10.06.2008
|
- Przyczyna znikania miast? - powtórzył Tebriz - Wiem, że podejrzewaliście o to mnie, nie, nie obchodzi mnie życie nie-Wędrowców, ale nie niszczyłbym go bez powodu, no chyba, że mam ochotę narobić sobie wrogów... Przyczyną znikania miast na Szkarłatnym Wybrzeżu jest ibn Fallad, Nieumarły Król - słysząc to imię Aries i Fergard wzdrygnęli się
- Ale póki co - odezwała się Foida - nie możemy powiedzieć więcej. Prawdę zna nasza Mistrzyni. Przybędzie tu za godzinę, więc bądźcie mili i zachowajcie się rozsądnie, nie atakujcie nas. Uratowałam ci życie - powiedziała patrząc na Fergarda - i żenujące by było Ci je teraz odebrać. Dlatego mam propozycję; poczekacie tu na jej przybycie, a ona naświetli nam sprawę. Jeśli jednak zaatakujecie to, cóż. Zastanówcie się... Wędrowcy Sfer z obstawą zniknęli, brama nadal była zamknięta, a drużyna zdezorientowana...
|
10.06.2008
|
Drużyna pod wodzą Genna wpadła do pomieszczenia w które się udali. Tebriz spojrzał na nich z zażenowaniem.
- Życie wam niemiłe? - spytał. W odpowiedzi Worgołak roześmiał się. Śmiał się głośno i upiornie. Nawet Tebriz i Foida się zdziwili.
- Tak bardzo lubiłeś swego towarzysza? - spytał Foida.
- Naiwni głupcy! Merciless to nic innego jak 3000 dusz związane mocą Spaczni i żelazną wolą Tezzetha. Myślisz, że zniszczenie jednej z nich coś zmieni?! - Worgołak wciąż ryczał śmiechem. Dołączył do niego Genn i Szrama.
- A wy z czego się śmiejecie?! - krzyknął poirytowany Tebriz.
- A z tego że Gondar i Deek właśnie mordują twą małą armię - Genn wskazał na skrytobójców, którzy szybko i cicho wyrżnęli ludzi Wędrowców. Tebriz i Foida momentalnie się odwrócili i to ich zgubiło. Genn skoczył na Tebriza, podniósł go do góry i solidnie trzepnął jego łbem o skalną podłogę. W tym samym czasie Szrama posłał miażdżącą falę wody w kierunku Foidy, a później zesłał arktyczny ziąb, który od razu ją zamroził.
- Piękna robota, panowie - rzekł uśmiechnięty Thyramofar.
- Dokładnie. On się budzi - powiedział Fenris i wskazał Tebriza, który już chciał rzucać zaklęcia. Worgołak wskoczył mu na pierś i kopniakiem posłał jego głowę na kamienną podłogę. Adamantowa zbroja gnolla była zaklęta i dławiła okoliczną magię. Tebriz zakrztusił się, odetnięty w jednej chwili od magicznej mocy. Genn podszedł do Fiody i szybkim ruchem zniszczył lód na jej głowie. Później złapał ją za nadgarstki i z przerażąjącym trzaskiem połamał jej dłonie.
- Żeby cię magia nie kusiła... - rzekł krwiożerczo.
- Puśćcie nas! Co my wam zrobiliśmy?! - zapytała płaczliwie Foida. Widać nie była przyzwyczajona do bólu.
- Pomyślmy...zabiliście naszych przyjaciół. Próbowaliście nas pozabijać. I, cytując, "macie sobie za nic nasze życia". Co ma nas obchodzić życzenie naszych wrogów? - spytał Nekros.
- Puśćcie nas to nic wam nie zrobimy! - krzyknął Tebriz. Wszyscy się roześmiali.
- Masz szczęście, że ja tu jestem. Inaczej ci dwaj rozerwali by cię na strzępy - warknął Stara Szrama.
- I ciesz się, że nie mogę przyjąć fizycznej postaci - rozległ się głos Mercilessa. - Myślałeś że możesz zabić mnie kamienną ścianą?!
- Spokój. Teraz, szybko i bez ceregieli, opowiecie nam wszystko co wiecie. Bez przemilczeń, bo te psychole was rozmnożą...jeśli wiecie o co chodzi - mruknął odmieniony Thyramofar. Tebriz i Foida zabrali się do wyjaśnień...
|
10.06.2008
|
W tak zwanym międzyczasie Fergard, Aries i Chen nie mogli uwierzyć w to, co wyprawia wesoła gromadka awanturników. Chwilę później dołączył do nich Brimstone. Półbies, ćwierćsmok i pandaren lekko zaskoczeni nagłym pojawieniem się gremlina spytali:
- A co ty tu robisz?
- Co ja tu robię? Co wy tu robicie? - Prawie warknął gremlin. Widać było, że jest porządnie rozłoszczony.
- Eee.. O co ci chodzi, Brim? - Zapytał nieśmiało Chen.
- O to mi chodzi, że właśnie ta banda imbecyli morduje tutejszą społeczność troglodytów! - Gremlin wskazał na awanturników, którzy radośnie rozwalali bazę Wędrowców.
- Nie widzisz, że to Baza Wędrowców? - W odpowiedzi gremlin wcisnął Fergardowi gogle na oczy. Ten ujrzał przerażający widok: To rzeczywiście kolonia troglodytów. Iluzja na wielką skalę. Zdecydowanie za dużą...
- To robota Mercilessa. - Odezwał się Silas. - Sprzymierzył się z królem nieumarłych, niejakim ibn Falladem i jakąś bestią, co zwie się Grzech. - Aries i Fegard wymienili spojrzenia. Dobrze wiedzieli, o co chodzi...
- Możecie mi coś wytłumaczyć? - Odezwał się zdezorientowany Chen.
- Nie ma czasu na tłumaczenie. - Odparł Brimstone. - Musimy się stąd zbierać. Czeka nas podróż do tego wymiaru, o którym ci, Ferg, mówiłem.
- To jest to twoje drugie zlecenie, tak?
- Tak.
- A co z resztą? - Spytał niemalże płaczem Chen.
Brimstone popatrzył na awanturników ogarniętych szałem bojowym, po czym powiedział:
- Dla nich jest już za późno. A teraz trzymajcie się. Teleportujemy się na powierzchnię! - Półbiesa, ćwierćsmoka i pandarena oślepił jaskrawy błysk. Po chwili nie było po nich śladu. Przeteleportowali się. Na spotkanie nowej przygodzie...
|
10.06.2008
|
Dzień Dobry. - powitał podróżników głos, gdy tylko znaleźli się na wybrzeżu, pachnącym jodem i piaskiem.
Spojrzeli się w stronę głosu - należał do rudowłosej dziewczyny, Foidy - witam panów i gratuluję.
To ty istniejesz? - zdziwili się podróżnicy.
- Oczywiście, że istniejemy. - dodał Tebriz - Nie wszystko w tej iluzji było złudą.
- To co robią oni? - Spytał się Pandaren.
- niszczą kolonię Troglodytów. - powiedział smutnym głosem wędrowiec.
- Ale my jesteśmy nadal na wybrzeżu Szkarłatu? - spytał się Aries.
