8.10.2008
|
Noc była ładna a wszyscy zalani w trupa. Folens dał swoim ludiom czas na przygotowanie wszystkiego. Cień po zabiciu kucharzy dosypał do potraw środków nasennych. Huzar i As czekali na moment kiedy wszyscy zasną. Po chwili burmistrz wraz z gośćmi osunęli się na podłogę. Ci, którzy nie zdążyli jeszcze skosztować zaczęli krzyczeć i wołać o pomoc. Niestety zamiast wsparcia do sali wbiegli ludzie Folensa z jego gwardzistami na czele. Otyły szlachcic wyciągnął szablę lecz, As obezwładnił go ciosem w skroń. Inny strażnik rzucił się na niego ale, Huzar rozwarł swoje szczęki i skoczył na niego przyszpilając go do ziemi. Wyrwał kawał mięsa z jego szyi a następnie cisnął nożem w stronę próbującego się wyślizgnąć z pomieszczenia kelnera. Nie trafił.
- As!
- Co!
- Goń kelnera, nim powiadomi psiarnię!
- Ta jest!
As w biegu naładował kuszę i wybiegł z hali. Folens już dobierał się do sejfu, gdy drogę zastąpił mu ledwo żywy burmistrz.
- Z...Zdrajco...
Folens wycelował z pistoletu i trafił burmistrza w głowę. Martwe ciało osunęło się na sofę, a elf zabrał się za sejf.
Cień kręcił się po korytarzach i szukał sejfów, które władze miasta ukryły za obrazami. Wyobraźcie sobie jego zdziwienie, gdy nagle drogę przebiegł mu ubrany elegancko kelner, a następnie koło jego ucha świsnął bełt. Grot z głuchym trzaskiem trafił kelnera w głowę. As skakał i klaskał wyjąć jak nienormalny "Hahahahahaha! Trafiłem go! Jupi!".
Sala przyjęć burmistrza wyglądała jak po pogromie. Wszędzie leżały okrutnie okaleczone zwłoki. Folens wychodził stąd bogatszy o 10000 monet i drogocenne obrazy i w ogóle wszystko co miało jakąś wartość (Nawet przyprawy).
- Zapalaj - Rozkazał Huzarowi
Pochodnia upadła na polany alkoholem dywan. Cały dom ogarnęła pożoga.
Kiedy byli już kilometr od posiadłości nawet z takiej odległości widzieli słup ognia wznoszący się ku niebu... As się śmiał...
|
9.10.2008
|
Tymczasem Erick przesiadywał w swoim domu. Zmierzch już zapadł. Elf siedział przy okrągłym stole. Światło z świecy padało na plany jakiegoś budynku. Czarodziej wskazał coś na mapie, po czym mruknął do siebie, a raczej do czegoś unoszącego się w powietrzu. Przed nim "stał" duch.
- Może spowodować wybuch w głównym laboratorium, strażnicy opuszczą stanowiska i będę miał 5 minut na zabranie składników - powiedział do ducha.
- Dlaczego po prostu nie włamiesz się ? Unieszkodliwisz strażników - spytało widmo - będzie łatwiej.
- Dobrze wiesz, że nie chcę zwracać zbytnej uwagi na siebie. Już wystarczy błąd, który popełniłem w karczmie - odrzekł elf.
- Myślę, że już mnie nie będziesz potrzebował - odparł duch, po chwili milczenia.
- Żegnaj Srebrny Mędrcu.
Duch rozpłynął się. W pokoju pozostała lekka mgiełka. Erick siedział rozmyślając, gdy z korytarza dobiegł szmer. Czarodziej instynktownie odwrócił głowę. I nagle jakiś cień przebiegł przez pokój. Erick podniósł i zapalił laskę. Jaskrawy płomień rozjaśnił pokój. Poszedł do przedpokoju, rozglądając się. W końcu pomyślał, że coś mu się przywidziało, jednak zanim zrobił krok poczuł ostry ból w ramieniu. Upadł, coś lub ktoś pochylał się nad nim, w ręku istoty błyszczał srebrny sztylet.
- Solenus - mruknął Erick.
Nieznajomy przeleciał przez pokój i głową uderzył w ścianę po przeciwnej stronie. Erick pośpiesznie wstał. Dostrzegł jedynie cień istoty w świetle swojej laski, który znikł za oknem. Elf nie próbował złapać sprawcę, zajął się opatrzeniem rany.
|
9.10.2008
|
- Jeremiasz Dungham z wyspy Brakiff. Mam nadzieję, że nie masz złych zamiarów.
Po krótkiej wymianie zdań wampir zniknął wraz ze statkiem, więc zdziwiony kapitan nakazał obrać kurs na Brakiff, po czym wszedł do kajuty, zastał tam Aaronsa, który widocznie oczekiwał Jessa.
- Kapitanie, dlaczego zadałeś się z tym umarlakiem?
- Bo być może to przyszły sojusznik.
- Albo ciemiężca, który zabije nas i zmieni w - tu reptilion się wstrząsnął - w nieumarłe ścierwa - jaszczur wyraźnie znowu drgnął, jakby poczuł czyjś oddech na plecach, a następnie spojrzał w okno. Była noc, już dość ciemno, nic nie było widać, po czym rzekł do Jessa.
- Powinniśmy ukryć się u Thassosa i jego współplemieńców.
- W sumie to możemy tam spędzić parę tygodni - odpowiedział kapitan i wyszedł, wiatr był lekki, wilgotny jak samo morze. Dzień już jaśniał, gdy statek dopłynął do rodzimej wyspy Jeremiasza.
|
9.10.2008
|
- Panowie! To było piękne! - Zaklaskał Folens kiedy tylko weszli do jego siedziby.
Wszyscy umazani krwią rozsiedli się wygodnie na sofach. As już się nie śmiał, ale dalej było mu wesoło. Huzar upojony winem i krwią wpatrywał się tępo w jeden punkt na ścianie. Cień, który nie brał udziału w walce rozmawiał szeptem z jakimś bandziorem. Kiedy ten wyszedł w pokoju zostali tylko Folens, As, Huzar i Cień. Przez dłuższy czas panowała cisza. W mieście panował nieład bo praktycznie cała rada miejska zginęła a ci co nie byli na balu nie opanują miasta i tylko patrzeć jak zaczną się rozruchy. Cesarstwo zaraz przyśle pacyfikatorów i zacznie się rzeźnia... Folens dopiero teraz zdał sobie sprawę , że to co zrobili będzie miało nieciekawe skutki.
- O w mordę... - Powiedział Folens sam do siebie kiedy dotarła do niego ta myśl, gwardziści przytaknęli mu, a Huzar nawet dorzucił dość ordynarny epitet, który idealnie podsumował całą sytuację.
Znowu zapadła cisza...
- I co teraz? - Zapytał Cień.
- Trzeba się zaszyć przez kilka dni...
- I co dalej?
