nie przychodzą mi teraz na myśl to kwestia tego minimalnego szacunku do przeszłości, I tu nasuwa mi się nachalnie stwierdzenie, że ignorantem jest tylko ten, który nie czuje dyskomfortu z racji swojej niewiedzy, ten, który nie widzi u siebie tych elementarnych braków w wykształceniu. Pozdrawiam |
Irydus24.12.2011Post ID: 67042 |
Z przytoczonych przez Laysa wydarzeń znam daty tylko dwóch, i wcale ignorantem się nie czuję :] Nie ma to, bynajmniej nic wspólnego z tym, że jestem Słowakiem. Po prostu, wiem, że gdy będę potrzebował dokładnej wiedzy, mogę sięgnąć do źródła i sprawdzić to co potrzebuję. Po co komu masa informacji w głowie, skoro wystarczy wiedzieć gdzie informacje znaleźć i sięgać po nie wtedy kiedy tego potrzebujemy. Pominę fakt, że znajomość dat, jest w gruncie rzeczy mało potrzebna. Jak dla mnie polak nie powinien wiedzieć kiedy bitwa pod grunwaldem się rozgrywała, tylko jaki wpływ miała na Polskę :) |
Sanctum24.12.2011Post ID: 67056 |
Powszechność dostępu do informacji przez Internet sprawiła, że bardzo mocno skróciła się droga i czas potrzebny na zdobycie określonej informacji. Zatem faktycznie - nie wszystko trzeba znać na pamięć, trzeba jednak wiedzieć, gdzie wiadomości na dany temat znaleźć. Jest jednak konieczne posiadanie pewnej wiedzy, którą będziemy mogli zastosować chociażby w rozmowie z drugim człowiekiem. Jest to przykład sytuacji czysto praktycznej, w której nie będzie już czasu na przeglądanie Wikipedii, czy wertowanie Google. Oczywiście nie każda rozmowa wymaga posiadania tak konkretnej wiedzy, jak chociażby daty czy matematyczne wzory. Jest jednak przyjemniej, gdy można podyskutować z osobą oczytaną, która wiedzę ma w sobie a nie w komputerze. Niestety takich ludzi coraz mniej. Może dlatego dyskusje przenoszą się do Internetu a zanikają grupy dyskusyjne w tzw. "realu". |
Dwurd24.12.2011Post ID: 67060 |
"No dobra - w takim razie dochodzimy do innego zagadnienia - gdzie leży granica między ignorancją a brakiem erudycji, obowiązkowym a nadobowiązkowym?" Dodam jeszcze, że ten program "Matura to bzdura" jest straszną żenadą, a na największego głupka wychodzi w nim prowadzący. |
Arcymag Erin26.12.2011Post ID: 67117 |
Nawet nie macie pojęcia, jak się mylicie. I to jest właśnie ignorancja, a jej najlepszym przykładem nie jest w tej dyskusji żaden przytoczony przez któregokolwiek z uczestników przypadek, ale sam wkład w nią, niestety właśnie autorstwa was dwóch. Tak, wyróżniłem konkretny "przykład" z dwóch wypowiedzi, bo mając z nim osobiste doświadczenie mogę z absolutną pewnością stwierdzić, że jest kompletną bzdurą. Podejrzewam jednak, że cała reszta jest równie prawdziwa i przemyślana - po prostu sobie rzuciliście wyliczanką "zawód - wiedza niezwiązana z zawodem", żeby mieć "argumenty". A czy któryś z was faktycznie jest robotnikiem budowlanym, lekarzem, architektem, piłkarzem, informatykiem, muzykiem, chemikiem, albo, w końcu, informatykiem? Któryś z was ma ciągły, aktywny kontakt z choćby jedną z tych użytych w roli "argumentów" grup zawodowych, w tym z efektami pracy i, co najważniejsze, współpracy całych grup doświadczonych profesjonalistów wykonujących te zawody? Jeśli teraz zechcecie zapytać, "no to po co informatykowi znajomość pierwiastków", odpowiem - nie wiem, to nie ja skonstruowałem tę przypadkową wyliczankę która rzekomo coś miała pokazać czy udowodnić, ale to bez znaczenia, bo chodzi o podejście, a nie konkretne zakresy wiedzy. Chodzi o to, czy człowiek skonfrontowany z jakąś nową informacją, niezależnie od dziedziny, zapyta "a po co mi to?", jak ci, których staracie się pokazać w swoich "przykładach", czy też się tą informacją zainteresuje, a gdy nie będzie w stanie tego zrobić (wiadomo, nie zawsze można znaleźć na to