15.12.2008
|
Młody Królewicz Diran oczekuje tronu po swoim ojcu. Niestety szwagier jego ojca przejął władzę królestwa. Diran więc postanowił się zemścić i ukraść Miecz Św. Godryka- symbol władzy. Nastał ten moment. Diran wkradł się przez tajne przejście i schował Miecz do pochwy. Szybko pobiegł na dziedziniec, dosiadł konia i popędził ku bramie. Straszliwe poruszenie trwało na zamku Algirdasa, gdy dowiedziano się, że miecz został skradziony. Diran przez wiele dni błąkał się po lesie. Nagle podczas noclegu doszedł go przeraźliwy krzyk. Książę zerwał się i pobiegł co sił do miejsca, w którym usłyszał pisk. Jego oczy ujrzały grupę centaurów tańczących pośród lasu. pół- konie zobaczyły go i przygalopowały ku niemu. Nie zabiły go jednak, ale spytały.
- Kim jesteś?
- Jestem Królewicz Diran, następca tronu ludzkiego.
- Czemu więc siedzisz tutaj, a nie na tronie łajdaków?- Wybuchnął jeden z półkoni. Diran opowiedział im całą historie.
- Pomożemy ci! Powiedział centaur, najwidoczniej ich przywódca. Ale nasza grupka nie poradzi sobie z wojskiem Algirdasa.
- Może zabierzemy go do Strorku? - Wtrącił jeden z centaurów.
- Dobry pomoysł, Filudiusie.
- Co to jest Strork?- Spytał Diran.
- To miasto elfów, centaurów i innych uciekinierów, którzy nie oparli się potedze ludzi. Zabierzemy cie tam po wojsko, abyś odzyskał tron i oddał nam nasze ziemie. Centaury biegły razem z Diranem przez kilka dni do miasta. Po przyjechaniu okazało się iż miasto to metropolia. Diran w ciągu kilku dni zebrał pod swoją komendą 50 centaurów i 30 elfów.
- Diranie, Diranie!
- Słucham.- Odrzekł Diran do elfa.
- Poczekaj na weteranów, zanim przyjdą. To wyspecjalizowani dowódcy, Zapewne ci pomogą.
|
15.12.2008
|
- Książątko Diran, następca tronu najbardziej zaborczej rasy. I wy mu ufacie! Filidiusie, to dziecko ma nie być takie jak jego pobratymcy?! - zgromadzeni usłyszeli głos ponad sobą. Stał tam na skale Cyrus, dowódca sporej grupy elfów.
- Cyrusie, a czemuż nie mieli byśmy nie dać mu szansy - zaczął przerażony gniewem Cyrusa elf, stojący tuż przy Diranie.
- Dlatego! - ryknął Cyrus i pokazał swoje plecy, naznaczone głębokimi ranami po bacie.
- Sami wiecie jak ludzie traktowali mnie, moją rodzinę i moje plemię! Więc.. - Cyrus zeskoczył z skały i dotknął swoim sztyletem gardła księcia - Jeśli nas zdradzisz, to ostrze znajdzie swoje miejsce na twym ciele. A teraz chłopcze, naucz się korzystać z miecza. - rzucił sztylet w pobliską topolę. Ostrze wbiło się głęboko, tak głęboko że część obecnych się wzdrygnęła. Elf pomaszerował wtedy do swego obozu. - Zawsze się tak zachowuje? - spytał Diran
- Zawsze gdy widzi człowieka, ale zazwyczaj jest bardzo spokojny i cichy. - odpowiedział Filidius...
|
15.12.2008
|
Tymczasem, w zamku Algirdasa... - Macie go znaleźć! Cena nie gra roli, bowiem ten Miecz jest zbyt dużo warty. - Warknął Algirdas. Był postawnym mężczyzną o ogorzałej twarzy. Łowcy nagród rozeszli się w poszukiwaniu Dirana. Wcześniej Algirdas wysłał dwa oddziały zbrojnych, jednak nic to nie dało. Chłopak dobrze się ukrył. Z rozmyślań Algirdasa wyrwało ciche chrząknięcie. Mężczyzna odwrócił się i ujrzał szkielet. Ożywiony. Jego twarz zakrywała jedwabna chusta i okulary przeciwsłoneczne. Czarny kapelusz z szerokim rondem, skórzane poncho, wysokie buty do kolan, lekkie skórzane spodnie, takaż koszula, cztery sztylety za pasem i winchester na ramieniu. Doskonały opis Allistera Rasmunsena. - Podobno potrzebujesz sprawnych łowców? - Spytał szkieletor cicho. Miał zimny, głęboki głos.
- Nie widziałem cię tu wcześniej... - Algirdas zamyślił się.
- Więc chyba opłaca się mnie wynająć, prawda? - Allister uśmiechnął się pod chustą.
- Potrafiłbyś go sprowadzić?
- Czemu nie... Ale to kosztuje...
- 200 sztuk złota i wór kosztowności.
- 500 sztuk złota, wór z błyskotkami, ostrzałka do ostrzy oraz porządny miecz. To moja stawka. - Szkielet widocznie chciał się potargować.
- 400 sztuk złota.
- 450.
- Niech stracę. Ale spróbuj wrócić z pustymi rękoma, a gorzko pożałujesz.
- Zapewniam, że nie będzie czego żałować. - Mruknął Allister, cofając się. "A więc czas na łowy...", pomyślał z ponurą satysfakcją...
|
15.12.2008
|
Byli elitą. Nie lękali się mieczy, włóczni czy magii. Byli elitą...
To ostatnie myśli ostatniego z elfickich weteranów. Ich oddział wymordowano z zimną krwią. Nieznani sprawcy posiekali elficką elitę wojowników na dzwonka...
Niecałe dwie godziny później na tą drogę weszło dwóch mierzących dwa metry jegomościów i jeden mierzący tak dwa i pół. Cała trójka była skryta za ciężkimi, czarnymi płaszczami. Po bliższym przyjrzeniu się to tak właściwie tylko jeden miał czarny płaszcz. Dwóch innych miało odpowiednio futro i grubą, porowatą skórę. Przyglądali się temu, co zostało po rzezi.
- Ktoś nas ubiegł - mruknął ten w płaszczu.
- W czym? - spytał gardłowo mierzący dwa i pół metra osobnik pokryty grubą skórą.
- W powstrzymaniu masakry. Prawda, Ru?! - warknął ten pokryty futrem.
- Taa... - mruknął ten o czarnej skórze. Tok rozmowy nie był spójny, ale co tam... - Musimy ruszać, jeśli chcemy spełnić prośbę Thuremnala.
- Elfi monarcha może poczekać...to ludzkie książątko też. Ale dobra, ruszmy się - rzekł ten nazwany Ru i wzruszył ramionami. Wszyscy ruszyli przed siebie. Osobnik w czarnym płaszczu był dżunglowym trollem. Zwali go Ru Ciemny Cierń. Była to diabelnie pomysłowa osóbka. Łowca żywiołaków, mistrz ucieczek i uników, znikający w ciemnościach cień i z owych ciemności cierń wyskakujący. Wirujący w dzikim i pełnym zabójczego piękna tańcu wojownik. Dziki sercem błękitonoskóry obrońca pierwotnej natury. Tak to można było opisać Ru. Cechowała go też wredota i humor. Co dawało wredny humor. Ru był świetnie wyszkolonym specjalistą od walki na każdej płaszczyźnie. Potrafił znikać w miejscu. Już samo to powinno wystarczyć do strachu przed tym trollem. Ru splątywał swoje długie włosy w wełnisty, rudy warkocz. Swą krótką bródkę wiązał w cienkie warkoczyki. Nosił skórzane spodnie, przez klatkę miał przewieszone różne pasy i sprzączki. Nosił na nich swe dwa zębate miecze, garłacz, łuk i włócznie. Teraz przykrywał je płaszczem. Pokryty futrem stwór zwał się Gror. Był jednocześnie zbawicielem i zdrajcą. Był zbawicielem tłumu, gdyż polował na wilkołaki. Był zdrajcą, gdyż...cóż, sam był wilkołakiem. Jednak wyruszał na łowy tylko bezmyślnych, wilkopodobnych istot. Jego definicja wilkołaka to istota inteligentna, silna i jak najbardziej naturalna. Gatunek wilkołaków, do którego należał Gror to tak zwane Wilkołaki Wyższe. Różnią się znacznie od wszelkich likantropów – głównie dlatego, że nie ma dzikołaków, tygrysołaków czy niedźwiedziołaków wyższych. Wilkołaki te rodzą się taki, jakie są. To ich naturalna postać. Od gnolli odróżnia je jednak większa inteligencja, siła i szybkość. Nie używają też żadnych pancerzy czy skomplikowanej broni. Częściej skłaniają się ku dobry niźli złu. Gror był jednak samotny łowca. Poświęcił się oczyszczenia imienia swej rasy. Jego futro miało kolor burej czerni. W normalnych warunkach nie nosił żadnej odzieży poza grubym skórzanym pasem. Podczas pobytu w miastach zwykle ubierał beżową szatę, którą ciągnęła się po ziemi. Głowę zakrywał kapeluszem o szerokim rondzie. Przy pasie nosił dwa topory a przez plecy miał przerzuconą fuzję. Znano jego imię w elfich królestwach, gdyż wytępił likantropy w elfich lasach. To on zaproponował pomoc Thuremnalowi. Ostatni osobnik dowodził całemu trio. Był potężnym slaadem. Na imię było mu Svitkon. Jego największą ambicją i życiowym celem była...nieśmiertelność. Niby nic oryginalnego, ale Svitkon powoli i systematycznie osiąga ten cel. O dziwo, pozostaje on na usługach elfickiego króla Thuremnala. Svitkon poświęcił się studiom magicznym i treningowi fizycznemu. Stoczył w swym życiu jednak mało walk. Cały czas prowadzi badania nad nieśmiertelnością. Teraz jednak coś wywabiło tego sześćsetletniego czarnego slaada z jego kryjówki. Znów wyrusza na prośbę i rozkaz Thuremnala... Zaiste, wesoła to był gromadka. A podążała w stronę Diriana. Nie wiedzieli, że sami są przez kogoś śledzeni...
|
15.12.2008
|
Cyrus był już wiekowym elfem. Jego życie było długie i barwne, aczkolwiek przede wszystkim w barwach szarości. Teraz zajmował się dowodzeniem atakami na ludzkie konwoje dostawcze.
Nazywają go Krwawym Elfem, nie dlatego że jest tej rasy, o nie. Jest czystej krwi elfem.
On pija na bitwach ludzką krew, i lekko mówiąc modeluje ciała. A teraz jakiś dzieciak ma ich poprowadzić do zwycięstwa. I do tego ludzkie szczenię! Ale Cyrus wątpił aby dzieciak miał jakiś udział, on będzie przede wszystkim marionetką, marionetką która poprowadzi ich na bitwę!
Rozmyślania elfiego dowódcy przerwał jego podkomendny Loin.
- Panie, Lord Diran wzywa cię na naradę!
- A więc niech " lordzisko" sobie poczeka! - warknął Cyrus
- To narada na temat jutrzejszego ataku!
- Ataku? I ja o tym nie wiem?!! Już ja im dam popalić! - zaryczał nieludzko ( i nieelfio) elf i pobiegł do Gaju....
|
16.12.2008
|
Życie. Potężna siła, jedyna w swoim rodzaju. Powstaje bardzo rzadko, na wybranych planetach, przy odpowiednich warunkach. Ale jak się rozwinie... jest co podziwiać, jest. Tyle rodzajów roślin, miliony zwierząt, różnorodność fauny i flory, której imię jest Nieskończoność.
