Oberża pod Rozbrykanym Ogrem

Baśniowe Gawędy - "The RPG Story III"

Osada 'Pazur Behemota' > Baśniowe Gawędy > The RPG Story III
Wędrowiec: zaloguj, wyszukiwarka
Hellscream

Hellscream

17.07.2008
Post ID: 31346

- Panie...mamy jeszcze to - szkielet pokazał Balorowi mały, idealnie kulisty kamień księżycowy. Pośrodku wyryte były demoniczne glify.
- PO co mi to? Nie potrzebuję jakiejś animacji martwego! - to mówiąc, goblin wyrzucił z zamachu run. Nawet nie wiedział, że kopie sobie własny grób...

Grom, Aries i Foida szli ramię w ramię w kierunku portalu. Przed nimi wyrosła dżungla. No, może nie przed nimi, ale mieli do niej jakieś 100 metrów.Nagle Foida potknęła się i upadła. Szybko się podniosła i trzymała coś w ręce.
- Co to jest? - spytali zdziwieni Hellscream i DeMenthor.
- To jest kamień księżycowy. Runiczny kamień księżycowy - powiedziała Wędrowczyni.
- Jaka runa? - spytał z zaciekawieniem Aries.
- Hmmm...Wygląda na "Animację Martwego". Tylko że parę rzeczy się nie zgadza.
- Na przykład? - spytał ork.
- Nie ma wyzwalacza określonego, czyli runą nie można namierzyć celu. Nie ma nawet wyzwalacza ogólnego, czyli nie jest to zaklęcie obszarowe. No i glify są demoniczne, nie nekromanckie.
- A można po ludzku? - spytali jednocześnie Aries i Grommash.
- Jednym słowem - to bardzo potężne zaklęcie globalne. Nadal można nim ożywić tylko jedną, nieumarłą istotę. Ale to zaklęcie można rzucić w dowolnym miejscu. Glify są demoniczne, czyli niosą wiele większą moc od zwykłych. I to zaklęcie jest ukierunkowane na konkretną istotę.
- Czyli? - spytali znów Aries i Grom.
- Raz się żyje - mruknęła Foida i wymruczała zaklęcie. Nic się nie stało. Po chwili kamień wybuchł. Drużyna chwilę poczekała, po czym ruszyła dalej.

W tym samym czasie...W sercu dżungli coś się poruszyło. Marmurowy grobowiec porośnięty bluszczem zadygotał. Chwilę później przebiła go szkieletowa ręka. A po chwili z grobu wyszedł szkielet. Zwykły, dwumetrowy szkielet.A później ryknął niczym rozjuszony tygrys.
- GDZIE JEST MÓJ PANCERZ?! - ryk przetoczył się po dżungli. Po chwili...pojawił się pancerz. Leżał u jego stóp. Szkielet ryknął jeszcze raz...i pancerz od razu był na nim. Brakowało hełmu. Szkielet rozejrzał się po okolicy. Założył swój czarny pierścień na palec i wyjął sześciogłowicowy korbacz z dawnego grobu.
- Niech strzegą się żywi i martwi! Niech przeklęty będzie złodziej mego hełmu! - po czym ruszył w kierunku, który podpowiadał mu instynkt.

Foida, Aries i Hellscream szli ramię w ramię w kierunku bagien. Właściwie, to byli już na bagnach. Po paru minutach marszu, ni z tego ni z owego wyskoczyło na nich około osiem setek szkieletorów.
- Mam nadzieję, że znacie jakąś dobrą modlitwę! - zarechotał goblin ze złotą kulką w oczodole.
- Ja znam jedną - zachichotał nerwowo Aries, który już zaczął się pocić.
- możemy ich pokonać bez magii - mruknął Hellscream do Foidy.
- Nie za bardzo... - odparła Wędrowczyni. Szkielety zacieśniały pierścień wokół nich, gdy nagle dżunglę rozdarł ryk.
- TY! TY MASZ MÓJ HEŁM!!! - ryknęła jakaś istota. Wszyscy obrócili się i zobaczyli dwumetrowy szkielet w złotej zbroi i korbaczem w ręce.
- Nikt ani nic nie ocali ciebie ani twej mizernej armii! Jam jest niepokonany Upadły Rycerz! - ryknął szkielet i zaczął rozbijać nieumarłych korbaczem. Korzystając z zamieszania, awanturnicy rzucili się w kierunku krzaków...

Fergard

Fergard

17.07.2008
Post ID: 31360

Balor bez większych emocji odwrócił się w stronę rozjuszonego szkieletu.
- Hmmm... Potrzebowałem kogoś takiego jak ty. Wielki, silny i wściekły. - Odezwał się niebywale spokojnie jak na siebie Balor.
- Nie słyszałeś, kurduplu?! Masz na głowie MÓJ hełm! - Wrzasnął jeszcze bardziej wściekły Upadły Rycerz.
- Nie chcesz współpracować? Szkoda, takiego szkieletu ze świecą szukać... Taki wielki, silny, dumny i bezwzględny... - Balor nie był głupi i wiedział, że może być ciężko pokonać takie bydlę.
- Tak? Hmmm... Mów dalej... - Odezwał się nieco udobruchany nieumarły. Jako taki był dość łasy na pochlebstwa.
- Taki potężny i niepowstrzymany, niczym skała albo... Albo "Titanic". - Balor podróżował po wielu światach, tak więc widział zagładę "niezatapialnego statku" i chciał się trochę ponabijać z Upadłego Rycerza.
- Tytanik, powiadasz? Jeżeli to jakaś mityczna bestia, to masz rację, nędzny robaku, jam groźniejszy nawet od 3 Tytaników. Hmmm... - Szkielet wyglądał jakby się intensywnie nad czymś zastanawiał. - Nie zabiję cię, ale musisz oddać mi hełm i zostać mym wiernym sługą.
- Oczywiście, mój panie. - Balor skłonił się w służalczym geście. "Co za matoł!", pomyślał złośliwie. Po chwili odezwał się:
- Panie mój, znam prawdziwych złodziei twego hełmu. To jest tylko kopia, ale niestety ja jako marny pył nie potrafię odróżnić kopii od oryginału.
- CO?! To tylko podróbka?!
- Tak, mój panie, ale widziałem prawdziwych winowajców... - Goblin opisał szkieletowi drużynę. Gdy skończył, nieumarły zaryczał:
- Zapłacą za swoją zbrodnię! Będą żałować dnia, w którym przyszli na świat
! A ty, mój sługo zostaniesz wynagrodzony... - Szkielet skinął na pozostałości z armii i ruszył marszem. Aries, Grom i Foida byli w śmiertelnym niebezpieczeństwie i nawet nie mieli o tym pojęcia...

Kameliasz

Archidyplomata Kameliasz

18.07.2008
Post ID: 31375

//Nie znasz się, panie narratorze. Tak się składa, że czytałem scenariusz. Aries.
-
Finitia. - wymruczał Aries z grobową miną.
Reszta drużyny zobaczyła jego nieciekawy wyraz twarzy.
- Co jest? - spytał Grom.
- Podsłuchiwałem tamtych przyjemniaczków... - zaczął Aries, wskazując brodą na goblina i Upadłego Rycerza.
- Fajnie, ale teraz zmierzają na nas tabuny szkieletów... - powiedziała Foida.
- Obawiam się, że to nie może zaczekać - odparł Bazaltowy. - Balor wnówił temu truposzowi, że jego hełm to lipa, a że prawdziwy zwędziliśmy my.
- Coraz mniej go lubię... - wysyczał Grom, miażdżąc Gorehowlem czaszkę nadciągającego szkieleta.
- Mam na nie pomysł. Foida, zmień się w coś dużego i latającego. Przeniesiesz Groma.
- Poddajemy się? - spytała Wędrowczyni.
- Nie, po prostu chcę mieć pole do popisu - powiedział Aries z chytrym uśmieszkiem.
Foida wzruszyła ramionami i zmieniła się w demona, prawie jak Daeva, tyle że mniejszego i bardziej kobiecego. Chwyciła Groma i poleciała. Aries za nią.
Kilkadziesiąt (50-99) metrów dalej wylądowali.
- No, poćwierciowany smoku - powiedział Grom - jaki jest ten twój pomysł?
- Zanim go wykonam, muszę się was spytać, czy zgadzacie się na niego.
- Jest dobry?
- Ja myślę.
Grommash i Foida poszli się naradzić. Aries nie zdążył powiedzieć "Dżizas", zanim wrócili.
- I jak? - spytał Bazaltowy.
- Róbta co chceta - odparł Grom.
- Ok - powiedział Aries, po czym wyjął odświeżacz do ust (sami wiecie jaki).
- Przepraszam - powiedział do drużyny, po czym wycharkał się na każdego.
- Aaa, ty cho(...)ero! Co ty robisz?! - wrzasnął Grommash.
- Powstrzymaj się od komentarzy. Jeszcze nigdy nie dałem ci powodu, żebyś mi nie ufał. Dzięki temu przejdziecie przez to.
Po czym Aries wzleciał w powietrze i wyzionął ścianę ognia długą na kilkadziesiąt metrów. Miętowozieloną, oczywiście. Następnie wrócił na ziemię, do drużyny.
- Szkielety zmienią się w popiół, a wy będziecie mogli przezeń przechodzić.
- Dzięki twojej meli (
czyt.: ślinie, przyp. red.), tak? - spytała Foida z nutką furii w głosie. - Teraz już wiem, czemu zwą cię Kameliaszem...
- No i jestem z tego dumny - odparł Kameliasz. - Ale podoba mi się ten Upadły Rycerz. Jeszcze go przeswinguję na swoją stronę... Naszą stronę - poprawił się szybko, widząc, jak Foida i Hellscream patrzą na niego.
- No co? Czemu patrzycie na mnie jak na szaleńca? - spytał.
- Och, tak sobie - odparł Grom i wyjął Gorehowla, nucąc
Na palcach przez tulipany//.
Foida zmieniła się w nagę i też przygotowywała się do starcia.
Po czym ruszyli naprzód...

Vokial

Vokial

19.07.2008
Post ID: 31456

Tymczasem na Pustyni Braku Rozsądku.
- Teraz kiedy jesteśmy już w miarę bezpieczni powinniśmy poszukać resztę drużyny. - powiedział Wampir siadając na wyczarowanym kocu.
- Ale jak ich znajdziemy ? - spytał Kasquit.
- Hmmm... Są sposoby żeby ich znaleźć . - rzekł Vokial patrząc na wyczarowanego przez siebie stwora, było to oko połączone ze skrzydłami jakiegoś niewielkiego ptaka.
- Co to jest ? - spytał zdziwiony Deek.
- To jest Oko Magów, każdy mag może się tego zaklęcia nauczyć. Służy zazwyczaj jako zwiadowca, choć może służyć do innych celów. - odpowiedział Wampir patrząc na oko które przyglądało się teraz wszystkim po kolei.
- Foida, Fergard Stratoavis, Allister Roscoe Isaac Erasmus Seth Joshua DeMenthor , Brimstone, Chen Stormstout. - wyrecytował Vokial imiona zaginionych towarzyszy broni w stronę oka. Przez chwilę oko latało w miejscu ,a po chwili już leciało z niezwykłą szybkością lecieć w południowo - zachodnią stronę. Wszyscy wpatrywali się w odlatującego stwora.
- Oko wróci za jakieś dziesięć, dwanaście godzin więc mamy okazje rozpoznać trochę teren. - mruknął wampir i pomaszerował w przeciwną stronę lotu oka. Po chwili zauważył, że na jednej z wydm leży jakaś manierka. Podszedł i wziął ją do ręki oglądając, czy nie jest podpisana. Po chwili coś go uderzyło w głowę. Upadł, widział wszystko zamazane. Nad swoją głową zobaczył jakiegoś człowieka lub elfa, nie mógł rozpoznać kim był. Wyciągnął ręke w stronę osobnika i mruknął " Xaqeres ". Z ręki Maga wyleciał biało-czarny obłok i uderzył w osobę stojącą nad nim robiąc przy tym hałas który było słychać na 10 kilometrów. Ostatnimi siłami zauważył że osoba zemdlała. On też zemdlał, pogrążając się w ciemności.