to czas i energię), dozna przynajmniej minimalnego zmartwienia i poczucia straty. A teraz mój przykład, wzięty z własnego, bieżącego doświadczenia z pracy w branży informatycznej, głównie w dziedzinie systemów B2B (oraz, okazyjnie, jakiejś pokrewnej, zwykle w stronę przemysłu technologicznego czy telekomunikacji). Przykład na ludzi, którzy tę pracę najbardziej utrudniają i obrzydzają, których "dzieła" są w najlepszym razie beznadziejnie nijakie i przeciętne, w najgorszym po prostu bezmyślne. Niezależnie od narodowości, stanowiska, konkretnych kwalifikacji, zakresu wiedzy ściśle branżowej, obowiązków, wieku, czy jakiejkolwiek innej charakterystyki, a przede wszystkim, niezależnie od jako takich możliwości umysłowych (jakkolwiek by je nazwać i mierzyć) największą grupę tych ludzi mogę określić jako tych, którzy pytają "a po co mi to?". Nie są oni ograniczeni czy tępi w jakimś medycznym sensie, ale ograniczają i otępiają się sami, szczególnie pod względem zdolności analizy informacji, radzenia sobie z nietypowymi sytuacjami, zauważania potencjalnych problemów o których nie mówiono w podręcznikach czy na szkoleniach, czy tworzenia niesztampowych, pomysłowych rozwiązań. Są zupełnie do niczego, gdy trzeba skonforntować efekty swojej pracy z wymaganiami klienta, zwykle nie mającymi nic wspólnego z informatyką jako taką - bo systemów informatycznych nie tworzy się w próżni i dla nich samych, tylko dla zaspokojenia czyjejś potrzeby zarządzania jakimś procesem za pomocą komputera. Zwykle ten proces dotyczy czegoś całkiem innego, a tego czegoś ci ludzie nie umieją ogarnąć, bo raz, że mają tragicznie małe szanse na to, by ich wiedza pozazawodowa przypadkiem te sprawy obejmowała (skoro nie przywiązują do niej wagi i pytają "a po co mi to?"), a dwa, że sama idea interesowania się czymś więcej jest im obca. Efekt jest taki, że systemy tworzone przez tych wyrobników, bo uprzejmiej ich nazwać nie umiem, są mierne i nie satysfakcjonują odbiorców, niezależnie od pracy włożonej w poznanie potrzeb klienta, formułowanie wymagań, pisanie specyfikacji, kontrolowanie zgodności produktu z nimi, i tak dalej. Całe legiony tej zamkniętej na wiedzę i pozbawionej ciekawości świata hołoty można zastępować małymi grupami ludzi stale ćwiczących swoje umysły przez przyjmowanie i łączenie różnorodnej wiedzy, z korzyścią dla klientów (bo otrzymują lepszy produkt) i pracodawców (bo koszty są znacznie niższe), ale dzieje się to rzadko - ten sam problem dotyka zwykle kadry zarządzającej średniego szczebla, która przez to sama nie jest w stanie go dostrzec i zrozumieć. Ją zaś bardzo trudno wymienić w dużej korporacji, z powodów na które to już nie czas i miejsce. Czy w innych zawodach występuje ten sam problem? Cóż, nie mogę powiedzieć "tak, na pewno", bo nie poprę tego osobistym doświadczeniem, a "dyskutowania" wyliczankami nie uznaję, ale podejrzewam, że tak jest, szczególnie tam, gdzie specyfika wykonywanej pracy jest podobna. Mam też często wrażenie, że bylejakość produktów z którymi się spotykam (przy czym "produkt" może tu być jakimś przedmiotem, tekstem, usługą itp.) ma te same przyczyny, i nie jestem tym zdziwiony. To bardzo specyficzny rodzaj bylejakości i można się nauczyć go rozpoznawać, jeśli się tego na codzień potrzebuje dla zapewnienia jakości swojej własnej pracy. Nie wiem, czy kogoś upierającego się przy swoim "a po co mi to?" zdołałem przekonać, ale będę miło zaskoczony, jeśli tak się stanie. Nie obrażę się też za porządną polemikę, również popartą własnym doświadczeniem i prawdziwymi przykładami, a pozbawioną uogólnień i sztuczek erystycznych [w tym miejscu dodam, że chciałem napisać "nędznych sztuczek erystycznych", ale zorientowałem się zawczasu, że sugerowałbym taką formą istnienie sztuczek erystycznych innych niż nędzne, co byłoby bzdurą]. |