Jednak życie wszechmocne nie jest; umiera. Jest to poważny problem. I wielu próbuje go przezwyciężyć. Najlepszym sposobem, jak uważają wszyscy, jest magia. Takie Dżinny, są jak najbardziej nieśmiertelne, jednak jest w nich więcej magii jak życia. Sposobu, który pozwalał by cieszyć się ze wszystkich przywilejów życia, jednocześnie dzięki magii osiągnąć bezkres istnienia nie ma. Są podejmowane próby. Raz ambitniejsze, raz trywialne.
Śmierć. Mówi się, że jej służą. Bzdura. Oni ja niszczą. Uważają, że ożywianie ciała gdy nie ma w nim duszy jest zbrodnią. Ale kto kiedy duszę widział? Magia to nauka empiryczna, wymaga dowodów mocniejszych niż rojenia mistyków.
Nekromancja - najpowszechniejsza sztuka połączenia magii i życia. Tak uważają Nekromanci z Gildii w Inhen Tolk. I trudno ich odwieść od tej opinii. -W Imperium Quirytów wybuchła wojna domowa. Rżną się, jak to w monarchii bywa, stary stryjek ze smarkatym siostrzeńcem. Gówniarz skradł jakiś Wszechpotężny Mistyczny Artefakt - Padajmy Przed Nim Na Twarze i schował się do elfów. A te dyszą żądzą mordu i odwetu. I znalazły wygodny pretekst...
- Rozumiem
- Czas na małe żniwa, wojenkę trzeba odpowiednio podkręcić, wykorzystać do naszych celów
- Rozumiem
- Obejmiesz kontrolę nad oddziałem 20 Wampirów-Łowców. Zrobisz wszystko, aby spirala nienawiści kręciła się jak najszybciej, jak najdłużej, w kierunku wygodnym dla nas
- Rozumiem
- Twoja znakomita znajomość iluzji i nekromancji na pewno dopomoże. Zaś twa nieznajomość moralności i litości dopomoże jeszcze bardziej. Idź Lawrence.
- Mężczyzna nazwany Lawrencem nie powtórzył po raz kolejny 'rozumiem', udał się za to ku bramie zamku Gildii. Ruszył. W czasie kilku najbliższych dni, ktoś spalił, zmasakrował, kilka ludzkich wiosek. Rozeszła się pogłoska, że to przeklęte elfy, znów walczą. Ktoś widział Elfy, jak atakują ludzi i rozszarpują ich gołymi rękami... Wieśniacy zaczęli się zbroić i organizować milicje.
Weterani Elfów. Elita, dobrzy byli, strachu nie znali. Ale umarli.
Lawrence ożywił jednego z nich. Fachowo, wiedział, że lepiej nie zwracać uwagi na swój oddział i lepszy jeden dobrze ożywiony Wampir, niż gromada Zombie. Dowiedział się od niego wszystkiego, o przybyciu Diriana, o tym jak, nieoczekiwanie, uzyskał pomoc.
Ruszył w drogę, w las, palić następne osady i sadyby, zostawił mały oddział zwiadowczy – „Poczekajcie tu 24 godziny, zobaczcie kto będzie przechodził/przejeżdżał i szczególnie jak zareaguje na widok pobojowiska, potem wracajcie naszym tropem, będę was naprowadzał."
|
16.12.2008
|
Tymczasem z trzydziestu sześciu łowców nagród, którzy wyruszyli po Diriana ostał się ino Allister i jakiś niski typ opatulony krwistoczerwonym płaszczem. Ta dwójka spotkała się na niewielkiej polance otoczonej przez sosny. Szkieletor uchylił rombka kapelusza, po czym zmierzył wzrokiem potencjalnego przeciwnika. Był niski - BARDZO niski, miał może 1. 10m. Czerwony płaszcz okrywał go całego, odsłaniając tylko czarne jak noc okulary przeciwsłoneczne.
- A więc, ty też zamierzasz się na tego szczeniaka? - Zapytał Allister z rewerencją.
- Tak... I lepiej nie wchodź mi w drogę, bo gorzko pożałujesz. - Karzełek miał nienaturalnie gruby i zimny głos, aż ociekający jadem.
- Nie myślałem o tym... Z kolei interesuje mnie propozycja... połączenia sił.
- O czym ty bredzisz, nieumarłe ścierwo?! - Zapytał nieznajomy ostro.
- Widziałem, jak... wykańczasz elfy. Nigdy czegoś takiego nie widziałem. Dosłownie rozpuściłeś je w krwawej zupie. Tak więc też sobie myślę, że moglibyśmy połączyć siły i podzielić się nagrodą...
- Nie interesuje mnie to. - Mruknął łagodniej karzełek. Allister podrapał się z zakłopotaniem w tył czaszki.
- Więc o co chodzi?
- Mam w tym pewien interes... Niezwiązany co prawda z tym gówniarzem, ale dzięki niemu... Jestem w stanie nakierować się na swój główny cel.
- Być może mógłbym ci pomóc. - Mruknął bez entuzjazmu Allister.
- Pracuję sam. - Odparł nieznajomy, kończąc rozmowę. Odwrócił się i skierował się do lasu. Na odchodnym jeszcze rzucił:
- Książątko jest twoje, ale cała reszta - moja, rozumiemy się?
- Nie będę prowokował wojny z oddziałem elfów. - Odparł Allister cicho. Nieznajomy zniknął za drzewami. Szkielet cicho westchnął, po czym poszedł w drugą stronę... Tymczasem, w elfickim Gaju... - Algirdass wysłał w naszą stronę armię. 10 tys. zawodowych żołnierzy ma za zadanie odzyskać Miecz i zniszczyć wszystko na swojej drodze. - Mruknął cicho Diran.
- A więc nas popamiętają! - Warknął Cyrus, łapiąc za miecz.
- Nie uważasz, że jest nas za mało? - Zapytał Diran niepewnie.
- Mamy po swojej stronie las. Wymarzone miejsce do organizowania zasadzek i wojny podjazdowej. Nie myślałeś chyba, że zaatakujemy ich od frontu, co?! - Zapytał ostro elf, mierząc wzrokiem speszonego Dirana.
- Właśnie jest mały... problem... - Jęknął któryś z elfów. - Ludzie wycinają lasy, kawałek za kawałkiem. Mają ze sobą "Anihilatora"... - Rozległ się szmer zaskoczenia wymieszanego z przerażeniem.
- Nie boicie się chyba słów, prawda?! - Warknął Cyrus. - To zwykła maszyna do wycinki drzew. Duże rozmiary i większe ostrza nie zmieniają faktu, że bez załogi będzie bezbronna!
- Coś w tym jest... - Nagle powietrze przeszył świst ciętego powietrza. Cyrus obrócił się... I sztylet musnął mu twarz, po czym wbił się w ścianę.
- Co... - Elf zająknął się. Jakieś 50 metrów od niego stał nieznajomy karzeł w krwistoczerwonej szacie. Machnął ręką. Sztylet wrócił do jego ręki.
- Cyrusie, to już 45 lat za nami... - Syknął, chowając sztylet za płaszcz. - Zostały ci dwa dni, a potem możesz uciekać. I tak cię złapię... - Nieznajomy zniknął w wybuchu ognia. Cyrus odczuł wyjątkowo "ludzki lęk".
- Co... to... było?! - Wydusił z siebie zszokowany Diran. Elf bez słowa go wyminął, po czym warknął:
- Mamy dwa dni, by pokazać ludziom, że ich czas dobiegł końca. Zbroić się! Wyruszamy na wojenkę...
- Chyba muszę się... przewietrzyć... - Jęknął Diran, wychodząc poza namiot... "Doskonale...", pomyślał Allister zadowolony, że zaraz będzie po sprawie. "Ten kurdupel odwalił niezłą pokazówkę i ułatwił mi zadanie...", pomyślał, biorąc na cel głowę Dirana. Błyszczała się niczym jabłko na strzelnicy. Szkielet już pociągał za spust, gdy nagle zauważył błysk. W ostatniej chwili rzucił się do tyłu, unikając nadlatującej strzały. "Było blisko...", pomyślał zaniepokojony. Skradając się, zadekował się między drzewami na niewielkim pagórku... Tymczasem drużynę Svitkona śledził mężczyzna o ogorzałej twarzy i rudym zaroście. Na plecach miał zawiązaną wspaniałą pelerynę, przez plecy miał przewieszony łuk, a za pasem chowały się dwa sporych rozmiarów bułaty. Mężczyzna był typowym poszukiwaczem przygód i awanturnikiem szukającym adrenaliny. Rick Wendon, bo tak się ów awanturnik nazywał szedł teraz żwawym krokiem tą samą drogą co Ru, Gror i Svitkon. Właściwie to nawet ich nie śledził, tylko podążał przed siebie w poszukiwaniu przygód...
|
17.12.2008
|
W Gaju Elfów... - Co mamy robić?- Spytał ksiażę Cyrusa.
- No... na wojnę.- Odrzekł lekko przestraszony elf.
- Czy coś się stało?
- Nie, nic. Zmykaj sta! Bierz konia! Zaraz do ciebie dojdę. Będziemy jechali do chaty Vaglana.
- Co to jest ta cała Chata Vaglana?
- Cisza! Dowiesz się na miejscu. - Syknął Cyrus. Diran poszedł do stajni i zaprzągł konia. Tymczasem w obozie Algirdasa... - Generale, Haddock!- Krzyknął król. - Ta maszyna się świetnie spisuje. - Król usiadł zadowolony.
- O, tak, oczywiście. To dzieło samych najlepszych konstruktorów.
- Mam nadzieję, że będą skorzy zrobić nam jeszcze kilka takich ustrojstw. Las jest wielki. - Nagle do namiotu wdarł się blask księżyca i w wejściu stanął jeden z Łowców- Asafel.
- Panie, to on!- Asafel krzyknął i pociągnął za sobą jakiegoś chłopaka.
- Cha, cha!- Uśmiał się Król.- Nigdy nie widziałeś chyba księcia, skoro uważasz, że ta kruszynka to Diran. Znasz położenie innych?
- Tak, tak... pięciu pozostałych wdarło się na wsie. Kilku z nich poszło na wzgórza, a reszta w las. - Chrząknął Asafel. Obóz Armii Elfów... - Wy dwaj! - Krzyknął dowódca centaurów. - Dziś wy przejmujecie wartę.
- Dwa centaury wyszły na brzegi obozu i wlepiły oczy w las. Nagle dostrzegły światło, a potem padły na ziemie jak nieżywe. Z lasu wyszło trzech Łowców Nagród. Zobaczywszy obóz pobiegli w las, do obozu królewskiego. Noc zdawała się dłużyć w nieskończoność...
|
10.01.2009
|
Imperium Wilków - Komunistyczne państwo władające rozległymi terenami na wschodzie kontynentu. Było to najnowocześniej uzbrojone państwo, którego armię mogła zasilić każda chętna istota, pod jednym warunkiem... Musiała być hybrydą. Każdy minotaur, gnoll, retiplion czy centaur mieli prawo zasilić szeregi Imperium. Władcą Imperium Wilków był Pierwszy Komisarz Josiv Stels - Gnoll z plemienia Kamiennych Sierpów. - Tow. Komisarzu, meldunki od naszych szpiegów. - Powiedział Jaszczuroczłek, podając swemu władcy kilka listów. - Quiryci mają wojnę domową.