- Jesteśmy, owszem. Teraz, gdy drużyna się rozpadła mogę wam powiedzieć całą prawdę, o znikaniu miast... i Grzechu.
- - Ale Grzech nie żyje, został zabity dwa lata temu! - powiedział drżącym głosem Fergard.
- Nie ten Grzech, podróżniku. Hmm, przed wieloma wiekami, tysiącleciami wręcz, istniało w tej okolicy miasto. Nazywało się Światłowstąpienie. Było to potężne miasto, gigantyczne, a dzięki olbrzymim złożom mithrillu bardzo bogate. Była też para ludzi. Podobno w sobie zakochanych, potężnych magów. Pewnego dnia udało im się dzięki wielkim pokładom mithrillu zyskać jakoby nieśmiertelność. Niestety miasto zostało zniszczone, wchłonięte przez ziemię, zakopane, a wszyscy jego mieszkańcy zostali poświęceni by ta dwójka stała się nieśmiertelna...Grzech to siła, jaka powstała wówczas. Potężna negatywna energia, która zainfekowała Spirę. Odprysk sprzed tysiącleci.
- Co to ma do Nieumarłego Króla? - spytał się opryskliwie Aries.
- Dużo. Ibn Fallad zna również tę historię...
- Czyli on niszczy miasta na Szkarłatnym Wybrzeżu, bo jest tam mithrill? - spytał się sam siebie Chen.
-Dokładnie. Chce być w pełni nieśmiertelny. Widzisz potęga Wędrowców maleje z czasem, w końcu stają się tylko cieniami. Dlatego też... muszą się ograniczać. ibn Fallad i Merciless nie bardzo z tym się godzą.
- Co więc mamy robić? - spytał się Fergard.
- Ibn Fallad jest na wyspie nekromantów, jedyną drogą do niej jest portal, ale żeby się tam dostać trzeba przejść Pustynię Braku Rozsądku. Zamieszkiwaną przez smoki i nieumarłych...
|
10.06.2008
|
Nagle coś pojawiło się na horyzoncie. Był to Thyramofar. O dziwo, niósł w łapach dwóch skavenów. Wylądował i spojrzał na grupkę.
- Przesyłka dostarczona - zachichotał.
- A wy tu skąd? - spytała Foida.
- Cóż...Thyramofar powiedział mi że mordujemy troglodytów. Gondar jako Złamany jest odporny na iluzje. Pożegnał się i poszedł mordować tego ogra, Garytalo. Szrama chyba też się zorientował i powidział że jak pomordują wszystkich to ich wyciągnie - opowiedział Deek.
- Dokładnie - stwierdził jego współplemieniec.
- A to kto? - spytał Fergard podejrzliwie.
- Ach, to jest mój przyjaciel. Nazywa się Kasquit z klanu Skyre. Jest Spacz-Inżynierem.
- Koboldy mówiły coś o Spacz-Inżynierach... - zaczął Fergard.
- Jesteśmy techno-magami. Urywamy wrogom łby za pomocą rusznic i zatruwamy ich przy użyciu kul z trującym gazem. A jak podejdą blisko, wyzwalamy energię Spaczenia w moc magiczną potrzebną do rzucania zaklęć - powiedział Kasquit głębokim głosem. Miał szare futro, dziwne monokle i coś na kształt uprzęży.
- No, to ja wam zostawiam naszych szczurzych przyjaciół. Weźcie też to - powiedział i wręczył Foidzie kryształ niebieskiego koloru.
- Dziękuję...Ale po co mi to? - spytała Wędrowczyni.
- Postukaj a ja się zjawię. Mogę was gdzieś zawieźć. Latam naprawdę szybko i mam bardzo mało do roboty. A tymczasem...żegnajcie - powiedział, skłonił łeb i odleciał. - Będziemy tak stać? - spytał po pewnym czasie Aries.
- Nie, oczywiście że nie. Ruszmy się! - powiedział Fergard. Szedł z przodu razem z Foidą i Deekiem. Za nimi szli Kaquit oraz Brimstone. Pochód zamykali Chen i Aries. Ruszyli w stronę Pustynię Braku Rozsądku...
|
11.06.2008
|
Tymczasem, na wyspie nekromantów, nieznanej żadnym współczesnym kartografom panowało poruszenie. Wszyscy nekromanci i nieumarli przekazywali sobie radosną nowinę: Ich miłościwy władca, ibn Fallad, znalazł sposób, by stać się całkowicie nieśmiertelnym. Sam Mroczny Król nie odzywał się do ludu ze względu na zanik mowy, który mógł zniknąć właśnie dzięki nieśmiertelności, więc nowinę przekazali heroldzi. Teraz właśnie ibn Fallad zmierzał na do komnaty tronowej, by wysłuchać aktualnych nowin i znaleźć na nie ewentualne panaceum. Korytarz był słabo oświetlony. Nagle dało się słyszeć krzyk. Ibn Falladowi zabłysły oczy. Wyciągnął z pochwy długi, lśniący miecz, który zaświecił się na biało. Mroczny Król zainteresował się tym. Barwa ostrza wskazywała na rodzaj i gatunek pobliskich stworzeń. Jeżeli miecz zmienił kolor na biały, oznaczało to, że ta potężna broń, wykuta przez pradawnych bogów nie potrafiła albo nawet nie miała informacji o takim bycie. Nekromanta podrapał się za uchem - Długim i szpiczastym, co dowodziło, że jest lub był elfem. W końcu, po chwili wahania pchnął wrota prowadzące do sali tronowej. Ujrzał widok, który można nazwać ciekawym: Jego sługi, od dawna nieumarłe leżały w kałużach krwi. Jednemu z nich odpadła głowa. Lecz oprócz tego szczegółu, wszystko było nienaruszone. Uwagę ibn Fallada zwrócił jeszcze jeden szczegół: Między trupami stał nietypowy osobnik w dziwacznym stroju. Na nogach miał stalowe buty, a jego nietypowa szata odkrywała prawie całą klatkę piersiową. W ręku trzymał laskę, zdobioną różnorodnymi inskrypcjami. Na twarzy nieznajomego malowała się arogancja, pewność siebie i może też lekka niefrasobliwość. Jednakże najbardziej dziwaczne były jego włosy: Niebieskie, z wystającymi trzema kosmykami włosów. "Intrygujący przypadek...", pomyślał nekromanta zadumany. Z rozmyślań wyrwał go głos nieznajomego, niesamowicie cieńki jak na mężczyznę:
- Czy ty jesteś tym potężnym Królem Nieumarłych, ibn Falladem? - Elf pokiwał głową na "tak". - Moje imię nie jest ważne. Chce jednej rzeczy, którą mi odebrałeś przed dwoma laty: Chcę Grzechu. - Ibn Fallad obdarzył przybysza pogardliwym uśmiechem, po czym pstryknął palcami. Przed nieznajomym pojawiły się słowa: "A kim ty jesteś, że pożądasz tak wielkiej mocy?" Nieznajomy roześmiał się.
