23.05.2008
|
//Być może powtarzam cudze pomysły (Chylę czoło przed Desterem i Fuuzym), ale chciałbym rzec następujące słowa: Trzecia edycja RPG Story ruszyła!
Ależ nie krępuj się, pochwalam inicjatywę ;) - Bubeusz Więc niech teraz ktoś zacznie historię, a reszta pójdzie jak kostki domina. Jeżeli nikt się nie zgłosi, trudno... Do nikogo nie będę miał żalu.//
|
23.05.2008
|
W starej, zapyziałej karczmie o wdzięcznej, acz nieaktualnej nazwie "Pod Orczym Łbem" przesiadywali różnego rodzaju zawadiacy. Najbardziej w oczy rzucało się kilku lepiej wyglądających, choć stałych bywalców. Niski, chudy skaven, szczurzy zabójca skryty pod fałdami płaszcza i kaptura. Wysoki, szczupły gnoll z pokaźną szramą i jednym okiem. Niziołek w skórzanym prochowcu, z zatkniętymi sztyletami za pasem. Elf z siwymi włosami i rozbieganymi oczami. Krasnolud tarczowy w kolczudze, zaplatający czarną brodę w warkoczyki. Jednonogi ork w burym kubraku bawiący się złotym dyskiem. Cała kompania sączyła tanie wino.
- Dużo to nam funduszy zostało? - spytał ork.
- 300 sztuk złota na sześciu chłopa - wyrecytował niziołek.
- Mało! - huknął krasnolud.
- To se zarób - warknął gnoll.
- Fenris, odpuść sobie - powiedział, przeciągając sylaby skaven.
- Nie Deek, on ma rację - spokojnie rzekł elf.
- Ale ma trochę racji... w naszej obecnej sytuacji możemy czekać tylko na mannę z nieba - pochmurnie westchnął niziołek.
- A może być z piekła? - rzekł szyderczy głos. Wszyscy się odwrócili. W rogu karczmy stał Merciless. Bywalcy karczmy byli tak zawiani, że nie zauważyli zielonkawych płomieni otaczających ubranego w czerwony pancerz szkieletu gnolla. Merciless, jak to miał w zwyczaju, miał przewieszony przez ramię swój łańcuch oraz złamany miecz przy boku. Dosiadł się do ich stolika.
- Sytuacja jest taka. Mamy mały problem...
|
24.05.2008
|
- Mamy mały problem, otóż z jakichś dziwnych przyczyn ostatnimi czasami jakieś coś niszczy miasta na Wybrzeżu Szkarłatu.
Cała drużyna patrzyła na Mercilessa jak na wariata. - Ach, tak miasta znikają? - powiedział elf robiąc głupią minę - Może ich mieszkańcy hurtowo przenoszą się w inne miejsca, gdzie jest mniej komarów?
- Szalenie śmieszny jesteś elfie - warknął Merciless - miasta znikają, sukcesywnie i to dziwnie. Bowiem jakby coś je hmm. powiedzmy, że tam gdzie stało miasto nie ma nic po mieście. Tak, zwierzęta i drzewka są sobie radośnie, ale mieszkańcy miast i wszystkie budynki do fundamentów zniknęły. I stało się to zaraz po tym, jak odkryto tam duże złoża srebra i mithrilu - Ostatnie zdanie Gnoll dodał jakby mimochodem jednak zrobiły na drużynie największe wrażenie.
- To jak daleko do tego wybrzeża Szkarłatu? - spytał się krasnolud.
|
24.05.2008
|
- Och, około trzech godzin drogi. - Na progu karczmy pojawił się nieznany nikomu wędrowiec. Ubrany był on w prosty strój podróżniczy, a na plecach miał przewieszone dwa miecze. Twarz skrywał pod kapturem, ale dało się zauważyć, że jego oczy błyszczą czerwonym blaskiem. - Jednak odradzałbym wam wyprawę na Wybrzeże Szkarłatu. Właśnie obozuje tam oddział szkieletów i nic nie wskazuje na to, by mieli się stamtąd zabierać.
- Twierdzisz, że nie pokonamy grupki ruszających się kości? - Gnoll i krasnolud podnieśli się ze swoich krzeseł, reszta siedziała spokojnie.
- Być może nieprecyzyjnie się wyraziłem... Twierdzę, że nie pokonacie kilku tysięcy szkieletów w najprzedniejszych mithrillowych zbrojach i z najlepszymi mithrillowymi mieczami. - Zapanowała cisza. Nieznajomy poszedł do szynkwasu i zamówił kufelek piwa. Wyciągnął platynową monetę i dał ją karczmarzowi, mówiąc cicho "Reszty nie trzeba". Usiadł na wolnym krześle przy stole między skavenem a orkiem. Ten drugi zaczął bacznie przyglądać się nieznajomemu, mrucząc pod nosem "Chyba już go gdzieś widziałem"... - Jednakże, mości panowie... Istnieje dłuższa i mozolniejsza, ale bezpieczniejsza droga na Wybrzeże Szkarłatu. Trzeba będzie nadłożyć spory kawałek drogi, ale na pewno nie spotkamy tam elitarnego oodziału szkieletów, co najwyżej kilkanaście wilków... I co, panowie? Kto jest chętny na wyprawę?
|
25.05.2008
|
- Masz na myśli starą Purpurową Drogę? - spytał Merciless.
- Taaak... - stwierdził powoli przybysz.
- No to chyba ruszamy - powiedział krasnolud, wycierając ręce w brodę.
- Tak. Proponuję ruszać, byle szybko - wymruczał skaven zwany Deekiem.
- No, rozliczymy się później. Ile gdzieś idzie się tą Purpurową Drogą? - spytał gnoll zwany Fenrisem.
- Och, nie więcej niż pół dni, to tylko 3 stajania krętą drogą - szybko rzekł elf.
- Tak więc idę po wierzchowce - powiedział niziołek i wyszedł.