- Powstanie chłopskie? - Zapytał ubrany w mundur oficerski komisarz.
- Lepiej... Walka o koronę między księciem Diranem a lordem Algirdassem. Ten pierwszy ukradł drugiemu miecz, który ma być symbolem władzy w państwie. Szczegóły ma pan w tych pismach.
- Dobrze, możecie odejść. Zawołajcie do mnie gen. Zosha i każ służącej zrobić mi kawy...Migiem!
- Tak jest! - Zasalutował adiutant i wyszedł.
Josiv usiadł za biurkiem i zaczął czytać listy. Po kwadransie zjawiła się służąca z kawą, a po dwóch gen. Zosh - Klan(pół człowiek, pół kozioł), szef wydziału szpiegostwa.
- Siadajcie, towarzyszu. - rzucił Josiv.
Oficer usiadł.
- Powiedzcie mi tow. Zosh... Co wiecie o Imperium Quirytów?
- Małe państewko położone na półwyspie Kosowym, obfite w rudy miedzi i żelaza... Ludzie są tam szczęśliwi i żyją w zgodzie z elfami. Jest tam pełno lasów i małych gór...
- Byli szczęśliwi... Mamy tam wojnę...
- Życie. - Wzruszył ramionami Zosh.
- Właśnie. Ale nie ukrywam, że zainteresowało mnie to, co tam się dzieje. Kto jest naszym mistrzem szpiegów w tym kraju?
- tow. Kristof Osters pseudonim "Vinter"... - Gnoll.
- Wyślij do niego list, że ma mnie informować o sytuacji w kraju. Chcę dostawać co dwa tygodnie listy z dokładnym opisem liczebności walczących armii, imiona dowódców oraz informacje o położeniu wszystkich garnizonów.
- Oczywiście panie... Ale...
- Ale co?
- Ciekaw jestem, czego pan chce od tego kraju. Podbicie go nie będzie miało dla nas żadnego znaczenia strategicznego.
- Nie chcę podbijać... Dowiesz się wszystkiego we właściwym czasie. Odmaszerować. - No świetnie... - Westchnął Kristof, czytając list od Zosha.
- Co tam? - Zapytał Kajit(Pół - człowiek, pół - kot)Frost.
- W samym środku wojny domowej mam się uganiać po wszystkich garnizonach i spisywać ich dane. Zdaje się, że szefunio nie wie, że chłopstwo wykorzystało okazję, aby powiększyć sobie przywileje i zrobiło powstanie... Jakoś nie uśmiecha mi się skończyć na palu jak te dwa elfy z ambasady Vendrlandi. Kiedy wysyłaliście ostatni raport?
- Tydzień temu?
- Powstanie wybuchło przedwczoraj...
- Kurw... - Zaklął Kristof.
- Nie jest tak źle, szefie. Weź ze sobą najlepszych wojowników, to wieśniacy nawet nie będą chcieli podejść...
- Dobra... Wezmę ciebie, Frost(Kajit), Katję(Meduza), Velesa(Minotaur), Garbarda(Klan). Za dwa dni wyruszamy do Starej Skały...
|
11.01.2009
|
Stał na wzgórzu i patrzył na te ludzkie ofermy, które próbowały się przybić przez las do obozu elfów. Koło niego stał lisz w czarnej zbroi.
- Widzisz, oni sami się zgłosili do mojej armii, a nawet o tym nie wiedzą. Myślą, że przeżyją, że pokonają wroga, ale i tak wszyscy wiedzą, jakie będzie zakończenie tej historii. Obie strony wycofają się, gdy poniosą zbyt wiele strat, i znów nastanie pokój, by znów za kilka lat wybuchła wojna. A ja będę patrzył, jak Elfy i ludzie wyniszczą się do tego stopnia, że upadną do poziomu barbarzyństwa, ale dla nas jest to oczywiście sprzyjająca sytuacja...
- Taaak... Ale jednego nie rozumiem, dlaczego nie wyślesz tutaj gromady zombie, która została na ziemiach Gildii? I tak straty byłyby nikłe, a i szybciej dostalibyśmy się do ich zasobów.
- Zobaczysz, zobaczysz... A teraz chodź, musimy przyglądnąć się z bliska obozowi elfów. - odwrócił się i pomaszerował w kierunku lasu.
|
11.01.2009
|
Tymczasem, gdzieś w elfickich lasach... Allister w zamyśleniu sączył herbatę. Była już noc. Ciemno, choć oko wykol... Ale nie dla nieumarłego. Jego winchester stał oparty o pobliską sosnę. Do "uszu" szkieletu dobiegł szelest. Allister odruchowo złapał za sztylet spoczywający za pasem. Z krzaków wydostał się ten nieznany karzeł w krwistoczerwonej szacie.
- Coś się stało? - Zapytał czysto retorycznie. Nieznajomy łowca nagród był w kiepskim stanie. Jego szata była poszarpana, a okulary zniknęły z tej obojętnej twarzy. Okazało się, że szkła ukrywały białe jak anielska szata oczy... Czy też raczej czyste gałki oczne, pozbawione źrenic, tęczówek... Czegokolwiek.
- Jesteś ślepy? - Zapytał lekko zaskoczony Allister.
- Nie, ignorancie! Nie można już mieć takich oczu?! - Warknął głośno karzeł. Chwilę później przemówił już łagodniejszym głosem:
- Twoja propozycja jest wciąż aktualna?
- A czemu pytasz? - Zapytał Allister, odkładając kubek.
- Zaangażowane jest w to więcej niż dwa stronnictwa. - Szkielet popatrzył na niego pytającym wzrokiem. - Nie tylko elfy i Quiryci... Ale także nieumarli i hybrydy.
- Hybrydy?
- Gnolle, Khajici, Minotaury itp, itd... Czwórka wzięła mnie z zaskoczenia. Cudem im się wyrwałem.
- Bijesz małym palcem armię elfów, a przegrywasz z czwórką mieszańców? - Zapytał ze złośliwym uśmiechem Allister.
- Śmiej się do woli, palancie. Gdy ci powiem, że byli wyposażeni w broń palną i doskonałe pancerze z Arcanum, co powiesz? - Allister zaniemówił, uśmiech zniknął mu z twarzy.
- Mieli na napierśnikach symbol wilczej głowy. Mówi ci to coś?
- Imperium Wilków. - Odparł krótko Allister. - Banda roboli opierająca się na dziwacznym systemie władzy. Znasz ten slogan: "Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się?" To ich dzieło. Wierzą tylko w ciężką pracę, twardą rękę i totalną bezwzględność... - Allister umilkł, po czym niespodziewanie się uśmiechnął. - To geniusze. Tylko oni na tutejszych ziemiach mogą rozpętać wojnę ze wszystkimi... I wygrać z minimalnymi stratami.
- Rzeczywiście, przyjemniaczki. - Karzeł przycupnął na ziemi. - To jak z tą ofertą?
- W porządku. Tylko powiedz mi jeszcze, jak cię zwą.
- Północ. - Rzucił karzeł, zrzucając swój płaszcz. Okuty był w ćwiekowaną skórznię. Jego buty możnaby nazwać... Futurystycznymi. Allister zauważył, że Północ ma za pasami cztery sztylety, dokładnie tak jak on. Jeden był najwyraźniej do rzucania, drugi do walki wręcz, trzeci do skrytobójczych pchnięć, a zastosowania czwartego nie umiał sklasyfikować(Szare, ząbkowane ostrze). Wciąż jednak myślami wracał do oczu... Karzeł przemówił dodatkowo:
- Żebyś nie pytał, to imię.
- I...Imię? - Wykrztusił Allister lekko zaskoczony.
- Tak. - Szkielet momentalnie ryknął śmiechem. Co za idiota może mieć na imię "Północ"... Chwilę później jednak śmiech uwiązł mu w gardle. "Niski wzrost, dziwne imię, jeszcze dziwniejsze uzbrojenie i jeszcze ta głowa...", pomyślał zadziwiony Allister. Północ bowiem miał głowę pokrytą - oczywiście, czarnym jak noc - futrem.
- Jesteś... Mobianinem? - Wykrztusił w końcu szkielet.
- Widzę, że twoje zdolności percepcji rosną. - Mruknął cicho Północ, powstając. - Tak, jestem Mobianinem. A teraz daj mi święty spokój. - Allister posłuchał. Raz, był to jego "wspólnik", dwa - Atakowanie go byłoby dużym błędem i trzy - Był Mobianinem. "Futrzaste kurduple...", pomyślał Allister, wracając do sączenia herbaty... Tymczasem, w Imperium Wilków... Nawet w doskonale złożonym państwie były wyjątki od reguły. Podstawowa głosiła: "By wstąpić do armii, musisz być hybrydą". Nawet w Imperium Wilków było w tej sprawie odstępstwo od reguły. Tylko jedno, ale jakie cenne... Nocny Strzelec. Demon, którego na odczepnego możnaby wziąść za hybrydę(Pół - szkielet, pół - człowiek). Jako reprezentant Nocnego Żniwiarza, mającego w okolicy pokaźne wpływy oraz jako bardzo-wymuszona-hybryda, mógł zaciągnąć się od armii. Dość szybko awansował z szeregowego na komisarza porządkowego. Jako owy komisarz miał za zadanie pilnować porządku podczas bitew, strzelać w plecy dezerterom i ruszać na pierwszej linii, by inspirować żołnierzy.
Nocnemu podobnie bezwzględna praca bardzo odpowiadała. Raz, strzelał sobie do woli(Oczywiście, w granicach rozsądku), dwa - Miał naprawdę dużo okazji, by spisywać cyrografy. Teraz oddział, którego "pilnował", dusił chłopskie powstanie w północnej części kraju. Dokładnie w tym momencie kilkunastu żołnierzy ze wsparciem "Najlepszego Komisarza Porządkowego"(Czyt. Najbardziej bezwzględnego i sadystycznego) spychało tłuszczę pod ścianę. Adwersarze mieli przewagę liczebną, ale byli słabo uzbrojeni - W widły, kosy czy motyki. Kilku może miało zacinające się pistolety.
- Żałosne. - Mruknął Nocny, posyłając kolejnego powstańca na wieczny spoczynek. Dobrze się bawił i najwyraźniej dobry nastrój udzielał się jego podwładnym. W efekcie chłopi zostali dość szybko wybici(Z minimalną stratą jednego gnolla - dezertera).
- Przeszukać chaty. - Rzucił Nocny, zapalając papierosa. Kilku Khaitów i dwa Minotaury dość szybko znalazły mały magazynek broni(Konkretnie bombę domowej roboty, wystarczająco potężną, by zburzyć dom... Oraz kilka pistoletów) i dwie kobiety(Jedna niosła na rękach małe zawniątko bez przerwy kwilące) ze starcem. Mężczyzna nie mógł obronić się choćby w najmniejszym stopniu - Nie miał rąk. - Dobra robota, towarzysze. Więc, zobaczmy... - Demon nachylił się. Bomba była prymitywna, ale porządnie zrobiona. Pistolety - importowane z daleka. "Jeżeli powstańcy są uzbrojeni w podobny sposób, to zwycięstwo jest kwestią czasu...", pomyślał, powstając. Przeniósł swój wzrok na jeńców. Nie byli zagrożeniem. Nocny najchętniej puścił by ich wolno, ale że jego przełożonym był Robert Molotov, brat wuja Pierwszego Komisarza... Sprzeciw był niemożliwy.