- Powiedzmy, że to nie powinno cię interesować. Ważne, że chce go mieć na własność. Chce uleczyć pewien świat ze wszelkiego zła, ale nie ma innego wyjścia, jak go zniszczyć. - Głos nieznajomego zgrubiał. - Zniszczyć, nie pozostawiając kamienia na kamieniu. W ten sposób ten świat zostanie całkowicie wyleczony ze wszelkiego zepsucia! - Przybyszem owładnął opętańczy śmiech. Ibn Fallad zamyślił się. "Ciekawy, naprawdę interesujący przypadek. Hmmm... Może sprawdzimy, co potrafi.", pomyślał nekromanta. Pstryknął palcami. Przed nieznajomym pojawił się napis: "Zademonstruj swoje umiejętności".
- Ależ proszę bardzo! - Przybysz machnął laską. W kamiennej podłodze pojawiły się gejzery lawy, wypluwające zabójczą magmę. Nieznajomy znów machnął laską, tylko że w drugą stronę. Tron Mrocznego Króla obrócił się w proch. Po chwili mężczyzna wrzasnął:
- Przybądź, Animo! - W suficie pojawiła się kotwica, która nagle spadła w dół, tworząc dziwny krater pełen wylewających się śladów chaosu, najczystszej energii zła i śmierci. Po chwili kotwica powoli zaczęła wracać, ukazując bestię rodem z najpotworniejszych koszmarów: Dziwny, podobny do obandażowanej głowy łeb, ciało związane łańcuchami, a dodatkowo otoczone czymś na kształt muszli z żywej tkanki. Potwór był ogromny: Tak wielki, że dotykał głową sufitu sali o najwyższej kopule, czyli jakieś kilkanaście metrów. Bestia ryknęła tak głośno, że wszystkie szyby popękały, a ciała służących ibn Fallada obróciły się w proch. Sam nekromanta odwrócił się do ściany, po czym wyczarował napis: "Mam dla ciebie propozycję: Pomożesz mi w pewnym zadaniu, a ja oddam ci Grzech pod opiekę. Co ty na to?"
- Zgadzam się. Dla mnie nie ma rzeczy niemożliwych! - Wrzasnął opętańczo mężczyzna, po czym przy akompaniamencie upiornego śmiechu teleportował się. W sali zapanowała cisza. Mroczny Król wyczarował napis: "Co o nim sądzicie?"
- Myślę, że jest zdrowo szurnięty, ale może nam pomóc. - Odezwał się głos, który należał do Mercilessa. Po chwili z cienia wyszedł sam Merciless.
"A ty co sądzisz, mój synu?" - Pojawił się napis. Z cienia wyszedł elf o lekko już posiwiałych włosach i rozbieganym spojrzeniu. Ten sam, który zbiegł z walki pod skarpą tej pamiętnej nocy. Odezwał się:
- Jeżeli nam pomoże w likwidacji tych awanturników, to nie mam żadnych pytań. - Po tych słowach elf zaśmiał się szyderczo. - Czas na drugi etap naszego planu...
|
11.06.2008
|
Szli w milczeniu. Wreszcie odezwał się Chen.
- Patrzcie! Na horyzoncie! Coś jakby dym...
- Polecę na zwiad - rzekł Aries. Rozwinął skrzydła i ruszył w kierunku horyzontu. W tym czasie podróżnicy postanowili się posilić.
- Flamero invicitus - wymruczał Fergard. Drwa zapłonęły czarnym ogniem.
- Interesujące - rzekł Kaquit. - Jak to zrobiłeś?
- Nauczył mnie tego jeden druid z AvLee. Im ciemniejszy ogień, tym jaśniejszy dym. Trudniej będzie nas wypatrzyć.
Resztę zaciekawiła ta sztuczka, więc Stratoavis, chcąc niechcąc, musiał wszystkich jej nauczyć.
Wreszcie wrócił Aries.
- To była najohydniejsza rzecz, jaką w życiu widziałem... - stęknął i tuż po tym zabrał się za kawał dziczyzny z imbirem - według własnego przepisu.
- Surowe mięso dla ciebie jest tam - burknął Brimstone, wskazując na kupę nieprzyrządzonej baraniny. Aries pokiwał głową i odrzekł:
- Ijem. Deż go zjuem.
- Aries! - krzyknął Chen, cały w dziczyznie.
- Sorki. - przeprosił Chena Aries, już z pustą buzią.
- Powiesz nam wreszcie, co widziałeś? - zapytali jednocześnie Foida i Fergard.
- Burzę... - odrzekł Aries.
- Piaskową? Faktycznie straszne. - mruknął Silas z sarkazmem.
- Czy ja mówię że to była burza piaskowa? To była... ludzka... burza.
- To znaczy? - spytał Deek.
- To, że zamiast piasku latają ludzkie głowy. - powiedział Aries i wtopił zęby w baraninę, by się nie zerzygać.
Wszyscy byli wstrząśnięci tym zjawiskiem.
- Ludzie na pustyni? Dlaczego? - zapytał Silas.
- Nosili dwa proporce. Jeden biały, drugi z herbem ibn Fallada - czaszką smoka i skrzyżowaną różdżką z mieczem.
- Sojusznicy? - spytała Foida.
- Raczej nie. To chyba plemię, które nadeptuje na odcisk ibn Falladowi. - spekulował Aries. - Albo jakaś wioska zagrożona przez ataki szuka u niego wsparcia, nie wiem. W każdym razie chcieli ofiarować swoją pomoc ibn Falladowi.
- Więc kto ich tak urządził, jak nie ten pseudonieśmiertelny? - spytał Deek.
- Nie mam pojęcia, były tylko martwe ciała... Ktokolwiek lub cokolwiek to było, może zagrozić i nam. Lepiej zastnówmy się nad przejściem przez Pustynię. To coś może chronić granicy lub swojego legowiska...
- Nie, to nie chroni swojego legowiska. - odezwała się nagle Foida, po czym wyjęła grubą księgę. Nosiła tytuł Najczarniejsze z czarnych: spis najgorszych zaklęć świata.
- To coś nawet nie jest żywe - to zaklęcie. Nazywa się Burza Głów i polega dokładnie na tym, co wydarzyło się tam. - Na słowo "tam" Foida wskazała na granicę Pustyni.
- Dziwne... Nie słyszałem o czymś takim... - zamyślił się Aries.
- Nie dziwię ci się, Bazaltowy Człowieku - odrzekła Foida. - Tylko osoba, która to wymyśliła, może rzucić to zaklęcie. - Foida zagłębiła się w lekturze. Gdy doszła do rubryki: Wynalazca zaklęcia, krzyknęła.
- Patrzcie! Nasz nieumarlak chyba nie lubi gości!
- Ale o co chodzi? - spytali się wszyscy.
- O to. - odparła Foida i wskazała na wynalazcę. - Bal Fandil.
- No i? - spytał Aries.
- Zoabczcie. - Foida napisała w powietrzu Bal Fandil. - Zamienię miejscami litery. - Po paru sekundach pojawiło się dobrze znane nazwisko...
- ibn Fallad. - rzekł Fergard.
- Widać jest przygotowany. Spróbuję znaleźć coś, co pomoże nam przejść przez Burzę Głów. Prześpijcie się - powiedziała Foida.