- Pojdę z nim - sapnął jednonogi ork i wyszedł. Reszta kompanii wyszła po chwili. Merciless zniknął w wybuchu ognia, a nieznajomy przybysz...
|
25.05.2008
|
Powoli podniósł się i wyszedł za nimi. Po chwili przyzwyczajania się do światła(w karczmie panował półmrok) zauważył wierzchowce "wesołej gromadki": Siwy kuc, wyniosły kasztanek, worg z wyłamanym jednym kłem, jeszcze jeden kuc i spokojny, siwy ogier. To dawało razem liczbę pięciu wierzchowców. Nieznajomy zauważył, że brakuje jednego wierzchowca. "Hmmm... Na worgu na pewno będzie jechał ork, kuce należą do niziołka i krasnoluda, ten spokojny koń należy pewnie do skavena, a ten kasztanek do elfa. Pytanie tylko... Na czym będzie jechać gnoll?", pomyślał zaintrygowany. Sam poszedł po swojego wierzchowca, albowiem jechał w tym samym kierunku. Po chwili wrócił z czarnym, wyjątkowo spokojnym koniem. Przeciętny człowiek dostrzegłby w tym koniu nieco silniejszego przedstawiciela swojego gatunku. Jednakże uważny obserwator dostrzegłby w oczach tego zwierzęcia chłód i cynizm. Nieznajomy poklepał swojego wierzchowca, po czym zręcznie na niego wsiadł. Zauważył, że gnoll wygląda, jakby szykował się do biegu. Wędrowiec klepnął się lekko w czoło. Ileż to słyszał o wytrzymałości gnollów, że potrafią one przebiegać całe kilometry lasów, stepów... Bez żadnego zmęczenia. Awanturnicy ruszyli kłusem, gnoll pobiegł za nimi, a w pewnej odległości jechał za nimi ów nieznajomy. Wyprawa się rozpoczęła...
|
25.05.2008
|
Jechali spokojnym cwałem. Nieznajomy wciąż trzymał się parę jardów za nimi. Ork spokojnie konwersował ze skavenem, a niziołek kłócił się z krasnoludem.
- Nie, nie, kucyki są lepszy od baranów! - krzyczał niziołek.
- Ty chyba nigdy nie widziałeś felagunda, wspaniałego górskiego barana. Może zawieźć cię na szczyt góry i zabrać z powrotem bez żadnego siniaka. Ba, może nawet rozciągnąć wilka na swych rogach - zachwalał barany krasnolud.
- Nie, ja myślę że ten koń jest dla mnie nieodpowiedni - parę stóp dalej mówił skaven.
- Deek, ale co jest w nim złego? Tamten szczur śmierdział jak latryna i bał się światła - ripostował ork.
- Tak. Chciałbym mieć szczurzego ogra. Wykarmiamy wielkie szczury spaczniem, dzięki czemu osiągają niesamowite rozmiary. Taki wierzchowiec przekopie się przez każdy grunt i wespnie się choćby po pionowej skale - wzdychał rozmarzony szczurzy zabójca. I tak to szło. Nieznajomy podjechał bliżej i zagadnął amatorów zwierząt wierzchowych.
- A ja osobiście wolę demonicznego rumaka. Wygrałem go w kości od pewnego czarnoksiężnika. Jest wytrzymały, nie boi się zapachu trupów czy jakiejś spektakularnej magii - rzekł demona z dumą.
- Tak... Nic tylko dojechać do targu wierzchowców na Kociej Polanie przy Purpurowej Drodze - oznajmił swym cynicznym głosem Merciless, choć swą fizyczną formą ich nie zaszczycił. Drużyna jechała dalej. Minęło kilka godzin, gdy nagle w małym lesie zdarzyła się rzecz niesłychana...
|
25.05.2008
|
Rozległ się wybuch. Nie jakiś tam wybuch, tylko głośne BUM!!! Niziołek spadł ze swojego kuca, a wierzchowce zaczęły się płoszyć. Jedynie worg orka i czarny koń nieznajomego pozostały niewzruszone. Jednakże głośność wybuchu była tak wielka, że kaptur spadł z głowy wędrowca. Awanturnicy ujrzeli ognistoczerwoną grzywę i lśniące krwistą czerwienią oczy... - Przypominam sobie! Ty przecież jesteś Fergard Stratoavis. Pamiętam, że spotkałem się z tobą w Osadzie Pazur Behemota. - Nekros - Bo był to właśnie on - podszedł do wędrowca i uścisnął mu mocno dłoń.
- Znasz tego człowieka? - Deek z zainteresowaniem przyglądał się Fergardowi.
- To nie człowiek, tylko półdemon. - Zapanowała cisza. Krasnolud spiął się lekko, elf przyglądał się półbiesowi niespokojnie, a gnoll odruchowo sięgnął po swój bułat. - Nie ma się czego obawiać. To porządny półdemon. Na pewno nie ma żadnych złych zamiarów, prawda? - Fergard kiwnął głową na "tak". Jednakże drużyna wciąż przyglądała mu się niepewnie. Tylko Deek i Nekros patrzyli na półbiesa przychylnym okiem. Nagle wszyscy usłyszeli krzyk niziołka. Niziołek ów wskazywał palcem na coś i widać było, że chce uciec. Ork pokuśtykał do przerażonego(No cóż, pobiec raczej nie mógł) i zobaczył wielką - ba, ogromną - kreaturę, mającą na sobie tylko przepaskę biodrową, w ręku trzymającą maczugę, z tylko jedną powieką oczną. Od razu było wiadomo, że to cyklop. Ten jednak spał sobie smacznie i nawet wrzeszczący niziołek nie wyrwał go z tego błogiego stanu. Nekros zdecydowanym ruchem odciągnął niziołka od bestii i powiedział mu:
- Głupcze, bądź ciszej! Gdyby ten cyklop się obudził, nic by nas nie uratowało. - Niziołek skinął głową na znak aprobaty bycia ciszej. Reszta drużyny przyglądała się śpiącej kreaturze, a wraz z nimi Fergard. Po chwili milczenia pierwszy odezwał się elf:
- Proponuję, byśmy po cichu opuścili to miejsce. - Reszta pokręciła głowami z aprobatą. Po chwili byli już w drodze, zostawiając cyklopa za sobą. Teraz jednak pojawiło się inne zagadnienie: Mianowicie, skąd wziął się ten wybuch? Drużyna powiększona o osobę półbiesa ruszyła w dalszą drogę, debatując nad zagadnieniem wybuchu...
|
25.05.2008
|
- Moim zdaniem - oznajmił Ork - to był wybuch Ognistej Kuli jakiegoś stukniętego maga. Albo wręcz magiczny pojedynek.
- Bzdury pleciesz - oświadczył pogodnie krasnolud - to nie brzmiało jak ognista eksplozja tylko wybuch jakiejś mieszanki wybuchowej i to pod ziemią. 15 lat fedrowałem, to wiem!
- E, tam może to po prostu wielkie drzewo upadło nagle - powiedział Niziołek nim został skrytykowany przez całą resztę.
- A co ty myślisz półdemonie? - Spytał się elf Ferrego, jak szybko został nazwany Stratoavis.
