Gorące Dysputy

Ruchome obrazy - film - "Recenzje filmów"

Osada 'Pazur Behemota' > Gorące Dysputy > Ruchome obrazy - film > Recenzje filmów
Wędrowiec: zaloguj, wyszukiwarka
Islington

Mistrz Islington

13.01.2007
Post ID: 7203

Ten temat został stworzony, by móc tworzyć w nim recenzje filmów.
Nie muszą to być filmy, które dopiero co weszły do kin. Mogą to być filmy najróżniejsze, bo przecież film to nie tylko Hollywood i nie tylko aktorzy, ale i animacje, bądź dokumenty. Tak więc, moi drodzy, do piór!

Darkena

Darkena

4.03.2007
Post ID: 9901

AMERICAN HISTORY X
(tytuł polski: Więzień nienawiści)

Data produkcji: 1998

Gatunek: dramat/dramat kryminalny

W skrócie:
Akcja filmu toczy się w Ameryce, w czasach współczesnych. Głównymi bohaterami są bracia: Derek i Daniel Vinyard. Starszy - Derek jest przywódcą neonazistowskiej grupy, która za cel założyła sobie eliminację wszystkich innych ras, niż biała. Chłopak głośno manifestuje swoje rasistowskie poglądy. Ma ogoloną głowę, a jego ciało pokryte jest tatuażami jednoznacznie kojarzące się z nazizmem (swastyka) i rasizmem. Pewnego wieczora zdarza się incydent, w którym Derek zabija dwóch czarnoskórych chłopaków. Trafia na trzy lata do więzienia. Świadkiem wszystkiego jest Daniel. Derek jest jego największym idolem. Postanawia obrać tę samą drogę, co jego starszy brat...

Recka:
Jak dla mnie film był swietny. Mocno gra na uczuciach. Jest wiele scen brutalnych, jednak nie mogę się o nich obiektywnie wypowiadać, bo jestem poprostu nadwrażliwa na takowe :). Film jest dobrą odmianą po serii odmóżdżających, amerykańskich papek, jakimi karmią nas reżyserzy tegoż kontynentu w ostatnim czasie. Szczerze polecam :).

Na 10 punktów film otrzymuje ich ode mnie 9.