- Sam chciałbym wiedzieć - Westchnął Folens
Noc była bardzo zimna. Folens uznał że najlepiej będzie jeżeli wszyscy pójdą spać i wytrzeźwieją, zanim zostaną podjęte jakieś decyzje.
Cień, Huzar i As rozeszli się. W pomieszczeniu został tylko Folens...
|
10.10.2008
|
Cień, Huzar i As spotkali się w kwaterze SOF - dużym pokoju, na ścianach którego wisiały gobeliny przedstawiające Spacznię i wnęki skrywające bronie Asa. Huzar nie dodał jeszcze swego akcentu do wystroju.
- To co robimy, panowie? - spytał po chwili Cień.
- To, co umiemy najlepiej - burknął Huzar. Był wyraźnie niepocieszony.
- Czyli co? Podpalimy jakąś ruderę?! - zakrzyknął z nadzieją w głosie As. Nie zaszczycili go odpowiedzią.
- Oj, będzie dym... - mruknął po jakimś czasie Huzar.
- Ano... - przytaknął Cień.
- Poczekamy na Spinosa i zrobimy jeszcze większy dym! - zakrzyknął As i rozrechotał się. Jego śmiech przerwał wybuch, odór gazu i przekleństwa miotane przez Folensa. Jak jeden mąż członkowie SOF-u rzucili się w dół po schodach, by ujrzeć...
|
12.10.2008
|
By ujrzeć zmasakrowane zwłoki jakiegoś gada.
- Spinos? - Zdziwił się As, któremu nie było już do śmiechu. Huzar i Cień zaczęli się rozglądać po pomieszczeniu. Nagle nos Huzara wykrył niepokojący smród gazu. Po krótkiej chwili zobaczył tlącą się tkaninę jakiegoś gobelinu.
- Jasny gwint! - Wrzasnął Huzar. - Zwijamy się wszyscy, inaczej wylecimy do stu diabłów! - Pozostali członkowie SOF posłuchali, i rzucili się w kierunku wyjścia. Cień jednak zatrzymał się i spytał:
- A co z Folensem? - Dostał odpowiedź na pytanie bardzo szybko. Na biegnącego Asa wpadł Folens z zakrwawionym rapierem w ręku. W jego oczach malowała się wściekłość:
- Spinos zdradził. Zwijamy się wszyscy. - Nikt nie zadawał pytań. Sprintem rzucili się do wyjścia. Okazało się jednak zablokowane kolumną. Gdzieś z tyłu rozległ się wybuch.
- Szlag! - Za nimi pojawiła się ogromna kula ognia, pędząca w ich kierunku z ogromną prędkością. - Szlag! - Warknął Folens po raz drugi.
- Przez okno! - Zakrzyknął Huzar, po czym bez ostrzeżenia rzucił się przez zamknięte okno, robiąc spory huk. Za nim skoczyli Folens i As. Cień spokojnie wygramolił się przez dziurę po oknie. Zaczęli biec. Jakieś 50 metrów od rezydencji Folensa usłyszeli huk, wybuch, po czym obrócili się. W miejscu, gdzie niegdyś znajdowała się willa, zobaczyli wspaniałą kulę ognia, unoszącą się do góry...
- Mój wspaniały dom! - Krzyknął Folens wściekły i zrozpaczony.
- Moja kolekcja noży! - Wrzasnął nie mniej zrozpaczony As. Huzar i Cień tylko przyglądali się obojętnie płonącym szczątkom...
|
12.10.2008
|
Folens wrzeszczał i rwał włosy z głowy. Bił głową o ziemię a na koniec, kiedy Huzar chciał go uspokoić, to mu przyłożył.
- Już mi lepiej... - Westchnął Folens
- Do usług - Warknął Huzar, następnie splunął krwią.
- Co robimy?
- Ile macie przy sobie kasy? - Zapytał Folens, sam rozglądając sie za sakiewką. Kiedy już znalazł, rozsypał jej zawartość na dłoń i policzył - Ja mam z... 10 złotych monet i kilka srebrników...
- Zostawiłem kasę na stole - Westchnął Cień
- 20 srebrnych... Zawsze trzymam zaszyte trochę sosu na wszelki wypadek - Powiedział Huzar.
- A Ja nic nie mam... Cały mój dobytek szlag trafił! - Narzekał As
- Dobra panowie... Myślicie że ktoś ocalał?
- Nawet jeżeli, to wątpię, aby chciał służyć bezdomnemu elfowi i jego przydupasom. Musimy się dostać na wyspę Brakiff. Mam tam letnią rezydencję. Tylko, że... - Tutaj zwiesił głos - Teoretycznie to teraz pracujecie dla mnie za frajer. Całe moje oszczędności spłonęły, a Brakiff jest dość daleko...
- Na mnie możesz szefie liczyć.
- Ja też pomogę.
- Ja tam mogę zabijać za darmo.
- Dziękuję wam... No to chodźmy do miasta. Cień i Huzar załatwcie jakiś transport na wyspę. Ja i As zajmiemy sie noclegiem. Zrozumiano?
- Ta jest! - Odpowiedzieli chórem.
|
13.10.2008
|
Vokial stał na statku i wpatrywał się w morze. Myślał o niedawno poznanym kapitanie."Byłby bardzo przydatny gdybym przeciągnął go na swoją stronę"
- pomyślał. Odwrócił się i krzyknął:
- W tej chwili ustawić kurs na Ismay, zbyt długo zwlekałem, atakujemy! - odwrócił się do kilku liszy i powiedział. - Wy będziecie patrolować granice miasta, jeśli ktoś będzie chciał wyjść, macie od razu zabić. - odwrócił się w kierunku całej załogi. - Szkielety, wampiry i inne nieumarłe istoty atakują pierwsze! - krzyknął." Nikt nie wygra z potęgą nekromantów." - pomyślał i poszedł do swojej kajuty. * * * Siedział w swej kajucie gdy usłyszał krzątaninę na statku." Pewnie się zbliżamy" - pomyślał i skierował się na pokład. Panował tam chaos, jak zawsze gdy atakowali miasto. Ładowali działa, czyścili swoją broń i ostrzyli ją. Miasto już było niedaleko.
- Odwrócić statek burtą do miasta! - krzyknął i już po chwili załoga wykonywała rozkazy wampira. - Wszystkie działa są już załadowane, więc... Ognia! - krzyknął po raz drugi i po chwili usłyszał wystrzał dział.
|
13.10.2008
|
Tymczasem ... Zmierzch już zapadł. Ulicą szedł Erick, trzymając w ręku laskę. Po pustych drogach słychać było tylko jego kroki. Elf zatrzymał się nagle. Stał przed dużym budynkiem. Napis na tablicy handlowej brzmiał " Laboratorium Magiczne Ismay ".
Przed głównym wejściem stał strażnik z dużą halabardą. Erick podszedł do niego. - Dobry wieczór - przywitał żołnierza.