- Hmm, ja? Myślę, że to jakaś eksplozja jak krasnolud. W ślicznym słoneczku cała kompania podróżowała sobie statecznie nie wiedząc, że niedługo zaznajomią się gruntownie z przyczyną wybuchu...
|
25.05.2008
|
Drużyna kłusem podróżowała Purpurową Drogą już od kilku godzin. Na czele jechał Ork, dyskutując zawzięcie z krasnoludem i skavenem. Tuż za nimi jechał elf, najwyraźniej intensywnie nad czymś myślący. Niziołek jechał kawałek za elfem. Pochód zamykali gnoll i półdemon. Słońce schowało się właśnie za chmurami i zaczęły spadać pierwsze krople deszczu. Postanowiono rozbić obóz nad wielką skarpą, by ochronić się przed deszczem. Po chwili na rożnie skwierczało mięso i zaczęły się wesołe rozmowy. Tak się zeszło na tych rozmowach, że nim się obejrzeli uczestnicy wyprawy, to już zaczęło się ściemniać. Wszystkim jednak tak się spodobało pod tą skarpą, że postanowiono tu przenocować. Po jakimś czasie dało się słyszeć głośne chrapanie krasnoluda. Jako pierwsi stali na straży Deek i Fenris. Było spokojnie. Padał lekki deszcz, co jakiś czas zawył gdzieś w oddali wilk, ale było względnie spokojnie. Nagle jednak czułe ucho gnolla usłyszało jakiś szelest w pobliskich krzakach.
- Usłyszałeś coś? - Skaven odwrócił głowę w kierunku krzaków.
-Tak... Ale coś tu nie gra. Nie czuję żadnego zapachu. Niczego. To jest bardzo podejrzane, myślę... - Zanim Fenris powiedział, co myśli, zapanowała całkowita ciemność. Nie było to zaćmienie księżyca, tylko po prostu zrobiło się ciemno jak w grobie. Dało się słyszeć głośne wrzaski w nieznanym języku. Po chwili wszyscy stali już na nogach, gotowi do walki.
Jednakże adwersarze byli szybsi. Uderzyli oni z całą siłą, i najwyraźniej dobrze widzieli w ciemnościach. Tu i ówdzie rozlegały się przekleństwa, okrzyki bojowe, rzucane zaklęcia...
- Wszyscy spod skarpy! Już! - Dało się słyszeć głos orka. Niestety za późno. Skarpa runęła na drużynę. Rozległ się głośny rumor i po chwili słychać było tylko wrogów rozmawiających o czymś w nieznanym języku. Po chwili odeszli. Zapanowała cisza... Wstawał nowy dzień. Była piękna, słoneczna pogoda. Tam, gdzie w nocy toczyła się walka, teraz leżała kupa kamieni. Spod tej kupy kamieni wychynęła krasnoludzka ręka. Krasnolud wygrzebał się spod kupy gruzu. Miał tylko parę siniaków, ale poruszał się bardzo powoli. Pokręcił się chwilę po rumowisku i znalazł rękę prawdopodobnie należącą do półdemona. Pomógł mu się wydostać i po chwili razem znaleźli jescze orka, skavena i gnolla. Nie było śladu po elfie i niziołku...
- Czy ktoś wie, gdzie oni stali podczas bitwy? - Huknął krasnolud.
- Niziołek z kimś walczył dokładnie przy ścianie, ale elfa nie widziałem. - Odezwał się Fergard. Krasnolud zaczął coś mamrotać o "cholernych drzewolubach". Zapanowała chwila konsternacji, po czym nastała cisza. Tę ciszę przerwał głos dobiegający spod kupy gruzu:
- Ratunku! Jest tam ktoś? Może mi ktoś pomóc? - Fenris bez większych kłopotów domyślił się, że to niziołek. Ork i krasnolud pomogli mu się wydostać. To jednak wcale niziołka nie uspokoiło. Powiedział po chwili:
- Mam dla was dobrą, złą i gorszą wiadomość. - Przez drużynę przeszedł szmer zniechęcenia. - Dobra jest taka, że wybuch, który spowodował upadek skarpy, miał dokładnie ten sam ton, co wybuch, który usłyszeliśmy na drodze.
- Czyli chcesz nam powiedzieć... - Zaczął Nekros.
- Tak, ci tutaj są sprawcami tamtego wybuchu.
- A jaka jest zła wiadomość? - Spytał skaven.
- Zła jest taka, że ukradli nam mapę Purpurowej Drogi. - Przez drużynę znowu przeszedł szmer zniechęcenia. - Może i jest prosta, ale z pewnością ma wiele odnóg.
- A ta gorsza? - Spytał zrezygnowany krasnolud, myśląc, że gorzej być nie może.
- A taka, że elf trzymał z nimi! - Znikąd pojawił się Merciless. Gdy oznajmił te słowa, krasnolud zaczął wykrzykiwać różne przekleństwa pod adresem byłego towarzysza podróży, zaś reszta nie mogła uwierzyć w to, co im Merciless powiedział. - Wszystko widziałem. Gdy zapanowała ciemność, ten zdrajca podniósł się z ziemi i cichaczem przekradł się do nich. W końcu widzi w ciemnościach, więc ciemność mu niestraszna.
- Ale dlaczego? - Ork wciąż nie mógł uwierzyć w słowa Mercilessa. - Znałem go dobrze. Nie miałby pretekstu, żeby nas zdradzić.
- A nie pomyślałeś o tym, że może chciał przyłączyć się do silniejszych? Nie wpadłeś na to, że ci, którzy was zaatakowali, uznają was za irytującą przeszkadzajkę i że obserwują was od dłuższego czasu? Nie pomyślałeś o tym, ze elf, widząc okazję do zarobienia, wystawił was? - Okrutne słowa dotarły do Nekrosa. Bez słowa załadował się na swojego worga i rzekł do towarzyszy podróży:
- Musimy złapać tego zdrajcę. Złapać i wypytać, co wie!
- A potem ukręcić mu łeb! - Nikt nie odwołał się do entuzjastycznych odzywek krasnoluda. Zmieszany krasnolud załadował się na swojego kuca. Niziołek, półdemon i skaven uczynili to samo. Fenris tylko zawył na znak aprobaty, a Merciless skinął czaszką. Po chwili ruszyli z powrotem na szlak. Zaczął się drugi etap podróży...
|
26.05.2008
|
Drużyna jechała równym pędem. Po paru kwartałach natknęli się na pierwsze ciała. Wysoki ork był rozpłatany jakimś długim i szarpanym narzędziem. Niski gnom, najwidoczniej czarownik, miał wbity w czubek nosa czteroramienny szuriken. Gnoll zaczął oglądać ciała.