Grenadier

Kanclerz Grenadier

28.03.2007
Post ID: 10228

„300”
Reż. Zack Snyder.
Rok produkcji 2007
Przymierzając się do oglądania tego filmu powtarzałem sobie ”to nie jest film historyczny, to nie jest film historyczny…” Przydało się wbicie sobie do głowy tego. Bo nie zauważałem wielu bzdur, a dobrze się bawiłem.
Od razu zaznaczam – to nie jest film dla każdego i może irytować, i to bardzo. Dlatego nie dziwię się bardzo skrajnym recenzjom i opiniom. Mnie też w kilku miejscach parę rzeczy wkurzało.
Ale od początku.
Frank Miller narysował kiedyś komiks. A ponieważ sztuka komiksu rządzi się pewnymi prawami – historię bitwy pod Termopilami i bohaterskiego króla Sparty Leonidasa „przerysował” – dosłownie i w przenośni – na potrzeby komiksu, wiele rzeczy upraszczając, a wiele dodając od siebie, by rysowana historia nadawała się do oglądania. No i była strawna dla amerykańskiego czytelnika…
Film jest niemal wierną kopia komiksu, tyle, że obrazki są ruchome. I dla mnie to dobry film, z zadatkami na bardzo dobry, chociaż sama historia jest dość prosta i jak dla mnie zbyt prosta. Przede wszystkim do dobre widowisko, nakręcone w niespotykany sposób. Bo nawet kręcony także na podstawie komiksu Millera „Sin City” był zrealizowany w odmiennym stylu – bliżej mu było w do źródła niż do filmu po prostu. „300” to jednak zdecydowanie film. Nietypowy i to bardzo, ale jednak film. Nietypowy, bo dominuje w nim sepia i jej odcienie. Jest mroczny, często niewyraźny i zbyt ciemny, ale to tylko buduje klimat. I chociaż zbyt często jest on burzony przez niepotrzebne moim zdaniem wstawki w 200 procentach patriotyczne (100 proc. by wystarczyło), to mroczny klimat jest moim zdaniem najciekawszy z tego filmu. Druga – to sceny batalistyczne. Bardzo krwawe, ale nie zgadzam się by były one przesadzone. Fakt – kilka głów odpada, a krew sika wysoko, ale nie zauważyłem, by było jej więcej niż w innych filmach. Cały czas trzeba po prostu pamiętać, że to komiks, czyli widowisko rządzące się trochę innymi prawami, niż normalna opowieść filmowa. Dla batalistyki warto to obejrzeć, bo aktorzy, przy pomocy komputerów, walczą bardzo zgrabnie.
Nietrafiony jest także zarzut, że postaci są groteskowe. Można podnieść takie wrażenie, ale tu znowu konieczne jest przypomnienie – to jest komiks. Więc cechy głównych bohaterów muszą być widoczne na pierwszy rzut oka, bo nie ma sposobu, na pokazanie ich „głębi duchowej”. Więc Leonidas jest wysokim, dobrze zbudowanym facetem, po którym od razu spodziewamy się działań prawych i honorowych, a Kserkses to olbrzym poharatany kolczykami i pewny siebie buc – od razu widać zepsucie moralne… I o to właśnie chodzi. To nie jest film Bergmanna czy ekranizacja Stendala, tylko komiksu. Cel – dobra rozrywka i widowisko…
No ale pora na wady. Komiks był amerykański i film jest amerykański i zbyt często odnosiłem rażenie, że powstał na zamówienie. Tu nie chodzi o patriotyzm jako taki – bo opowieść o Leonidasie jest jak najbardziej patriotyczna – tu chodzi o to, że niepotrzebnie poprzez momentami zbyt nachalne wstawki film od razu robi sobie wrogów w pewnych środowiskach. Bo zamiast skupić się na oglądaniu i wspominać dawnych bohaterów od razu podnoszą się głosy, że to wsparcie dla Buscha i takie tam pierdoły, a film jest dla młodych faszystów… Młody nie jestem, a faszysta tym bardziej, ale mi się „300” podobało i chociaż nie jest to wybitne dzieło i znałem zakończenie – nie nudziłem się na nim.
W skali 10 punktowej spokojnie daję 7,5

Mirabell

Mirabell

8.04.2007
Post ID: 10398

//300... mnie się ten film kompletnie nie podobał. Obejrzałam z pełną świadomością, że realiów historycznych tam nie będzie, że to robione na komiks (swoją drogą o ile Sin City było do zniesienia właśnie jako ciekawa próba przeniesienia komiksu na ekran w sposób dosłowny, o tyle powtórzenie tego... po co? Zresztą, może za mało we mnie z fana komiksów, by to zrozumieć ;]). Miały być „fajne sceny walki”. Była gra komputerowa, w której stoi jeden Spartanin i wybija wybiegających na niego dwa razy mniejszych wrogów wśród wciąż takich samych rozbryzgujących się i znikających jeszcze w powietrzu strug krwi... może to i pod jakimiś względami fajne, ale... cóż, jak mówię, na komiksach się (Asterixem, Wilq i niewieloma innymi pozycjami) nie znam kompletnie.

Poleciłabym za to Labirynt Fauna//. Rzecz dzieje się w Hiszpanii po zwycięstwie generała Franco. Młoda dziewczyna (Ofelia – swoją drogą ciekawy dobór imienia) wyjeżdża z matką na wieś, gdzie poznaje swojego przybranego ojca – oficera, którego zadaniem jest wytępienie kryjących się w lasach rebeliantów. Film jest rodzajem rozrachunku z przeszłością, czasy represji i okrucieństwa ukazane są z brutalnym realizmem, w dodatku z perspektywy bezbronnej dziewczyny. Jej bezsilność rodzi alternatywny, mieszający się z rzeczywistym fantastyczny świat. Nie jest to jednak sielankowa kraina z bajek, baśniowe krainy są momentami przerażające i okrutne – jest to jednak świat, w którym dziewczynka ma moc działania i w który daje nadzieję na lepszą przyszłość, a w dodatku – mimo wszystko – wydaje się mniej straszny od codziennej rzeczywistości.