- Coś mi się wydaje, że to będzie długa noc... - rzekł Chen.
|
12.06.2008
|
Zapadł zmrok. Drużyna znalazła osłoniętą od wiatru i wścibskich oczu oazę. Można było tu spokojnie rozpalić małe ognisko, nie obawiając się, że ktoś ich z daleka wypatrzy... Fergard rozejrzał się po małej oazie. Foida od kilku dobrych godzin wertowała jakąś książkę, która być może mogłaby jej pomóc w przełamaniu zaklęcia Burzy Głów. Chen pałętał się to i ówdzie, zbierając różne zioła. Aries pałaszował kawał surowej baraniny. Deek i Kaquit rozmawiali o czymś w obcym dla reszty języku, a Brimstone konstruował coraz to nowe ustrojstwa. Półbies westchnął, po czym wymruczał jakieś słowa. Natychmiast oazę otoczyła dziwna, czarna otoczka. Aries, który na chwilę oderwał się od jedzenia, popatrzył na Stratoavisa pytającym wzrokiem.
- Osłona niewidzialności. Ukryje nas przed cudzym wzrokiem. - Odparł półbies. Ćwierć bazaltowy smok wzruszył ramionami i wrócił do jedzenia.
Po jakiejś krótkiej chwili Chen oznajmił, że należy się przespać.
- Ktoś musi pełnić wartę. - Odezwała się Foida, zerkając na pandarena znad ksiązki.
- Ja się zgłaszam. - Odezwał się Fergard.
- I ja też. - Dodał Aries.
- W porządku. Za parę godzin obudźcie Deeka i Kaquita. - Odparła Wędrowczyni, po czym wróciła do lektury. Po chwili Chen i Silas chrapali głośno, skaveni przeszli w stan półdrzemki, a Foida zasnęła z nosem w książce.
- Piękna noc. - Odezwał się półdemon. Aries wpatrywał się w przestrzeń, starając się nie zasnąć. Stratoavis rzucił mu manierkę z jakimś płynem.
- Postawi cię na nogi. - Dodał. I rzeczywiście: DeMenthor nie mógł teraz zmrużyć oka. I tak minęła pierwsza godzina, potem druga. Nastała północ. Fergard wpatrywał się w niebo. Nagle spytał Ariesa:
- A czy ta Burza Głów przemieszczała się?
- Tak. - Odpowiedział ćwierćsmok. - W naszym kierunku, ale bardzo powoli.
- A nie wpadłeś na to, że może przyśpieszyć? - Znużony Stratoavis wskazał DeMenthorowi szary kształt bardzo, bardzo szybko się do nich zbliżający.
- To będzie wspaniała noc. - Powiedział kwaśno Aries. Burza Głów zmierzała w ich kierunku. I to naprawdę szybko...
|
12.06.2008
|
- Ktoś ma jakiś pomysł? - spytał się Fergard
- Przywołać smoka, żeby nas stąd przeniósł - zaproponował Brimstone
- Odpada - odparła Foida - ta pustynia jest skanowana przez ibn Fallada, wolę mieć na głowie użeranie się z jego zaklęciami, niż z jego osobą
- A magia iluzji? - spytał się Chen, Wędrowczyni - Albo niewidzialność?
- Nie da się oszukać tak łatwo potężnego zaklęcia, aby to zrobić musiałabym je zmodyfikować, co wymagałoby mocy gigantycznej, albo oszukać wmawiając mu, że te palmy to my, co też wymaga sporej ilości mocy, a i nie wiadomo czy będzie skuteczne. Ibn Fallad to nie idiota, wie, że możemy używać zaklęć tego typu i na pewno rzucenie niewidzialności i iluzji wykryje z łatwością. Odpada.
- Ale zaklęcia niewidzialności, które rzucił Fergard, nie wykrył - powiedział Brimstone.
- Wykryła je Burza Głów. Dlatego tak do nas pędzi - zareplikowała Foida. Drużyna patrzyła na zbliżającą się Burzę Głów i coraz trudniej przychodziło jej myślenie.
- Mam pomysł! - Zakrzyknął triumfalnie Pandaren - użyjmy tych trzcin - wskazał na sitowie porastające brzegi oazki - będą służyły nam jako rurki do oddychania, a pod wodą te cholerne głowy nas nie wykryją!
-Czy ja wiem - skontrował Deek - ja słyszałem, że w takich oazach lubią siedzieć pijawki Nercjańskie. Nie dość, że piją krew, to gdy ktoś taką połknie, to pijawka wędruje po jego ciele przez dwa tygodnie a potem wychodzi nogą. Trzeba ją nawijać na patyk, to trwa parę... dni. Wirujące Głowy zbliżały się do podróżników coraz szybciej; trzeba było podjąć decyzję...
|
13.06.2008
|
- Scanare - powiedział Aries.
- Skan terenu? - spytał Fergard.
- Tak. W tej wodzie żyją tylko pijawki nercjańskie, pierwotniaki i nartniki.
- No i? - spytał Brimstone.
- Morti totale tri et morten disappeara.
- Co to było? - spytał Deek.
- Połączenie zaklęć. Obszarowa Śmierć Istot Do Trzeciego Stopnia i Dezintegracja Bezżywotnych. Według Spisu Żywotów Ag'kalluka wszystkie żyjące w tym bajorku istoty były ze stopni 1,5 i 2. Zaklęcie Śmierci Istot Do Trzeciego Stopnia zabiło je wszystkie, a Dezintegracja Bezżywotnych wysłała ciała we wszystkie Kreegany.
- Nieźle - pochwaliła Ariesa Foida.
- Eee, myśli się czasem - odparł Aries i puścił oko, by podkreślić swój żart.
|
13.06.2008
|
- No to hop do wody! - Zakrzyknął dziarsko Fergard. Po chwili wszyscy utrzymywali się na powierzchni - Wszyscy, z wyjątkiem Fergarda i Chena, którzy kurczowo trzymali się brzegu.
- No co wy, nie umiecie pływać? - Spytał Deek z niedowierzaniem.
- Tak. - Odparli jednocześnie półbies i pandaren. Burza Głów zbliżała się coraz szybciej. Już było słychać upiorny dźwięk, jaki wydawała. I nagle stała się rzecz niebywała: Fergard wygramolił się z wody.
- Co ty wyprawiasz?! - Wrzasnęła Foida.
- Odciągnę Burzę Głów od oazy. Nie martwcie się o mnie - Dam sobie radę. - Półdemon otoczył się osłoną, tą samą, która uratowała go od pogrzebania żywcem w ruinach fabryki golemów. Wyszedł naprzeciw Burzy. Ta widocznie była w jakiś sposób zaintrygowana tą małą istotką, która wyszła jej na spotkanie.
- Chodź tu, chmurko! - Zakrzyknął Stratoavis do Burzy Głów. - Jestem sam i nie będę się bronił. - Zaintrygowany twór poleciał za półdemonem. Ten puścił się sprintem przez pustynię. Burza poleciała za nim... Tymczasem w oazie nastała cisza...