- Przynajmniej wiemy kto nas gonił - powiedział niziołek.
- Nie sądzę - rzekł pół bies.
- A to niby dlaczego? - spytał krasnolud.
- Widziałeś kiedyś gnoma walczącego ramię w ramię z orkiem?
- No nie... czyli to najemnicy - skonkludował skaven. - Ale bardziej boję się tych co ich pozabijali.
- A to niby dlaczego? - spytał Fergard.
- Takich szurikenów używają tylko ninja lub łowcy nagród. No, czasami też skaveńscy zabójcy, ale my używamy raczej ośmioramiennych orionów.
- Tak...bądźmy więc ostrożni - powiedział głos Mercilessa - No, to raczej wy bądźcie ostrożni. Po paru trupach natknęli się w końcu na łowców nagród. Jeden z nich był bardzo wysoki, miał na pewno więcej niż 7 stóp. Wywodził się z rasy Złamanych, czyli zniekształconych chaosem elfów. Ów łowca nagród miał pas z wieloma szurikenami i dwie krzywe, szarpane szable przewieszone przez plecy. Drugi z zabójców był pandareńskim miodowarem. Można to było poznać po twarzy pandy i charakterystycznym kubraczku. No i po beczce piwa pod pachą. Trzecim był niski gremlin, całkowicie opatulony płaszczem. Nagle łowcy nagród jak jeden mąż obrócili się w stronę naszych awanturników...
|
26.05.2008
|
Reakcja Stratoavisa była tak szybka, że być może leśne elfy nie dałyby mu rady. Nie minęły dwie sekundy, a Złamany leżał na ziemi z napuchniętym okiem. Miodowar rzucił się w stronę półbiesa, ale drogę zablokował mu Fenris, który zbił łowcę nagród z nóg prawym sierpowym. Gremlin stał spokojnie, widocznie na coś czekał. Po chwili otaczała go gromadka awanturników, jedynie Fergard stał kawałek z tyłu, usiłując ocucić elfa chaosu.
- A teraz powiesz nam, co wiesz! - Gnoll wydusił to z siebie jednym tchem. Gremlin jakby od niechcenia rzucił mu coś pod nogi. Po chwili rozległa się eksplozja, zupełnie inna niż ta, którą słyszeli pod skarpą. Parę sekund później niziołek usiłował zdjąć z siebie nieprzytomnego gnolla. Ork, krasnolud i skaven niewzruszeni stali, czekając na rozwój wypadków. Jednakże Fergard, zobaczywszy to, co zostało z tego materiału wybuchowego wydusił z siebie:
- Czekajcie! - Zaskoczeni awanturnicy odwrócili się w stronę półdemona. - Znam tego gremlina. Silas Brimstone, agent Starożytnych, świetny administrator, zabójca i mechanik. - Gremlin kiwnął głową, co miało znaczyć "prawda". Skaven i krasnolud zostali tym samym zbici z tropu. Jedynie ork myślał nad czymś intensywnie. Pierwszy trzeźwość umysłu odzyskał krasnolud, który szybko złapał Brimstona za płaszcz i wrzasnął mu prosto w twarz:
- Dla kogo pracujesz, gremlinie?!
- Dla Starożytnych, rzecz jasna. - Odpowiedź zaskoczyła krasnoluda. Silas wykorzystał to i po chwili krasnolud leżał sparaliżowany na ziemi. Podszedł powolnym krokiem do półbiesa. Deek i Nekros nawet nie usiłowali go powstrzymać. Fergard wyszedł mu naprzeciw, po czym uścisnął mu dłoń. W tej samej chwili z ziemi błyskawicznie podniósł się Złamany i pewnie zabiłby półbiesa, gdyby nie zdecydowany głos Silasa:
- Ani się waż, Cracel! Znam go. Nie ma powodu do obaw. - Lekko zaskoczony elf chaosu cofnął się kawałek do tyłu. Uspokojony Fergard zagadał do Brimstona:
- Porozmawiajmy... - Więc... Dlaczego trzymasz z tymi zabójcami?
- Zabójcy? To dużo powiedziane. Tak naprawdę zabija tylko Cracel. A ja... - Gremlin odchrząknął. - No cóż, moim zadaniem jest dotrzeć w pewien region. Niestety Wywiad nie posiada map tego regionu. Dlatego podróżuję z tymi tu łowcami nagród. Zgłosiłem się do nich, bo wędrowali do tego wymiaru. Niestety... Okazało się, że mają jeszcze jedno zlecenie po drodze i dopiero za jakiś miesiąc ruszą w te okolice, do których ja podróżuję. Kontrakt zakłada, że muszę z nimi przebywać przynajmniej przez miesiąc, tak więc jestem chwilowo bezradny. Nie chcą oni żadnego złota, żadnych artefaktów, niczego. Jestem skazany na podróżowanie z nimi...
- Wielki Silas Brimstone nie może uciec jednemu elfowi i jednemu pandarenowi? - Odciął się złośliwie Stratoavis.
- Każdy, kto uciekł Cracelowi, nie pożył dłużej niż tydzień. - Półbies momentalnie umilkł. Po chwili ciszy zapytał:
- A dokąd aktualnie podróżujecie?
- Na Wybrzeże Szkarłatu. - Fergardowi zaświeciły się oczy. Podniósł się powoli z pieńka, po czym dołączył do drużyny z tymi słowami:
- Ci tutaj także podróżują na Wybrzeże Szkarłatu. Co powiecie na to, by dołączyć ich do drużyny. - Nie spotkał się z ciepłą opinią, panowała bowiem po jego słowach cisza. Pierwszy odezwał się Nekros:
- Przecież to zabójcy! Wbiją nam nóż w plecy przy pierwszej okazji. - Wypowiedź orka spotkała się z entuzjastycznym przyjęciem przez resztę członków drużyny.
- Znam tego gremlina. Widzieliście, jak kazał temu elfowi się cofnąć. Posłuchał go bez wahania. Mam do niego zaufanie. - Na twarzach reszty drużyny widać było wahanie. Odezwał się Merciless, który znowu pojawił się znikąd:
- Może zrobimy głosowanie? Po chwili podliczono głosy: Za pomysłem półbiesa byli oczywiście Fergard, Deek i niziołek. Przeciw byli Nekros, Fenris i krasnolud. Pozostawał jeszcze głos Mercilessa, który bądź co bądź - też był członkiem drużyny. Na karteczce było napisane: "Jestem za."