Fergard

Fergard

31.07.2008
Post ID: 31983

W tak zwanym międzyczasie...

- Chen, weź spopiel ich swoim oddechem! - Wrzasnął Brimstone do pandarena, rozwalając łeb najbliższemu trachidowi.
- Mam pustą manierkę! Mogę polegać tylko na rękach... A masz! - Odparł Chen, miażdżąc korpus innego trachida.
- Ferg, czy my na pewno jesteśmy na Enroth?! - Spytał zziajany Silas półdemona.
- Jak widać... Nie jesteśmy... Idź do diabła! - Odparł Stratoavis, po czym przeciął najbliższego trachida na pół. - To musi być jakiś inny świat... Inny wymiar, o lądzie podobnym do tego z Enroth. Gryź ten czarnoziem! - Wrzasnął półbies, po czym kopniakiem zepchnął innego trachida na skały.

Trójka przyjaciół walczyła dzielnie, ale trachidów wciąż przybywało...
- Proponuję dać nogę! - Wrzasnął Chen, urywając łapy przeciwnikowi.
- Jestem za! - Odparli jednocześnie półdemon i gremlin, po czym drużyna dzielnie wycofała się na z góry upatrzone pozycje...(Tak, uciekli, gdzie pieprz rośnie!) Drużyna przebijała się przez gęstą puszczę, szukając szansy na przeżycie. Nagle drzewa zniknęły jak ręką odjął! Przed awanturnikami rozciągała się ogromna pustynia, na której znajdowała się tylko jedna rzecz, znajdująca się właśnie przed nimi - Ogromny portal. Za plecami dało się już słyszeć pochrząkiwania trachidów. Pierwszy odezwał się Brim:
- Nie ma na co czekać! Do portalu, już! - Awanturnicy popędzili do kolorowego teleportu. Było jasne, że zdążą. Drużyna wbiegła do portalu, zostawiając trachidów za sobą...

- No to gdzie jesteśmy? - Spytał w końcu Chen.
- Na Pustyni Braku Rozsądku. - Odezwał się bez wahania Stratoavis.
- A skąd ta pewność? - Spytał półdemona Brimstone. Fergard bez słowa wskazał mieczem w kierunku horyzontu. Zbliżał się do nich ogromny tuman kurzu.
- To burza piaskowa? - Spytał Chen, mrużąc oczy.
- Chyba nie... - Odparł Brim z wahaniem, po czym wyciągnął lunetę. Po krótkiej chwili upuścił ją z krzykiem.
- Co się stało?! - Spytał zaniepokojony Chen.
- To... to... To Seymour Flux!!! - Brim zaczął panikować. Zdezorientowany pandaren spytał półdemona:
- Kojarzę Seymoura, ale żadnego Fluxa... Ty coś wiesz?
- Flux to jedna z form Seymoura. Wyjątkowo potężna...
- ...I leci w naszym kierunku! - Dokończył piskliwie Silas. Jeszcze nigdy nie miał takiego stracha, jak teraz...
- Musimy się przygotować do walki... - Powiedział prawie szeptem Fergard. Tymczasem tuman kurzu wzrastał coraz większy...

Jak zakończy się to spotkanie?

Vokial

Vokial

12.08.2008
Post ID: 32641

Vokial obudził się z wielkim bólem głowy leżąc na swoim kocu. Próbował sobie przypomnieć jak się nabawił tego bólu, ale nie mógł. Odwrócił głowę w prawą stronę i zobaczył nieznaną osobę. Odwrócił głowę w drugą stronę i zobaczył wydmy, a daleko jakiś szybko poruszający się kształt. Spróbował wstać, ale mu się nie udało.
- Kasquit! - zawołał. Po chwili usłyszał kroki, kilku osób podniósł głowę i zobaczył prawie całą kompanie.
- Jak długo byłem nieprzytomny? - zapytał.
- Bardzo krótko nie wiem czy nawet 15 minut. - odpowiedział Kasquit.
- A ten tuman kurzu przemieszczający się na horyzoncie?
- Nic o nim nie wiemy. - odpowiedział Deek.
Wampir znowu spróbował wstać, i tym razem mu się udało. Przez chwilę kręciło mu się w głowie, ale ten efekt szybkiego wstawania skończył się po chwili.
- A ten tu co koło mnie leży? - zapytał towarzyszy Vokial.
- To ten co cię walnął w głowę. - powiedział Kasquit. "Więc dlatego mam guza na głowie!" - pomyślał Vokial. Wtem zza wydmy wyleciało coś bardzo małego. Oko magów podleciało do wampira, a on wyciągnął w jej stronę rękę.. Oko zmieniło się w niebieską smugę i wsiąknęło w rękę maga.
Przez chwilę Vokial patrzył daleko w stronę horyzontu, a później spojrzał w stronę poruszającego się kurzu. Twarz zmieniła wyraz z obojętnej na niepokojącą.
- Musimy jak najszybciej spakować wszystko i ruszyć w stronę tego czegoś ! - powiedział i wezwał kilkanaście szkieletów. - One pomogą nam się spakować i później nieść nasz ekwipunek i tego osobnika, resztę wytłumaczę wam po drodze. - powiedział i zaczął pomagać spakować wszystkie rzeczy kompanom.

Fergard

Fergard

12.08.2008
Post ID: 32656

W tak zwanym międzyczasie, w Zaginionym Świecie...

- Balor coś długo nie wraca... - Melisius zaczynał się już niepokoić. Czarnoksiężnik z założonymi rękami siedział na centralnym dinozaurze Komandora Gryoulkusa. Sam Gryoulkus dosyć obojętnie obserwował człowieka. W końcu niezręczną ciszę przerwał głos jednego z podpułkowników:
- Komandorze, to Armia Wielkiej Matki! - Naczelny Zauroid zerwał się z fotela czerwony na twarzy. - Trachidzi... Tysiące... Miliony... Jest ich za dużo! - Podpułkownik wpadł w panikę. Gryoulkus widząc to, wydał rozkaz:
- Rozwalić mi to cholerstwo. Strzelać bez rozkazu. Usmażyć ich żywcem
! - Ostatnią komendę Gryoulkus wywrzeszczał do mikrofonu połączonego z komunikatorami sierżantów. Melisius, widząc, że sprawy przynoszą jeszcze bardziej niefortunny obrót, wymruczał parę słów pod nosem. Po chwili już go tam nie było...

W obozie wojennym Trachidów panowała narada. W głównym namiocie stawiły się wszystkie ważne osobistości trachidzkie. Brakowało tylko Wielkiej Matki, niepodzielnej władczyni Imperium Trachidzkiego. Marszałek Zreth'kat zaczynał się niepokoić. Był on postawnym Trachidem o niesamowitej sile i przekrwionych oczach. Prawa ręka Wielkiej Matki i jej formalny małżonek. Zazwyczaj spokojny teraz cały w nerwach. Co się z nią dzieje? Jeśli Zauroidy wymyśliły jakiś nowy podstęp... "Brr... Aż boję się o tym myśleć.", pomyślał Trachid. W końcu jednak rozbrzmiały fanfary i pojawiła się ona. Wielka Matka. Wielki Trachid o niesamowitych, jak na ten odłam rasy, wymiarach. Władczyni spytała cicho:
- Wszystko gotowe? - Wszyscy doradcy i generałowie przytaknęli głowami entuzjastycznie. - Doskonale. Mam nadzieję, że wiecie, co robić. Znacie rozmiar kary za niepowodzenie ataku? - Trachidzi przytaknęli głowami, choć mniej entuzjastycznie. - Wspaniale. Zostawiam was teraz. Powodzenia. - Wielki Trachid cicho wymruczał nieznane słowa i przeteleportował się. Zreth'kat zrobił to samo. W namiocie zapadła cisza...

-Brim, spokojnie! - Chen usiłował uspokoić gremlina, ale skończyło się na tym, że zaczął on panikować jeszcze bardziej. Tuman kurzu, którego winowajcą był Seymour zbliżał się coraz bardziej. Dało się zauważyć już zarys jakiegoś bliżej nieokreślonego stworzenia. Fergard ważył w dłoniach swoje ostrza zero i mruczał formułki zaklęć w jakimś nieokreślonym języku. Chen, dając sobie spokój z uspokajaniem Silasa, wyciągnął zza pazuchy beczkę. Brimstone, nieco już uspokojony, choć wciąż trochę roztrzęsiony po ataku paniki, opamiętał się i przygotowywał do walki. Seymoura od drużyny dzieliło już tylko może 200 metrów. Dało się słyszeć świst powietrza, świadczący o wielkiej prędkości adwersarza. 150 metrów... 100... 50...

Niebo przeciął dziwaczny stwór z wielkimi mieczami w łapach. Miał dziwny tułów... A w zasadzie, tylko coś przypominającego żebra zamiast tułowia. Poza tym miał dziwnie roztawione troje oczu: Jedno wyżej, pozostałe równo stykające się ze sobą i tworzące trójkąt. W środku potwora zaś siedział Seymour. Ale na pewno nie przypominał tego Seymoura, którego widzieli ostatnio. Jego skóra była szara, gałki oczne całe białe, a tułów Seymoura zdawał się być przyszyty do dziwnej istoty. Seymour odezwał się innym głosem niż dotychczas... Zimniejszym i okrutniejszym:
- Więc spotykamy się ponownie... Cóż, muszę przyznać, że Darchow nieco was osłabił... Wszakże nie ma was tu wszystkich. To świetnie się składa... - Bestia zamruczała cicho, razem z Seymourem. - W końcu będziecie mogli zrzucić ze swoich barków ciężar życia i pozwolić, by śmierć zabrała was w swoje objęcia... Z chęcią wam w tym pomogę... - Seymour zaśmiał się śmiechem szaleńca. To do reszty rozsierdziło Fergarda, który rzucił w potwora zaklęcie. Magiczny ogień zwrócił uwagę Seymoura, który zaczął nacierać na atakujących. Wielkie miecze towarzyszącego mu stwora przecięły powietrze, po czym zderzyły się z wyciągniętymi mieczami półdemona. Chen okładał bestię po łapach baryłką, a Brimstone szpikował go Saberdartami, które niestety nie odnosiły większych rezultatów. Bestia jednym ruchem miecza odtrąciła Fergarda i Chena, po czym upatrzyła sobie Brimstona na cel. Seymour dla odmiany siedział wygodnie we wnętrzu dziwnego stwora i widocznie relaksował się. Nie musiał się ruszać, bo bestia świetnie sobie radziła za niego. Doskonale odparowywała ciosy Fergarda i Chena, machinacje Brimstona, a nawet magię! Poza tym nie walczyła obronnie. W krótkim tempie zaczęła spychać drużynę w okolice przepaści. Nikt nigdy nie przeżył, spadając do tej przepaści...

Kto wie, jakby potoczyło się to starcie... Jednak w pewnym momencie pojawiło się wsparcie w osobie...

Tabris

Tabris

12.08.2008
Post ID: 32661

Tebriza, a jakże. Czy czekał na Seymoura, zastawiając na Niego swoistą pułapkę, gdzie drużyna była przynętą, czy to był przypadkowy przypadek, nagle zjawił się.
Na wstępie rzucił zaklęcie, bardzo potężne dodajmy. Spowodowało ono w Seymourze i jego potworze konsternacje, a na pewno spowodowało, że go zauważyli.
- Co tu robisz, śmieciu?! - wrzasnął Seymour.
- Przybyłem Cię anihilować... - odpowiedział znudzony Wędrowiec. - W tej cyrkumnstacji ekstraordynaryjnie muszę zakomunikować, iże wszelkie predykcje w których byłeś zwycięzcą w tej batalii są fałszywe. -
Seymour miał głupią minę, nie wiedział o co chodzi Wędrowcowi, ten wykorzystał to szybko i natychmiast w Jego ręku pojawił się miecz. Miecz natychmiast zniknął, co wprowadziło wszystkich bez wyjątku w konsternację. Nagle miecz się pojawił tuż przed twarzą Seymoura i szybciutko wbił się w jego mózg. Wielka bestia znieruchomiała i upadła, ale czy to koniec walki?