Pierwszy głowę wychylił Kasquit, nerwowo wypatrujący niebezpieczeństwa. Po nim wypłynęli Aries, Deek, Brimstone i Foida, której kurczowo trzymał się Chen.
- A więc udało mu się... - Mruknął Aries. - Odciągnął to cholerstwo daleko od nas. Tylko co z nim będzie?
- Nie wiadomo... - Odparła Foida. - Ale mamy teraz otwartą drogę do portalu na wyspę ibn Fallada. Ruszmy się... - Drużyna bez półbiesa ruszyła dalej...
|
13.06.2008
|
Nikt nic nie mówił. Po prostu szli. Jednak ciśnienie było za duże. Nagle wszyscy zaczęli rozprawiać o Fergardzie.
- Był fajnym kompanem... - załkał Chen.
- Był niezłym technikiem... - mówił Brimstone.
- Na pewno wiedziałby, co potem zrobić... - jęczała Foida.
Deek i Kasquit mówili w nieznanym innym języku. Tylko Aries nie brał udziału w tej słownej żałobie.
- A ty co, Aries? Serce też masz z bazaltu? - zażartował Deek.
Aries milczał.
- Powiesz coś? - zapytał Kasquit.
Aries wciąż milczał, tyle że zrobił się bardziej czerwony niż jego oczy.
- No powiedz coś, cepie! - warknął Brimstone.
- Okej... - powiedział Aries, po czym wziął głęboki oddech i zaczął "recital".
- CO TO ZA DUREŃ?! MYŚLI, ŻE MOŻE UCIEC BURZY GŁÓW! ZGINIE NADAREMNIE! MÓGŁBY POWIEDZIEĆ WCZEŚNIEJ, ZNAM ZAKLĘCIE, KTÓRE ZMIENIA PŁUCA W SKRZELA, ALE NIE, ON MUSIAŁ BYĆ BOHATEREM! IDŹCIE BEZE MNIE, JA JĄ ODCIĄGNĘ... CO ZA PALANT! JEJ NIE MOŻNA UCIEC! ONA SIĘ NIE ZMĘCZY! - Kilka sporych wdechów później Aries skończył wywód. - To dupek. I to w dodatku martwy.
|
13.06.2008
|
Ledwo Aries skończył "recytować" na niebie pojawił się jakiś niewyraźny kształt. Drużyna zmrużyła oczy, bowiem nadlatywał na tle słońca.
- Co to jest? - Zapytał sam siebie Deek.
- Wygląda, jakby miało skrzydła... - Odezwała się cicho Foida.
- Może to jakieś cholerstwo nasłane przez tego całego nieudolnego magika? - Warknął Chen.
- Nie sądzę... - Skontrował Deek. - To chyba to samo, co zaatakowało nas na Wybrzeżu.
- Jak dla mnie, to to jakiś demon. - Powiedział sam do siebie Kasquit.
- Bo to jest demon... - Odezwał się Brimstone.
- A ty skąd wiesz? - Spytał Aries zaskoczony.
- Bo już się z tym spotkałem. - Odparł gremlin. Co ciekawe, im dłużej mówił, tym bardziej usta wykrzywiał mu paskudny uśmiech. - Ta bestia zwie się Daeva i pochodzi ze Spiry. Znana jest tam jako "Terror". Posiada naprawdę szeroką wiedzę na temat magii elementarnej, potrafi też mówić we wspólnym i otchłannym. I... - Silas celowo zrobił długą pauzę, odwrócił się do ćwierćsmoka, po czym wskazał go palcem. - I leci po ciebie.
- Jak to po mnie?! - Wykrzyknął przestraszony nie na żarty Aries. Wtedy nagle dało się słyszeć głos pełen wściekłości:
- Ja ci dam dupka, parodio smoka! - Demon zbliżał się coraz szybciej. Dało się już zauważyć wielkie, błoniaste skrzydła, skórę o metalicznym połysku, latający na wszystkie strony ogon i oczy. Oczy pełne nienawiści, wyrachowania, chłodno kalkującej inteligencji.
- Jest źle... - Mruknął Aries do siebie.
- Przecież masz skrzydła! - Kwaśno zwrócił uwagę DeMenthorowi Brimstone.
- No jasne! - Uradowany ćwierćsmok rozwinął wspaniałe skrzydła i już chciał się poderwać do lotu, gdy zatrzymał go Silas:
- Całe szczęście, że masz skrzydła. Tak to Daeva dorwałby cię od razu. A dzięki skrzydłom będziesz mógł mu uciekać... - Gremlin obliczył wszystko na swoim kalkulatorze. - Jakieś 15 minut dłużej. Plus minus kilka sekund. - Paskudny uśmieszek nie schodził z twarzy gremlina.
- Nie pomagasz mi... - Aries już chciał zdzielić gremlina, ale uświadomił sobie, że każda sekunda jest ważna. Wzbił się w powietrze. Kilkanaście sekund później w tym samym miejscu znajdował się już demon. Leciał tuż przy ziemi, chcąc zyskać parę sekund.
- Czy to jest...? - Spytał z niedowierzaniem Chen.
- Dokładnie. To jest przeobrażony Fergard. - Odparł Silas, wciąż nie przestając się parszywie uśmiechać.
- Skąd on ma taką moc? - Zapytał z niedowierzaniem Deek.
- To jeszcze nic... - Gremlin wyciągnął z sakiewki kawałek mięsa i zaczął go żuć. Reszta drużyny usiadła pod pobliską skałą, otaczając się najmocniejszymi możliwymi osłonami. Tymczasem szarżujący demon i uciekający ćwierćsmok nie wiedzieli, że do tej walki włączy się trzecia strona...
|
14.06.2008
|
Kasquit uważnie przyglądał się dwóm lataczom. Nagle jego oczy dostrzegły dziwne zaburzenia. Były kolorowe, więc to jakaś forma magii, wykryta przez jego uprzęże. Kasquit po chwili domyślił się z czym ma do czynienia.
- Na ziemię! - wrzasnął do pojedynkowiczów.
- Akurat - odkrzyknął Deava. Nadal gonił Ariesa.
- Retromanci wpadli na nasz trop! - krzyknął skaven.
- AAA! Na ziemię! - zawołała przerażona Foida. Najwidoczniej miała już kontakt z retromantami. Tym razem pojedynkowicze opadli na ziemię. Kasquit wyjął rusznicę i wepchnął do lufy jakiś mały słoik z czarną mazią. Przymierzył... Wyszeptał jakieś zaklęcia... I wystrzelił... Z lufy z ogłuszającym trzaskiem wypadł fioletowy płomień, pędzący z zawrotną prędkością w kierunku wrogów. Gdy dotarł do celu, obszar wybuchu został spowity czarną chmurą pełną elektrycznych wyładowań. Kasquit oparł strzelbę na ramieniu.
- Ciągle sprawny mimo wieku - mruknął Deek.
- Co to było?! - zapytała Foida. Najwidoczniej nie widziała nigdy potencjału Spaczni.
- To był oczyszczony Spaczeń. To substancja wypełniająca próżnię w Oku Grozy. Można tym przebić każdy pancerz, ale jest niestabilny i mało kto ma na tyle odwagi i zdolności by go używać - mruknął Brimstone z miną znawcy.