Film jest realistycznym obrazem z tamtych czasów, a jednocześnie poetycką opowieścią o szeroko pojętym buncie. Podejmuje on także temat labiryntu – w sensie trudnej i pełnej niebezpieczeństw ścieżki, w czasie której adept odmienia się wewnętrznie i jeśli uda mu się dotrzeć do centrum (a w centrum Labiryntu Fauna rozegra się finałowa scena). Jest to labirynt wyobraźni a jednocześnie – o wiele trudniejszy i być może nie powiadający żadnego wyjścia – labirynt rzeczywistości. Atmosfera filmu sprawia, że nie zwracamy uwagi na w gruncie rzeczy przewidywalną fabułę, jednoznaczny podział świata na złych i dobrych (charakterystyczny wszak dla bajek). Warto zobaczyć. Na moją skalę - 8/10

Sulia

Sulia

10.04.2007
Post ID: 10422

300

Poprę Grena :) Trzeba iść do kina ze świadomością, że film powstał na bazie komiksu. Nie będziemy wtedy oczekiwać ani psychologii ani historii. I jako wymówka (aby filmu nie oglądać) nie przejdą słowa "pewnie zbyt dużo w nim krwi...". Krew leje się co prawda, głowy i inne części ciała też latają w powietrzu, ale za to jak! Jest w tym wszystkim jakaś taka "świadomość", że to widowisko dla oczu, które ma wciągnąć widza, a nie odstraszać go brutalnością i horrorem. Ogólnie film bardzo mi się spodobał. Moje oczy śledziły każde natarcie (choć mają w zwyczaju być zamknięte na przeróżnych scenach wojennych) a uszy chłonęły muzykę - a ta naprawdę była świetnie dopasowana :)

Little Miss Sunshine; Mała Miss

Jeden z kandydatów do tegorocznych Oscarów. W ramach planu "obejrzę je wszystkie" zabrałam się w końcu i za tę pozycję. Historia amerykańskiej rodziny, nie wiem tylko czy typowej. Mamy oto grupę sześciu osób, które wyruszają w daleką podróż by spełnić marzenie najmłodszej pociechy - dziewczynka chce wystąpić w konkursie piękności. I tak oto niezaplanowana wycieczka staje się wielką próbą dla całej naszej wesołej gromadki. Oto film, który gorąco polecam.

Żadnych wielkich kreacji, słynnych nazwisk, drogiej reklamy. Film ciepły, rodzinny, ze świetnymi dialogami, miejscami niezwykle śmieszny, miejscami smutny. Pomysłowy. Wad nie zauważyłam. (ale jeśli film mi się spodoba to rzadko jakiekolwiek zastrzeżenia mam do niego ;)

Logos

Logos

17.04.2007
Post ID: 10507

"Symetria"
prod. polska

Film opowiada o młodym studencie, który zostaje oskarżony o czyn jakiego nie popełnił i trafia do wiezienia pełnego recydywistów, którzy zmieniają naszego bohatera w nich samych, albo on sam się w nich zmienia, po to by przetrwać w tym środowisku, bo szanse na wyjście na wolność ma praktycznie zerowe.
W sumie nie wiem co napisać, może tylko ze film mi się podobał, jest niecodzienny, w końcu niewielu nakręciło w takim klimacie, film brutalny owszem, ale... prawdziwy?
Nie dla nadwrażliwych, ja sam uważam się za wrażliwego, ale nie za nad...

Mirabell

Mirabell

6.07.2007
Post ID: 16908

Piraci z Karaibów, część 3

To może powinno iść do "niespełnionych nadziei". Ale po pierwsze spodziewałam się, że ostatnia część będzie najsłabsza ze wszystkich, po drugie zaś, szczerze mówiąc, nie było aż tak źle.