- Dobry... - odparł. Czarodziej przeszedł dalej, aby nie wzbudzić podejrzeń, ponieważ laboratorium od kilku tygodni było zamknięte. Elf stanął przed boczną ścianą budynku. Jakieś 6 metrów nad ziemią znajdowało się niewielkie okno, które stało się celem Ericka. Elf pogrzebał w kieszeni i wyjął dwie butelki z czerwoną i pomarańczową esencją, po czym odkręcił korek w jednej z nich i wypił do dna, chowając czerwony eliksir do rękawa.
Po chwili dłonie elfa stały się dziwnie elastyczne i gibkie, tak jakby nie miały kości. Erick podszedł do ściany przyłożył do niej dłonie, które przyległy do płaskiej powierzchni ściany. Rozpoczęła się wspinaczka. Erick jak gekon przesuwał się po pionowej ścianie. Po chwili siedział na niewielkim wgłębieniu w oknie. Teraz czarodziej wyciągnął czerwony eliksir i polał nim kraty, które niczym śnieg na wiosnę, roztopiły się. Elf wszedł do środka. Znajdował się w prostokątnym pomieszczeniu pełnym różnokształtnych buteleczek z najróżniejszymi eliksirami. Elf wyszedł z tego pomieszczenia i skierował się korytarzem w prawą stronę. Mijał wiele drzwi z napisami : " Zwierzęta Mutanty " , " Eksperyment z Ogniem " itp. Nagle elf wszedł do pokoju z napisem " Magiczne składniki ". Pomieszczenie było na kształt dużego rombu, całe zapełnione regałami jak w bibliotece, tylko zamiast książek znajdowały się tak niewielkie flakoniki z substancjami. Czarodziej skierował się do pierwszego regału. Mijał składniki typu : Język różca, kolce bazyliszka szkockiego. Erick zabrał oko lodowej jaszczurki, skórę slaada, róg dwurożca, Po czym czmychnął z składu wracając na ulice. - Teraz przygotuję coś specjalnego dla piratów - powiedział do siebie.
|
13.10.2008
|
Tymczasem jakiś kawałek od poczynań Vokiala, płynął powoli jeden z najbardziej legendarnych statków wszechczasów: "Navis". Podobno żaglowiec ten w szybkości ustępował tylko "Czarnej Perle", "Latającemu Holendrowi" i "Mysterio". Po pokładzie przechadzał się nie mniej legendarny kapitan "Navisa": Nataniel Jonatan Pazur. W tamtejszych stronach zostałby określony słowem "Khajit", które oznacza: "Człowieka - kota". Cóż, Nataniel... był kotem. To nie ulegało w ogóle wątpliwości. Szarym humanoidalnym kotem. Niebieski płaszcz pirata powiewał na wietrze. Nataniel poprawił swój kapitański kapelusz jednym ze swoich pistoletów, po czym leniwie mlasnął. Mimo iż był piratem, to piratem z "zasadami". Posiadał swój kieszonkowy kodeks, w którym było zapisane parę punktów typu: "Nigdy nie zaatakujesz miasta bez mężczyzn(ano wyjechali na wojnę)", "nie rabujesz niewielkich statków(wyjątki od reguły)", itp. Jak dotąd stosował się w najmniejszym stopniu do swojego kodeksu, ale nie tylko z poczucia obowiązku. Nataniel ujął w dłoń mały amulet wiszący mu na szyi. Amulet Dziewięciu Istnień. Dawał on niesamowitą siłę, magiczne zdolności, a przede wszystkim - osławione dziewięć żyć. Jednakże nie ma nic za darmo: Pazur w dniu otrzymania kompletnego Amuletu otrzymał wiadomość, że MUSI wykorzystywać go w słusznych celach. Był piratem, ale nieszablonowym. "Może to i dobrze, że Amulet nie służy do czynienia zła...", pomyślał zasępiony Nataniel. Z zamyślenia wyrwał go kobiecy głos:
- Kapitanie, dopływamy do portu Ismay! - Nataniel obrócił się, wiedząc, kto może do niego mówić. Na pokładzie jego statku była tylko jedna kobieta. Katarzyna Bosfor. Najlepsza przyjaciółka Nataniela oraz drugi oficer. Mocna, pewna siebie, niebrzydka... Nataniel opamiętał się po raz kolejny, spoglądając na brązową kotkę. "O czym ja, do cholery myślę?", pomyślał podenerwowany. Z chwilowego zamyślenia wyrwał go drugi głos, głośny i pewny siebie:
- Wygląda na to, że ktoś tam już jest! - Nataniel obrócił się po raz kolejny. Elias Wolvington. Pierwszy oficer i jeden z najbardziej zaufanych ludzi Nataniela. Niegdyś usiłował złapać Pazura, żeby zwrócić go z powrotem do więzienia. Nic z tego nie wyszło, Wolvington został zredukowany z namiestnika miasta Puerto Lobos do zera. Tułał się po karczmach, aż w końcu znalazł go Nataniel ze swoją załogą. Wolvington z nieznanych powodów nie posiadał oka. Nigdy nikomu nie powiedział, jak je stracił. "Biały wilk...", pomyślał zamyślony Nataniel. Pazur od jakiegoś czasu zauważał, że Wolvingtona i Katarzynę łączy coś więcej niż przyjaźń. Trochę przeszkadzało to Natanielowi w funkcjonowaniu, zwłaszcza po tym, jak nakrył ją i jego w swojej kajucie, w SWOIM łóżku. Pamiętał doskonale, jak Wolvington błagał go o litość, a Kasia nie wychodziła ze swojej kajuty przez cały boży dzień. Nataniel znowu zamyślił się, przysypiając trochę...
- Kapitanie, to nekromanci! - Rozległ się głos Wolvingtona. Nataniel błyskawicznie wyrwał się z odrętwienia, po czym wskoczył jednym susem na mostek i złapał za wilczą lunetę. Szkiełko nie pozostawiało wątpliwości: Nekromancka banderaa powiewała na wietrze.
- Co nekromanci robią pod portem Ismay? To nie jest czasem jeden z ważniejszych szlaków handlowych? - Zadał sobie sam pytanie Nataniel. - Mieścina raczej niewielka, a nekromantom chodzi głównie o przyrost armii... - Wolvington wyrwał lunetę z rąk Pazurowi, trochę się dąsając.
- Może nie chodzi im o miasto, tylko o konkretną osobę... Spójrz na banderę. Trochę się wyróżnia w porównaniu z typowymi flagami. - Nataniel znów złapał za lunetę Wolvingtona.
- Hmmm... Rzeczywiście... - Flaga tego statku posiadała oprócz standardowych czaszek i kości jeszcze oczy. Wymalowane tak przejmująco i tak wspaniale, że Nataniel zastanowił się, czy to aby nie są prawdziwe oczy... Teraz za lunetę złapała Katarzyna:
- Hej, czy ten wampir nie wydaje wam się znajomy? - Kotka podała lunetę Wolvingtonowi, który podał ją z kolei Natanielowi. Wampir krzątający się na pokładzie wydawał się niezwykle podobny do pewnego wampira, o którym opowiadał Natanielowi jeden z jego dalekich przyjaciół, a obecnie płynący z nimi... Fergard Stratoavis...