Fergard

Fergard

12.08.2008
Post ID: 32670

- Phi. - Parsknął wzgardliwie Seymour. On i bestia powoli podnieśli się z gorącego piasku pustyni, po czym zaczęli się śmiać. Seymour szyderczo, a dziwny stwór - swoistym chrząknięciem...
- Nie dorastasz mi do pięt, chłopcze! - Seymour wskazał palcem Tebriza. - Taka amatorska sztuczka jest tylko świadectwem twojej głupoty, bo zamiast zastosować coś naprawdę potężnego, to tylko rozsierdzasz mnie coraz bardziej. Poza tym... Odnoszę wrażenie, że twój czas minął... - Seymour z krzywym uśmiechem na ustach wskazał Tebrizowi pobliską skałę. Wędrowiec, nie wiedząc za bardzo, o co chodzi, odwrócił się... I o pół sekundy za późno uświadomił sobie, że padł ofiarą prostej sztuczki. Nie minęła sekunda, a dziwaczny stwór podleciał do skały, na której stał Tebriz, po czym, nie zastanawiając się długo... Wbił swój ogromny miecz w zaskoczonego Wędrowca. Tebriz odwrócił się w chwili, gdy wielki miecz już tkwił w jego ciele. Z ust Wędrowca poleciał spory haust krwi. Zaczęły opuszczać go siły... Ostatkiem sił dostrzegł lekko uśmiechającego się Seymoura... Starał się nie zamykać oczu... Robiło mu się zimno, bardzo zimno...
Tebriz zamknął oczy. Jego głowa opadła bezwładnie. Miecz, który trzymał w ręce, wypadł z niej i uderzył głucho o skałę. Wszystko było jasne...

Tebriz był martwy.
W tym momencie wydarzyło się parę zaskakujących rzeczy: Znikąd pojawili się Kasquit, Deek, Vokial, Fenris, Genn Szara Grzywa, Szrama i nieznany nikomu upiór. Wszyscy oni dzwigali jakiegoś nieprzytomnego człowieka. Z drugiej strony nadbiegli sprintem Aries, Foida i - znany wszystkim - Grom Hellscream. Wszyscy oni pojawili się właśnie w momencie, gdy Seymour przyglądał się martwemu Tebrizowi. Dziwny stwór szybkim ruchem ściągnął go z miecza i odrzucił bezwładne ciało Wędrowca na piach dokładnie pod nogi Foidy...

To wszystko było jak we śnie... Aries nie mógł wykrztusić słowa, podobnie jak Fergard i Chen. Foida pochyliła się nad trupem i ucałowała go w policzek, po czym zaczęła płakać, wtulając się w jeszcze bardziej zszokowanego ćwierćsmoka. Skaveni i upiór przyglądali się całej scenie bez emocji. Brimstone zadrżał lekko. Hellscream odmówił nad martwym modlitwę żałobną orków, tak samo uczynili Fenris, Genn i Szrama. Vokial zaś wpatrywał się w inne miejsce, a raczej w inną osobę: W cholernie zadowolonego z siebie Seymoura...

Foida oderwała się od Ariesa z furią i rządzą mordu w oczach. Wrzasnęła do Seymoura:
- Ty bydlaku! Zabiłeś go... Nie dałeś mu nawet szansy na obronę! Kim ty w ogóle jesteś? Na pewno nie człowiekiem...
- Nie jestem człowiekiem... Jestem czymś o wiele lepszym... - Seymour wciąż nie przestawał się szyderczo uśmiechać. - Niestety ten oto nędzny robak przeszkodził mi w osiągnięciu celu... Musiałem go usunąć...

Brimstone

Brimstone

13.08.2008
Post ID: 32672

Nagle stało się coś bardzo dziwnego. Seymourem ni z tego, ni z owego szarpnęło do tyłu. A później jeszcze raz. A później został spowity w fioletowej chmurze.
- Niemożliwe... - jęknął Kasquit.
- Co jest niemożliwe? - spytała przez łzy Foida.
- Taki wybuch powstaje po użyciu pocisków spaczniowych.
Następny pocisk uderzył w Seymoura. Kasquit zaczął pakować własną rusznicę. Brimstone wbił magazynek do swego SMG. Kto mógł, ten miotał czarami. Nagle Deek wrzasnął.
- Amulet!
- Co?! - krzyknął Fergard, miotając ognistą kulę w Seymoura.
- Amulet Thyrammofara! Przywołamy smoka!
- To jest myśl! Dawać smoka! - wrzasnął ochryple Genn. Sam starał się obejść z boku Seymoura, zapewne z nadzieją wyrywania rąk. Zanim jednak Fergard wysupłał amulet, rozległ się ochrypły okrzyk.
- Zdychaj, gadzino! Zdychaj! Buahahaha! - ktoś darł się ochryple.
- Na pochybel! - drużyna zobaczyła złotego krasnoluda z garłaczem.
- Szampa! - wrzasnął zielony stwór, gładko przeskakujący z wydmy na wydmę z łukiem.
- O nie... - jęknął Silas.
- O co chodzi? - spytał Fergard. W odpowiedzi gremlin wskazał mu trzecią postać.

Wysoki, szczupły gremlin w beżowej szacie spojrzał na drużynę. Jego złote kolczyki zadzwoniły na suchym wietrze. Wiatr zwiastował niebezpieczeństwo. Gremlin zdjął swe gogle. Miał małe, złote oczy i białe bokobrody. I był cholernie podobny do innego gremlina!
- Daj mu więcej granatów, Brimstone! - wrzasnął krasnolud.
- Aye, krasnoludzie! - odkrzyknął gremlin i rzucił czymś w Seymoura.

- Kto to jest? - spytał po chwili ciszy Deek.
- To mój wyrodny braciszek Augustus i jego kompania. Krasnoludzki samuraj Kardel Dillin i kosmiczny łowca. Skaarji Camper. Choć on wymawia swe imię "Szampa".
- Czyli dobrze się składa - powiedział Aries. Brimstone spojrzał mu głęboko w oczy.
- Augustus to terrorysta i socjopata. Kiedyś omyłkowo wysadził bazę Starożytnych. I zostało mu takie...hobby. Nie używa żadnej broni, poza materiałami wybuchowymi. Sam opracował połowę znanych nam granatów, bomb i pułapek. To najemnik i socjopata. - powtórzył Silas.
- Rozumiem...Ale może nasz upiór się przedstawi? - powiedział Aries.

Z oblicza i ciała stwora bił chłód. Psychiczny i fizyczny. Piasek pod jego nogami był biały.
- Nekros. - rzekł krótko i ruszył z podwójnym mieczem w stronę Fluxa.
- Zaraza, jeden ginie, drugi staje się upiorem... - mruknął Chen. W międzyczasie Fergard znalazł amulet i aktywował go.

Wszystko potoczyło się szybko. Za szybko. Kasquit i Kardel wypalili z rusznic jednocześnie. Eksplodowały granaty braci Brimstone. Ogniste kule uderzyły w potwora. To wystarczyło, by stracił równowagę. Czego nie przegapili Genn i Nekros.

Gnoll skoczył na Fluxa. Jego niewyobrażalna siła była głazem, a wytrwałość ogłuszonego Fluxa liściem. Przez chwilę, ale to wystarczyło. Gnoll powalił go na ziemię i złapał za rękę. Mocowali się chwilę. A później gnoll wyrwał kończynę ze straszliwym zgrzytem. Nekros doskoczył i ciął z doskoku. Tam gdzie zwykła broń była bezużyteczna, upiorowi się udało. Jego broń nie cięła stalą, ale mroziła zimnem. Najprawdopodobniej zerem absolutnym. Ułamek sekundy przed ciosem w kończynę ręka Mortiochsa stała się chropowata i niebieskawa. Uderzenie rozsypało ją w pył. Nic dziwnego, w końcu zanikł już ruch cząsteczek i atomów.
- Nie! Jeszcze was dorwę! - wrzeszczał Seymour i zaczął miotać zaklęcia.

Przeszkodziła mu następna salwa i żywioły. Szrama stworzył głęboki na 3 jardy dół w ziemi. Przy użyciu swych zawołań Grom wstawił tam skalne, ostre kołki. Dół po chwili wypełnił się wodą.
- Wrzucaj! - wrzasnęła cała drużyna jednocześnie. Genn podniósł wtem Mortiochsa i bez zbędnych przemów wrzucił go do jamy. Dało się słyszeć cichy skowyt. A po chwili Szrama ściągnął błyskawicę. I kilka następnych. A później nadleciał smok. I wszystko stanęło na głowie.

Thyrammofar - jak to biały smok - zionął strumieniem zimna do jamy. Takie warunki na pewno zabiły by Seymoura, ale drab już najprawdopodobniej się teleportował. W każdym razie, nie dało się go dostrzec pod górą ziemi i lodu.

Zanim smok wylądował, kompania Augustusa Brimstona podeszła do naszej drużyny. Brat gremlińskiego inżyniera rzucił okiem na Tebriza. Kardel zasalutował i ukłonił się na modłę krasnoludzką. Camper w ogóle nie zareagował, poprawił tylko łuk na plecach.
- Ile to już lat, braciszku? - spytał spokojnie Augustus.
- Za mało! - warknął Silas.

Zanim zdążyli się posprzeczać, Foida krzyknęła. Drżącą ręką wskazywała na smoka. Thyrammofar bowiem zaczął się kurczyć i zmieniać. Po chwili był już zupełnie inną istotą. Choć niezupełnie, ciągle miał łuski.

W miejsca smoka stał niewysoki, dziwnie wyglądający jaszczuroczłek. Z jego gadzich oczy nawet dobrze patrzyło, choć kryło się w nich szaleństwo. Szata wisiała na nim dość swobodnie. W ręku trzymał pokaźny, brzozowy drąg.
- Ja mu dam, małemu złodziejaszkowi...Poszczuje na niego mojego chimerycznego rdzewiacza. Czego mu nie zniszczą czułki, tym się zajmie smoczy łeb... Oj, poużywam ja sobie na tym złodzieju...Wędrowiec się znalazł, phi...młodzież...hihihihi - słowa te wypowiedziano ciągiem. Użyte sformułowania, ton i końcowy chichot nasuwały jedną, jedyną osobę.

W miejscu białego smoka Thyrammofara stał Zanthos Poskramiacz Bestii.