- Hmmm... A więc stoicie po złej stronie barykady. - Mruknął "Najlepszy Komisarz Porządkowy", zaciągając się tytoniem. Smakował gorzko, ale uzależnienie dopadło go już wcześniej. - Wiecie, że rewolucjonistów wieszamy za nogi po uprzednim poćwiartowaniu. Wiecie, że nie oszczędzimy nikogo, niezależnie od wieku, rasy czy płci. Choćbyście byli spokrewnieni z Pierwszym Komisarzem, nie otrzymalibyście żadnego złagodzenia kary. Ale... Wciąż możecie uniknąć tego losu. Jeżeli powiecie, co wiecie na temat rewolucjonistów, postaram się zamienić wasze kary na łagodniejsze. Będziecie żyć spokojnie - co prawda, pod nadzorem - ale już nigdy nie będziecie zmuszeni do działania przeciw chwale Imperium Wilków.
- Niczego się od nas nie dowiesz! - Warknęła młodsza kobieta, usiłując wyrwać się z chwytów żołnierzy. Nic z tego, Minotaury trzymały ją w żelaznym chwycie. Jeden z Khajitów trzymał starszą kobietę z zawiniątkiem, a starca nie trzymał nikt. Nie próbował uciekać i najwyraźniej pogodził się z losem.
- Szkoda... - Nocny zgasił papierosa, po czym odwrócił się. - Jeżeli tak bardzo chcecie umrzeć w imię poronionej idei...
- Dobry panie, proszę... Oszczędź chociaż moje dziecko. - Jęknęła starsza kobieta, pokazując "Najlepszemu Komisarzowi Porządkowemu" zawiniątko. Niewielkie, śliczne pacholę spało sobie smacznie, nieświadome sytuacji. Wyglądało tak słodko i niewinnie, że pierwszy lepszy sierżant możeby się złamał... Ale Nocny nie należał do istot ulepionych z miękkiej gliny.
- Ile to... - Zaczął, udając pozorne zainteresowanie.
- 3 miesiące. To dziewczynka. - Na wargach kobiety zatańczył nikły uśmiech. - Chcieliśmy ją nazwać Stella, od imienia matki naszego Pierwszego Komisarza... - Nocny wyczuł podstęp od razu. "Nic z tego...", pomyślał, uśmiechając się lekko.
- A więc... Skoro nie chcecie współpracować, to może chociaż opiszę wam, jak zginiecie. - Oczy demona błysnęły z obrzydliwą uciechą. Żołnierze już wiedzieli, co się święci: Nocny zamierzał użyć swojej najlepszej metody tortur: Tortur słowno - wyobrażeniowych. Jak dotąd tylko jedna osoba oparła się im... Ale po pokazaniu jej haka, na którym zawiśnie, jej entuzjazm zniknął. Tak więc demon przez chwilę opowiadał im z pikantnymi szczegółami, jak wyglądają topory do ćwiartowania, jakie odgłosy wydają, jak wygląda ciało po przepołowieniu, jak rozkosznie wygląda zakrzepła krew na rzeźnickim toporze. I mówił tak przez 15 minut. Zakończył tą mowę tymi słowami, celując palcem w zawiniątko:
- A zaczniemy od niego! - Matka dziecka wydała z siebie okrzyk rozpaczy.
- Wszystko wam powiem, tylko zostawcie moje dziecko! - Krzyknęła, miotając się na wszystkie strony. Nocny Strzelec uśmiechnął się lekko. Nagle wydarzyło się coś, czego nikt prawdopodobnie się nie spodziewał. Młodsza kobieta jakimś cudem wyrwała się Minotaurom, po czym złapała za strzelbo - ostrze lekko zaskoczonego Nocnego, po czym wbiła je starszej kobiecie w twarz. Rozbryzg był piękny. "Będę ją czyścił przez cały dzień...", pomyślał lekko zniesmaczony demon. Młodsza kobieta zaczęła okładać i tak już martwą kobietę na oślep, wykrzykując przekleństwa najcięższego kalibru.
- Zabierzcie jej strzelbę. - Mruknął Nocny. Chwilę później Minotaury znów trzymały kobietę. Ta jednak, o dziwo... Uśmiechała się.
- Teraz się już nie dowiesz niczego, ty podległe tyranowi ścierwo! Rewolucja zwycięży, a wy nie dowiecie się nawet, kiedy! - Kobieta zaczęła upiornie się śmiać. Szybko przestała się śmiać, gdy płynne cięcie ucięło jej głowę.
- To za strzelbę. - Wymamrotał demon, czyszcząc ostrze ściereczką. Przeniósł wzrok na zrezygnowanego starca i płaczące dziecko. - Zabierzcie ich. O ich losie zdecyduje Molotov. - Żołnierze wiedzieli już, że na 95% taki werdykt oznacza śmierć dla obu jeńców...
|
11.01.2009
|
Szli przez las w kierunku obozu elfów, gdy nagle usłyszeli jakiś szelest.
- Dochodzi zza tego krzaka. - mruknął lisz i ruszył w tamtą stronę. Gdy miał odsunąć już kilka gałęzi, które były na jego drodze, ktoś zrobił to za niego. Kimś okazał się elf, który patrolował ten kawałek lasu. Gdy zobaczył lisza i postać, zaczął biec do obozu, by wszystkich powiadomić o intruzach. Nie pobiegł daleko, bo trafił go magiczny pocisk. Ledwo przewróciwszy się, został chwycony za kostki, odwrócony do góry brzuchem i spętany magicznymi linami. Elf zaczął krzyczeć, ale obie postacie w ogóle się tym nie przejmowały.
- Jesteś w środku dziczy, krzycz ile chcesz, i tak cię nikt nie usłyszy. - powiedziała jedna z postaci. Elf po chwili przestał krzyczeć, wiedząc że to prawda.
- A teraz jeśli już tutaj jesteś to powiedz mi, co aktualnie zamierzacie zrobić?
- Nie powiem ci nigdy! - krzyknął elf.
- Jak chcesz. - mruknął, wyczarował sztylet, który wyglądał jak te, które posiadają ludzie i wbił go w ramię elfa. Ten zawył z bólu.
- A więc jak? Będziesz mówił czy nie?
- Nigdy! - odkrzyknął, a postać wbiła teraz sztylet trochę niżej niż przedtem.
- Zostało jeszcze dużo miejsca na rękach i nogach... Będziesz mówił?!
- Yyy... - zaczął elf już trochę złamany w duchu, ale nie powiedział, bo postać znów wbiła sztylet w ramię.
- Tak czy nie?
- Tttak.
- A więc?
- Jakiś książę ludzki, co do nas przybył, którego imię to Diran i elf Cyrus wyruszyli do chaty Vaglana...
- Co to jest ta chata Vaglana?
- Nie wiem, naprawdę nie wiem...
- Kłamiesz!
- Nie, ja nigdy... - Nie zdążył nic więcej powiedzieć, gdyż osoba z którą mówił przebiła mu gardło sztyletem.
- Choć, idziemy, i tak by więcej nic nie powiedział. - mruknęła postać i ruszyła przez las. Po jakimś czasie usłyszeli odgłosy jakiejś rozmowy.
- Teraz bardziej uważaj. - mruknęła postać. Lisz skinął głową i zaczął się skradać w kierunku z którego usłyszeli głosy. Po jakimś czasie przykucnął za drzewem, odwrócił się i pokazał drugiemu, by tutaj podszedł. Ten wpół na kuckach, wpół na stojąco podszedł tam i popatrzył przez krzaki. Przed nim na małej polance stał jakiś szkielet, a koło niego jakaś małego wzrostu osoba. " Znów się widzimy..." - pomyślała postać.
|
11.01.2009
|
- Jak ja lubię tą robotę. - stwierdził Veles, zakładając pancerz tesli. Następnie zdjął z półki swój topór pirotechniczny. Do tego doszły jeszcze dwa bandolety i nóż z dozownikiem trucizny.
- Przestań się jarać i rzuć mi "szpony" - Mówiąc "szpony", Frost miał na myśli tytanowe rękawice z wysuwanymi szponami. - I prochy...
- Które? - Zapytał minotaur.
- Psycho i wygrzew. Powinny tam gdzieś leżeć.
- To te strzykawki?
- No... - Potwierdził Frost, zakładając swoją cudowną broń naręczną. Do tego doszedł jeszcze pancerz i szalik, który był znakiem rozpoznawczym w armii Imperium Wilków. Poza tym, że ta istotna część garderoby ładnie się prezentowała, to ukryta była w niej garota.
- Chwytaj. - Veles rzucił Frostowi strzykawki.
- Czołem panowie! - Przywitał się klan Garbard.
- Cześć capie! - Przywitali serdecznie kolegę.
Garbard pochodził z Sanktuarium i walczył pod sztandarami samego Diablo. Po klęsce władcy ciemności błąkał się po wielu kontynentach, aż w końcu znalazł sobie miejsce w Imperium Wilków. Jego ulubioną Bronia była rusznica przeciwpancerna(strzał z tego cudeńka potrafił przebić mithrilową zbroję jak papier).
- Ciężki dzień, Garb?
- Jak cholera, pięciu bandytów dzisiaj załatwiłem...
- Że też nam przyszło służyć na takim zadupiu. Kompociku? - Zapytał Frost.
- A daj... - Garbard pociągnął łyka, po czym oddał, krzywiąc się. - O kurna, z czegoś to zrobił?
- Z maku.
- Ćpun... - Podsumował klan kolegę.
- Cześć chłopaki. - Cała trójka usłyszała znajomy głos. Katja.
Katja była zawodową snajperką w oddziałach Imperium. Czy to z kuszy, łuku, procy, pistoletu czy rusznicy, zawsze trafiała w cel. Posiadała też rzadką zdolność zamiany w człowieka. Co prawda, jako człowiek nie potrafiła nawet w połowie tak dobrze posługiwać się bronią, ale ciężko zaprzeczyć, że była to przydatna zdolność.
- O, wężyca przyszła - Zarechotał Frost.
- Dobra, dobra a teraz odwrócić mi się, bo chcę się przebrać.
Koledzy z zespołu posłusznie odwrócili się do ściany i czekali, aż Katja schowa swoje wdzięki.
- Już - Oznajmiła.
- Dobra. No to chyba gotowi jesteśmy.
- Nom. Kristof na nas czeka na placu.
Kristof był gnollem o umaszczeniu czarnym z kilkoma białymi wtrąceniami. Miał na sobie średni pancerz dający osłonę przed większością broni białej i słabszą bronią palną. Jako broni używał bandoletów i katany. Czytał jakieś pismo, kiedy jego podwładni wyszli na dziedziniec.
- Melduję posłusznie, że oddział zwiadowczo - szpiegowski został sformowany i czeka na rozkazy dowódcy ku chwale Imperium Wilków i pierwszego komisarza. - Zameldował Frost, salutując.
- Dobra, spocznijcie... - Spoczęli. - Przeczytam wam teraz list z poleceniami, jakie mamy wykonać dla tow. pierwszego komisarza.
"Tow. Kristof "Vinter" Osters. Zostaliście wybrani, aby donieść dowództwu o nastrojach panujących wśród ludności Imperium Quirytów. Waszym pierwszym zadaniem będzie dowiedzieć się o liczebności wojsk po obu stronach konfliktu. Macie, co dwa tygodnie przysyłać szczegółowy raport, w którym zamieścicie wszystko, czego uda wam się dowiedzieć. P.S
POD ŻADNYM POZOREM NIE INGERUJCIE W KONFLIKT! JEŚLI ZAJDZIE TAKA POTRZEBA TO DOSTANIECIE ODPOWIEDNIE ROZKAZY"
- Co, jak co ale tow. pierwszy komisarz nie ma talentu do pisania pism urzędowych... No nic. Macie jakieś pytania?