- A więc wszystko jasne. - Półbies ucieszony podszedł w kierunku Brimstona, po czym zagadał do niego:
- Silasie, my też podróżujemy na Wybrzeże Szkarłatu. Mam sugestię, byśmy podróżowali razem.
- Hmmm... - Gremlin zawahał się. - No, w sumie... Czemu nie? I tak drużyna powiększona o trzech nowych członków ruszyła dalej. Na spotkanie Wybrzeża Szkarłatu, a może i przeznaczenia...
|
26.05.2008
|
Reszta drużyny też przekonała się co do łowców nagród. Przyczynił się do tego głównie miodowar, który po paru chwilach usiadł na ziemi i zaczął rozmowę.
- Ach, spocznijmy sobie i napijmy się - rzekł z uśmiechem. Miał dziwny, średni głos, choć ważył nie miej niż 3 cetnary.
- Ano, napić się możemy - rzekł Złamany. Z powodu konstrukcji swej twarzy (złamani mają żuchwę podciągniętą prawie pionowo do góry) jego głos był wytłumiony i chrapliwy.
- No to siadajmy - jowialnie rzekł Deek.
- Proszę - rzekł pandaren, rozdając kubki.
- Uach... Ale mocne! - wykrzywił się niziołek.
- Kupiłem baryłkę ognistej wody za prawie psie pieniądze. Dodałem parę buszli Lśniącego Ziela i mamy świetny samogon - uśmiechnął się miodowar. Jego głos brzmiał tak dziwnie, gdyż pandaren był ciągle przepity.
- Taaa... Chen dołączył do mnie, gdyż chciał szukać jakiś "egzotycznych składników" - wymruczał łowca nagród.
- Chen? - spytał krasnolud.
- Chen Stormstout, skromny miodowar z dalekiej Pandarii. Specjalizuję się w samogonach i naszej unikalnej sztuce, Pijackich Zapasach.
- Co? - spytał zdziwiony i napity niziołek.
- To taka sztuka walki. Polega na zataczaniu się, robieniu uników, naparzania beczką po łbie i zianiu ogniem - Chen wciąż się uśmiechał.
- Umiesz ziać ogniem?!
- Jak wleję w siebie flaszkę spirytusu i wypluję, to mogę zionąć ogniem. To ma coś wspólnego z naszą unikalną budową ślinianek - wzruszył ramionami pandaren.
- Tak. A ja naprawdę mam szczęście. Lubię swoją pracę - rzekł Złamany, wlewając w siebie kolejny kubek. - Uczyłem się kiedyś sztuki niewidzialności u łotrzyków Czarnej Dłoni, miotania szurikenami u gwardzistek Księżyca. Mogę wytropić nawet rybę w wodzie i położyć ją jednym ciosem.
- Każdy głupi ubije karpia..hic... jednym ciosem - mruknął cicho ork.
- Więc słuchaj, panie... - zaczął Deek.
- Gondar. Mówcie mi Gondar. Cracel to tylko pseudonim.
- No więc panie Gondar, kto was na nas nasłał? Zapadła niezręczna cisza. Brimstone starał się wyjaśnić sytuację.
- Słuchajcie, to nie tak...
- Akurat! - prychnął krasnolud.
- Dostałem zlecenie na ogra z klanu Kamiennej Maczugi. Was jest za dużo by kogoś było stać na wszystkich naraz.
- Masz takie wysokie stawki, Gondar? - spytał wyraźnie rozbawiony Chen.
- Eh... Ogr o imieniu Garytalo, stary watażka, przejął władzę w klanie. Najwyraźniej komuś się to nie spodobało, gdyż parę dni po przejęciu władzy zjawił się u mnie ogr mag z pokaźną sakiewką klejnotów. rozłam we własnym gatunku, nie ma co...
- A powiedz mi jeszcze... - zaczął Nekros.
- Ognista Woda się kończy. Musimy już ruszać - powiedział Chen Stormstout i podniósł swe wielkie cielsko. Reszta drużyny również wstała i pojechali dalej. Gondar kierował, gdyż Nekros opisał mu pewnego starego ludzkiego kapitana, mieszkającego przy Purpurowej Drodze, a Gondar od razu złapał trop. Łowca nagród poruszał się pewnie i bardzo szybko. Silas zmieścił się z orkiem na worgu, a Chen powoli szedł za nimi, zbierając różne zioła lub inne komponenty do swych napitków.
|
27.05.2008
|
Jechali równym tempem. Niektórzy rozmawiali ze sobą, między innymi niziołek znów kłócił się z krasnoludem w sprawie, czy barany są lepsze od kuców. Było jednak spokojnie. Na Wybrzeże Szkarłatu brakowało już tylko kilkunastu kilometrów. Fergard podjechał do debatujących nad czymś Nekrosa i Silasa. Gondar biegł kawałek przed nimi. Już chciał do nich zagadać, gdy nagle usłyszeli krzyk elfa chaosu:
- Uważajcie!
- Na co mamy... - Zaczął Nekros. Nagle zobaczył, w czym rzecz. Szarżowała na nich jakaś gromadka nieznanych bestii. Na czoło tej gromady wychynęły dwie kreatury: Sporych rozmiarów jaszczur z czerwoną łuską i czymś, co przypominało prostopadłe do jego głowy rogi oraz wielka niedzwiedziopodobna istota z czymś, co przypominało wielkie wypustki kostne zakrzywione niemalże w spiralę. Stratoavis prawie spadł z konia, gdy je zobaczył. Nie dlatego, że się ich bał: Dlatego że miał z nimi do czynienia i że owe istoty pojawiały się tylko w jednym wymiarze. Rozległ się ostry głos półdemona:
- Wszyscy w bok! Ale już! - Dobrze, że go posłuchali i tak uczynili. Przed nosami naszych awanturników przebiegła kurzawa pełna pazurów, rogów, kolców i wygłodniałych pysków. Udało się im dosłownie w ostatniej chwili. Wszyscy uciekli z zasięgu potworów - Z tyłu został tylko Chen Stormstout...
- Chen, uważaj! - Wrzasnął Brimstone. Pandaren zauważył nadchodzące niebezpieczeństwo, ale o dziwo nie uciekł pośpiesznie, tylko wyprostował się i najwyraźniej na coś czekał. Tłum wygłodniałych bestii zbliżał się nieuchronnie. Chen tymczasem odkorkował flaszkę z jakimś płynem i jednym haustem opróżnił ją do cna.