- Grand! - Wrzasnął Nataniel. Na mostek wbiegł czarny kot z czerwoną chustą na głowie i w szarym kubraku. Gustav Grand. Kolejny z zaufanych ludzi Pazura, odpowiadający za porządek na statku.
- Tak sir?
- Leć po Fergarda i obudź go, jeśli to w ogóle możliwe... - Grand zasalutował i już odbiegał, gdy Nataniel dodał:
- A... Zrób to delikatnie. Nie zamierzam znowu osiadać na rafie. - Grand przytaknął. Nataniel westchnął. Grand jak zwykle nie zapuka, tylko wparuje i wrzaśnie na całe gardło: "Wstawać, szelmy!" "Taką ma pracę...", pomyślał Pazur. Po krótkiej chwili dostał potwierdzenie swoich słów: Rozległa się mała eksplozja, po czym Grand wyleciał przez zamknięte drzwi. Za nim wyszedł demon z czarną skórą. "Daeva...", pomyślał Pazur. Alter ego Fergarda, przez Granda dość często pokazujące się na "Navisie".
- Mam nadzieję, że to coś ważnego! Wiesz, jak to jest położyć się spać o 4 nad ranem, a wstawać o ósmej? - Kot bez słowa podał demonowi lunetę. Demon przez chwilę przyglądał się pokładowi nekromanckiego statku, po czym na jego twarzy pojawił się kpiący uśmieszek.
- Vokial... Proszę, proszę... Cholerny zdrajca. Opuścił nas, gdy szukaliśmy sposobu na ibn Fallada, potem obiecał poprawę, ale znowu zdradził i prawie nas pozabijał... Może mu chodzić tylko o jedną osobę: O Ericka Evernisa. - Daeva oddał Natanielowi lunetę. - Proponuję ostrzał. Niech zatonie. Albo nie... Mam lepszy pomysł. Złożę mu wizytę osobiście. - Demon rozpostarł swe skrzydła i podskoczył, po czym wystartował. Na odchodnym rzucił jeszcze do Pazura:
- Lepiej, żeby was nie zobaczyli. - Po czym odleciał w kierunku statku Vokiala...
|
13.10.2008
|
Przyglądał się ostrzeliwanemu miastu gdy usłyszał coś co go zdziwiło. Odgłos wielkich skrzydeł. Wyciągnął lunetę i spojrzał w kierunku odgłosu. Zauważył kogoś bardzo dobrze mu znajomego.
- Zaprzestać ostrzał, cała załoga do mnie! - krzyknął. Po chwili wszyscy byli już obok niego. - Widzę, że jest tu więcej wrogów niż myślałem. Wyślij wiadomość do mojego zastępcy by wysłał tutaj moją tajną broń. - powiedział do jednego z liszy. Ten odszedł na bok i teleportował się.
- Mój dawny przyjaciel raczej nie będzie miły, więc załadujcie wszystkie pistolety, armaty, kusze i inne bronie które mogą go trafić. Reszta niech załaduje armaty kartaczami i ciągle ma go na oku. Choćby mnie zniszczył będzie "troszkę" poraniony. - powiedział i zaśmiał się szyderczo.
- A więc, musimy trochę czasu wytrzymać zanim eksperyment tutaj przypłynie, czyli jakąś godzinę. - mruknął do załogi. Gdy załoga wykonywała jego rozkazy coś przykuło jego uwagę. Punkcik na horyzoncie. Gdzieś stamtąd przyleciał Fergard. Wyciągnął lunetę i spojrzał na to. Zobaczył statek nieznany mu, ale wyglądający dość potężnie." Gdy przypłynie eksperyment nie będzie mieć szans." - pomyślał. Odłożył lunetę i przeszedł na drugą burtę. Zbyt dużo wrogów, zbyt mało przyjaciół. Będę musiał w najbliższym czasie zrobić to co najbardziej nie chcę. - odwrócił się i zobaczył przed sobą Daevę.
- Dawno cię nie widziałem. - powiedział demon z kpiącym uśmiechem.
|
13.10.2008
|
Gdy rzucili kotwicę, spuścili szalupy, po czym dobili do brzegu i uradowani pobiegli do lasu Czterech Wiatrów. Gdy tylko zbliżyli się do brzegu lasu, usłyszeli piękne dźwięki Sirissów, dud centaurów, które przepełniały powietrze świeżością, a po chwili podbiegła grupka centaurów z wioski Thassosa. Centaury z Lasu Czterech Wiatrów, w przeciwieństwie do centaurów z Avlee, żyły tak jak kiedyś, w wioskach, w ukrytych gajach, gdzie mogli mieszkać z dala od innych istot.
Nie noszą zbroi lub ubiorów, na wojnę wyruszają z hełmami i naramiennikami, uzbrojeni w ogromne miecze lub halabardy, ruszają do walki z okrzykiem na ustach. Thassos był wodzem klanu Białej Klaczy, który jako znak nosił na hełmach piękne białe, puchowe pióra. Thassos, który traktował Jessa jak brata, natychmiast nakazał przygotowanie uczty aby nasycić znużonych piratów.
Po dłuższej zabawie Thassos i Jeremiasz ruszyli do Świętego Gaju, aby porozmawiać o bitwie, która miała się wkrótce odbyć. Bitwie ze Smokowcami...
|
14.10.2008
|
W tym samym czasie w porcie. - Chcę wypożyczyć tą łódź - powiedział Erick do jednego emerytowanego marynarza, który wyglądał, jakby nie rozumiał.
- Ja chcieć wypożycz.. wziąć ta łódź za pieniądze! - dodał elf, widząc, że marynarz patrzy na niego osłupiałym wzrokiem.
- Aaaa, ta łódź twoja - odparł marynarz, pokazując to co miało być jego zębami.
Erick nie czekając wsiadł do łódki i odpłynął. Kiedy stracił z oczu owego bezzębnego marynarza, wyciągnął laskę i stuknął nią kilka razy w łódź, która stała się niewidzialna i płynęła z nadzwyczajną prędkością.
- Jeżeli wszystko pójdzie dobrze truposze dostaną nauczkę... - powiedział do siebie.
Po pewnym czasie zarysy ogromnego galeonu nekromantów stały się wyraźniejsze.
Fale morza robiły się coraz bardziej groźne, coraz mniej światła docierało do tej odległej krainy. W końcu łódź przybiła do boku statku. Erick wyciągnął pusty, szklany pojemnik i machnięciem laski wyczarował kilkanaście białych myszek. Następnie wyciągnął owy cenny eliksir, nad którym tak długo pracował. Esencja była lekko żółta. Elf wlał całość do pojemnika z myszami, które z "przyjemnością" wypiły "napój". Czarodziej chwycił pojemnik i zaczął wspinać się po ścianie statku. Zajrzał do przedziału na armaty, jednak nikogo nie było. Postanowił wspiąć się na sam szczyt pokładu. Kiedy wszedł zobaczył, że większość załogi jest w pozycji bojowej, jakby oczekiwali ataku.