Fergard

Fergard

20.08.2008
Post ID: 33144

- No to mamy problem... - Mruknął Fergard cicho. Rzeczywiście, był problem. Zanthos mógł zrobić wszystko i był na dobrą sprawę najpotęzniejszy z całego towarzystwa. Nawet gdyby się sprzymierzyli przeciwko niemu, nie daliby rady retromancie. Z drugiej strony... Może im pomoże...
- No to mamy problem... - Powtórzył półdemon ciszej. Sytuacja była z pewnością nietypowa: Tebriz wąchał kwiatki od spodu, Nekros stał się upiorem, znikąd pojawili się Aries, Foida i Grom, znikąd także pojawiła się nieznana nikomu(prócz Brimstona)kompania, wreszcie zamiast Thyramofara pojawił się Zanthos. Panowała cisza i z pewnością potrwałaby jeszcze długo, gdyby nie Chen. Pandaren dzwignął się z piasku(Podczas szamotaniny z Seymourem upadł i leżał tam do końca bitwy) i odezwał się wesoło:
- Dobry, Panie Zanthosie. - Drużyna popatrzyła na niego jak na jakiegoś samobójcę. Retromanta odwrócił twarz w kierunku Miodowara i odparł:
- Dobry, dobry. Wspaniała pogoda, prawda? - Awanturnicy lekko się uspokoili. Zanthos po raz kolejny tego dnia przeżywał kryzys osobowości... I Bogu niech mu będą dzięki... - Powiedzcie, kochani... Nie widzeliście tu gdzieś Tebriza? Gówniarz prysnął z MOJĄ tarczą... - Vokial bez słowa wskazał pozostałości Wędrowca. Zanthos momentalnie zamilkł, po czym znowu się odezwał:
- Och, to smutne. Odebrał mi całą przyjemność z możności zabicia go... A chciałem go trochę potorturować... Byłoby wesoło... Hihihi... - Drużyna wymieniła spojrzenia. Zanthos był postacią dosyć... Interesującą. Retromanta śmiał się tak jeszcze przez 15 minut. W końcu odezwał się A.Brimstone:
- Może nam ktoś wyjaśnić to i owo? - S. Brimstone próbował zgromić brata wzrokiem, ale nic mu z tego nie wyszło. Przed gremlina wysunęli się Fergard i Foida. Wymienili spojrzenia, po czym odezwali się jednocześnie:
- Może my możemy to wyłumaczyć... - Najpierw mówił Fergard: Od rozpoczęcia w zapyziałej karczmie aż do zniszczenia kolonii Troglodytów. Potem pałeczkę przejęła Foida, która opowiedziała całą resztę wesołej kompanii Augustusa, a także Hellscreamowi. Trwało to może 15 minut. W końcu A. Brimstone odezwał się:
- Wszystko ładnie i pięknie, ale skoro ten tu retromanta - Gremlin skinął na wciąż chichoczącego Zanthosa - jest taką groźną personą, to dlaczego nikt jeszcze się na niego nie rzucił?
- Nie dodałam, że Zanthos był mistrzem mistrzyni mojej i Tebriza, i że posiada ogromną moc? - Spytała Foida. Gremlin pokręcił przecząco głową. - Tyle się już wydarzyło... Ostatnio wszyscy żyjemy chwilą. Sytuacja zmienia się z minuty na minutę... Ale to nie Zanthos jest naszym głównym wrogiem... Tylko Ibn Fallad. - Wędrowczyni zakończyła głosem prawie, że złowrogim.
- Oraz Grzech. - Dodał Fergard. Po usłyszeniu słowa na "G", Aries podszedł do półdemona i spytał:
- Tyle już słyszeliśmy o tym Grzechu, że jest taki straszny i potężny... A dlaczego, do jasnej cholery, jeszcze to bydlę się nie pokazało, co?! - Pytanie wprawiło Stratoavisa w lekką konsternację i półdemon zaczął się plątać w wyjaśnieniach. Foida szybko zareagowała:
- Ibn Fallad nie jest głupcem. Nie odsłoniłby wszystkich kart od razu. Na początku, co prawda myślał, że tylko ja i Teb jesteśmy zagrożeniem dla jego planów... Ale teraz patrzy na nas wszystkich z poważaniem. Wie, że możemy mu w czymś zagrozić... - Aries momentalnie zamilkł. Nagle niebem i ziemią zatrzęsła potężna eksplozja. Deek, Nekros, Fergard i Fenris skojarzyli ten wybuch w trymiga... To była taka sama eksplozja, którą usłyszeli podczas walki pod skarpą! Siła wybuchu była na tyle duża, żeby rozwalić mały zameczek. Drużyna A. Brimstona odleciała kilka metrów do tyłu. Chen i gnolle upadły ciężko na kolana. Grom zasłonił się kołkiem skalnym, który wyczarował w ostatniej chwili z ziemi. Aries zasłonił skrzydłami najbliższą osobę - Foidę. Fergard w ostatniej chwili złapał odlatującego w przestrzeń Silasa. Deek i Kasquit niesieni siłą rozpędu uderzyli o najbliższą skałę. Jedynie Vokial i Nekros stali obojętnie, trzymając się na nogach swoim tylko znanym sposobem...

W miejscu wybuchu stała niewysoka istota o zielonej skórze. Jedno jej oko było przekrwione, drugie... Było złote. Istota ta była goblinem i nosiła imię Balor. Goblin odezwał się cichym głosem, celując mieczem w Ariesa:
- Nieładnie, że mi się wymknęliście. Ledwo uciekłem temu szkieletorowi... Jesteście mi chyba coś winni, prawda? Chce waszych żyć za rekompensatę moich poprzednich upokorzeń...
- Pamiętaj, że to ty się zacząłeś... - Aries już chciał negocjować, gdy nagle Balor wrzasnął:
- Cisza, kundlu!!! - Po tych słowach machnął swoim mieczem. Potężna fala uderzeniowa zetknęła się ze skrzydłem Ariesa. Przy akompaniamencie mlaśnięcia skrzydło odpadło, zostawiając za sobą kikut i fontannę krwi. Ćwierćsmok popatrzył krzywo na kikut, po czym syknął:
- Nagrabiłeś sobie, kolego. - Po tych słowach rzucił się z dzikim okrzykiem na goblina. Zapomniał tylko o jednym... Zapomniał wyciągnąć miecz z pochwy...

Co będzie dalej?

Tabris

Tabris

21.08.2008
Post ID: 33157

Goblin szarżował na Ariesa, a Aries biegł w jego stronę. Goblin miał jednak jedną przewagę; był uzbrojony w przeciwieństwie do ćwierćsmoka. Wyglądałoby to zabawnie, jednak goblin pałał żądzą mordu. Nagle odezwał się Zanthos; - Nie no, to jest żenada. Nienawidzę goblinów! - po czym rzucił złożone zaklęcie 4-stopnia; Implozję. Ci którzy wątpili, poznali moc retromanty; zrobił to bez inkantacji, a zaklęcie w czasie sekundy uczyniło goblina istotą w skali 1:100 000. Dla obserwatorów goblin po prostu zniknął. - Nie ma zabawy, ja znikam - powiedział jaszczuroczłek - opłakiwać cudną Tarczę mego mistrza. Żegnajcie!- po czym momentalnie zniknął.

Drużyna została sama. Dokładnie to dwie drużyny. Krewni i znajomi Silasa Brimstone'a, oraz drużyna 'poszukiwaczy zbroi Andurmana'. Po chwili, skonsternowani poszukiwacze przygód zebrali się, aby omówić plany na przyszłość. -Skoro na jakiś czas pozbyliśmy się Seymoura i zebraliśmy się tutaj warto by kontynuować poszukiwania - rzekł Fergard. - Gdzie jest Miecz Andurmana? - Nadal jest w świątyni, tylko nie wiemy gdzie jesteśmy. Pustynia Braku Rozsądku jest olbrzymia, a i możemy być na jednej z pobliskich pustyń. - rzekła Foida. Jak zatem znajdziemy świątynię? - zapytał się Vokial. - To dość proste, słońce zachodzi, ustalimy naszą pozycję na podstawie gwiazd nocą. Dzięki temu się zorientujemy ile dni drogi jest przed nami. Ponad to, już sama noc powie nam, mniej więcej gdzie jesteśmy.- Czemu? - spytał się Deek - Im głębiej jesteś na pustyni tym zimniej robi się nocą. Nad samym Oceanem będzie -20 stopni, a w głębi pustyni -40. - odpowiedział Silas. - Udajmy się na spoczynek, ustalmy naszą pozycję i jutro wyruszmy w stronę Miecza i jego nieumarłych strażników.
-Słusznie, coś jeszcze? - spytał sie Fergard
- Owszem, Tebriz żyje i nie ukradł Tarczy Zanthosowi - powiedziała spokojnie Foida.
Drużyna spojrzała się na nią dziwnie. -Nie żyje? To co pochowaliśmy niedawno? - spytał się Vokial
Kogoś co wygląda jak Tebriz, oraz ma jego aurę. Ale to nie on. Jestem tego pewna.
- Jak panienka to wydedukowała? - odezwał się Genn, po raz kolejny zaprzeczając stereotypowi gnolla idioty, co ino szczekać potrafi.
- Teb miał, jakoby, ukraść Tarczę Zanthosowi. Prawda?
- Prawda - potwierdzili wszyscy
- A widzieli wy tę Tarczę przy Nim?
Wszyscy spojrzeli się po sobie, istotnie nikt nie zauważył, aby w czasie krótkiego "występu" Wędrowiec miał Tarczę.
- Teb jej nie ukradł. Zrobił to ktoś, kto potrafi oszukać czujniki Zanthosa, oraz nas. Zanthos się zorientował, gdy zobaczył "jego" zwłoki, teraz wrócił do siebie, przeprowadzić małe śledztwo.
- Ciekawe, jak myślisz, kto mógł to zrobić? - spytał się rzeczowo Kasquit
- Są osoby tak potężne, jednak ja sądzę, że to mogą być tylko dwie, a właściwie jedna. Uczniowie Zanthosa, a więc moja mistrzyni i sam ibn Fallad. Przy czym moja mistrzyni jest zbyt zajęta by tego dokonać, a i nie lubi się mieszać w inne sprawy. A ibn Fallad? To jedyny element Zbroi Andurmana, którego lokalizację zna.
- Tylko On mógł tego dokonać? - Spytał się Aries - Nikt inny?
- Oczywiście, że są osoby, które mogły tak postąpić. Jest nawet szansa, że to sam staruszek Andurman wrócił z sześciotysięcznych wakacji. Ale najlepiej dla nas założyć, że to ibn Fallad. Będziemy wiedzieć, że może mieć Tarczę... Tym bardziej powinniśmy znaleźć Miecz, Hełm i Napierśnik.

Zmierzchało się. Zachód słońca na pustyni przedstawia piękny widok. Łagodne promienie zachodzącego słońca oświetlały twarze członków drużyny Augustusa Brimstone'a, którzy zażarcie o coś się kłócili.

Kameliasz

Archidyplomata Kameliasz

21.08.2008
Post ID: 33162

Aries wyjął Pheriinana i wycelował w drugie skrzydło. Krew bluznęła z kikuta, po czym przestała dzięki zaklęciu tamującemu krwotok.
- Zero skrzydeł jest lepsze od jednego - powiedział do kompanów. - Z jednym nigdzie bym nie poleciał, a na lądzie by mi jeszcze przeszkadzało. Nie jestem dobrym taktykiem, więc kombinujcie, jak tu znaleźć relikwie Andurmana. - Gdy Aries skończył, sięgnął do torby, wyciągnął książkę (I ty w trzydzieści dni możesz przestać być dupkiem) i zaczął czytać.
- Eee... I ty w trzydzieści dni możesz przestać być dupkiem? Po co to czytasz, Aries? - spytał pandaren.
- Bardzo jajcarska pozycja. Trzeba tylko wybaczyć kiepski papier. Jak chcesz, to poczytam ci na dobranoc.
- Nie, dzięki. - odrzekł Chen.
Drużyna spekulowała o sposobach zdobycia innych części Zbroi Andurmana.
I wtedy nad głową Ariesa pojawiła się żarówka. Naprawdę, to po prostu efekt zaklęcia Idei wymyślonego przez Ariesa.
- Oho, Aries ma pomysł... - rzekł Fergard.
- Ano mam. Dlaczego po prostu nie przeteleportujemy się do tych świątyń czy gdzie tam są schowane te elementy?
- Jeśli to nie jest niewykonalne, to jest piekielnie trudne w wykonaniu. Starożytni bleblali coś o Zbroi Andurmana. Nie można się teleportować na obszar oddalony w promieniu 50 km od miejsca ukrycia części Zbroi - powiedział Brimstone.
- A nie można użyć zaklęć niwelujących? - spytał już-nie-do-końca-ćwierćsmok.
- Musiałbyś wykonać je podczas teleportacji, a masz wtedy takie moce magiczne, jak rozdeptana, spalona na słońcu i na wpół zeżarta przez mrówki dżdżownica.
- Dziwne, bo kiedyś podczas teleportacji zmieniłem sobie kolor nosa na czerwony... A tak w ogóle, Hellsiasty, dołączasz do naszej wesołej ekipki pomóc nam w tej prościutkiej misyjce?
- A co tu będę siedział, Liaszu, idę z wami. - odparł ork.
- No i fajnie. A teraz kombinujcie, jak odblokować sobie teleport do miejsc ukrycia Zbroi, ja mam jeszcze 163 strony do przeczytania.
- Przydadzą ci się... - mruknęła pod nosem Foida.