- Odbiło mu?! - Prawie wrzasnął krasnolud. - Pić zamiast uciekać?!
- To nie był zwykły alkohol. - Brimstone założył okulary przeciwsłoneczne. - To najprawdziwsza nalewka śliwkowa z dodatkiem 50% spirytusu.
- No to będzie zabawnie. - Powiedział Deek, przypominając sobie słowa pandarena.
- Włóżcie okulary. - Szybko powiedział gremlin, rozdając kilka sztuk. - Jeśli nie chcecie oślepnąć, to je włóżcie. - Cała gromadka postąpiła tak, jak jej powiedziano. W międzyczasie do reszty dołączył Gondar. Widząc awanturników w okularach przeciwsłonecznych, bez słowa włożył swoje. Jedynie Merciless obserwował bez okularów. A bestie były już ledwie 10 metrów od Chena... A ten przepłukał gardło... Wciągnął powietrze... I wypluł spirytus. Został wywołany taki wybuch ognia, że Fergard aż się przewrócił. To była eksplozja, jakby tysiąc bomb położyć jedna na drugiej. Taka fontanna ognia, że nawet żywiołakowi ognia zrobiłoby się gorąco. Ci tutaj nie mieli żadnych szans. Po chwili w miejscu, gdzie kiedyś stała gromada potworów, została tylko kupka prochu. Jednakże jedna z bestii wciąż stała na miejscu. Był to mianowicie ten wielki jaszczur z czerwoną łuską, który wcześniej biegł jako jeden z pierwszych. Uśmiechnął się złowieszczo, pokazując garnitur ślicznych, ostrych jak krasnoludzka brzytwa kłów. Chen nie zraził się tym. Wyciągnął powoli sporych rozmiarów beczułkę po piwie, po czym odezwał się w te słowa:
- No chodź tu, potworku. - Jaszczurowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Rzucił się na pandarena, ten jednak z niesamowitą zręcznością uchylił się, zataczając jak zlany w trupa, po czym przygrzmocił bestii w szczękę beczułką. Jaszczur zatoczył się, ale wciąż stał na nogach. Powoli obszedł gotowego do działania pandarena, po czym zaszarżował na niego swoją głową. Atak się udał. Chen odleciał kawałek do tyłu. Po chwili wstał, dysząc ciężko.
- Może ci pomóc? - Zapytał się ktoś.
- Dam sobie radę. Takiej radochy nie miałem od jakchiś paru miesięcy. - Pandaren, wyraźnie ucieszony, znowu zamachnął się beczułką na adwersarza. Ten atak się nie powiódł, bo jaszczur odskoczył kawałek do tyłu, ale właśnie o to chodziło Chenowi. Znienacka zdzielił go swoją ciężką łapą. Zaskoczona bestia straciła parę zębów i zwaliła się na ziemię bez czucia. Chen, widząc, że jest już po walce, sięgnął do beczułki i wychynął z niej zdrowo, po czym podszedł do kompletnie oszołominoych awanturników.
- To były te pijackie zapasy? - Spytał wciąż niedowierzający niziołek.
- To była zaledwie próbka tego, co się wyprawia na zawodach.
- W każdym razie... - Ork odchrząknął. - Nikt nie ucierpiał. Zastanawia mnie tylko, co to był za jaszczur...
- Nidhogg. - Odezwał się Stratoavis. - Najsilniejszy przedstawiciel swojego gatunku.
- A ty skąd wiesz? - Zapytał zaskoczony Deek.
- Wiem, bo miałem okazję się z nim spotkać. To, że spotkaliśmy go tu jest dla mnie bardzo niepokojące...
- A niby czemu?
- Bo one występują tylko w świecie zwanym Spira. Tak samo zresztą, jak reszta tamtej bandy.
- Co za Spira??? - Spytał kompletnie zbaraniały krasnolud.
- To dosyć długa historia i niestety brakuje nam czasu, by ją opowiedzieć. W każdym razie... Ruszajmy dalej. - Reszta skinęła głowami. Ruszyli dalej. Po drodze minęli znak "Wybrzeże Szkarłatu - 4 km". Byli więc blisko. Ruszali więc na szlak po raz kolejny. Być może po raz ostatni...
|
27.05.2008
|
* * * Jakieś pięćdziesiąt metrów pod powierzchnią ziemi, ale jednocześnie 10 metrów pod dachami, czy fundamentami miasta Chesz Vaklam'a, co znaczyło Wśród Rojów Komarów spokojnie przechadzała się osoba w białym płaszczu, wyglądająca na szczupłego młodzieńca. Spokojnie przechadzała pod budynkami miasta, które zostało dosłownie i nieodwołalnie wciągnięte pod ziemię. - Co ty tu robisz Tebriz? - spytała się młoda dziewczyna z wściekle rudymi włosami, ubrana na czerwono.
- Ja? - uśmiechnął się nazwany Tebrizem - Tak patrzę na marność ludzkiego przemijania. - powiedział złośliwie - odganiali się tyle od komarów, sami nie wiedząc, że są komarami, ironia bywa ironiczna, zaiste.
- Cóż teraz mamy tu robić? Nie ma nowych poleceń? - Spytała się rudowłosa
- Nie, dla Ciebie nie ma. Podtrzymuj iluzję nadal... A ja będę podtrzymywał swoją.
- Właściwie to skąd wytrzasnąłeś tego gnolla?
- Cóż, ten bohater jako pierwszy chciał rozwikłać te zagadkę... I się z nim... skonfrontowałem i go, hm... inkorporowałem, teraz jego dusza i ciało są pod moją kontrolą, ale to coś więcej niż hipnoza... W każdym razie dzięki niemu zabawek nam nie zabraknie.
- A te nowe? - odparła dziewczyna beznamiętnie.
- Są dobre, za dobre nawet. Trzeba by ich nieco zmoderować, bo mogą wymknąć się spod kontroli. Zatem, zatem się ich ilość zmniejszy kapkę.
- Radzą sobie z potworami niezgorzej, te ze Spiry przeze mnie przywołane pokonał pijany Pandaren. - rzekła z niechęcią rudowłosa.
- Cóż, jesteś zbyt awangardowa i pochopna, po co ze Spiry? Można łatwiej i skuteczniej. - powiedział Tebriz czując na sobie zaciekawiony wzrok towarzyszki. - Jakie stworzenie ma ciało jelenia i cień ludzki? Jakie stworzenie ma skrzydła tak długie jak długi był statek na którym zginął. I jakie stworzenie powstało z duszy marynarzy, którzy zginęli z winy klątwy, jakie na nich rzuciły porzucone przezeń kobiety?