- Może to i lepiej - pomyślał elf, po czym otworzył pojemnik z myszkami, które rozbiegły się po pokładzie z dziwną agresją. Zaczęły gryźć wszystkich, łamiąc sobie zęby na kościach szkieletów. Elf postanowił wrócić do łodzi, jednak jeden ze szkieletów go zauważył, strzelając do niego z łuku. Strzała przebiła ramię elfa, ten potraktował owego martwego kulą ognia. Erick pośpiesznie zszedł z pokładu, czując bój w prawym ramieniu. Kiedy dotarł do łodzi pośpiesznie odpłynął.
- Ciekawe jak poradzą sobie z "martwą chorobą" - powiedział do siebie, dezynfekując ranę. - Mam nadzieję , że myszy rozniosą ją po całym okręcie.
|
14.10.2008
|
- Jak już mówiłem, dawno cię nie widziałem. - Powtórzył Daeva z szyderczym uśmieszkiem. Vokial stał spokojnie i widocznie na coś czekał. - Nie przywitasz się? Minął szmat czasu, a ty jesteś mi coś winny za wsadzenie nam noża w plecy pod Wieżą Mgieł. Może się wypowiesz w tej sprawie, co?
- Nie ma o czym dyskutować. To było parę lat temu. Poza tym... To nie twoja sprawa. Nie mieszaj się w to. - Vokial był niesamowicie spokojny.
- Nie wiem, po co ostrzeliwujesz port w Ismay? Bo chyba nie dla zysku?
- To kwestia dwóch rzeczy... Niesamowitych składników magicznych i Ericka Evernisa.
- Ach, jakże mógłbym zapomnieć... - Warknął demon. - Przecież to Erick strącił cię do przepaści tych parę lat temu nad Wieżą Mgieł. To on nieustannie krzyżował twoje plany...
- Cóż... Skoro już ci powiedziałem, co mam w zamiarze... To chyba czas się pożegnać, nie sądzisz? - Daevę otoczyło 10 czarnych rycerzy, rechocząc donośnie. Za nimi ustawili się lisze i szkielety gotowe do strzału.
- Myślisz, że coś takiego mnie powstrzyma?! - Warknął Daeva. Nagle demon zauważył, że szkielety i mroczni rycerze zaczynają tracić kończyny. Tak samo było z innymi nieumarłymi krzątającymi się na statku. Jedynie lisze stały, nie wiedząc, co się dzieje.
- Co, do jasnej...?! - Warknął Vokial, po czym nagle poczuł silne uderzenie w twarz i zwalił się na deski. Daeva szybko uleciał do góry, po czym zbombardował pokład kilkunastoma kulami energii. Kilku liszy poszło w drzazgi, ocalali zaczęli szyć do demona z muszkietów i magii, ale Daeva sprawnie unikał ich pocisków. Nagle zauważył coś dziwnego: Mianowicie niezwykłą czwórkę: Elfa, wymalowanego faceta, typa chudego jak tyka w czarnym płaszczu i jakiś anamorficzny kształt. Przez nieuwagę dostał z muszkietu w lewe skrzydło i spadł na pokład, miotając przekleństwami. Vokial, który już podniósł się z ziemi, warknął coś do jednego z liszy, by ten rzucił mu jego sztylet. Wampir podszedł do osłabionego demona, po czym syknął:
- Już po tobie! - I zamachnął się na demona sztyletem. Nagle jednak wampira zmiotła z pokładu kula armatnia. Daeva obrócił się w kierunku wystrzału: "Navis". "Teraz zacznie się prawdziwa zabawa...", pomyślał rozbawiony. Po chwili jednak uświadomił sobie, że mimo iż Vokiala nie ma już na pokładzie, to jest tu jeszcze 20 liszy, celujących do niego z magii. Demon zauważył jednak dziwną rzecz: Mianowicie ta dziwaczna czwórka dopływa już do statku i wchodzi na pokład, a po krótkiej szamotaninie z nieumarłymi - przejmuje statek.
- Nic tu po mnie... - Mruknął Daeva, po czym wyskoczył w powietrze i poszybował w kierunku "Navisa"... W tym samym czasie wyżej wymieniona czwórka: Folens, Huzar, As i Cień przejęła statek Vokiala. Folens wrzasnął donośnie:
- Kurs na moją luksusową rezydencję!
- Aye aye! - Odkrzyknął Huzar, stojący za sterem.
- Szefie... - Mruknął Cień. - A co z tamtymi? - Wskazał Folensowi szybującego demona i "Navis".
- Omijamy ich szerokim łukiem. - Odparł krótko Folens. - Dobra, ludziska. Jeszcze dzisiaj zapłacę wam dodatkowo! - Załoga zakrzyknęła entuzjastycznie. Galeon obrał kurs... W tak zwanym międzyczasie Daeva doszybował do "Navisa". Problemów z lotem nie miał, gorzej z lądowaniem, także pierwszą rzeczą, jaką zrobił było zderzenie się z dochodzącym do siebie Grandem. Nataniel tylko się roześmiał, a Katarzyna i Wolvington popatrzyli po sobie, zaniepokojeni.
- Nic mi nie jest... - Sapnął podnoszący się z Granda demon. - Nigdy nie uwierzycie, co się wydarzyło na pokładzie statku Vokiala...
- Niech zgadnę... Jakieś wyrzutki przejęły statek twojego znajomego i płyną, gdzie ich oczy poniosą... - Mruknął Nataniel wesoło. - Widzeliśmy wszystko przez lunetę. Trochę się pośmialiśmy...
- A kto jest takie sokole oko, że trafił Vokiala z armaty z 200 metrów? - Zapytał otrzepujący się z kurzu Daeva.
- Podziękuj Wolvingtonowi. - Rzucił krótko Pazur. - Nikt nie celuje z armaty jak nasz pierwszy oficer. - Wolvington wymamrotał coś niewyraźnie.
- I co? Płyniemy do portu?
- Dlaczego by nie? Trzeba sprawdzić, czy ktoś ocalał... - Nataniel spoważniał. - Grand... A, racja, przecież jest nieprzytomny... Załatwię to osobiście. Pełna mobilizacja! Płyniemy na Ismay! - Wolvington złapał za ster, a Katarzyna pobiegła razem z Natanielem pod pokład. Daeva chwycił za lunetę, po czym zlustrował całą okolicę dookoła. Odpływający galeon Vokiala... Ismay... Armada Jego Królewskiej Mości... Demon wytrzeszczył oczy. Armada? Tutaj? Rany, jeżeli zobaczą "Navisa", a potem Ismay, mogą błędnie skojarzyć fakty. "Źle to wygląda...", pomyślał demon. Wrzasnął do Wolvingtona:
- Armada na trzeciej!
- CO?! - Demon rzucił Wolvingtonowi lunetę. Wilk rzucił okiem, po czym warknął jakieś przekleństwo.
- Do stu diabłów! - Mruknął Wolvington pod nosem. Zwrócił się do demona:
- Daeva, biegnij po kapitana i Kasię! To nie może zwlekać!