- Od czego zaczniemy? - Zapytał Veles.
- Najbliżej jest wieża obronna na Starej Skale. Zajdziemy tam i postaramy się dowiedzieć o liczebności wojsk królestwa.
- No to w drogę... - Ciekawe... Jak byłem tutaj tydzień temu, to baszta lepiej się prezentowała - Stwierdził Kristof.
Wieża na Starej Skale była zrównana z ziemią, a wokół niej było pełno dziwnych drzew, na których zwisały jeszcze dziwniejsze owoce. Były to szubienice...
- Urocze. - Przyznał Garbard. - Zapewne nie ominiemy tego miejsca w obawie przed czyhającym tam niebezpieczeństwem?
- Nie. - Odpowiedział Kristof. - Ale broń miejcie w pogotowiu. Na zgliszczach wieży... - Obstawiamy, chłopi czy rebelia?
- Chłopi... Rebelia składa się z sił elfickich. A elfy ucinają głowy i układają je w stosy. Chłopstwo lubuje się w torturowaniu pokonanego wroga, a następnie powieszeniu go, aby się pośmiać. Oczywiście niektórzy postanowili wprowadzić kilka innowacji, o czym świadczy uroczy las pali stojący tam... - Kristof wskazał palcem na kilka słupów z ponabijanymi na nie zwłokami. - Tam jeszcze jakiś stosik... - Wskazał na jeszcze tlące się szczątki.
Frost nie wytrzymał i zwymiotował. Nagle zza zgliszczy wyłonili się ludzie z widłami i cepami. Jeden z nich nawet miał rusznicę. Było ich około 30. Otoczyli zwiadowców, ale nie zaatakowali. Barczysty i wysoki jak sosna człowiek podszedł do nich bliżej i zapytał:
- Coście za jedni?
- Nie będę z tobą wiejski głupku gadał, jak nie każesz swoim gamoniom odstawić broni.
- Uuuu... Bo co się stanie? Nas jest chyba więcej.
- Katja.
Meduza błyskawicznie dobyła karabinu i wypaliła prosto w głowę jednego z chłopów.
Zapadła cisza.
- I cóż? Jakoś się was dalej nie boję. Ale wasz sprzęt może mi się przydać. Jak złożycie broń to was puścimy.
- Takiego ci, matole! - Warknął Frost, ale Kristof go uspokoił skinięciem.
- Mam lepszy pomysł. Pojedynek. Ty i ja. Wygrywam ja. Zostawiacie nas w spokoju, ty moi towarzysze odkładają broń i po sprawie.
- Dobra, walczmy na miecze.
- Dobra. 5 minut później przywódca gromadki chłopów leżał z rozciętym gardłem na ziemi, a wraz z nim jego towarzysze. Wydali na siebie wyrok śmierci, podnosząc rękę na funkcjonariuszy Imperium Wilków.
- Przeszukać mi te ruiny, jak znajdziecie jakieś listy, to wołajcie. - Rozkazał Kristof, wycierając krew z katany...
|
13.01.2009
|
Tymczasem, gdzieś w elfickim lesie... - Ktoś tu jest. - Mruknął Allister, pokazując swojemu "partnerowi" na migi: "Cicho". Północ zrozumiał, po czym zaczął nasłuchiwać. Do jego uszu dobiegł szelest dochodzący z pobliskich krzaków. Mobianin powoli się podniósł, po czym zaczął mówić najgłośniej jak potrafił:
- A więc dziękuję ci, drogi kolego za wskazanie mi drogi! Życzę ci owocnego polowania! - Szkielet popatrzył na niego niewyraźnie, ale dość szybko załapał sens rzeczy. Północ udał, że odchodzi. Z krzaków bardzo powoli wychynęła czaszka jakiegoś lisza. Nie zdążył się naoglądać, gdyż dostał wpierw strzał od Allistera, a tuż po nim rzut sztyletem w wykonaniu karła. Oczywiście ostrze wróciło do ręki w ułamku sekundy.
- Cholera, zauważyli nas! - Warknął lisz, cofając się. Chwilę później z krzaków wypadł wyżej wspomniany lisz i druga postać, na widok której Allister z pewnością zazgrzytałby zębami.
- Vokial... - Syknął, cofając się nieco. Wampir uśmiechnął się nikle.
- A więc jednak mnie pamiętasz.
- Jak mam cię nie pamiętać, skurczybyku. - Wycedził przez zęby szkielet, wycelowując w adwersarza. - To ty pozbawiłeś mnie czaszki pod Wieżą.
- Doskonała pamięć, nie powiem. - Vokial uśmiechnął się lekko. W jego dłoni pojawił się sztylet. - A teraz, czas na zapłatę.
- Nie jestem ci nic winny.
- Owszem, jesteś. Swoją misją zdradziłeś swoich swojaków. Jako nieumarły łowca nagród jesteś dziwacznym indywiduum, które kłóci się ze wszelkimi elementarnymi zasadami.
- Nienawidzę nekromantów... Ale nie mam nic przeciwko nieumarłym. Z kolei nieumarli nekromanci wywołują u mnie szczyt obrzydzenia... - Allister wskazał palcem na wampira i lisza. - A wy jeseteście jednymi z nich.
- Skoro już wymieniliśmy uprzejmości, to możemy przejść to anihilacji. - Vokial przeniósł wzrok na lisza. - Nesdro, wiesz co robić. - Czaszka lisza wykrzywiła się w "uśmiechu". Zakręcił w opancerzonej dłoni swoim mieczem. Allister złapał za swój winchester, odskakując. Ostrze opadło na ziemię, krzesząc iskry. Nesdro nie zdążył jednak wyprowadzić kolejnego ataku, bo poczuł, że coś blokuje jego ruchy. Tym kimś, jak się okazało, był Północ.
- Moja moc może nie działa na nieumarłych... Ale mam inne metody walki z wami. - Niezidentyfikowana siła woli uniosła lisza do góry, po czym z wielką mocą cisnęła nim w wampira. - Zbieramy się. - Północ i Allister zebrali się w mgnieniu oka, po czym uciekli, klucząc przez las.
- Czemu ich nie gonimy? - Zapytał lisz. Twarz wampira wykrzywiła się w uśmiechu.
- Nie ma takiej potrzeby. Skupmy się na naszym planie... Tymczasem, gdzieś w Imperium Wilków... Wedle przewidywań Nocnego starzec z niemowlakiem szybko zadyndali na stryczku. Molotov był bezwzględnym, durnym i okrutnym bydlakiem, ale niestety był też jego przełożonym. Był wysokim, barczystym gnollem o szarym futrze. Jego oczy wykrzywiała nienawiść do wszystkich niehybryd. Nocny mógł przyrzec, że Molotov ma z 3 metry wzrostu. Gnoll demona tolerował, chociaż z najwyższym trudem. Nocny był teraz w jego biurze, czekając aż jego przełożony się pojawi. Demon rozejrzał się po pokoju. Na ścianach wisiały głowy ludzi, elfów, krasnoludów, orków i wielu innych niehybrydowych gatunków. Biurko było wyłożone skórą z jednorożca. W końcu w drzwiach pojawił się Molotov. Zmierzył protekcjonalnym wzrokiem swojego podopiecznego, po czym zapytał:
- Rezultaty przeszukania 8 wiosek na wschodnim wybrzeżu?
- Tow. Molotov, znaleźliśmy kilka bomb domowej roboty i niewielki magazynek broni palnej.
- Straty?
- Jeden... gnoll. - Molotov zmierzył go ponurym wzrokiem. - Dezerter.
- Opór?
- Praktycznie znikomy, kilkudziesięciu chłopów i rewolucjonistów. To by także wyjaśniało, skąd wybuch powstania.
- Sugerujesz, tow. Strzelec, że elfy podburzają tłuszczę?
- Tak, tow. Molotov. - Gnoll uśmiechnął się, pokazując garnitur ostrych jak brzytwa zębów. Demon czasami myślał, że Molotov jest wilkołakiem, ale głośno się z tym nie obnosił. Byłoby to nierozsądne.
- A więc... Skoro elfy podburzają chłopów, to należy pokazać, że kara za sprzymierzanie się z niehybrydami to śmierć. - Molotov zaczął chodzić po gabinecie, wciąż mówiąc przy tym. - Od dawna uważałem, że Pierwszy Komisarz jest zbyt litościwy. Daliśmy niemieszańcom szansę: Mogli u nas zamieszkać, żyć, pracować i być szczęśliwymi. Wpadli jednak na pomysł, że należy im się więcej niż zasłużyli. Myślą, że mogą być żołnierzami, urzędnikami, ważnymi personami w państwie. Myślą, że jeżeli sprzymierzą się z rewoltą, to ona pomoże im zaprowadzić swój własny nowy porządek. - Gnoll przestał na chwilę mówić, po czym odwrócił się w kierunku demona. - A ty, tow. Strzelec będziesz tym, który ich uświadomi.
- To znaczy... - Nocny już przeczuwał brudną robotę. Molotov usiadł i odetchnął.
- Zabierzesz ze sobą kilka pułków. Wybierzesz się na południowy zachód, blisko lasów elfów. Tam zlokalizuj kilka lub nawet kilkanaście wiosek. Wmaszeruj tam z armią i zabij wszystko, co się rusza. Wioskę puść z dymem. Nie oszczędzaj kobiet, dzieci czy starców. Jeżeli napotkasz hybrydę, dasz jej szansę na wypowiedzenie się. Jeżeli nie będzie chciała mówić, bierzesz ją w niewolę i oddajesz pod mój sąd. Zrozumiano?
- Da, tow. Molotov. - Nocny zasalutował i opuścił gabinet gnolla. Molotov uśmiechnął się ponuro...
|
13.01.2009
|
- Idziemy. - mruknął Vokial i ruszył w głąb lasu. Po jakiś dość długiej podróży znaleźli się na skraju lasu i patrzyli na trochę inaczej wyglądającą wioskę niż zwykle. Niemała grupka hybryd masakrowała ludność wioski, w między czasie podpalając domy.
- Hej, ty! - usłyszał z boku. Odwrócił się w tamtą stronę i zobaczył dość znajomą twarz, albo raczej czaszkę. Ledwo tylko go wampir zobaczył, od razu wbiegł do lasu razem z liszem. - Wy! - krzyknął Nocny, wskazując na klana, minotaura i gnolla którzy właśnie zabawiali się kosztem jakiegoś starca. - Za nim! - ci tylko odezwali się "Tak, towarzyszu!" i wbiegli w las. Vokial tylko na to czekał, ukrył się za jednym drzewem i gdy klan i minotaur przebiegli dalej, on poderżnął gardło gnollowi. Nesdro zaś z przodu stał na środku ścieżki z mieczem w ręku. Dwie hybrydy zatrzymały się kilka metrów od niego i zaczęły powoli przysuwać do niego, ten niespodziewanie upuścił miecz.
- No, chodźcie. - powiedział. Ci ruszyli na niego, a gdy byli dwa metry od niego, lisz wyciągnął dwa bandolety i strzelił, celując w głowę jednego i drugiego. Jeden pocisk trafił prosto w głowę minotaura, drugi trafił zaś klana w ramię. Minotaur zaraz po dostaniu kulki w łeb potknął się pośmiertnie. Klan zaś upuścił broń i zaczął biec w kierunku swoich kolegów. Nesdro chciał pobiec za nim i go dobić, ale drogę zablokował mu wampir.