Brimstone

Brimstone

21.08.2008
Post ID: 33165

W tym samym czasie...w pewnym wymiarze, który nazwiemy Wymiarem Żniwiarza, bo on tam rezydował....

Żniwiarz był względnie miłą osóbką. Miał ciało szkieleta, mnisi habit, skrzydła nietoperza i ogon warana. Zajmował się przeprawianiem podróżnych przez wymiary. Teraz milczał, przyglądając się dziwnej naradzie...

Krzesła były ustawione wokół małego stolika. Po lewej Zanthos. Po prawej półprzezroczysty mag, wyglądający na półelfa. U góry posiwiały człowiek o łagodnej twarzy. U dołu kobieta o wyglądzie anielicy, z tym, że bez skrzydeł.
- A więc, po co nas tu zebrałeś, Zanthosie? - spytał łagodnie stary mag.
- Dla zabawki i zachcianki - parsknął półelfi czarodziej.
- Mam mnóstwo pracy badawczej - rzekła z naciskiem anielica.
- Zginęła mi twoja tarcza - powiedział niefrasobliwie retromanta, patrząc na starego maga. Półprzezroczysty czarodziej skrzywił się, anielica wybałuszyła oczy, a mag tylko westchnął.
- Jak to się stało? - spytał właściciel tarczy, Andurman.
- Ukradł mi ją ktoś, najprawdopodobniej jeden z twoich pupilków - te słowa Zanthos rzekł do anielicy. - Jeden już prawdopodobnie gryzie ziemię.
- To...to... to niemożliwe. Wyczuwam aurę i Tebriza, i Foidy - odpowiedziała nieco zdziwiona Mistrzyni znanych nam wędrowców.
- Nie ma nas z Andem parę tysięcy lat i wszystko staje na łbie! - warknął półelfi mag.
- Mord, zamknij się i rozważ powagę sytuacji - syknął Andurman.
- A gdzie tu powaga?! - krzyknął ten zwany Mordem.
- Mistrz Mordekain ma rację. Gdzie tu powaga? Przecież sytuacja jest pod kontrolą - powiedział niefrasobliwie Zanthos.
- Czy wyście poszaleli?! Skoro to nie żaden z nas, tej kradzieży mógł dokonać tylko ibn Fallad! - krzyknął wykrzywiony grymasem Andurman. Nie sprawiał już wrażenia łagodnego.
- Czwarte prawo odesłania, ustęp piąty. Spisywałem je z mym uczniem - tutaj Mordekain lekko skinął na Zanthosa.
- O co wam chodzi? - spytała zdezorientowana Mistrzyni.
- Jeżeli ibn Fallada nie odesłano bądź unicestwiono przy pomocy "Zbroi Andurmana" to już go nie można nią odesłać. Zranić, zabić, pozbawić mocy - ale już nie unicestwić - rzekł mądrze Zanthos.
- Jednym słowem - Zbroja Andurmana to pomocna szczepionka, ale nie absolutne remedium - powiedział Mordekain.
- Czyli co?! ibn Fallad jest nieśmiertelny?! - krzyknęła przerażona Mistrzyni, myśląc, że wszystkie jej starania poszły na marne.
- E tam. Wystarczy jakaś niesamowicie potężna magiczna broń. Albo oręż, który zabił boga.
- Dysponujemy takim? - spytał Zanthos.
- Dysponujemy! - krzyknęła Mistrzyni. - Foida spotkała na pustynia tego orka, który zabił Cenariusa i Mannorotha!
- Grom Hellscream i jego Gorehowl...Ale nie, Gorehowl nie jest magiczną bronią, więc nie mógł sobie przyswoić odpowiedniej mocy. Musimy szukać innego źródła - rzekł Andurman.
- Cóż...gdyby udało nam się obudzić mnie... - zaczął Mordekain.
- A co, śpisz? - spytał zgryźliwie stary czarodziej.
- Wszyscy doskonale wiedzą czym się stałem...dla nieśmiertelności i wielkiej mocy - rzekł cicho Mordekain. Przez chwilę mignął prawdziwy obraz Mordekaina - płytowa zbroja z napierśnikiem nie sięgającym boków ramion i nóg. Heł wyglądający jak korona, ale pusty i wysoki. Bo MOrdekain stał się czymś na kształt konstruktu.
- Myślę, że na tym zakończymy spotkanie. Myśli nam się najlepiej w samotności - rzekł powoli Andurman. Reszta powoli kiwnęła głowami. Andurman po prostu zniknął. Mistrzyni zniknęła w oślepiającym blasku. Mordekain spojrzał jeszcze na Zanthosa.
- Odszukaj mnie, mój uczniu. Nadeszła godzina działania - rzekł półelfi czarodziej i rozpłynął się.

Zanthos siedział jeszcze przez chwilę. Podszedł do niego Żniwiarz.
- Wychodzi pan, mości Zanthosie? - spytał uprzejmie.
- Tak...czas spuścić psy wojny i odszukać ich poganiacza - i z tym dziwnym stwierdzeniem wszedł w pobliski portal...

Erick

Erick

21.08.2008
Post ID: 33203

Następnego dnia rano, drużynę obudziła eksplozja, nie była taka jak pod skarpą , ale wystarczająco głośna, by obudzić nawet Chena.
- Co to było ? - spytał sennym głosem Fergard rozglądając się.
- Nie wiem przypominało eksplozję, wywołaną zderzeniem dwóch potężnych zaklęć. - odpowiedziała Foida.
- Patrzcie! - zawołał Brimstone wskazując na północ.
Wszyscy spojrzeli w kierunku wskazanym przez gremlina. Niedaleko ich obozu, jakąś milę na północ, ukazały się dwie sylwetki. Z gestów jakie wykonywały można było określić, że nie są przyjaźnie nastawione. Stały naprzeciw siebie, w rękach obydwu widniały magiczne laski.
Brimstone wyciągnął lunetę.
- To dwaj magowie, jeden ma na piersiach znak ibn Fallada. Drugi ubrany jest na zielono... wygląda na elfa.
- Jeśli walczy z nekromantami ibn Fallada to może jest po naszej stronie... - niepewnie powiedziała Foida.
- Albo to może być kolejna sztuczka ibn Fallada, chce żebyśmy wyszli z kryjówki i wtedy nas dorwie. - odpowiedział Deek.
- Nie, to nie w jego stylu. Jakby chciał to mógłby wysłać kolejną Burzę głów, albo coś gorszego... - przystawała przy swoim Foida.
- Ona ma rację, ruszajmy mu na spotkanie. - powiedział Fergard, po czym rzucił na wszystkich zaklęcie niewidzialności.
W tym samym czasie dwaj nieznajomi magowie toczyli walkę.
- Erick, oddaj mi ten medalion! - krzyknął sługa ibn Fallada do drugiego.
- Prędzej zginę. - odparł elf nazwany Erickiem
Nekromanta strzelił magiczną strzałą w kierunku elfa, jednak ten odbił ją machnięciem swojej laski. Strzała trafiła w nekromantę i odrzuciła go na kilka metrów. Erick korzystając z przewagi mruknął formułę jakiegoś zaklęcia i po chwili nekromanta został owinięty magiczną liną. Sługa ibn Fallada był bezbronny, a jednak znając jakieś sekretne zaklęcia swojego pana, spowodował, że lina zniknęła. Erick zaskoczony tym zjawiskiem nie uchronił się przed nadciągającą kula energii. Siła uderzenia spowodowała, że elf odleciał na parę dobrych metrów, upuszczając swoją niezawodna laskę.
- I już po tobie! - powiedział pewny siebie nekromanta.
Stanął przed Erickiem i rzucił w niego kulą ognia, która miała go zabić, gdy znikąd wyskoczyła jakaś kobieta odbijając kulę w bok. Zdezorientowany nekromanta oderwał wzrok od Ericka, co stało się jego zgubą. Kula unicestwienia trafiła w pierś wroga, rozszarpując go na małe szczątki.
Drużyna spojrzała na elfa. Miał zielonego koloru płaszcz i pancerz, magiczną laskę, pierścień na ręce i dwa medaliony.

Kobieta podeszła do elfa.
- Nic ci nie jest ? - spytała.
- Nie, ale kim jesteś ? - opowiedział elf.
- Nazywam się Foida, to Fergard Stratoavis, Chen, Deek, Brimstone, Genn, Vokial, Aries, brat Brimstone, Nekros - Odpowiedziała
- Jestem Erick Evernis, ale mówcie mi po prostu Erick. - śmiało odparł elf.
- Co on od ciebie chciał, albo ty od niego ? - spytał Stratoavis.
- To sługa ibn Fallada, chciał ode mnie ten medalion... - mówiąc to Erick pokazał medalion na jego szyi, wiszący obok amuletu Inteligencji.
- To klucz tajnego portalu w Świątyni Słońca, w której ukryty jest miecz Andurmana. Pewien wędrowiec kilka wieków temu, aby uchronić miecz przed złem świata, postanowił dodatkowo go zabezpieczyć. Wybił z niezniszczalnej stali medalion-klucz, podarował go mojemu prapradziadkowi.
- Żeby zdobyć miecz nie wystarczy wiedzieć gdzie jest, ale dodatkowo mieć medalion - odpowiedział elf - nie wiem w jaki sposób ibn Fallad wie o miejscu ukrycia miecza. Z pewnością nic nie zrobi bez tego.
Erick po raz drugi pokazał medalion.
- Chodźmy do naszego obozu tam nam wszystko wytłumaczysz. - powiedział Aries.
Wszyscy ruszyli. Szli na wschód, jednak Erick nie dostrzegł żadnego obozu, już zaczynał się martwić, gdy przed nim znikąd pojawiły się namioty.
- Ale ja jestem głupi, przecież to zaklęcie niewidzialności - pomyślał elf.
W obozie zastał orka, dwójkę gnolli i kilka innych osób.

Fergard

Fergard

27.08.2008
Post ID: 33502

Po przedstawieniu sobie wszystkich zaczęto omawiać sytuację:
- To jak, idziemy do Świątyni i bierzemy Miecz? - Spytał wesoło Chen.
- Żeby to jeszcze było takie proste... - Odparł Erick zasępiony. - Sam klucz to nie wszystko. Trzeba będzie uważać na pułapki, strażników... A także na sługusów ibn Fallada...
- Rozwalimy każdego! - Zakrzyknął dziarsko Genn. - Pamiętacie przecież, jak ładnie rozwaliliśmy to bydlę! Co oni mogą nam zrobić?
- Ano... - Elf zamyślił się. - Mogą chociażby być niewidzialni. Albo po prostu silniejsi niż to, o czym mówicie.
- Erick ma rację. - Fergard przytaknął elfowi skwapliwie. - Ibn Fallad po porażce Seymoura może wysunąć najcięższe działa: Swoją armię, Mercilessa... Albo Grzech.
- No to sytuacja się komplikuje... - Mruknął Deek. - Ale przecież teoretycznie możemy mieć po swojej stronie Zanthosa.
- Tak, ale tylko teoretycznie. - Wtrąciła się Foida.
- Musimy po prostu szybko działać. - Dodał S.Brimstone.
- Tak, szybko przejąć Miecz, zanim Ibn Fallad zdoła coś zrobić. - Zgodził się z S.Brimstonem A.Brimstone.
- A od kiedy ty się ze mną zgadzasz?! - Zapytał zaskoczony Brim.
- Sytuacja jest poważna, braciszku... Tu nie chodzi o takie drobnostki jak wysadzona Baza Starożytnych.
- To jest według ciebie drobnostka?! - Warknął Silas głucho.
- Hej hej... Nie kłóćmy się. - Wtrącił się Grom. - Lepiej skupmy się na omawianiu naszego celu.
- Cel jest prosty: Zdobyć Miecz przed Ibn Falladem. - Dodał Kasquit.
- A właśnie... Jak to wygląda w ogólnym rozrachunku? - Zapytał znad swojej książki Aries.
- Hmmm... Tarcza jest już prawdopodobnie Ibn Fallada... Jesteśmy w drodze po Miecz... Nie wiadomo, co z Hełmem i Napierśnikiem... - Wyliczała Foida. - Ogólnie rzecz biorąc, musimy się sprężyć i znaleźć Miecz prezd tym pseudo-nieśmiertelnym.
- Dobra, zwijamy się! - Zakrzyknął Szrama głośno. Nie minęła chwila, a drużyna powiększona o osobę Ericka, ruszyła dalej przed siebie...