- Ta jest! - Demon zasalutował i pobiegł pod pokład.
|
14.10.2008
|
W nocy kowale centaurów pracowali bez przerwy, kując broń i zbroje dla piratów. Z rana Jess i załoga zaczęli się ubierać w te stalowe "kołnierzyki", jak to powiedział Greg, po czym pobiegli z Thassosem do przełęczy gór dzielących las od Cesarstwa Smokowców. Czekała tam na nich cała centauryjska armia gotowa do walki o wolność. Jess sprowadził także grupkę klanu górskich smokowców, którzy także byli przeciwko Cesarzowi. Razem było ich 1570,
zaś sił cesarskich około 3000. Po chwili pojawili się zwiadowcy wroga uzbrojeni w arkabalisty (ogromne kusze) i w parę sekund wrócili do obozu Cesarstwa. Trochę to trwało zanim ogromna armia wymaszerowała z drugiej strony przełęczy, nie uśmiechała im się walka z centaurami w wąskiej przełęczy, gdzie nie mieli szans. Wysłali, więc posłów, aby uzgodnić warunki poddania się centaurów. Cesarz chciał ich przerazić samą liczebnością, bo technologicznie raczej nie byli zbyt wysoko. Ma się rozumieć wrócili z strzałami w zbrojach.
- Przygotować się do walki! - rozkazał Thassos swoim wojskom.
- Ładować muszkiety! - ryknął kapitan.
- Sssszykować topory bracia - syknął wódz górskich smokowców.
Po chwili armie zderzyły się
- Nahraneim! - powstał okrzyk bojowy klanu Białej Klaczy.
Centaury z rykiem miażdżyły smokowców halabardami, piraci ostrzeliwali ich z muszkietów i jednostrzałowców, a rebelianci z gór pochwyciwszy topory rozrywali dosłownie cesarskich siepaczy.
- Dalej, do ataku i nie rezygnować! - zaskrzeczał Aarons, przytrzymując pirata, który próbował zwiać z pola bitwy.
Po godzinie niedobitki Cesarskiej armii uciekły na swoją stronę przełęczy.
Thassos, zadowolony z zwycięstwa zgodził się pomóc swemu przyjacielowi w walce z Armadą i Folensem, a smokowcy z gór, którzy dumnie zaczęli nazywać się Drakonidami, dołączyli do załogi. O świcie statek wyładowany centaurami, piratami i Drakonidami wypłynął na pełne morze, lecz Jeremiasz zauważył dym, który widać było z daleka. Po sprawdzeniu wiatru, wiedział już że to pewnie w Ismay coś płonie. Natychmiast popłynął w stronę wyspy i zauważył armadę. Jurlon znowu popuścił w gacie.....
|
14.10.2008
|
Vokial patrzył jak jacyś piraci odpływają jego statkiem."Za dużo wrogów..." - powtórzył swoją myśl."Trzeba się pozbierać." - pomyślał i mruknął.
- Aqua inambulatio. - wspiął się na taflę wody jakby była twarda i wstał.
"Teraz muszę czekać na statek - odwrócił się, wyjął lunetę i spojrzał na statek z którego przyleciał Daeva. Jeszcze cię znajdę i rozszarpię na strzępy". - schował lunetę i zaczął iść w stronę z której miał przypłynąć statek. Gdy tylko zrobił krok coś zaburzyło spokojne morze. Po chwili z morza uniósł się jakiś kij. "Wreszcie" - pomyślał i ruszył w stronę kija.
Gdy był przy nim z morza zaczęła się wyłaniać głowa lisza.
- Witaj mistrzu. - powiedział. Lisz siedział na bocianim gnieździe. Dokoła wampira zaczęły się pojawiać inne maszty. Po chwili widać już było pokład statku i chodzące po nim lisze. Nie było na nim żadnych szkieletów. Gdy już stał na pokładzie od razu skierował się do miejsca gdzie powinna być jego kajuta. Gdy się w niej znalazł zauważył coś co bardzo mu sprzyjało. Na biurku leżał stos "zabawek" zrobionych przez jednego gnoma. Obok biurka stał lisz.
- Przywieźliśmy z stolicy twój sprzęt, myśleliśmy że będziesz go potrzebował. - powiedział lisz i wyszedł z kajuty."Teraz to nawet 10 galeonów mi nie przeszkodzi". - pomyślał i założył na wolną rękę szpony.
Wyszedł na pokład i wyjął lunetę. Zaczął szukać statek na którym przypłynął Fergard. Po chwili szukania zalazł go.
- Ścigać mi tamten statek, ale już! Atakujemy go, ale podpłyńcie do niego będąc pod wodą! - krzyknął i wszedł pod pokład.
|
14.10.2008
|
W tym samym czasie na czołowym statku armady Jego Królewskiej Mości kapitan i dowódca całej Armady Gabriel DiMarzzepano przeglądał się w lusterku. "Nie ulega wątpliwości, jestem wspaniały", pomyślał. Biały kot pers mierzący 1.65 może nie był zbyt imponujący, ale jego osiągnięcia były wspaniałe. W ciągu 3 lat osiągnął status pierwszego oficera Jego Królewskiej Mości. Nigdy by jednak tego nie osiągnął bez swojego najwierniejszego i najlepszego przyjaciela, Jaquesa Le Rauxe. Ktoś niegdyś powiedział "jak pies z kotem", mając na myśli, że pogodzenie tych dwóch gatunków to utopijny sen. Na przykładzie Gabriela i Le Rauxe widać, że to błąd. Ci dwaj znali się od szkolnej ławki i razem osiągnęli tyle rzeczy, że tego nawet nie sposób wyliczyć. Potem jednak ich drogi się rozeszły: Le Rauxe został namiestnikiem więzienia La Roca, a Gabriel pierwszym oficerem. Była jednak jedna rzecz, a właściwie osoba, dzięki której i drogi się spotkały ponownie: Nataniel Pazur. Uciekł właśnie z La Roca, a potem wysadził stocznię, unieruchamiając Armadę na kilka miesięcy.
"Nadszedł czas zemsty...", pomyślał Gabriel nienawistnie. Na mostek wszedł szary pies ze szpiczastymi uszami. Le Rauxe. Podszedł do Gabriela i spytał:
- Długo jeszcze?
- Wszystko w swoim czasie, przyjacielu. Najpierw musimy dopłynąć do portu w Ismay, by tam uzupełnić zapasy... A potem...
- Panie kapitanie! To nekromanci!!! - Wydarł się majtek na bocianim gnieździe. Gabriel złapał za lunetę. Rzeczywiście, flaga nekromantów. Kości i czaszki, a dodatkowo jeszcze oczy... Przejmująco prawdziwe. Najbardziej jednak zaniepokoił go ten statek. Był OGROMNY. Miał kilkanaście masztów, kilkaset dział, długi na kilkanaście metrów...