- Ten stwór da nam czas na ulotnienie się, już i tak za dużo hałasu narobiliśmy... - Widząc dziwny grymas czaszki lisza dodał:
- Myślisz że gdybyśmy zabili kilka pułków, to by nikt tym się nie zainteresował? Obejdziemy tą wioskę dookoła, idziemy. - mruknął Vokial i ruszył w głąb lasu.
|
13.01.2009
|
Imperium Wilków... Na wielkim placu stała świeżo wyszkolona armia Imperium. Dla zagranicznych obserwatorów, widok takiej armii uzbrojonej po zęby był czymś na prawdę niezwykłym. Minotaury, Klany, Gnolle, Kajici, Retiplioni, Harpie, Meduzy i Nagi. Wszyscy stali w równych szeregach i czekali na wyjście Pierwszego Komisarza - Josiva Stellsa. Przed wyjściem przywódcy ludu, do podium podszedł jego sekretarz - Felix.
- Do hymnu, towarzysze! - Krzyknął Felix.
Rozległa się muzyka. Orkiestra stojąca pod na specjalnym podium rozpoczęła grę. "Niezłomny jest związek republik swobodnych,
Imperium Wilków na setki złączyło je lat.
Niech żyje potężny jednością narodów,
Z ich woli stworzony nasz kraj – Związek Rad!"
Wykrzyczeli z dumą żołnierze... Tym czasem na dachu jednego z zabudowań, pewien elf zaczął rozkładać stanowisko karabinu snajperskiego. "Chwała ci, Ojczyzno, tyś ziemia swobody,
Ludów przyjaźni ostoja i straż!
Sztandar radziecki, sztandar ludowy,
Drogą zwycięstwa niech kraj wiedzie nasz!"
Śpiewali dalej żołnierze. Elf dokręcił tłumik i nastawił przyrządy celownicze. "Okrzepła nam armia w bitewnym mozole.
Najeźdźców zmieciemy, zetrzemy ich ślad!
My w bitwach stanowim o losach pokoleń,
My sławą okryjem ojczysty Kraj Rad!"
Ciągnęła dalej armia Imperium Wilków. Elf przystawił karabin do ramienia i oparł się o balkon. "Chwała ci, Ojczyzno, tyś ziemia swobody,
Ludów sławy ostoja i straż!
Sztandar radziecki, sztandar ludowy,
Drogą zwycięstwa niech kraj wiedzie nasz!
HURRA HURRA HURRA!"
Skończyli pieśń żołnierze. - Czekam na ciebie, Stells. - Powiedział sam do siebie elf. Pierwszy Komisarz wyszedł na mównicę.
- Witajcie, towarzysze! - Zawołał.
- Witamy, tow. Pierwszy Komisarzu! - Odpowiedział chór. Elf wstrzymuje oddech. - Przywitajcie również zamachowca, który właśnie do mnie celuje z tamtego balkonu!
- Witamy zamachowca!
- Że co? - Elf odstawił karabin i nagle poczuł silny cios w plecy.
- Bierz go. - Odezwał się jakiś ochrypły głos.
Elf zerwał się na równe nogi, ale było już za późno. Minotaur uderzył go jeszcze w brzuch i pozbawił oddechu. Molotov podszedł do elfa i powiedział:
- Jesteście aresztowani pod zarzutem spiskowania przeciw władzy ludowej i próbie zamachu na Pierwszego Komisarza. Nie macie żadnych praw. Skuć mi to ścierwo!
Elf nawet nie starał się bronić. Minotaur wykręcił mu ręce i związał je. Następnie nałożono mu worek na głowę i zaprowadzono do sali przesłuchań. Apel na dziedzińcu trwał dalej... - Jak się nazywacie? - Zapytał Molotov siedzącego na krześle elfa. Worka dalej mu nie zdjęto. - Ogłuchliście?
Molotov skinął na asystenta. Minotaur huknął elfa pięścią, ale nie za mocno.
- Marius... Marius z Białej Puszczy...
- Zdejmij mu worek, Nick.
Elf ujrzał wściekły pysk Molotova i znudzonego minotaura stojącego za nim. Molotov wyjął papieros i zapalił. Zaciągnął się kilka razy, a następnie zgasił go na czole więźnia. Marius syknął z bólu.
- Kto cie nasłał? Odpowiadaj, to nie będziesz cierpiał...
- Nie...Ugh! - Nick uderzył go w twarz.
- Widzisz, Mariusie? Mój asystent wykonuje swoją pracę z prawdziwą pasją. Ale nawet on nie potrafi tego, co moja maszyna do zeznań. - Wskazał na dziwne ustrojstwo stojące w kącie. - Jak będzie?
- Jestem od Quirytów... Księcia Dirana... Bał się, że manewry waszych wojsk na naszych ziemiach to oznaka, że jesteście w sojuszu z królem...
- A co nas obchodzą wasze konflikty? Tak czy siak, masz problem kolego. Nick!
- Tak, tow. Molotov?
- Zabierz go do celi. Niech go opatrzą, przed jutrzejszym przedstawieniem. Ja muszę porozmawiać z Pierwszym Komisarzem...
|
14.01.2009
|
Tymczasem, na granicy z lasem elfów... Nocny wcale nie był zdziwiony, widząc tylko jednego z czterech wysłanych podopiecznych. Znał Vokiala: Dawno temu spotkali się w walce pod Chesz Vaklam. Wampir wtedy też przetrącił mu czaszkę o 180 stopni. Ten jeden powód wystarczał, by na jego widok Nocny eksplodował niczym laska dynamitu.
- Straty? - Zapytał ostro słaniającego się klana.
- Wszyscy, prócz mnie. - Wydusił z siebie klan. Wyglądał na naprawdę poturbowanego. Demon zmierzył go ponurym spojrzeniem.
- Wiecie, że oficjalnie jesteście dezerterami? - Klan zachłysnął się, była to prawda. - Wiecie, jak każemy dezerterów? - Klan przytaknął bez entuzjazmu. Nocny mimowolnie się uśmiechnął. - W tym wypadku wydałem rozkaz odwrotu. Oznacza to, że się wycofałeś, a nie uciekłeś. Jesteś wolny. A, i zgłoś się do jakiegoś medyka. - Klan zasalutował, po czym odbiegł. Nocny zaciągnął się papierosem. W końcu było po rzezi. Ziemię zasłały dziesiątki trupów ludzi, elfów, orków, ale także kilku hybryd. "Za wszystko trzeba płacić...", pomyślał. Podbiegł do niego niewysoki khajit w poszarpanej zbroi.
- Tow. Komisarzu, rozkaz wypełniony. - Kotoczłek zasalutował entuzjastycznie.
- Straty?
- Kilku naszych. Wszyscy chłopi. Znaleźliśmy także elfiego rewolucjonistę. Jest w kiepskim stanie, ale będzie mówił.
- Doskonale się spisaliście, tow. Grunt. Awansuję was ze starszego szeregowego na kaprala.
- Dziękuję, jestem zaszczycony. - Grunt stanął na baczność. - Ku Chwale Imperium Wilków!
- Dobrze, spocznijcie i dawajcie tego elfa. - Kotoczłek zasalutował i pobiegł w głąb zrujnowanej wioski... Tymczasem, u Cyrusa i Dirana... Chata Vaglana okazała się być niewielką lepianką przykrytą liścmi. Cyrus rozejrzał się nerwowo po okolicy, jakby obawiał się zamachowca. Podobny niepokój udzielił się Diranowi. Elf zastukał do drzwi lepianki.
- Tak? - Zapytał świszczący głos starca.
- Bądź pozdrowiony, o Vaglanie Roztropny. - Odpowiedział uroczystym tonem Cyrus. - Przybyłem, by prosić się o radę. - Drzwi uchyliły się nieco. Diran zobaczył niewielkiego, zgarbionego i niemalże zasuszonego elfa. Miał on na sobie jakieś zbutwiałe łachmany. W jego twarzy kryły się mądrość i odwaga.
- A to ludzkie szczenię? - Zapytał spokojnie Vaglan.
- To nasz sojusznik, Vaglanie Roztropny. - Cyrus ukląkł na jedno kolano, po czym syknięciem nakazał Diranowi zrobić to samo. - Walczy przeciwko tyranii Algirdassa.
- Czyli możemy mu zaufać?
- Oczywiście, Vaglanie Roztropny. - Cyrus podniósł się.
- Proszę, wejdźcie. - Vaglan wskazał im drzwi. Musieli się uchylić, by nie wyrżnąć w sufit. Diran rozejrzał się niepewnie. Zauważył kilka krzeseł, niewielki stołek i zegar cichutko wystukujący kolejne sekundy. Reszta może też miała jakieś zastosowanie, ale wszystkie wydały się Diranowi prymitywne i barbarzyńskie.
- Po cóż to wam moja rada? - Zapytał Vaglan, siadając na jednym z krzeseł.
- Jak możemy wygrać? - Wypalił Diran. Cyrus skarcił go ostrym spojrzeniem.
- Cyrusie, to jednak słuszne pytanie. - Szepnął Vaglan, łapiąc za leżący na biurku sztylet. Przez chwilę się nim pobawił w zamyśleniu, po czym mruknął:
- Przede wszystkim... Jeżeli chcecie wygrać, musisz coś zrobić, Cyrusie.
- Jestem gotowy na wszystko. - Odparł poważnie elf.
- Musisz zapłacić za grzechy przeszłości i spłacić dług Mrocznego Żniwiarza. - Cyrus zachłysnął się. Diran popatrzył na niego dziwnym wzrokiem.
- Czym jest Mroczny Żniwiarz? - Zapytał.
- To potężny demon, z którym można spisać cyrograf - Umowę o duszę. Dostaje się za nią wiele, ale potem trzeba oddać swoją najważniejszą część - Duszę. - Diran zbladł.
- Ja nic mu nie jestem winien. - Wykrztusił Cyrus, usiłując zabrzmieć wiarygodnie.
- A co z twoim 45 - letnim szałem bojowym, w którym pokazałeś, jaki potężny jesteś w boju? - Zapytał Vaglan spokojnie. "On czyta w moich myślach!", pomyślał przerażony Cyrus.
- Owszem, "Krwawy Elfie". - Odparł starzec jeszcze spokojniej. - Jeżeli chcecie mieć jakąkolwiek szansę na zwycięstwo, MUSISZ się poświęcić, Cyrusie.
- Ja... - Cyrusowi zabrakło głosu. Vaglan westchnął cicho.
- Więc ustalone. Obmyślcie plan walki. Wtedy możecie zgłosić się do mnie. - Cyrus i Diran podziękowali za "rady" i wyszli... Tymczasem, nieco dalej... - Zgubiliśmy go? - Zapytał niepewnie Allister, oglądając się nerwowo za siebie.
- Tak. - Odparł krótko Północ, rozglądając się. Byli na niewielkiej skarpie. Mieli stąd doskonały widok na Chatę Vaglana. Zauważyli więc dość szybko wychodzących Dirana i Cyrusa.
- Są. - Mruknął Allister, uśmiechając się ponuro. Złapał za wcześniej przygotowany winchester. Północ tylko zsunął się zgrabnie po skarpie.
- Co ty wyprawiasz?! - Syknął Allister lekko podenerwowany.
- Twój cel zaraz będzie czysty. - Odparł Mobianin. Szkielet westchnął ze zrezygnowaniem. "Z kim ja muszę pracować...", pomyślał Allister. Tymczasem Północ stanął naprzeciw zaskoczonych potencjalnych ofiar.