- Rzekłabym, że to Peryty, ale jeden szczegół mi się nie zgadza... - odparła z zadowoleniem rudowłosa.
- No tak, skąd ci głupcy mają wiedzieć, że w istocie ciało Peryta to jego ludzki cień, a to co wygląda jak ciało jest jedynie cieniem? I ciekawe, czy wiedzą, że im więcej zabiło się ludzi, tym bardziej śmiercionośne są ataki perytów... * * * Czuć było wyraźnie słony wiatr od morza i ataki komarów stały się zaciekłe. Oznaczało to jedno... drużyna znalazła się na Wybrzeżu Szkarłatu, nazwanemu tak od dziwnej czerwono-ceglastej barwy piasku, który pokrywał plaże. Kompania stała na plaży, słońce zachodziło majestatycznie i lirycznie. Nagle na tarczy słońca pojawiła się grupka czarnych plamek, a potem dał sie słyszeć okropny jęk. Drużyna zamarła szykując się do obrony przed - jak zdawało im się - grupą harpii, czy gargulców, nikt nie zamierzał uciekać teraz, gdy trafili na Wybrzeże. Mylili się. Całkowicie. I przyszło im zapłacić za ten błąd najwyższą cenę...
|
27.05.2008
|
- Co to tam nadlatuje? - Spytał krasnolud, mrużąc oczy przed słońcem.
- Czy ja wiem... - Deek zaczął intensywnie myśleć. - Ja dla mnie to gargulce.
- To nie gargulce... - Odezwali się jednocześnie Gondar i Fergard. Po chwili przypatrywania się usłyszano ostry głos półbiesa i elfa chaosu:
- Wszyscy w bok! Udało się prawie wszystkim. Prawie. Niziołek i krasnolud nie wykazali się dostatecznym refleksem. W mgnieniu oka dziwaczne gargulcopodobne stwory porwały ich do góry, po czym przy akompaniamencie głośnych wrzasków i odgłosów łamanych kości zrzuciły ich na ziemię z 10 metrów. Ciała obu pechowych awanturników roztrzaskały się o nadbrzeżne skały. Nekros wrzasnął jakieś przekleństwo, po czym rzucił czymś w stronę kreatury. Nie wiadomo, co to było, ale podziałało. Potwora jęknęła głośno, po czym zwaliła się do wody.
- Celny rzut. - Wysapał Chen, unikając przy okazji ciosów innej bestii.
W tak zwanym międzyczasie Fergard i Deek usiłowali pomóc Fenrisowi, który nie dawał sobie rady, jako że walczył z dwoma potworami naraz. Gnoll wyglądał na skrajnie wycieńczonego i ledwo już trzymał się na nogach. W chwili, gdy bestia szykowała się do zadania ostatecznego ciosu, jej pysk przebiło rdzawoczerwone ostrze. Adwersarz zwalił się ciężko na ziemię i natychmiast się rozpłynął. Drugi potwór, zaskoczony, usiłował się bronić, ale w mgnieniu oka skaven naszpikował go kilkunastoma sztyletami. Bestia upadła, po czym - tak jak poprzednia - rozpłynęła się. Dwa pozostałe przy życiu potwory salwowały się ucieczką. Drużyna zebrała się na plaży.
- Straty? - Wydyszał Brimstone.
- Krasnolud i niziołek.
- Jakieś rany?
- Nie, tylko parę siniaków.
- A gdzie jest Gondar? - W chwili, gdy gremlin wypowiedział te słowa, u stóp wylądował mu ledwo żywy elf chaosu. Awanturnicy spojrzeli w kierunku, z którego Złamany do nich "przyszedł"... Kilka tysięcy szkieletów w mithrillowych pancerzach i z mithrillowymi mieczami patrzyło w stronę przerażonych awanturników. Przewodził im otoczony zielonymi płomieniami szkielet gnolla ze złamanym mieczem u boku. Tak, Merciless stał na miejscu dowódcy tego batalionu śmierci.
- Ty zdrajco! - Fenris zakrztusił się własnymi słowami. - Jak mogłeś...?
- Jak mogłem? Ano tak, że prawdziwy Merciless leży sobie spokojnie w grobie. Ja jestem tylko... - Zdrajca zawahał się. - Nie wiem, czy powienienem wam to mówić... Nie, nic wam nie powiem! Teraz w nagrodę odeślę was na wieczny odpoczynek, jak Mercilessa. Szkielety... - Nigdy nie skończył ostatniego zdania. Znikąd padły strzały. Zaskoczony szkielet usiłował się bronić, ale na próżno. Po chwili rozwiał się w kłębach dymu.
- Iluzja... - Nekros zamyślił się. - Tylko kto ją zniszczył?
|
27.05.2008
|
Strzały były ciche i zabójcze. Dało się słyszeć świst strzał. Zielonych, błyszczących strzał. Używanych przez największych purystów i ksenofobów tego świata. Przez Dzikie Elfy z Teal'Adar. Ich dowódca machnął urękawicznioną dłonią i grad strzał rozbił resztki szkieletów. Zwrócił na nich swe oblicze i wydał cichy rozkaz. Po chwili otoczyło ich kilkadziesiąt gotowych do mordu elfów. Nie wiedzieć czemu, nie podobali się pandarenowi.
- Padnijcie - rozkazał. Wszyscy upadli. Chen roztarł w powietrzu dwa żółte kamyczki. W powietrzu zapachniało siarką. Wyjął też mały falkonik i dolał go do beczki z ognistą wodą. Wlał w siebie całą zawartość... Wciągnął siarczane powietrze... Wyrzucił kilka buteleczek z łatwopalnymi substancjami... Wrzasnął "Przynoszę PANDEMONIUM!!!"... I wypluł całą zawartość. Dla elfów było to pandemonium. Podmuch ognia przypomniał Fergardowi zapach piekła, jego najniższych poziomów. Ziemia u stóp miodowara obniżyła się o parę metrów. Cała pokryta była czarnym szkliwem. Pandaren stał na swym polu chwały, na powstałym przed chwilą pagórku. Wybuch nie zostawił nawet cienia po elfach. Drużyna wpatrywała się w Chena Stormstouta jak w obrazek. Po chwili Nekros wykrztusił:
- Co...to...było?!
- To była inkarnacja jedego z mych credo - Przynoszę Pandemonium.
- A drugie? - spytał Deek ze strachem.