Zapadł zmrok. Postanowiono rozłożyć obóz. Mimo całej powagi sytuacji, nie zapominano o przyziemnych sprawach: Aries wciąż czytał swoją książkę, śmiejąc się cicho, Deek i Kasquit rozmawiali o czymś w swoim języku, Grom i gnolle ryczały na całe gardło, słuchając opowiastek Genna("I wtedy wyskoczyło na mnie 20 czarnych smoków..."), Chen warzył swoje trunki, Foida wertowała jakąś książkę, kompania A.Brimstona rozmawiała o czymś mniej istotnym, Fergard polerował swoje ostrza, S.Brimstone łypał podejrzliwie na brata, Erick bawił się jakąś kulką, Nekros czyścił swój miecz z zakrzepłej krwi, a Vokial wertował okolicę wzrokiem. W końcu zszedł ze skarpy do obozu i zapytał:
- A co z tym nieprzytomnym? - Wampir wskazał ręką na wciąż nieprzytomnego człowieka.
- Niezłego guza mu nabiłeś. - Chen zachichotał cicho.
- Tyle że on się nie obudził od 2 dni... - Vok lekko się zaniepokoił. - Chyba go nie zabiłem, prawda? - Nagle powietrze rozległ krzyk rozpaczy.
- Co jest?! - Wrzasnął Fergard, zrywając się z ziemi.
- Ktoś chyba wołał pomocy... - Odparł Aries niespokojnie.
- Dochodziło to stamtąd! - Krzyknęła Foida, wskazując niewielką skałę na południe od nich. Drużyna spakowała manatki i ruszyła w kierunku krzyku. Dało się go już słyszeć całkiem wyraźnie:
- Litości! Błagam... Ja wcale nie chciałem...
- Milcz, szujo! - Rozległ się głos, ostry i brutalny. - Usiłowałeś nas utłuc i zapłacisz za to najwyższą cenę...
- Ani mi się waż! - Rozległ się drugi głos, spokojniejszy i łagodniejszy, ale też wzburzony. - Należy okazywać litość bezbronnym...
- On chciał nas zanihilować! Opamiętaj się więc i pozwól mi go załatwić!
- Nie zgadzam się!
- A ktoś ci powiedział, że możesz się nie zgadzać?!
- Słuchaj no... potworze...
- Ja ci dam potwora
! - Kłótnia ustąpiła miejsca głośnej przepychance, a w końcu zaczęła się nawalanka. W międzyczasie krzyczący wyrwał się z tego okropnego miejsca. Prosto w objęcia drużyny. Krzyczący był... Jednym z nekromantów ibn Fallada...
- Eee... Dzień dobry? - Drużyna popatrzyła na nekromantę uważnie: Nie miał żadnej broni ani zbroi, na twarzy miał ślady po krwi i sprawiał wrażenie realnie przerażonego...
- Kto cię tak urządził? - Zapytał Aries z niedowierzaniem.
- Błękitny Rycerz i jego... kompan... - Nekromanta był ledwo żywy.
- Nie jestem jego kompanem!!! - Wrzasnął głos zza skały.
- To co z nim zrobimy? - Spytał Chen niepewnie.
- Dobijemy, a co? - Zakrzyknął Genn wesoło. Na twarzy nekromanty pojawiło się przerażenie. Wtrąciła się jednak Foida:
- Chen, przypilnujesz go? My sprawdzimy, o co chodzi. - Chen skinął łapą i zaczął bacznie obserwować przerażonego nekromantę...

Tymczasem za skałą bójka trwała w najlepsze: Rycerz z blond włosami i ogromnym mieczem okładał po twarzy dziwaczną szkaradę w błękitnej zbroi... Na pewno nie był to człowiek. I ten dziwaczny duet tłukł się na pięści. W końcu Błękitny zyskał przewagę i odtrącił swoją wielką pięścią rycerza. Już już chciał go dobić pięścią, gdy Grom pojawił się przed leżącym i odrzucił go ciosem pięści. Błękitny Rycerz odleciał kilka metrów do tyłu i nagle jakby uderzył o niewidzialną ścianę przestał lecieć do tyłu i upadł ciężko na piach. Ork ruszył, by w końcu spacyfikować przeciwnika. Rycerz, widząc to krzyknął:
- Nie zabijaj go! - Grom popatrzył na rycerza pytająco. W międzyczasie dobiegła reszta drużyny. Błękitny razem z rycerzem podnieśli się z ziemi, otrzepali z kurzu i zaczęli patrzeć na drużynę dziwnym wzrokiem...
- Co, nigdy nie widzeliście takiej drużyny? - Zapytał Aries wesoło.
- Nie ma powodu do uśmiechu... - Odezwał się rycerz.
- Prawda. - Dodał maszkaron w błękitnej zbroi. Wskazał swoim mieczem - bardzo dziwacznym mieczem, bo z dziwacznym okiem w środku - sam miecz wydawał się być żywy... - wskazał na... łańcuch, który łączył tą nietypową dwójkę...
- No, ładnie... - Mruknął Fergard pod nosem.
- Może wartoby się przedstawić? - Zasugerował rycerz.
- Czemuby nie? - Błękitny machnął swoim mieczem. - Zwą mnie Koszmar, najgorszy postrach typków jak ten cukierkowy książę. - Koszmar zachichotał cicho.
- Ech... Siegfried Schtauffen, obrońca świętego miecza i zaciekły wróg tego tutaj. - Rycerz skinął głową na Błękitnego.
- I współpracujecie? - Zapytał Fenris z niedowierzaniem.
- Halo! Czy nie pokazałem tego łańcucha dusz, który nas na siebie skazał?!
- A, no to wszystko jasne... - Mruknęła Foida pod nosem.
- Ale o co chodzi? - Zapytał Deek.
- Łańcuch dusz łączy dwie dusze ze sobą. Nie mogą się one nawzajem zabić, a jeśli ktoś zabije jedną z nich wtedy ginie też i druga...
- Kiepsko to wygląda... - Mruknął Grom.
- Jesteśmy na siebie skazani już od miesiąca... - Dodał Siegfried.
- Szlag by trafił dowcipnisia, który nam to zrobił! - Warknął Koszmar.
- Hmmm... A o kim mowa? - Zapytał Kasquit.
- O niejakim ibn Falladzie. - Odparł Siegfried cicho. Drużyna wymieniła spojrzenia. Wszystko jest już jasne...
- Chcecie podróżować z nami? - Zapytał Fergard.
- Jeśli waszym celem jest coś, co załatwi tego pseudonieśmiertelnego... to tak. - Powiedział cicho Koszmar.
- Tak, taki jest nasz cel.
- No to witamy się serdecznie! A teraz trzeba pójść po tego wyrzutka, co nam zwiał... - Warknął Błękitny cicho. Drużyna tylko przytaknęła, po czym ruszyli w stronę Chena...

Brimstone

Brimstone

14.09.2008
Post ID: 34157

Drużyna i dwaj rycerze ruszyli w stronę Chena. Zastali pandarena nieprzytomnego.
- Szlag! - warknął Genn.
- A gdzie Fenris? - spytał nagle Szrama.

Fenris taszczył nekromantę.
- Cholera, Dinel, jak ty na nich wpadłeś?! - spytał Fenris.
- Mówiłem - przypadkiem. No i ten w błękitnym mnie dorwał...
- Dobra, nie tłumacz się. Wracaj do bazy. Ja tu ciągle szpieguję.
- Dorwał ciepłą posadkę, dopplganger cholerny... - mruknął nekromanta.
- Coś mówiłeś? - warknął "gnoll".
- On już nic nie powie - rozległ się zimny, cichy głos. Fenris spojrzał za siebie. Zobaczył...istotą wyglądającą jak on.
- Niemożliwe... - jęknęli jednocześnie "gnoll" i nekromanta.
- Jestem waszym najgorszym koszmarem - warknął gnoll i uśmiechnął się.

Nieludzki wrzask i odgłos rozrywanego mięsa zakłócił ciszę nocy...

- No, Chen, co się stało? - spytała Foida ocuconego pandarena.
- Fenris mnie nabrał. Powiedział że mamy iść z nim do obozu. Wtedy ja się obróciłem, a on walnął mnie w skroń... - mruknął Chen, masując ową skroń.
- Dziwne... - rzekł powoli Genn.
- Znaleźć i zabić! - warknął Camper.
- Nie ma to jak ocena sytuacji - westchnął Aries.
- Pytanie, czemu zabrał nekromantę? - spytał Nekros.
- Dlatego, że to był wasz szpieg - rozległ się zimny, kpiący głos. Wszyscy się odwrócili.
- Masz czelność się tu pokazywać, Fenris?! - krzyknęła Foida.

W odpowiedzi gnoll rzucił pod ich nogi dwa ciała. Nekromanty i dopplgangera w naturalnej postaci. Nekromanta miał poszarpany tors i głowę, dopplganger miał wyrwaną rękę i rozszarpaną zębami pierś. Głowa wisiała na kilu poszarpanych ścięgnach.
Drużyna wlepiła wzrok w ciała. Nekros, Vokial i Camper zbytnio się nie przejęli. Brimstonowie słyszalnie wciągnęli powietrze. Hellscream wytrzeszczył oczy. Siegfried przeżegnał się. Aries, Kardel, gnolle, Koszmar i Chen cofnęli się o krok. Erick i Foida zwrócili małą zawartość swych żołądków. Skaveni spojrzeli na zewłok z zażenowaniem. Fergard natomiast chwycił swe ostrza.
- Cóż to ze bydlę z głębi piekła?! - wrzasnął.
- Fenris Drapieżca w całej swej mięsożernej okazałości - westchnął Genn.
- Pewnyś? - syknął Augustus.
- Ano. Gnoll, który zażera coś tak ohydnego jak dopplganger, musi być Fenrisem - rzekł mądrze Szrama.
- Fen, co cię tu sprowadza? Co cię wygnało z twojej kryjówki? - spytał Genn, zwężając źrenice.
- Nie lubię, gdy ktoś się pode mnie podszywa... - powiedział cicho Fenris.
- Jakieś...inne powody? - spytała słabo Foida.
- Wyeliminowałem waszego szpiega... - szepnął cicho Fenris. Jego głos praktycznie w ogóle nie pokonywał granicy szeptu, ale brzmiał groźnie, ponuro i charyzmatycznie.
- Wdzięczni. Ty iść w pokój - wychrapał Camper.
Gnoll skinął głową, skoczył do tyłu i zniknął.

- Co...to...było?! - krzyknął zduszonym głosem Siegfried.
- Fenris Drapieżca. Jeden z Wilczych Lordów. Samotnik, okrutnik i drapieżnik.
- A dlaczego "drapieżnik"? - spytał Aries.
- Bo poluje. Na wszystko. Ludzie, elfy, smoki...nawet śluzy czy zombie - wzdrygnął się Genn.
- Każdy z nas - Wilczych Lordów - dostał jakąś specjalną moc. Genn jest niesamowicie silny i wytrzymały, Kruger to świetny kowal, Hrontrig jest odporny na magię, ja władam żywiołami...a Fenris może znikać, wędrować między planami - rzekł Szrama.
- Straszne. Dołączy do nas? - spytała Foida.
- On? Na pewno nie. Ale powiedzmy sobie szczerze - chciała byś mieć obok siebie kogoś, kto jak zgłodnieje, to wygryzie ci flaki? - spytał z przekąsem Genn.
Foida nie odpowiedziała...