- Witaj, Cyrusie. - Mruknął, uśmiechając się. Jego krwawoczerwony płaszcz powiewał na wietrze złowieszczo. Elf stracił panowanie nad sobą.
- Kim jesteś? - Zapytał niepewnie Diran.
- Wybacz, ale czy rozmawiam z tobą?! - Warknął Północ, mierząc go groźnym "bezźrenicowym" wzrokiem. Diran zdębiał. - Cyrusie, czas minął. Dwa dni swobody, które dostałeś, wydają mi się idiotyzmem. Ale to nie ja decyduje. Ja tylko wykonuję swoją pracę, więc nie utrudniaj mi tego i chodź ze mną. - Mobianin wyciągnął rękę. Cyrus mimowolnie ją złapał. Dalej wszystko potoczyło się za szybko. Elf i karzeł zniknęli w wybuchu ognia. Diran krzyknął zaskoczony. "A więc o to mu chodziło...", pomyślał Allister, wymierzając w głowę Dirana. Szybkie pociągnięcie spustu i kropka. Książę zwalił się na ziemię, brocząc krwią. Allister roześmiał się, po czym zeskoczył ze skarpy z zamiarem ścięcia łba. Musiał mieć dowód, że zabił Dirana. Ledwo jednak zeskoczył ze skarpy, ktoś wystrzelił w jego kierunku z łuku. "Elfy?", pomyślał zaskoczony. Widok, który jednak ujrzał, zdziwił go niepomiernie: Celował w niego jakiś mężczyzna o ogorzałej twarzy i rudym zaroście. Na szyi miał zawiązany wspaniały zielony płaszcz. Ubrany był w ćwiekowaną skórznię, a za pasem miał schowane dwa bułaty. "Co do...?", pomyślał zaskoczony durnotą tego świata szkielet. Nie zdążył się jednak bardzo namyślić, gdyż nieznajomy wypuścił kolejną strzałę. Allister uchylił się po raz kolejny.
- Gotuj się na śmierć, nieumarły pomiocie! Zarzekam się na kostur Fharlanghna, że utnę ci twój skażony łeb i wrzucę go w kupę gnoju! - Wrzasnął patetycznie nieznajomy, wyjmując bułaty. Miał krzepę: Oba trzymał niczym zwykłe krótkie miecze.
- Chyba nie wiesz, na kogo się porywasz! - Odwrzasnął Allister, wymierzając winchesterem w czerep awanturnika.
- A więc potrafisz mówić?! Tak więc tym większą uciechę zyskam, zabijając cię, paskudny liszu. - Warknął nieznajomy, szarżując.
- Liszu?! Ty chyba nie wiesz, że właśnie mnie obraziłeś! - Warknął Allister, nie cierpiąc jakichkolwiek porównań do nieumarłych nekromantów. - Jestem zwykłym szkieletem, bucu! - Mężczyzna zatrzymał się na moment, zbity z tropu.
- Niemożebna! Jeżeli mówisz i rozumujesz w sposób normalny, nie możesz być zwykłym szkieletem! - Warknął.
- Gdzieś ty się wychował?! - Odwarknął coraz bardziej wściekły Allister. - Nie widziałeś nawet połowy dziwów tych światów! - Nieznajomy opuścił broń.
- Więc wytłumacz mi, jakim cudem mówisz, rozumujesz i myślisz normalnie, skoro jesteś "zwykłym szkieletem". - Mruknął awanturnik.
- A więc, słyszałeś o takim miejscu jak Nevandaar? Tam wiele stworzeń głupich w innych światach "nabiera rozumu". Tam nawet szeregowy szkielet potrafi sklecić kilka zdań.
- Nevandaar... Zwiedziłem cały Faerun i cały Greyhawk i nie nawet nie słyszałem o takim miejscu.
- Nie dziwię się. To zupełnie inny świat. Inne realia. Inni bogowie.
- A więc wybacz za pomówienie. Co jednak nie zmienia faktu, że jesteś nieumarłym i muszę cię zniszczyć.
- A co ty, paladyn? - Zapytał coraz bardziej zadziwiony tym durniem Allister.
- Nie, ale złe istoty są niebezpieczne, okrutne itd, itp...
- Nie jestem zły. Mogę ci sprzątnąć zarówno tyrana jak i dobrego kapłana.
- Chyba dostałem się do jakiegoś dziwnego świata... - Mruknął nieznajomy, drapiąc się za uchem. - Powiedz, nie będę ci przeszkadzał, jeżeli dołączę do ciebie? - Allister uśmiechnął się litościwie. - Chciałbym poznać jak najwięcej sekretów i tajemnic wszelakich światów. Podróż to moje drugie imię.
- Eee... A nie będziesz już próbował mnie zabić?
- Nie.
- A umiesz się skradać?
- Owszem.
- No dobra, niech stracę. Ale powiedz mi jeszcze, jak cię zwą?
- Rick Wendon. - Awanturnik skłonił się.
- W porządku, Ricku Wendon... - Mruknął Allister, odwracając się w kierunku broczącego krwią Dirana. Jakież było jego zdziwienie, gdy zauważył, że ciała nigdzie nie ma. "To BYŁO do przewidzenia...", pomyślał ponuro szkielet. Tymczasem, gdzieś w Otchłani... Zamek Żniwiarza wybijał się ponad wszystko inne w Nieskończonych Warstwach Otchłani. Wielki, zdobiony gigantycznymi kolcami. W gustownym kolorze obsydianu. Tutaj właśnie Północ przeteleportował Cyrusa.
- Gdzie jesteśmy? - Zapytał niepewnie elf.
- Na miejscu. - Odparł lakonicznie Mobianin, ciągnąc za sobą Cyrusa. Wielkie, kilkunastometrowe wrota otworzyły się z hukiem. Tuż za nimi stało dziwaczne wynaturzenie w czarnym pancerzu i w czarnym hełmie. W miejscu ust ziała krwawa dziura, w połowie będąca garniturem powykrzywianych zębów. Najstraszniejszą cechą nieznajomego był jednak straszliwy rząd kolców ciągnących się po kręgosłupie. Wszystkie zrobione z mieszaniny mięsa i kości. Do pasa miał przytroczone dwa pistolety i kilka bomb. Cyrus wzdrygnął się, widząc to COŚ.
- Dobra robota. - Charknął potwór. - Całkiem nieźle zastępujesz... Nocnego.
- To się rozumie samo przez się, Porcupine. - Odparł Północ, targając Cyrusa.
- Szefa... Chwilowo nie ma. - Mruknął Porcupine. Północ popatrzył na niego pytającym wzrokiem. - Cluster i Daniel, sam rozumiesz...
- Tak... - Mruknął cicho Północ. Po chwili ciszy zapytał:
- Cicerone?
- Cicerone. - Przytaknął Porcupine. Wszyscy trzej znów się przeteleportowali...
|
16.01.2009
|
- Widzisz tego centaura? - mruknął Vokial. Znajdowali się w małym zagajniku koło osady elfów.
- Widze. - odburknął lisz
- On kieruje tutejszym wojskiem.
- I co z tego?
- Musimy go zabić, i wrobić ludzi by ci obrońcy przyrody pomyśleli że to oni. Tak więc... - wampir wyczarował karabin snajperski i sztylet taki sam jakim zabił elfa w lesie.
- Ty zajmij się strzelaniem, ja idę to podrzucić.
Nesdro odłożył miecz na bok i wziął do rąk karabin snajperski.
- Pozdrów ode mnie swoich kolegów gdy będziesz w niebie. - mruknął lisz i strzelił. Pocisk trafił prawie idealnie, ale skutek był śmiertelny. Centaur upadł na ziemie, a po chwili dookoła niego zebrali się jego ziomkowie. Wtem coś świsnęło i sztylet już był w ciele jednego elfa.
- W tamtych krzakach! - krzyknął jeden z elfów i podbiegł tam. Lisz obserwujący całe zdarzenie nie zdał sobie sprawy że wampir już koło niego stoi.
- Idziemy. - mruknął Vokial, a lisz zadygotał co było najpewniej odpowiednikiem cielesnego przestraszenia. Po chwili zapytał:
- Jak ciebie tam nie było to co tam zauważyli?
- Kukłę z małymi pozdrowieniami od ludzi... - mruknął wampir, Nesdro "zachichotał". Po jakimś czasie gdy musieli wkroczyć na chwilę na drogę, gdyż nie było innej drogi, zauważyli kogoś który leżał w krzakach, na pewno żył gdyż oddychał i co chwile się poruszał.
- Chyba widzę krew, idziemy. - powiedział Vokial i ruszył w stronę jak się okazało naprawdę krwawiącej.
- Czyż to nie to książątko co ukradło miecz Algirdasowi? - rzeczywiście gdy podeszli blisko zobaczyli zakrwawionego Dirana...
|
16.01.2009
|
Gdzieś na terenach Imperium Quirytów... - Mówię wam, że zabłądziliśmy. - Powiedział Frost.
- A co ty tam możesz wiedzieć...
- Eh... Katja, nie miałbym nic przeciwko, gdybyś mnie przytuliła. - Zaproponował Kajit chcąc zmienić temat.
- Szpicuj się, Frost! - Odpowiedziała Meduza.
- Osz kurna, nudzę się!
- Te, patrzcie... - Powiedział Veles, wskazując lufą rusznicy w smugę dymu unoszącą się za horyzontem.
- Ciekawe... Dobra, przyspieszyć tempa, sprawdzimy, co to...
Oddział zwiadowczy doszedł do źródła dymu, było to miasto. Tyle tylko, że całkowicie opustoszałe. Wszyscy zniknęli. Dym zaś unosił się nad centralną częścią miasta.
- Co to ma być? - Zapytał Garbard, zaglądając przez okno do jakiejś chaty - Pusto...
- Nie podoba mi się to. - Stwierdził Veles - Może lepiej będzie zawrócić?
- Proponowałabym jednak sprawdzić, co to. Mamy raport złożyć, a takie coś może zainteresować towarzysza Pierwszego Komisarza. - Zaproponowała Katja - Kristof? Co postanowiłeś?
- Hmm...Rozdzielimy się, Katja i Veles idą w lewo i rozglądają czy jest tu kto żywy, Garbard i Frost - idziecie w prawo. Ja idę w centrum i obczajam, co tam się pali. Za godzinę spotykamy się tutaj. Do roboty! Rozdzielili się. - Garbard, sprawdź tamto ogrodzenie, ja zajrzę do tamtej chaty...
- Jasne.
Garbard wykopał bramę do zagrody i z rusznicą przystawioną do ramienia rozejrzał się. Czuł, że coś go obserwuje, ale nie miał pojęcia, co to. Serce zaczęło mu walić jak szalone, a palec położony na spuście zaczyna drżeć.
- Cholera... Frost!
- Jestem, jestem.
Klan zaczyna słyszeć jakieś stukoty przy wejściu do stajni.
- Kto tam jest?
Zza drzwi wypadło ludzkie ciało. Padło twarzą na ziemię i nie dawało oznak życia. Garbard już miał się odwrócić i zawołać Frosta, że coś znalazł, gdy nagle rozległ się strzał... W innej części miasta... Kristof podążał w stronę czarnego dymu unoszącego się nad środkową częścią miasta. Nagle echo przywiodło do jego uszu odgłos strzału. Odwrócił się nerwowo, ale za nim nikogo nie było.
- Zdawało mi się...