- To znaczy kto? - spytał Chen.
- Jezzile i Spacz - Inżynierzy. Drużyna Jezzili to dwaj skaveni, jeden ma tarczę i szblę a drugi rusznicę. My, Spacz - Inżynierowie, musimy się jeszcze wykazać zdolnościami magicznymi - powiedział uśmiechnięty Kasquit.
- Istnieje tylko jedna istota bardziej zryta niż oni - mruknąl Deek.
- Kto tym razem?! - spytał demon.
- Miotacze spaczniognia. Ci psychole biorą bryły nieoczyszczonego spacznia, wkładają je do miotaczy płomieni i podczas spalania wytwarza się całe to plugastwo Chaosu. Szaleje zaraza, budzi się dzika wściekłość, demony się mutują...Oddziału miotaczy spaczniognia używa się głównie w celu przestraszenia wroga. Tylko Szarzy Prorocy są zdolni do użycia tych siewców zagłady - mruknął Deek. Drużyna, pouczona o zadziwiających technologiach skavenów, poszła obejrzeć ciała rzeczonych retromantów. Wyglądali jak jaszczuroludzie, ale mieli pancerze i broń z krasnoludzkich kuźni. Szli w ludzkim szyku, ale szybko niczym orkowie. I każdy miał wisiorek w kształcie jaszczurczego pyska.
- Kto to w ogóle jest?! - spytał Chen.
- Retromanci to jaszczuroludzie z unikalnym genotypem krwi. Ich organizmy bardzo dziwnie działają na magię. Mogą zamienić każdy rodzaj magicznej energii, takiej jak mana, eter czy wicher mocy, w pierwotną esencję chaosu. Co ciekawe, tej energii też nie tolerują i wyrzucają ją z siebie. Każdy retromanta potraktowany zaklęciem jest niczym przekaźnik wybuchowy, raniący maga i jego obstawę czystą energią. Bo ogień, wodę czy co tam jeszcze można zablokować, ale moc chaosu nie zna ograniczeń - pośpieszyła Foida z wyjaśnieniami.
- Znaczy napsują nam sporo krwi - powiedział pesymistycznie Brimstone.
|
14.06.2008
|
- Chłopaki, przytrzymajcie dla mnie tego frajera. - rzekł Daeva do Deeka i Brimstone'a. - Zobaczymy, czy flaki też ma z bazaltu.
Skaven i gremlin, chcąc niechcąc złapali Ariesa za ręce i skrzydła.
- Już nikogo nie nazwiesz dupkiem. - powiedział demon.
- Ok, niech ci będzie. Wybacz. Zauważ jednak, że postawiłeś nas w niekomfortowej sytuacji, a ja mogłem rzucić na ciebie czar Skrzelooddechu... Zero ryzyka, nie musiałbyś się wtedy narażać... - bronił się Aries.
- Zamknij się. - wycedził Daeva.
- Fergard - powiedział Kasquit - a może opowiesz nam, jak ominąłeś Burzę Głów?
- Najpierw ukarzę tą szuję.
Daeva wbił pazury w podbrzusze Ariesa. I wtedy...
|
14.06.2008
|
I wtedy Deavę otoczyła purpurowa chmura. Demon zakrztusił się, zwinął wpół i zmienił w Fergarda.
- Co to było?! - spytał krztusząc się.
- Ja. Nie będziemy się nawzajem mordować. Puśćcie go - powiedział Kasquit z grobową miną do Deeka i Brimstona.
- Już ja ci dam! - warknął Stratavis. Kasquit tylko wyjął kulkę wypełnioną purpurowym gazem.
- Nie próbuj. Ten gaz cię odmienił, ale teraz sparaliżuje cię na parę dni. Nie możemy walczyć między sobą, gdy mamy Retromantów na karku. - powiedział skaven. Fergard, wyraźnie przygaszony powiedział coś niezrozumiałego. Drużyna czekała na wyjaśnienia co do burzy głów...
|
14.06.2008
|
- Wybacz, Aries... - Trochę nad sobą nie panowałem. Daeva przejął mnie całkowicie, nie miałem nic do powiedzenia. - Półdemon wyciągnął rękę na zgodę do Ariesa. Bądź, co bądź, ale podobno przyjaźnili się. Ćwierćsmok chwilę się dąsał, ale ostatecznie przyjął przeprosiny. Po chwili nikt już nikogo nie chciał ukatrupić, wszyscy byli już przyjaciółmi, itp. itd...
Pozostawała jednak kwestia pytania: Jak Fergard pozbył się Burzy Głów? - Ech... - Westchnął zmęczony półbies. - Uciekałem jej przez jakiś czas, aż w końcu natknąłem się na armię jakiś jaszczuroludzi w krasnoludzkich zbrojach... - Reszta drużyny wymieniła spojrzenia. Retromanci. - Byli raczej nieprzyjaźnie nastawieni, bo od razu zaczęli mnie gonić. I wtedy zobaczyłem dwie rzeczy: Mianowicie pierwszą rzeczą było to, że Burza Głów znalazła sobie inny cel. Ci, co przed chwilą mnie gonili, zaczęli uciekać do swojej osady. I właśnie wtedy popełnili ostatni błąd w swoim życiu. - Fergard uśmiechnął się paskudnie. - Niedobitki z osady zaczęły uciekać w waszym kierunku. Ale widzę, że sobie poradziliście... - Półdemon popatrzył na to, co zostało z retromantów.
- A ta druga rzecz, którą zobaczyłeś? - Spytał Brimstone. Fergard upił trochę z manierki, po czym odezwał się:
- Ibn Fallad i Grzech. - Wszyscy popatrzyli na siebie przerażonym wzrokiem, mając nadzieję, że Fergard żartuje. Ten jednak nic nie mówił, aż w końcu Foida odezwała się drżącym głosem:
- Widział cię?
- Nie. Na szczęście nie. Ale ja go widziałem. I powiem tak: Jest gorzej niż miało być. - Rozległ się pomruk pełen pesymizmu i zniechęcenia. Pierwszy odezwał się Kasquit, na którym nie robiło to wrażenia:
- A czemu ma być gorzej?
- Po pierwsze: Jest z nim Merciless i kilka milionów żołnierzy. Po drugie - To może się wydawać nieprawdopodobne, ale tak jest... - Zwrócił się do Deeka. - Ten cały elf - zdrajca jest jego synem. - Skaven popatrzył na półdemona, jak na idiotę.
- Chyba nie mówisz poważnie?
- Mówię śmiertelnie poważnie, ale to jeszcze nie wszystko... - Fergard wstrząsnął się z obrzydzeniem. - Z ibn Falladem i Grzechem jest jeszcze ktoś. Ktoś, kto nie powinien istnieć od dwóch lat...
- Seymour Guado. - Odezwał się niespodziewanie Brimstone.
- Skąd wiesz?! - Spytał zszokowany Fergard.
- Wywiad kazał mi zlikiwidować kogoś, kto dokładnie tak się nazywa i "nie powinien istnieć od dwóch lat"...
- Kim jest ten cały Seymour? - Spytali Chen i Aries jednocześnie.