-

Ibn Fallad siedział w swej fortecy. Straty spowodowane niezidentyfikowanym wybuchem energii magii lodu szły w miliony. Kilkanaście ważnych budynków po prostu się rozsypało.
- Ty też zawodzisz - warknął Molucco do Seymoura. Elf miał obandażowaną głowę.
- Odwal się - charknął obwiązany bandażami Guado.
- Dyletanci - westchnął goblin Balor. Przyglądał się pięknej tarczy.
- On...idzie... - charknął ibn Fallad. Regenerowane struny głosowe i magiczne odtwarzanie głosu jeszcze się nie skończyło. Po chwili na salę wszedł Merciless. Pociągnął po zebranych spojrzeniem swych płomienistych oczu.
- Impertynenci. Niezguły. Magicy od siedmiu boleści. Umiecie zrobić coś dobrze? - Merciless ani razu nie podniósł głosu.
- Uważaj sobie...demonie - warknął Seymour.
- Jeden spalony wódką. Drugi nabity i zmrożony. Trzeci potraktowany Implozją. A gdzie efekty? - spytał Merciless.
- Tarcza - mruknął goblin.
- Którą zdobyłem ja z małą pomocą mych przyjaciół. I jestem upiorem - westchnął Merciless.
- Spokój. Skupmy się...na zdobyciu innych...elementów - mruknął ibn Fallad.
- Hełm, miecz i napierśnik. Wszystkie na pustyni - rzekł Merciless.
- Skąd wiesz? - spytał król nekromantów.
- Ja wiem dużo - uciął upiór.
- A możesz nam je dostarczyć? - spytał Molucco.
- Tak łatwo to nie ma - parsknął gnollowy szkielet. Ibn Fallad nagle wzdrygnął się.
- Nasz szpieg...jest martwy - rzekł.
- Blode Pest - warknął Balor.
- Nie ma tego złego. A tak swoją drogą, co z remontem?
- A tak jakoś - westchnął Molucco.
- Kto wywołał te zniszczenia? - spytał Merciless.
- Lodowy Upiór o imieniu...
- Nekros - szpenął Merciless. - Muszę ruszać! Muszę walczyć z upiorem Króla Lisza! - wrzasnąl i wyleciał oknem.
Zebrani obrzucili go tęsknym spojrzeniem...


-

- A więc, wchodzimy do świątyni? - spytał Silas.
- Nie ma co tego przeciągać. Idziemy - powiedziała Foida.
Poszli do świątyni. Przygotowani do walki z nieumarłymi, srodze się zdziwili. Wokół świątyni było pusto.
- Co jest? - zdziwiła się Foida.
- Lepiej się po prostu cieszmy - rzekł lodowato Nekros.
Gdy doszli bliżej do świątyni, zobaczyli równiutką, owalną dziurę w ścianie ruin. Ktoś nie znał miejsca drzwi, więc wszedł scianą.
- To mi się nie podoba... - mruknął Erick i otworzył ukrytą bramę do świątyni. Weszli w czeluście kryjówki Miecza Andurmana...


-

Gondar był bądź co bądź najemnikiem. On, Darchrow i pewien jegomość i czarnym płaszczu i filcowym kapeluszu byli w świątyni. A właściwie labiryncie. W którym to ukryty był miecz Andurmana.
- No, panowie. Musimy znaleźć ten miecz, nim nas ktoś uprzedzi - rzekł jegomość.
- Panie Zlikk...da nam pan pracować i będzie miał pan efekty - mruknął Gondar. Razem z Darchrowem poszli w głąb labiryntu...

Zlikk został trochę w tyle. Po czym czerwoną, uzbrojoną w szczypce łapą dotknął głowy w miejscu ucha. Wysunęła się cienka słuchawka.
- Tu pułkownik Zlikk. Wynająłem najemników. Jestem w świątyni Miecza. Odbiór.
- Aye, pułkowniku. Postaramy zapewnić wam wsparcie. Powodzenia.
- Roger! - cicho zakrzyknął Zlikk. Spojrzał na pochodnię. Jego "twarz" oświetlił płomień.
Zlikk był Sajkisem. Mrówkoludem. Czerwony, chitynowy pancerz otaczał jego mrówczą głowę. Zlikk zastrzygł czułkami, zaklikał żuwaczkami i założył ciemne okulary. Poprawił nowomodny kapelusz, szumnie zwany "Sycylijskim Gangsterem". W każdym razie kapelusz był wygodny, miał spore rondo i wyglądał dostojnie. Zlikk poprawił coś pod płaszczem.
- Eh, dlaczego ja dostaję najgorsze zadania? Silas zawsze parał się do takich dziwnych robót, a jego do Spiry wysłali. Eh, cholerne TWS... - Zlikk westchnął i poszedł za Gondarem i Darchrowem...

Hellscream

Hellscream

19.09.2008
Post ID: 34224

Szli przez ciemności. Po prawdzie, to rozganiali te ciemności zaklęciami. Nic nie znaleźli. Do czasu. Bowiem w pewnym momencie Deek zatrzymał się. Nastawił uszy, powąchał...i zamarł w bezruchu.
- Przepadlim - jęknął.
- Optymista - parsknął Aries. Reszta drużyny była w gorszym humorze.
- Deek - co zwąchałeś? - spytał Kasquit.
- Cóż...charakterystyczny, piżmowy swąd troglodytów...pochrząkiwania orklinów...posykiwania waranów...
- No i co? - spytał Koszmar z dziwnym uśmiechem.
- I jakaś kierująca nimi istota...nie potrafię wyczuć...ale ma potężny umysł - rzekł Deek.
- Co robimy? - spytał Fergard.
- Zadymę? - spytał z nadzieją Genn.
- Wielce wskazane - parsknął Grom.
- Sugeruję wysadzenie - rzekł mądrze Kasquit.
- Zabić! - warknął Camper.
- Spokój. Omińmy ich - rzekła Foida.
- Niemożebna. Są prawie prosto przed nami - mruknął Kasquit.
- Sugeruję powziąć metodę Genna...Nekros, Siegfried, Koszmar - chodźcie. Załatwimy to szybko - mruknął Grom.
- A takiego! Idziemy kupą! - warknął Genn i ruszył do przodu. Reszta westchnęła i ruszyła za nim.

Walka była zajadła - ale przeciwnicy nie mięli zbytnich szans. Szrama odbijał pioruny w kapłanów troglodytów. Grom siekł toporem orkliny. Siegfried i Koszmar dźgali mieczami warany. Aries, Foida i Fergard komisyjnie palili ogniem wielkie węże. Foida walczyła z niespodziewanym, zakamuflowanym magiem Yuan-Ti. Cała reszta ambitnie wspierała najbliższych sojuszników. Nie widać było głównego prowodyra zamieszania. Do czasu...

W pewnym momencie drużynę zmiotło pod ścianę. Resztki sił wroga ochoczo wycofały się. Drużyna ujrzała wielkiego aboletha, wychylającego z podziemnego stawu.
- Głupcy! Skończycie w głębinach! - krzyknął na pośrednictwem umysłu. Drużyna poczuła drżenie ziemi.

Zaraz potem podłoga zarwała się. Spadali długo, aż nagle tąpnęli w zimną wodę...
- Wszyscy cali? - parsknął Szrama, wydmuchując wodę nozdrzami. Reszta drużyny ochoczo potwierdziła. Nagle przerwał im ochrypły wrzask Foidy. Wędrowczyni wskazywała na coś przed nimi. Kasquit od razu zorientował się o co chodzi.
- Krwiopęczniak! Roje krwiopęczniaków! - wydarł się skaven. Rzeczywiście - w ich stronę dryfowały setki płaskich dysków śluzu. Krwiopęczniaki wysysały krew istot, na które wpływały.
- Płyńcie do brzegu! Nie dajcie się dotknąć! - wrzasnął Kardel. W pewnym momencie Ariesa coś tknęło - Fergard i Chen nie umieli pływać!
- Chen! Fergard! - krzyknął ćwierćsmok. Wszyscy pojęli w lot. Foida strzelała promieniami energii, podczas gdy Koszmar wyławiał pandarena. Deek zajął się Fergardem.

Krwiopęczniak zbliżał się, ale obu już wyłowiono. W pewnym momencie Nekros krzyknął parę słów, machnął mieczem...i stożek wody pokrył się lodem.
- Wtaszczcie ich - mruknął. - Ja je zatrzymam.
Drużyna wtaszczyła więc dwóch "niedoszłych pływaków" na lód. Nekros natomiast zamrażał kolejne połacie wody. W końcu większa część jeziora zamarzła. Upiór wszedł na brzeg. Spojrzał po drużynie. Patrzyli na niego z mieszaniną strachu, zdziwienia i szacunku.
- Ruszajmy - rzekł lodowato. Drużyna poszła w kierunku najbliższego brzegu...

*


*

Zlikk spojrzał ze zdziwieniem na bramę w murze. Emanowała wręcz artyzmem.
- Rozwalamy? - spytał Darchrow.
- Nie...może najpierw spróbujemy otworzyć - rzekł Gondar i poszedł w kierunku bramy. O dziwo, miała zamek. Gondar zaczął majstrować swymi mieczami w mechanizmie. W pewnym niespodziewanym momencie...brama eksplodowała. Gondarem zarzuciło, Darchrow pozostał niewzruszony, a Zlikk skulił się i utrzymał na nogach. Po opadnięciu kurzu dostrzegli szkielet gnolla otoczony zielonkawymi płomieniami.
- Witam...Przepraszam za przeszkody. Szukam pewnego...lodowatego przyjaciela - syknął stwór i poszedł przez siebie.

- Co to było? - spytał Zlikk.
- Pewien bardzo potężny demon. Nie wchodźmy mu w drogę - mruknał Gondar. Zlikk wzruszył ramionami. Przeszli przez szczątki bramy...

*


*

Merciless czuł chłód. Dobiegał zewsząd. Ogłuszał. Oślepiał. Rozwścieczał. Nekros był w pobliżu. Z każdym krokiem Merciless zmieniał swe płomienie na purpurowe...

*


*

Nekros nagle zatrzymał się. Drużyna również stanęła.
- Co się stało? - spytała Foida.
- Tu się kończy droga - mruknął Nekros.
- Przecież widać... - zaczął Aries, wskazując drogę, ale przerwał mu wybuch. Z pobliskiej ściany wychynął Merciless, cały otoczony purpurą.
- Witajcie... - mruknał i roześmiał się ochryple.
- Jak on namierzył miecz? - spytał ściszonym szeptem Chen.
- Nie miecz, tylko mnie - rzekł lodowato Nekros. Dobył swojego ostrza i stanął na przeciw swojego odwiecznego wroga.
- Biegnijcie. Ja go zatrzymam.

Drużyna nie czekała. Dali wojować dwóm tytanom. Usłyszeli jeszcze trzy krzyki...
- Jestem sługą Nehr'zula, Króla Lisza, władcą lodu Northrend. Ogień Spaczni ci nie pomoże, pomiocie chaosu! - krzyknął Nekros.
- Drżyj! - ryknął Merciless.
- You shall not pass
! - ryknął w odpowiedzi Nekros.

Chen westchnął. "Zebrało mu się na elficki i teatralne gesty", westchnął sam do siebie.

Fergard

Fergard

20.09.2008
Post ID: 34245

Merciless i Nekros zwarli się w straszliwym pojedynku. Upiór doskoczył do szkieletu gnolla i ciął go z rozpędu. Ten tylko parsknął wzgardliwie i zablokował atak, po czym wymierzył w czaszkę Nekrosa. Czempion Króla Lisza uchylił się i podciął Mercilessa, przewracając go na ziemię, po czym spróbował zadać cios dobijający. W jednej chwili jednak błysnęło i upiorem zarzuciło do tyłu. W miejscu Mercilessa stał ogromny, prawie 3 - metrowy szkielet nieznanego demona, otoczony purpurowymi płomieniami. Bestia ryknęła głośno i zaszarżowała na Nekrosa...