Szedł dalej, aż w końcu trafił na duży dziedziniec, a to, co na nim ujrzał, wprawiło go w osłupienie... Garbard leżał na ziemi z raną postrzałową w plecach. Chciał się podnieść, ale ból był tak wielki, że ledwo się mógł czołgać. Stojący za nim ożywieniec uśmiechnął się i skierował lufę swojego bandoletu w głowę Klana.
- Vokial będzie zadowolony...
Już miał nacisnąć spust, gdy nagle ni stąd ni z owąd podbiegł do niego Frost i odciął mu głowę szponami...
- Jasny gwint, Garbard gdzieś ty polazł!
Klan nic nie odpowiedział, tylko drżał cały, walcząc o każdy oddech.
- Trzymaj się stary, zabiorę cie stąd...
Garbard przestał się ruszać...Umarł. Katja i Veles zamknęli się w jednym z domów i zaczęli odpierać ataki nieumarłych, którzy nagle wybiegli ze swoich kryjówek. Katja kilku z nich już zamieniła w kamień, zaś Veles zabarykadował drzwi i ustawił się z rusznicą na balkonie. Kilku nieumarłych miało kusze i bandolety, ale ich celność pozostawiała wiele do życzenia. Katja zabezpieczyła wszystkie okna na parterze i wypełzła na wyższą pozycję. Rozpoczęła się prawdziwa rzeź. Nieumarli bezskutecznie szturmowali zabarykadowane drzwi. Kilku uderzało w nie siekierami, ale zaraz Katja albo Veles pozbawiali ich głowy. Pod domem leżało już około 15 martwych ciał, a nieumarłych przybywało.
- Katja! Amunicja mi się kończy!
- Jak ci się skończy, to zrzucaj na nich wszystkie ciężkie rzeczy, jakie ci wpadną w ręce!
W ten oto sposób, z balkonu zaczęły nieumarłym na głowy spadać szafki, krzesła a nawet łóżko.
Stos cały czas się powiększał. Kristof stał jak wryty i spoglądał w krater, który zajmował cały plac. Na dnie krateru leżały obdarte z ubrań zwłoki. Do tego się ruszały. Setki ciał, ludzi, elfów, orków i jakiś innych ras, których Kristof nawet nie znał. Przeładował broń i zaczął się wycofywać z tego przeklętego miejsca.
- Duszaaaa... - Usłyszał jakiś piskliwy głos, przypominający skrzypienie karawanu. - Duszaaa...
Odwrócił się i ujrzał ghula... Besta przez chwilę się wpatrywała w niego, aż w końcu zaatakowała. Nieumarły skoczył na Gnolla, starając się zaatakować twarz, ale Kristof był szybszy, z prędkością błyskawicy wyjął bagnet i rozpłatał bestię od obojczyka do łona. A krateru zaczęły wychodzić zwłoki... Frost kręcił się bezradnie po mieście, starając się znaleźć swoich kompanów. W oddali słyszał tylko jakieś strzały, ale nie potrafił rozpoznać, skąd one dochodziły. Nagle ujrzał jakąś postać obojętnie sunącą po ulicy.
- Hej ty! - Zawołał Kajit, i zaraz ugryzł się w język. Domyślił się, z kim chciał nawiązać kontakt.
- Aaaaaa! - Zombi zaczęło zmierzać w kierunku Frosta.
- Nażryj się! - Kot wystrzelił nieumarłemu w twarz.
Nim jeden zombi padł, zaraz pojawił się sie następny. Frost postanowił, że lepiej będzie uciekać.
Nim się obejrzał, ścigał go tuzin wygłodniałych ghuli i szkieletów. Gdy nagle wpadł na... Kristofa. Gnoll był cały umazany krwią, a jego katana, była aż ruda od zaschniętej krwi.
- Spieprzamy stąd! - Wrzasnął Kristof.
- Tak jest! A co z Velesem i Katją?
- Cholera! Znajdźmy ich i wynosimy się! Veles i Katja walczyli wręcz. Nieumarłym w końcu udało się wedrzeć do środka. Minotaur jednym płynnym cięciem topora pozbawił pierwszych dwóch nieumarłych głów. Następny ghul rzucił się na niego z zamiarem wydłubania mu oczu, ale Veles jednym łupnięciem pięści przetrącił bestii kark. Katja wymachiwała szablą i zamianiała przeciwników w kamień. Kiedy jej kamienne spojrzenie dosięgło kogoś, natychmist rzeźbę rozbijała i rzucała w pozostałych przeciwników kamieniami. W ten sposób sporo szkieletów padło z jej ręki. Veles zaczął robić piruet, zabijając przy tym około pięciu nieumarłych. Następnie zaczął ich spychać w kierunku wyjścia. Już tylko kilku nieumarłych zostało w sieni, gdy nagle Veles poczuł dziwny chłód w okolicy szyi. Dostał.
- Veles! - Krzyknęła Katja, rozcinając na pół kolejną bestię.
Minotaur poczuł, jak zimno zaczyna go ogarniać... Jego oczy spowiła mgła, a ręce zaczęły słabnąć. Wszędzie była jego krew, a na domiar złego ghule zaczęły go rozszarpywać.
Katja nie poddawała się. Jej umiejętności walki wręcz pozwalały jej w zasadzie jednym ciosem zabić przeciwnika, nawet bez krzyżowania ostrzy. Zaczęła wypierać bestie z pokoju. Wpadła w taką furię, że jej wzrok zamieniał w skałę wszystko, co było wokół niej. W końcu sień opustoszała... Kristof i Frost znaleźli budynek, przy którym nieumarli przegrupowywali się. Widzieli w oknie Katję, gdy nagle zobaczyli ghule zaczęły wspinać się po ścianach. Katja stała tyłem do okna, gdy nagle na plecy rzucił jej się ghul. Nim zdążyła zareagować, skręcił jej kark... Na ich oczach wężyca straciła życie...
- Frost, spieprzamy stąd! - Postanowił Kristof.
- D..Dobra...
Skierowali się na główną ulicę, prowadzącą do wyjścia z miasta. Zaraz w pościg za nimi rzuciły się dziesiątki żywych trupów, pragnących ich krwi i mięsa. I tak biegli i biegli.
- Już niedaleko! Widzę bramę!
- Na murach! - Zawołał Frost.
Na murach stało już kilku umarłych, którzy zaczęli zamykać bramy. Kraty opadły.
- Na schody! - Wskazał Kristof kataną.
Kiedy znaleźli się na schodach prowadzących na mury, przywitał ich zombi z włócznią. Kristof przebił go na wylot i zrzucił z murów. Zaraz pokazał się następny. Tym razem zadziałał Frost, który rozszarpał umarłemu twarz. Kiedy zrobiło się trochę luźniej, Kristof zawołał:
- Skaczemy do fosy! - I przeskoczył przez mur.
Wpadł do lodowatej fosy i wypłynął na brzeg. Zaczął sie rozglądać się za Frostem, ale nigdzie go nie widział. Nagle coś wpadło do fosy. Był to Frost... Z bełtem w głowie. Kristof ledwo wrócił do placówki dyplomatycznej Imperium Wilków. Kiedy zapytali się "Gdzie jest reszta?" ,nic nie odpowiedział poza tym, że musi złożyć raport...
|
17.01.2009
|
Vokial kopnął Dirana i powiedział:
- To za to że jesteś z tymi Elfami. A teraz... - mruknął, uzdrowił księcia i teleportował go do Strorku.
- Po co to zrobiłeś?! - krzyknął Nesdro.
- Ta sytuacja kłóciła się z moim planem... A cóż to? - odpowiedział wampir i zauważył że coś biegnie w ich stronę. Po chwili zidentyfikowali to coś. Postać okazała się ghulem.
- A ty skąd się tu wziąłeś? - zapytał Vokial.
- Zgłaszam że zadanie zostało pomyślnie, prawie pomyślnie wykonane. - odpowiedział ghul jakby nie dosłyszał pytania.
- Jakie zadanie? I jak to możliwe że... - i w tej chwili na twarzy wampira wystąpiła nagła zmiana nastroju, z obojętności na wściekłość. - Ja już im dam samowoli, niech ja tylko się tam znajdę to pożałują... Nesdro zrób z tym dezerterem co trzeba... - mruknął Vokial, Nesdro skrócił ghula o głowę.
- A teraz do Inhen Tolk... - mruknął i teleportował się do siedziby tutejszych Nekromantów. Gdy znalazł się przed ręki bramą i go zapytano "Kto idzie?" nawet nie odpowiedział tylko jednym zaklęciem wysadził bramę w murze. Ci którzy próbowali go zaatakować od razu ginęli, reszta zobaczywszy kto przyszedł i że jest w złym humorze nawet się nie ruszali.
Gdy dotarł do drzwi budynku znów tym razem dwóch mrocznych rycerzy zapytało "Kto idzie" ale sytuacja się powtórzyła. Drzwi wleciały do środka razem z dwoma rycerzami. Gdy znalazł się w środku nikt nie ważył się go zaatakować. Wampir znał dobrze drogę, był już tu kilka razy. Gdy był już w sali obrad, wpierw wyważając drzwi, zobaczył sześć liszy.
- Który z was wydał rozkaz do zaatakowania osady? - wszyscy milczeli.
- Rozumiem... Mam was wszystkich zabić czy wskażecie winnego? - dalej milczeli. - Nesdro pokaż im co mamy. - wtedy Nesdro położył na podłogę skrzyni i odkrył wieko. W skrzyni znajdowały się wazy z wnętrznościami każdego z liszów. Vokial wziął jedną do ręki i rzucił o podłogę. Na ziemi znalazły się dalej poruszające się wnętrzności jednego z liszy. Wampir podszedł do niech i przebił laską, a później zdeptał. Pierwszy z lewej lisz roztrzaskał się na strzępy.
- I teraz mi powiecie czy nie? - oni dalej milczeli. Musiał powtórzyć te czynność jeszcze dwa razy gdy jeden z liszy krzyknął i wskazał palcem na tego który był pośrodku:
- To ten, to ten! Zabij go, ale nas nie zabijaj!
- To lubię, chytrość i podstępność. Nesdro wyjmij jego wazę. - Vokial wziął do ręki wazę podaną przez Nesdra.
- Do zobaczenia w piekle. - mruknął i tym razem za pomocą magi roztrzaskał całą wazę. Lisz się rozleciał a dwaj jego "koledzy" wyprostowali się.
- A teraz mi powiedzcie o co chodziło w tym planie.
- Chciał ON - tu wskazał jeden głową na szczątki lisza. - rozkręcić jak najbardziej spirale nienawiści, by nasza armia były coraz większa.
- Mów dalej.
- I jedna z masakrowanych wiosek, gdzie nasze wojska stacjonowały zauważyły pięć hybryd w najlepszym uzbrojeniu techniczny jakie widzieli. Najpewniej to byli zwiadowcy. Zaatakowaliśmy ich, ale jeden zdołał uciec...
- I jeszcze jedno... Skąd ten Ghul wiedział że do mnie ma się udać?
- Włożyliśmy mu do mózgu informacje o tobie i przekazaliśmy całej armii że walczą dla ciebie.
- Co?!
- No że...
- Idioci! Wyście wierzycie że zombie jest rozumny?! Najpewniej w boju wypowiedział moje imię! Jak się tylko dowiem że tak się stało, to zrobię to samo z wami jak z tymi. - mruknął Vokial, wskazał głową na szczątki liszy i wyszedł z sali z Nesdrem, który zostawił skrzynię z wazami.
|