- Pochodzi ze Spiry. Niegdyś był jednym z czwórki mistrzów organizacji znanej jako Yevon. Jednakże on chciał zniszczyć cały ten wymiar, by jak sam mówił "uleczyć ze wszelkiego zła". Został zabity, ale wciąż istniał dzięki interwencji yevonitów. Powiem tak: Był bardzo blisko zniszczenia całej Spiry, ale został "odesłany", to znaczy zniszczony na zawsze. Dlatego zastanawia mnie, jak to możliwe, że istnieje... - Powiedział Fergard pogrążony w złych myślach.
- Czyli wariat, dodatkowo o wielkiej mocy, jak mniemam, i niemalże nieśmiertelny? - Spytał Kasquit. Fergard pokiwał głową. - No to wspaniale. Ma ktoś jakieś sugestie?
- Dotrzeć szybko na wyspę ibn Fallada i zniszczyć jego filakterium. - Wyrecytowała Foida.
- No to ruszmy się! - Krzyknął Fergard.
- Mam jeszcze jedno pytanie... - Odezwał się niepewnie Aries.
- No co?
- Jak się dowiedziałeś, że nazwałem cię dupkiem?
- Ależ Ariesie, nie jestem takim idiotą, żeby stracić całkowicie z wami kontakt. Poprosiłem Brima o jedną z jego pluskiew, które umieściłem ci kiedyś za uchem... - Ćwierćsmok podrapał się za uszami. Rzeczywiście, coś wypadło. Urządzenie małe, zrobione z metalu... - W każdym razie, ruszajmy! - Drużyna ruszyła. Stawka była większa niż życie, a czas był ich największym wrogiem...
|
14.06.2008
|
Po jakimś czasie zauważyli Kogoś zmierzającego w ich stronę.
- Kto to może być ? - zapytał się reszty Fergard.
- Chyba nie jest wrogi, bo idzie spokojnie. - powiedział Aries.
- Ale na wszelki wypadek wyciągnijmy broń. - mruknął Kasquit.
- Słusznie - powiedział Fergard.
Każdy wyciągnął broń. Kiedy mieli już około 5 metrów od siebie, Kasquit zatrzymał się, załadował pocisk i wycelował w zbliżającą się postać.
Gdy odległość do spotkania była niewielka, rozpoznali że ta postać była w stroju arystokraty i nie wyglądała na uzbrojoną. Kiedy dzielił ich już 1 metr, rozpoznali że jest mężczyzną i ... wampirem.
Gdy zobaczyli że jest wampirem, zatrzymali się i przyjęli postawę bojową. Wampir też się zatrzymał i zapytał.
- Hmmm... Czy wy czasami nie zmierzacie do Ibn Fallada ?
- Ja ciebie chyba skądś znam... - mruknął Aries.
- Możliwe, możliwe. Bardzo dużo podróżuję po różnych światach. Ale gdzie są moje maniery, nazywam się Vokial, pochodzę z Twilight. - odpowiedział Vokial.
|
14.06.2008
|
- Vokial? Jak mogłem Cię nie poznać - krzyknął Fergard - a cóż tu robisz?
- Szukam kryjówki ibn Fallada - powiedział wampir, przywitawszy się z przyjaciółmi z Osady
- To jest Vokial, wampir, ale mój... nasz, znajomy z Osady 'Pazur Behemota' - przedstawił wampira Fergard.
- Rzeczywiście widywałem tam tego Wampira - potwierdził Aries.
Reszta drużyny z oporem, mniejszym, czy większym zaakceptowała nowego kompana. Nawet Foida choć łypała nieufnie na niego stwierdziła, że nie wyczuwa żadnych złych zaklęć, czy aur wokół Niego. Powinniśmy ustalić nasze cele dokładnie... - stwierdziła Wędrowczyni Sfer - abyśmy się tu jak głupi nie błąkali.
- Naszym celem jest pokonać ibn Fallada i Mersillesa. - stwierdził Deek.
- I Grzechu. - dodał Fergard
- A nie uważacie, że to dla nas zbyt wiele? Że musimy się wzmocnić? -prychnęła.
- A niby jak? Drużyna jest w porządku. - mruknął Chen.
- I poradzi sobie przeciwko całej potędze ibn Fallada? - zaszydziła - musimy się wzmocnić. I na tej pustyni będziemy mieli okazję to uczynić.
- Jakim sposobem? - spytał się zaintrygowany Brimstone.
- Przed wiekami istniał potężny Wędrowiec zwany Andurmanem. Stworzył on potężną zbroję. Zrobioną z czystego złota. Nawet do dziś miejscowi barbarzyńcy czczą go jako Złotego Człowieka, Który Spadł z Nieba. Andurman jednak opuścił znane wymiary i udał się w podróż, z której nie wrócił do dziś. Jego zbroja uległa rozproszeniu. Kilkaset lat temu, pewien bohater, nie-Wędrowiec złożył ją ponownie. Dzięki jej mocy pokonał ibn Fallada.
- Pokonał go? - cichy szmer zdziwienia przeszedł przez drużynę.
- Nie był Wędrowcem. Tylko Wędrowiec jest w stanie całkowicie i niezbywalnie pokonać i unicestwić drugiego Wędrowca. Moce ibn Fallada zostały zdruzgotane. Został mu jego własny cień, który musiał regenerować się przez setki lat. Bohater ów, nie wybrał losu Wędrowca i umarł. Cały strój ukrył tu, na pustyni, wiedział bowiem, że Nieumarły Król pewnego dnia powróci. Wiedzę o tym przekazał tyko mojej Mistrzyni, która powiedziała mi, gdzie można znaleźć części Stroju Andurmana.
-I gdzie są? - Spytał się zaintrygowany Aries.
-Najbliżej nas jest Miecz Andurmana. Jest w Świątyni Słońca, o cztery dni drogi stąd. Na północ. Świątynia jednak jest ruiną, a wokół niej są paskudni nieumarli.
-A sam miecz? Nie został ukryty? - spytał się Vokial.
-Jest ukryty, oczywiście. Leży przed głównym ołtarzem.
- Kpisz, czy o drogę pytasz? - warknął jeden ze skavenów.
-Jest widoczny tylko dla tych, którzy wiedzą, że tam jest. - odparła Foida.
-Sprytne... -powiedział Fergard, - a jak ktoś się o miecz potknie?
-Jest w miniwymiarze, obejmującym tylko jego powierzchnie, jego istnienie jest nieodczuwalne i niewykrywalne.
-A tak właściwie warto go zdobyć? Jaką ma moc? - Zapytał się Aries
-Atakuje tylko to, co chcesz by zaatakował. A to co chcesz zaatakować jest nieodwołanie zaatakowane. Mówiąc prościej, jeśli teraz z tyłu ulokowałby się za Tobą Diamentowy Smok, Mogłabym przebić Cię ostrzem, które nie zrobiłoby ci krzywdy, i nie zniszczyłoby twardego pancerza Smoka, tylko od razu jego wnętrzności.
- Nieźle. - mruknął Brimstone - A inne artefakty?