Kapoan26.12.2011Post ID: 67118 |
Na wstępie chciałem się krótko przywitać, bowiem nie miałem jeszcze okazji zbytnio udzielać się na forum. :) Muszę się zgodzić Enlethem. Mam wielu znajomych, którzy zamykają się w obrębie jednej dziedziny nauki/zainteresowań i tkwią w tym bez choćby próby otworzenia się na inne aspekty życia. Niestety sam kiedyś taki byłem i teraz mocno tego żałuję, gdyż zaczynam dostrzegać jak słabo jestem rozwinięty. Teraz próbuję to naprawiać i interesować się znacznie większą ilością zagadnień, co jednakże przychodzi z trudem. Skłoniło mnie do tego przede wszystkim pójście na studia, gdzie spotkałem niezwykłych ludzi, zarówno studentów jak i prowadzących zajęcia. Ktoś tu wspomniał o lekarzach i chciałbym się do tego odnieść, bo własnie oni w większości prowadzą moje zajęcia. Otóż naprawdę ciężko spotkać lekarza (przynajmniej z tych, których do tej pory poznałem), który byłby zainteresowany tylko i wyłącznie medycyną, ba wręcz przeciwnie, byłem zaszokowany jak wielką i rozległą wiedzę potrafią mieć chociażby o sztuce czy historii. Wstyd mi było wręcz siedzieć na tych zajęciach, ja, który miałem przecież tyle wolnego czasu w liceum i wcześniej, nie wykazywałem najmniejszej chęci wgłębienia się w cokolwiek innego niż fantastyka, natomiast wykształcony lekarz, z tytułem doktora, który musiał wchłonąć olbrzymią ilość wiedzy medycznej, nie dość, że ma chęci to jeszcze znajduje (choć pewnie z trudem) czas na rozwijanie swoich rozległych zainteresowań. Dlatego przyznaję - obecnie jestem ignorantem w wielu dziedzinach i okrutnie mnie to boli, ale obiecałem sobie, że będę starał się to nadrobić. Wszystkiemu daję szansę, jednakże nic na siłę - nie zacznę zajmować się czymś, co choćbym nie wiem jak się starał to nie jest w stanie mnie zaciekawić. Nawet ten post na forum jest pewnym postępem, bowiem dyskusja rozwija nieprzeciętnie, dlatego wierzę, że obcując z tak inteligentnymi ludźmi jak wy, dodatkowo z twardymi poglądami i gotowymi bronić swojego zdania (tak wnioskuję po przeczytanych tutaj postach), stanę się mniejszym ignorantem niż jestem. :) |
Volkolak27.12.2011Post ID: 67124 |
"Do czego mi to potrzebne?", "Po co ma to wiedzieć przeciętny człowiek?". Czy jeżeli coś nie ma zastosowania praktycznego, to od razu jest nie potrzebne? A własna satysfakcja i poczucie bycia lepszym i ukulturalnionym? Ja również uważam, że prawdziwy Polak powinien znać pewne rzeczy z historii swojego kraju, bo to o nim świadczy! Są pewne elementy wiedzy, które powinien posiadać każdy! Niestety, w dzisiejszych czasach jak coś nie powiększa portfela, to już jest niepotrzebne. I mówimy o jednostkach...a co by było, gdyby wszyscy tak myśleli? |
Ghulk27.12.2011Post ID: 67125 |
http://czajniczek-pana-russella.blogspot.com/2011/12/o-smaku-butanianu-linalolu-prosze.html |
Dwurd27.12.2011Post ID: 67126 |
Wprawdzie pytanie było skierowane nie do mnie, ale pozwolę sobie odpowiedzieć: "tak". Jeden z moich znajomych kończył politechnikę i seminarium. Zapytałem go, czy znajomość łaciny czy filozofii przydaje mu się w zarządzaniu stroną internetową biblioteki albo prowadzeniu jej konta na allegro - odpowiedział, że nie. W CV z tego co widzę nawet nie napisał, że ukończył seminarium.
O ile ta wiedza nie wiąże się z wykonywaną profesją, to jest ona dla jednostki tylko źródłem frustracji. Przez niektóre posty aż prześwituje irytacja, ktoś wyżej na przykład nazywał innych, przeciętnych ludzi "motłochem", co jest określeniem ewidentnie pogardliwym... Na żaden zwrot szacunku czy większe poważanie bym nie liczył, prawdopodobnie nikt nie dostrzeże Twojej wiedzy. Bezinteresowność tej inwestycji wydaje mi się nieco obłudną. |