- Piwo to moje życie - rzekł z uśmiechem Chen. Drużyna powoli się podniosła. Czas było zacząć szukać przyczyn znikania miast...
|
28.05.2008
|
Wędrowali po Wybrzeżu już ładnych parę godzin, ale wciąż niczego nie potrafili znaleźć. Pałętali się więc bez celu, wspominając krasnoluda i niziołka. Już chcieli zniechęceni wracać, gdy nagle Brimstone o coś się potknął i rozłożył jak długi. Obolały gremlin podniósł się z ziemi.
- Nic ci nie jest? - Spytał Gondar lekko kpiącym głosem.
- Czuję się świetnie. - Odpowiedział sarkastycznie Brimstone. Kawałek dalej Nekros i Fenris przeszukiwali teren w poszukiwaniu jakiegoś znaku, jakiejś wskazówki, jednakże piasek doskonale wszystko ukrywał.
- Może jakiś szalony magik zdezintegrował te miasta? - Podsunął Fenris.
- Nie sądzę. Po dezintegracji zostaje niemalże niedostrzegalna, czarna obwódka. Tu takiej obwódki nie widać. - Zaprzeczył słowom gnolla ork. - Prawie na pewno powodem były te złoża srebra i mithrillu. Jednak to się po prostu w głowie nie mieści. Znikają całe miasta. Nie ma po nich śladu... Rozmyślania zostały przerwane przez głośny rumor, dochodzący od strony Brimstona i Gondara. Okazało się, że gremlin potknął się o jakąś dzwignię. Po chwili spod piasku wyłoniły się powoli ciężkie wrota z mosiądzu...
- To tylko drzwi. - Chen obszedł całą konstrukcję dookoła. To były zwyczajne drzwi. Nigdzie nie prowadziły...
- Coś mi się tu nie podoba... - Fergard otworzył drzwi. Rozległo się straszliwe wycie wiatru, tak potężne, że nawet krzykami nie można było się dogadać. Nekros pokazał półbiesowi na migi: "Zamknij te drzwi!" Stratoavis zamknął drzwi. Zrobiło się cicho... - Co to było? - Spytał Deek, wciąż jeszcze głuchy na jedno ucho.
Skaven zobaczył, że nikt nie wie, co to mogło być. Westchnął i podniósł się. Jednakże po chwili, tak jak Brimstone - Potknął się o coś i upadł na ziemię. Okazało się, że to kolejna dźwignia. Znowu rozległ się głośny rumor i oczom awanturników ukazało się wejście do podziemi. Schody z marmuru, a ściany z jakiegoś nieokreślonego kamienia.
- Możemy sobie pogratulować. - Uradowany Fenris ruszył w kierunku schodów. Po chwili cała drużyna schodziła pod powierzchnię ziemi. Co oni tam znajdą? Tego nikt nie wie...
|
28.05.2008
|
Drużyna kroczyła cienkimi schodami, pięknymi lecz bardzo wysokimi. - W sumie dobrze, że niziołka i krasnoluda żywot się skończył, lepiej stracić życie walcząc bohatersko z bestiami, niż poślizgnąć się na schodach. - pomyślał Nekros. Drużyna schodziła powoli, w końcu schody skończyły się. Ostrożnie zeszli na podłogę. Była biała, wykonana z marmuru. Potężne kolumny podtrzymywały całe pomieszczenie w którym roiło się od zwłok krasnoludów. Resztki pancerzy i ubrań wskazywały niechybnie na to, że są to Czerwone Krasnoludy. Na to plemię khazadów wskazywały też szczątki sławnych Smoczych golemów. Nagle jakby znikąd pojawił się szczupły młodzieniec. - Witajcie sławetni wojownicy, przykro mi, ale wasza wyprawa, choć robi wrażenie właśnie uległa końcowi - powiedział spokojnie. - przykro mi, ale stracicie zaraz życie - stwierdził beznamiętnie Chen uznał, że jest to zbyt pompatyczne stwierdzenie, wyjął flaszeczkę, wypił i chuchnął potężnie w kierunku wroga. Ten nie zareagował. Płomienie go dosięgły i... nic. Stał spokojnie.
- Och, panie Chen, bez przesady, przeciwko Wędrowcowi Sfer nie da się wyprowadzić skutecznego ataku, o ile ten go widział, a ja was skutecznie obserwuję. - uśmiechnął się lekko - nadal mam wśród was moje oczy. A teraz żegnajcie - powiedział i nagle szkielety krasnoludów i Golemów ożyły. Drużyna zaczęła sposobić się do aktywnej obrony gdy nagle ze zgrozą zdała sobie sprawę, że Golemy niszczą kolejne kolumny, a cała konstrukcja zaraz pęknie... *** Zaraz, zaraz - rzekła rudowłosa dziewczyna do Tebriza, gdy ten opuścił byłą fabrykę Smoczych Golemów i ponownie znalazł się pod miastem - a kto jest jeszcze tymi Twoimi oczyma?
- Och, nikt. Po prostu o ile przeżyją to zaraz zacznie się szukanie szpiega. Sami się wykończą. I bardzo dobrze.
|
28.05.2008
|
Drużyna popełniła podstawowy błąd. Dała się okrążyć. Gdy szkielety khuzdów otaczały ich, nagle pośród największego skupiska wybuchł ogień. Nie był to zwykły ogień, ale sama esencja piekła. Z pośród płomieni dało się słyszeć krzyk.
- ZEMSTA! Poczujcie mą ZEMSTĘ! - wrzeszczał nienawistny głos. Szkielety szybko odczuły ową zemstę. Wszystkie rozpadły się w proch. Pośród prochu stał Merciless.
- Chłopie, ty miałeś być martwy! - krzyknął zdumiony Nekros.
- Nikt nie może zabić już umarłych! A teraz... - zawahał się chwilę po czym ryknął - TEBRIZ!!! Idę po ciebie. Nabiję twój astralny łeb na dzidę.
- Temu o co chodzi? - szepnął Deek.
- Mam siłę szalejącego smoka. Mam zwinność białego tygrysa. Mam wytrzymałość tytana. Mam potęgę arcylisza. Mą jest moc, dusze i gniew! Jam jest Merciless! - z każdym słowem płomienie robiły się purpurowe. Pod koniec szkielet gnolla skryty był za purpurowymi płomieniami. Merciless, wystrzelił jak z procy, przebił kilka ściań skalnych i leciał niesiony potęgą ognia nienawiści. A Wędrowiec Sfer, Tebriz, poczuł na swej skórze bardzo ludzki lęk...
|