W tym samym czasie drużyna przemierzała korytarze labiryntu w poszukiwaniu ołtarza, przy którym mógł spoczywać miecz. Chen idący na końcu usłyszał ryk Mercilessa. Mruknął do idącego przed nim Genna:
- Jak myślisz, kto wygra?
- Kto wie? - Odparł pytaniem na pytanie Genn. - Mają praktycznie podobną siłę i potęgę. Być może zdecyduje przypadek... - Zamyślony gnoll nie zauważył, że wpadł na Szramę.
- Co się dzieje? - Zapytał z końca Chen.
- Chodźcie tu wszyscy, szybko! - Dało się słyszeć głos Groma. Po krótkiej chwili wszyscy byli zgromadzeni w niewielkim, okrągłym pomieszczeniu. Na środku znajdował się piedstał z kryształową kulą.
- Co się stało? - Zapytał zdyszany Erick.
- Patrzcie na to. - Odparła krótko Foida. Wędrowczyni wskazała ręką na kulę. Przedmiot emanował jaskrawym, zielonym światłem...
- Kula Testu... - Wyszeptał Vokial.
- Wiesz, co to? - Zapytał Fergard.
- Kula Testu określa zamiary i intencje testowanej osoby. - Wtrąciła się Foida. - Dzięki niej możemy określić, czy ktoś ma dobre czy złe zamiary.
- Masz jakiś pomysł? - Zapytał Deek podejrzliwie.
- Chyba nie będziecie mieć nic przeciwko, jeśli sprawdzę WAS? - Zapytała wsystkich. Nikt nie zgłosił obiekcji. Przynajmniej nie głośno. Wędrowczyni ostrożnie i delikatnie ujęła artefakt, po czym nakierowała go na najbliższą osobę - Fergarda. Kula zmieniła kolor na niebieski. Tak samo było w przypadku Chena, Ericka, Siegfrieda, Ariesa, Groma, Genna i Szramy. Następnie nakierowała kulę na siebie. Wciąż była niebieska. Po krótkiej chwili nakierowała kulę na Brimstona. Kula zmieniła barwę na pierwotną. Wędrowczyni popatrzyła podejrzliwie na gremlina. Kula zachowała się podobnie także w przypadku A. Brimstona i jego kompanii, Deeka i Kasquita. W końcu nakierowała kulę na Koszmar. Artefakt zajaśniał ostrym czerwonym światłem, ale tu nie należało się dziwić, toteż Foida zdziwiła się niepomiernie, gdy kula nakierowana na Vokiala zmieniła kolor na czerwony. Wampir krzywo się uśmiechnął, po czym zmienił się w nietoperza i wyleciał otworem w suficie. Drużyna stała zszokowana, nie mogąc uwierzyć w to co się stało... Vokial okazał się zły...

Tymczasem dosyć niedaleko od drużyny, Merciless w demonicznej postaci rozwalał Nekrosem kolejną ścianę, a Nekros rozbijał na kawałki kolejną łapę przeciwnika, która i tak odrastała. Upiór i demon walczyli ze sobą zaciekle, pustosząc komnaty i wyrębując sobie prostą drogę przez ściany. Ani jeden, ani drugi nie zamierzali odstąpić. W końcu po kolejnym klinczu Merciless złapał Nekrosa i z wielką siłą rzucił nim o ścianę. Upiór swoim czerepem przebił kilka ścian, po czym wyleciał na zewnątrz Świątyni, lądując na piasku pustyni. Bestia wyskoczyła za nim, żądna zagłady swojego odwiecznego wroga. I nagle... Merciless wrócił do swej dawnej postaci, po czym opadł ciężko na kolana i osunął się na ziemię. Nekros podniósł się z ziemi, po czym też osunął się na ziemię. Po krótkiej chwili upiora i szkielet gnolla przeteleportowało w nieznane...

Tymczasem na wyspie ibn Fallada, on sam, Seymour, Molluco i Balor obmawiali plany na najbliższą przyszłość.
- Potrzebuję... jeszcze jednego... elementu... - Wycharczał ibn Fallad.
- Robimy, co w naszej mocy, ojcze. - Odezwał się z troską Molluco. - Już niedługo odzyskasz głos i staniesz się nieśmiertelny.
- Mój przełożony objaśnia z zauroidami warunki współpracy. - Dodał Balor. - Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem i armia Wielkiej Matki zostanie rozbita w proch, wtedy Gryoulkus chętnie udzieli nam wsparcia.
- Ale to może trochę potrwać... - Westchnął Molluco. - Podobno armia Wielkiej Matki jest przerażająca liczebnie...
- Może lepiej skupmy się na Pustyni i tych poszukiwaczach. - Warknął Seymour.
- Podsumowując... - Wtrącił się Balor. - Molluco został pokonany na własnym terenie, potwory Zanthosa nie dały żadnego efektu, Seymoura pokonali dwa razy, a mnie Zanthos potraktował Implozją... - Goblin skrzywił się. - Dlaczego właściwie nie możemy pozbyć się Zanthosa?
- To... niemożliwe... - Charknął ibn Fallad.
- Ojciec ma rację. - Dodał Molluco. - Nie dość, że może go pokonać tylko inny Wędrowiec, to dodatkowo jest zbyt potężny dla tutejszych. Mój ojciec nie da rady, nie zrobi tego Mistrzyni i jej pupilki...
- Pupilek. - Wtrącił się Seymour. - Jednego zabiłem.
- Może zabiłeś, ale on wciąż gdzieś jest i nam bruździ. - Odparł Molluco z westchnieniem.
- Może się nieprecyzyjnie wyraziłem... - Mruknął Balor. - Dlaczego "zabić"? Może lepiej spróbować uwięzić go gdzieś lub wysłać go na jakąś odludną planetę...
- Znalazłby sposób, żeby się stamtąd wydostać... A wtedy byśmy cierpieli. - Molluco wzdrygnął się.
- Przynajmniej mamy Tarczę. - Mruknął Seymour.
- Ale i tak jest źle. Straciliśmy szpiega i tak naprawdę nie znamy składu drużyny. Mógł się zmienić...
- W sprawie drużyny tych poszukiwaczy od siedmiu boleści... - Warknął Seymour. - Kogo możemy zaliczyć na potencjalne niebezpieczeństwo?
- Na pewno Foidę. - Odparł Molluco. - To w końcu Wędrowczyni, więc może teoretycznie... Zabić mojego ojca. - Elf się wzdrygnął.
- A... pozostali? - Charknął ibn Fallad.
- Cóż... - Seymour przeglądnął akta. - Groźnymi wydają się Fergard Stratoavis i Grom Hellscream.
- Hellscream to tylko ork... - Parsknął Balor wzgardliwie.
- A ty jesteś tylko goblinem. - Odciął się Seymour. - Ma w zanadrzu Gorehowla. Zabił nim Mannorotha i Cenariusa.
- A ten drugi? - Wtrącił się Molluco.
- Potrafi zmienić się w potężnego demona, jest rozeznany w sprawach zewnętrznych, dobrze walczy...
- Co z innymi? - Spytał Molluco.
- Genn Szara Grzywa i jego brat... - Westchnął Seymour. - Wilczy Lordowie. Jeden podobno może złamać skorupę Tarasque, a drugi jest bardzo potężnym magiem... No i mają kontakt z Worgołakiem.
- A co to ma do rzeczy? - Parsknął elf.
- A to, że Zanthos jest gorliwym wyznawcą wiary herazimackiej. Ucieleśnieniem Herazou jest właśnie Worgołak. Jeśli go zobaczy, może zacząć działać po jego stronie.
- Źle to wygląda... - Mruknął Balor.
- Groźny może być także Chen Stormstout. - Mruknął Guado. - Wedle wczesnych zeznań naszego szpiega potrafił jednym atakiem obrócić w proch oddział elfów. Niebezpieczny jest także Erick Evernis. Posiada klucz, dzięki któremu można zobaczyć Miecz.
- Co... z innymi? - Wycharczał ibn Fallad.
- Hmmm... Siegfried Schtauffen i Błękitny Rycerz są groźni... Ale związani łańcuchem dusz.
- To robota mojego ojca. - Powiedział Molluco z dumą. - Usiłowali urządzić sobie mordobicie przed bramami naszego królestwa...
- No i Nekros... - Mruknął cicho Seymour.
- Nim zajmuje się Mercilles, nie pamiętasz? - Wtrącił się Balor.
- Co do reszty... Nie nazwałbym ich zagrożeniem, raczej nieszkodliwą przeszkadzajką.
- No i wszystko jasne... - Zaczął Molluco,gdy nagle przerwał mu krzyk jakiegoś szkieletu:
- Atakują nas!!! - Balor i Seymour odruchowo sięgnęli po swoją broń, ale Molluco i ibn Fallad wciąż siedzieli spokojnie.
- Kto? - Zapytał krótko Król Nieumarłych.
- Alastor! - Wrzasnął szkielet. Ibn Falladowi zwęziły się oczy. Alastor. Prawa ręka Lucyfera i potężny demon. Po zniszczeniu swojego pana przejął władzę w Piekle. W krótkim czasie opanował też cały Czyściec. Z Niebem mu się nie udało, ale odbijał to sobie na świecie śmiertelnych. Szczególnie nienawidził ibn Fallada za to, że niegdyś odciął mu skrzydła i pozbawił godności.
- Dużą... armię... ma ze sobą? - Zapytał powoli ibn Fallad.
- Ogromną! To sama elita. Templariusze, czaszki, anieli piekieł... Jesteśmy zgubieni!
- Spokój. - Uciął ibn Fallad. - Przygotować się do odparcia ataku. Nie brać jeńców. - Szkielet skinął głową, po czym opuścił salę tronową. Seymour, Balor i Molluco popatrzyli na niego pytająco.
- Zostaniecie tutaj... Będziecie... mnie bronić... - Charknął ibn Fallad, po czym pogrążył się w głębokim rozmyślaniu...

Tymczasem drużyna wciąż poszukiwała Miecza. Poszukiwania były bezowocne: Miecza nigdzie nie było. Drużyna już zaczęła rezygnować z poszukiwań, gdy nagle Aries idący na przedzie, zderzył się z jakimś typem...

Erick

Erick

21.09.2008
Post ID: 34261

Nekros uderzył głową w coś twardego. Zmuszając się na wysiłek podniósł lekko głowę. To co zobaczył spowodowało, że wstał, mimo wyczerpania. Upiór leżał na szkielecie, a dokładnie na tysiącach szkieletów. Ziemia zasypana była ciałami : ludzi, elfów itp. Dosłownie Nekros znajdował się na pustyni zmarłych.
- Na lodowego! Gdzie jestem ? - krzyknął Upiór.
Jednak nikt nie odpowiedział. Nekros strzepnął kłykcie należące do szkieletu, które przyczepiły się do jego mroźnego płaszcza.
Upiór rozglądnął się. Niebo tej krainy było ciemne, gdzieniegdzie pojawiały się błyskawice. Zza ciemnych chmur, ukazał się odpowiednik słońca. Promienie jego były jaskrawo czerwone. Nekros zrobił krok. Pod jego nogą, zaskrzypiały łamane kości. Upewniając się, że można swobodnie chodzić, ruszył przed siebie.


W pałacu ibn Fallada, wszyscy szykowali się do walki. Zabrzmiały rogi, pochodnie. Żołnierze zbierali się, przygotowani do bitwy. Ibn Fallad siedział na tronie, rozmyślając. Wyglądał pewnie, wcale nie zmartwiony atakiem. Bramy i wrota zamykały się, skrzypiąc przeraźliwie. Łucznicy zajmowali pozycje na murze. Reszta formowała szeregi. Wojska Alastora zbliżały się. Szkielety poczęły rozkładać balisty. Pierwsze szeregi wojsk demona rozpoczęły szturm, łucznicy ibn Fallada rozbili ich...