- Nigdy jeszcze nie widziałem takiego statku... - Mruknął Le Rauxe znad swojej lunety. - Zaraz, czy to dym? - Gabriel rzucił okiem na Ismay. Miasto wyglądało jak po pogromie. Wszędzie walały się szczątki budynków, ogień i dym były wszechobecne.Statek nekromantów zawrócił spod portu i zaczął kierować się na wschód, w kierunku innego statku, wyglądającego niezwykle znajomo...
- To "Navis"! - Wykrzyknął zdumiony Le Rauxe. - Pazur...
- Sir, z południa nadpływa inny statek. Piracki. - Oznajmił majtek z bocianiego gniazda. Gabriel rzucił okiem na południe. Statek jak każdy inny, ale wyładowany po brzegi centaurami i smokowcami.
- Proszę, proszę... - Mruknął Le Rauxe, podśmiechując się cicho. - Wygląda na to, że nasz kot zdążył sobie narobić wrogów... - Gabriel zwrócił oko lunety w kierunku statku nekromantów. Ten zanurzał się w głębinach, kierując się prosto na "Navisa".
- Hmmm... - Gabriel zamyślił się. - Część Armady zajmie się tym zabłąkanym stateczkiem, część popłynie w kierunku portu i postara się wesprzeć mieszkańców. Trzecia część będzie płynąć w pewnej odległości za "Navisem" i tym czymś.
- Tak jest. - Le Rauxe zasalutował, po cyzm rzucił się na pokład, wydawać rozkazy. Gabriel pogrążył się w niewesołych rozmyślaniach... Tymczasem na pokładzie "Navisa" panowało wielkie poruszenie. Marynarze krzątali się na swoich stanowiskach, przygotowując się do odpłynięcia z zasięgu wzroku Armady. Wybudzony Grand wrzeszczał na kogo popadnie, Wolvington siedział za sterem, Katarzyna wypatrywała wrogich statków, Daeva udzielał się w pracach odpływowych tak jak tylko mógł, a Nataniel wertował mapy...
- Hmmm... Może by Wybrzeże Piratów... Albo Cieśnina Straconych... Nie, to też nie to. - Pazur był teraz całkowicie w strefie własnych rozmyślań i nie należało go wyprowadzać z równowagi. Tymczasem Kasia zauważyła oprócz statków Armady inny, nekromancki i niepokojąco wielki...
- Eee... Nataniel...
- A może Przylądek Czaszki?
- Kapitanie...
- Jak by ich zgubić...
- Halo!
- Hmmm...
- Do jasnej cholery, Nataniel! Zamierzasz w końcu się ruszyć znad tych map?! - Cała załoga zwróciła teraz oczy na Katarzynę. Ta aż zarumieniła się ze wstydu.
- A... O co chodzi, Kasiu? - Zapytał niepewnie Nataniel.
- Spójrz sam. - Kotka podała Pazurowi lunetę. Ten, gdy tylko zobaczył statek, a na nim Vokiala zaczął miotać przekleństwami najcięższego kalibru...
- Zwijać się, szybciej, szelmy! - Zakrzyknął groźnie. - Na ogonie siedzi nam jeden pewny siebie Nekromanta... - Cała załoga działała teraz, jakby śmierć ich goniła. Wszystkie żagle zostały błyskawicznie podwinięte i gotowe do akcji. "Navis" ruszył pełną parą, oddalając się od eksperymentu...
|
14.10.2008
|
Tymczasem Jess i załoga przygotowali się do abordażu (Jurlon zmienił portki).
Jeremiasz miał prosty plan. Wiedział, że gnolle łatwo pójdą w rozsypkę, jeśli stracą dowódcę. Zdziwił się, gdy zobaczył jak osiem statków zawija do portu (albo raczej do tego, co z portu zostało), a dwie fregaty ruszyły na niego.
- Ruszcie się! Ładować działa, muszkiety, jednostrzałowce i arkebuzy!
- Aye Aye sir - pisnął gobliński kanonier i pobiegł do ładowni wraz z orkami.
- Kapitanie, armadą dowodzi La Rouxe.... - szepnął cichutko Greg, który wiedział że taka nagła wiadomość doprowadziłaby Jessa do furii.
- Ach tak, znowu próbuje się przypodobać admiralicji...
- Do abordażu! - wrzasnął Jeremiasz po pierwszym wystrzale. Tymczasem La Rouxe wściekłe ruszył do przodu, statki się zderzyły, wystrzeliła broń palna i kusze, centaury rozwścieczone przeskoczyły odległość dzielącą Srebrną Mewę od Psiej Furii i zaczęły dziesiątkować załogę statku wroga. Jess i reszta musieli zadowolić się linami i kładkami, którymi przedostali się na pokład. Le Rouxe i Jess się zderzyli.
Gnoll z łatwością ciął w brzuch Jessa szablą, lecz ten zrobił unik i wbił sztylet w kolano kundla, po czym kopnął go i La Rouxe opuścił pokład.
Załoga jednak się nie poddawała i walczyła do chwili, gdy zostało ich tylko trzynastu i zostali wzięci w niewolę piratów.
Druga fregata zbombardowała pokład Srebrnej Mewy, lecz ogień z dział fregaty Le Rouxa i dział galeonu posłał ją na dno.....
|
15.10.2008
|
Na "Eksperymencie". Vokial stał na pokładzie statku patrząc przez lunetę na płynące za nimi statki, na których pływały psy."Psy...Koty... Co jeszcze?" - pomyślał.
Odwrócił lunetę w kierunku "Navisa" i zaczął przyglądać się po kolei całej załodze. Wyglądali na zahartowanych.
- Zacznijcie zanurzać statek w morzu, im dalej od nich to zrobimy, tym trudniej nas zauważą. - powiedział i zszedł pod pokład. * * * Gdy za okienkami w jego kajucie woda zaczęła opadać wyszedł na pokład. "Navis" był dość daleko za nimi."Trochę za daleko, ale i tak ich dopadnę." - pomyślał.
- Zwińcie żagle, niech to oni nas dogonią. - rozkazał.
|
15.10.2008
|
Tymczasem kurczowo trzymający się jakiejś deski Le Rauxe uśmiechnął się pod nosem.
- No to powiedz papa swojej "Srebrnej Mewie"... - Mruknął z szyderczym uśmieszkiem, po czym popłynął pieskiem do portu... Jess z dumą przyglądał się "Psiej Furii".
- Wygląda solidnie. - Mruknął pod nosem. Tymczasem rozglądający się Aarons zauważył niewielki drobiazg na pokładzie ich statku: bombę. "Ten szelma Le Rauxe musiał ją tu podrzucić...", pomyślał z zawiścią. Byli na pokładzie fregaty Armady, która nie dość, że była lepiej uzbrojona i szybsza, to jeszcze lepiej wyglądała... Ale Jess wolałby dać się zabić, niż pozwolić na to, by "Srebrnej Mewie" stała się jakaś krzywda. Repetlion postanowił przywrócić kapitana do stanu poprzedniego...
- Kapitanie...
- Nie teraz, Aarons... Wspaniały statek...