- Miecz, Napierśnik, Hełm i Tarcza. Tarczy szuka Tebriz, bo jest w innym wymiarze, jak ją znajdzie to nam dostarczy. Inne przedmioty są tutaj, na pustyni.
- Można konkretniej? - spytał Brimstone.
- Nie można. Nie mogę powiedzieć, gdzie są inne przedmioty, przykro mi. - odrzekła Foida.
- Czemu? Nie ufasz nam?! - zapytał się Chen z oburzeniem.
- Nie mogę. Ibn Fallad nie wie, gdzie są te przedmioty. Jeśli jest tutaj jego szpieg, nie mogę dopuścić by się dowiedział. Jeśli, ktoś jest zdrajcą i mu powie dowiemy się. Bo ibn Fallad zrobi wszystko, by miecz dostać w swe ręce. Szansa na to, że jest wśród nas zdrajca to jeden do 21 milionów. Szansa na to, że nas podsłuchuje magicznie nie istnieje. Ale ja nie będę ryzykowała. Jeśli w Jego ręce wpadnie broń, która ongi zniszczyła jego potęgę stanie się niepokonany, a wtedy zagrozi setkom światów.
|
15.06.2008
|
Gdy drużyna kierowała się w stronę miecza, syn ibn Fallada miał umówione spotkanie. Spotkanie z Wędrowcem potężniejszym nawet od jego ojca...
Zamek owego Wędrowca był dziwnie postawiony. Dach wyglądał jak szpic, a wieżyczki zdobiły wizerunki jakiegoś wielkiego jaszczura. Korytarze były patrolowane przez jaszczuroludzi prawie cały czas. Natomiast przy drzwiach prywatnych komnat Wędrowca pełnili straż jemu podobni. Retromanci. W pewnym momencie drzwi się otworzyły. Elf ujrzał wysokiego, wyszczerzonego jaszczuroczłeka. Wędrowiec gestem zaprosił go do środka. Elf wszedł do komnat najpotężniejszego Wędrowca Sfer. Były przestronne i dziwnie udekorowane. Na wyłożonych boazerią ścianach wisiały czerwone arrasy. W komiku huczał wesoło ogień. Półki z mahoniu wypełnione były woluminami wszelkich treści. Wygodne, obite perkalem fotele poustawiane były przy wysokich stołach, które uginały się od owoców. Można by było pomyśleć, że jest się w komnacie jakiegoś wykształconego króla krasnoludów. Ale gdy spojrzało się na biurko, traciło się tą ułudę. Zanthos Poskramiacz Bestii, gdyż tak go nazywano, nie miał łóżka ani jakiegokolwiek miejsca do snu. Jego biurko było wyłożone skórą zdartą z białego smoka. Stała tam karafka z czymś co wyglądało jak krew jednorożca. Puchary były czaszkami w koronach. I było ich mnóstwo. Elf zauważył nawet czaszkę ich legendarnego króla Evendara. Dodatkowo, na biurku leżał plik papierów z "aktami" wszystkich pupilków Wędrowca. W pozaosatłej części komnat rozlegała się straszna rupieciarnia. Zanthos gromadził przez tysiące lat łupy i skarby. Posiadał między innymi czaszkę smoka Kervala, jaja ogromnego czerwia, który spustoszył krasnoludzkie imperia. Były tam też diamenty wielkości gruszek, przywiezione z kopalń gnomów z Aver Torill. Była tam też galeria spetryfikowanych istot. Zanthos chyba zauważył spojrzenie elfa.
- Podoba ci się moja mała kolekcja? - zagadnął syczącym, słodkim głosem.
- Cóż...jest dość obszerna. - wyznał elf.
- Prawda? Kiedyś wszystko przeminie i dołączy do mojej kolekcji... Będzie to pamiątka po Raganorku, gdy wszystko z tego świata umrze. - rzekł uśmiechnięty retromanta.
- Dziwisz mnie. Każdy "zły" chce przejąć kontrolę nad światem i zdobyć nieśmiertelność, a ty mówisz mi o końcu świata. - powiedział syn króla nieumarłych z błyskiem w oku.
- Jestem racjonalistą. I szczerym wyznawcą wiary herazimackiej. - odpowiedział Zanthos.
- Czego? - spytał zdziwiony elf.
- To religia gnolli. Mówi ona, że gdy świat stoczy się zbyt nisko i straszliwe potwory nas zaatakują, Worgołak zadmie w róg i przywoła Herazou, Stwórcę Wszechrzeczy. - rzekł uśmiechnięty Wędrowiec.
- Worgołak nie stanowi zagrożenia. To tylko durny gnoll...
- Mylisz się. Worgołaka nie można lekceważyć! Ta bestia kiedyś zanurzy kły w naszych gardłach! - krzyknął jaszczuroczłek i sapnął.
- Już to widzę...
- Dość. Nie przyszedłeś tu wprawdzie rozmawiać o religii. Co cię sprowadza, młody Molucco? - spytał Zanthos.
- Mamy problem z pewną Wędrowczynią. Nazywa się Foida i...
- Ach, Foida! Ona i Tebriz byli uczniami mej uczennicy, którą teraz nazywają Mistrzynią. Po prawdzie, twego ojca też szkoliłem. - uśmiechnął się retromanta.
- Wiem. Dlatego przychodzimy z tym do ciebie. Musisz zatrzymać ją i jej towarzyszy, zanim odnajdą zbroję Andurmana.
- Rozumiem. W końcu tylko ktoś w nią opancerzony może pokonać twego ojca. Ale z innej beczki, Tarczy Andurmana to oni nie znajdą zbyt szybko. - powiedział Zanthos z paskudnym uśmiechem.
- A to niby czemu? - spytał zdziwiony Molucco.
- Jak będziesz miał dzień wolnego czasu to przyjdź. Możesz ponurkować w mojej kolekcji, wtedy masz szansę znaleźć tę tarczę.
- Czyli ty jesteś w jej posiadaniu?!
- Oczywiście. Ale jeśli Tebriz jakimś sposobem wpadnie na pomysł by mnie poszukać, to może mu ją dam. W końcu nie mogę odmówić komuś kto ratuje świat. - powiedział uśmiechnięty retromanta.
- Ty chyba żartujesz! - krzyknął elf.
- Jestem bardzo niezrównoważony. Nigdy nie wiadomo co zrobię, ale twój ojciec o tym wie. A teraz, jak mam ich zatrzymać?
- Nie bez kozery nazywają cię Poskramiaczem Bestii...
- Ach, rozumiem. Dobrze, wyślę któregoś z moich pupilków. Miło było. - powiedział Zanthos i wyteleportował Molucco do ojca. Zanthos leniwie przeglądał pliki papierów. Po pewnym czasie zdecydował się, co wysłać na awanturników. Na początek coś słabego...może Pijo-Stwora? Tak, Pijo-Stwór będzie w sam raz. Ogromna ryba dwudyszna, szybka jak koń i wielka niczym nosorożec. Może pływać, i co najważniejsze, jest bardzo głodna i mięsożerna. Dobrze, że wyrobiła sobie nogi, nie trzeba oceanu. Zanthos wypowiedział zaklęcia i wysłał swego pupilka, Pijo-Stwora, na spotkanie awanturnikom...
|