- Kapitanie!
- Aarons, poczekaj chwilę. A te działa...
- Na "Srebrnej Mewie" jest bomba!
- Poczekaj chwilę... Coś ty powiedział? - Jess zauważył bombę o sekundę za późno. Ładunek wybuchł, robiąc dziurę w pokładzie, niszcząc maszt i rozsypując trochę prochu... Prosto do składowni prochu.
- Jurlon! Zgaś zapałkę! - Wrzasnął Jess na całe gardło do znajdującego się pod pokładem Jurlona.
- Coś mówiłeś, kapitanie? - Zapytał niedosłyszący pirat. Sekundę później na "Srebrnej Mewie" rozpętało się piekło. Potężna eksplozja wysadziła cały statek, nie mówiąc już o Jurlonie. "Srebrna Mewa" zaczęła iść na dno... Jess był załamany...
- Wszyscy na "Psią Furię"! - Wrzasnął Aarons. Część załogi przedostała się przez kładkę. Część wybuchła razem ze statkiem. Nagle Jess wyrwał się z odrętwienia: Na "Mewie" zostawił on swoją kuszę.
- Kapitanie, co ty wyprawiasz?! - Wrzasnął Greg.
- Zaraz wracam, nie martwcie się o mnie! - Odkrzyknął Jeremiasz, po czym przeskoczył przez kładkę... Tymczasem Le Rauxe dopłynął do portu. Jeden z żołnierzy pomógł mu się wygramolić z wody. Namiestnik więzienia La Roca strząsnął z siebie wodę, po czym popatrzył w kierunku "Srebrnej Mewy". Pies uśmiechnął się pod nosem.
- I masz to, na coś zasłużył. - Mruknął do siebie, po czym skierował się w stronę nadzorującego pomoc mieszkańcom Gabriela. Ten się obrócił i zapytał, lekko zaskoczony:
- Coś poszło nie po myśli?
- Powiedzmy, że miałem niezamówione lądowanie w wodzie... Ale piraci stracili swój statek macierzysty kosztem dwóch naszych... - Ostatnie słowa w zdaniu wypowiedział z pewną dozą zakłopotania, bo było jasne, że spartaczył bitwę z piratami. Stracił oba statki, z czego jeden jest pod dowództwem piratów, a on sam wypadł za burtę. Gabriel cicho zachcichotał:
- Ale ważne, że dostali pewną nauczkę. Nie zadziera się z Armadą Jego Królewskiej Mości. - Obaj oficerowie zaśmiali się.
- Jak idzie we wspieraniu Ismay? - Le Rauxe spoważniał.
- Jest gorzej niż myśleliśmy... - Odparł Gabriel cicho. - Budynek Rady Miasta jest spalony, a cała Rada włącznie z burmistrzem leży martwa. Na szczęście spadł deszcz i udało się chociaż ugasić pożar.
- Myślisz, że to Pazur? - Spytał Le Rauxe z błyskiem w oku.
- Nie sądzę... On tak nie zabija... - Gabriel zamyślił się. - Myślę, że to porachunki gangsterów. Albo nawet gorzej...
- Co to znaczy "gorzej"? - Le Rauxe nieco się wystraszył.
- Jedno z ciał miało liczne rany po nożu, w ustach miało pogański krzyż, a znalezliśmy je... powieszone do góry nogami. - Pers wzdrygnął się.
- Obrzydlistwo... Nie ma nikogo w tutejszym archipelagu, kto wyznawałby tak pokręconą religię... To ktoś z zewnątrz. Hmmm... Widziałeś ten galeon nekromantów odpływający spod portu?
- Tak, widziałem. - Gabriel znów się zamyślił. - Myślisz, że może tam być ktoś wyznający coś takiego?
- Może... Dorwiemy go jeszcze... Pamiętasz może jego nazwę?
- To był chyba "Pod Skrzydłami Śmierci". - Odparł Gabriel.
- Wspaniale. - Mruknął Le Rauxe. - Niedługo "Pod Skrzydłami Śmierci" zatonie, a razem z nim wszystko, co jest na jego pokładzie... Tymczasem "Navis" umykał przed "Eksperymentem", i to skutecznie. Statek Vokiala coraz bardziej oddalał się z pola widzenia. I to nie podobało się Pazurowi:
- Wygląda na to, że się zanurza... Chce nas wziąść z zaskoczenia. Hmmm... Jest jakieś... 4 mile od nas... Hej, nie da się płynąć jeszcze wolniej?! - Warknął do majtka szarpiącego się z żaglem.
- Robię, co w mojej mocy, sir... - Zająknął się majtek. Nataniel minął go z cichym warknięciem.
- A co z Armadą?! - Wrzasnął do Katarzyny siedzącej na bocianim gnieździe.
- Część została w porcie, część płynie za tym czymś! - Odkrzyknęła kotka do Nataniela. Ten już miał pochylać się nad mapami, gdy nagle usłyszał krzyk jednego z marynarzy:
- Co to za cholerne paskudztwa?! AAA!!! - Nataniel zbiegł pod pokład. Tam ujrzał dwie przerażające rzeczy: Zmasakrowane ciało majtka i dziurę w statku, skąd wlewała się woda. Pazur zwęził oczy. Niesamowite, ale mimo wszystko nie potrafił pływać... Złapał za pierwszy lepszy worek i spróbował zatamować dziurę. Nic z tego. Nagle klepnął się w czoło. "Po cholerę mi ten amulet, skoro go nawet nie używam...", pomyślał, po czym szepnął kilka słów w nieznanym dialekcie. Dziura została magicznie zatamowana. Nagle przez jedno z okienek zobaczył to, co tak załatwiło marynarza: Dziwaczne kościane ryby, przypominające trochę rekiny z rękami.
- Daeva! - Wrzasnął Nataniel. Demon zbiegł pod pokład, a gdy zobaczył majtka od razu skojarzył, o co chodzi:
- Chcesz, żebym rozprawił się z tym czymś, co załatwiło tego tutaj?
- Dokładnie. Tylko nie rozwal mi statku. - Daeva zasalutował i przeteleportował się do wody. Całe szczęście, że jako demon umiał pływać. Kościane ryby zaszarżowały na demona z dziwnym odgłosem. Daeva skupił się. Wokół niego zaczęły kształtować się cienie. Heartless. Przez tych kilka lat, jakie minęły od Wyprawy, Fergard i Daeva posiędli nową moc. Moc przywoływania Okrutników. Była to jednak bardzo niebezpieczna moc, bo bardzo łatwo można było ją obrócić przeciwko sobie. Zwyczajna istota po przywołaniu choćby jednego Okrutnika, bardzo szybko zatraciła by się w ciemności i w końcu stałaby się jedną z marionetek Okrutników. Fergard jednak razem z Daevą posiadali bardzo odporną duszę... Po krótkiej chwili wokół Daevy zaroiło się od Morskich Neonów - Okrutników przypominających niewielką meduzę.
- Zajmijcie się nimi. - Rzucił krótko demon i przeteleportował się.
|