Na plus trzeba policzyć efekty, co prawda stosowane na zasadzie przedkładania efektu nad prawdopodobieństwo. Razem ze scenografią i kostiumami robią naprawdę fajny klimat. Warto też zauważyć aktorstwo Johnnego Deppa (Jack Sparrow) i Geoffrey’a Rusha (Barbossa), choć niestety obok nich wciąż kręci się "śliczny chłopak" Orlando Bloom (którego osobiście nie znoszę). Główna piękność filmu (grana przez tuzinkową blondyneczkę... no ale cóż, czymś trzeba przyciągać męską publiczność :)), która w części drugiej zaczęła się robić ciekawa (samodzielna postać kobieca, uau), tu niestety jest już denerwująca (kolejna filmowa maskotka, z nutką drapieżności żeby było ciekawiej :/).

Teraz wady. Niestety, twórcy filmu chcieli koniecznie zakończyć piracką opowieść ciekawie zaskakująco, skutkiem czego wprowadzili tylko zamieszanie. Historia robi się strasznie zawiła i skomplikowana, przez co naprawdę trudno ją śledzić (a jeśli podchodzi się do tego filmu jak do "miłej rozrywki na wieczór" to dość męczące). Co więcej, wydawało mi się, że powstało sporo nielogiczności. Wygląda to tak, jakby ktoś wpadł nagle na mnóstwo (czasem niezłych) pomysłów, które trzeba było wprowadzić w części poprzedniej... a ponieważ nie da się tego już zrobić, nadrabia teraz licząc na to, że widz jakoś to przełknie. No i niestety dość blado w porównaniu z poprzednimi częściami wypadła postać Jacka Sparrowa. Przestaje być aż tak ważną częścią akcji. No i początek filmu... odniosłam wrażenie, że "Piraci" powtarzają tendencję "Harry'ego Pottera" (coraz mroczniej, coraz głupiej - bo taka zmiana konwencji zazwyczaj niestety kiepsko wypada).

Jest jednak kilka rzeczy które sprawiły, że wyniosłam z tego filmu pozytywne wrażenia. Po pierwsze zakończenie (inspirowane chyba "Piratami" Polańskiego, ale może to przypadkowa zbieżność). Po drugie - nutka autoironii. Wygląda to tak, jakby twórcy zauważyli, że robi się coraz głupiej, ale nie umieli tego zatrzymać. Momentami widać więc coś w rodzaju mrugnięcia okiem do widza (np. w scenie spotkania na "wyspie" tuż przed finałową walką). Czasami przesadzone, to fakt (rozmowa Jacka Sparrowa ze swoimi sobowtórami jest lekkim przegięciem), ale ogólnie to właśnie sprawia, że film nie jest takim gniotem, jakiego udaje.

Tak więc polecam, choć to niewątpliwie najsłabsza część.

Takeda

Takeda

22.07.2007
Post ID: 17356

"Lost Room"
Miniserial telewizyjny (3 odcinki) przyg.,fantasy? USA 2006
reż: Craig R. Baxley, Michael W. Watkins, scen: Christopher Leone wyk: Peter Krause, Kevin Pollak, Julianna Marqulies, Denis Christopher i inni

Joe Miller detektyw z wydziału zabójstw, podczas jednej ze spraw dostaje klucz do pokoju w zapomnianym motelu, jednak nie jest to zwyczajny klucz, jest to artefakt pozwalający otwierać wszelkie drzwi, także te od tytułowego pokoju, jednak okazuje się, że są pewne grupy ludzi, które za wszelką cenę starają się zgromadzić wszystkie przedmioty z pokoju motelowego, ponieważ posiadają one magiczne właściwości. Na skutek nieszczęśliwego wypadku w pokoju znika córka detektywa, od tego momentu Joe stara się rozwikłać zagadkę "zagubionego pokoju" aby móc ją sprowadzić z powrotem.

Film jest świetny, pomysł i wykonanie na wysokim poziomie, nie uświadczymy co prawda jakiś oszałamiających efektów specjalnych, ale atmosfera i klimat jaki w tym filmie jest budowany sprawia, że nie można oderwać się od niego.

Polecam

Islington

Mistrz Islington

25.09.2007
Post ID: 19680

"Katyń"
reż. Andrzej Wajda scen. Przemysław Nowakowski , Władysław Pasikowski
na podstawie ksiązki Andrzeja Mularczyka "Post mortem"

Przedstawiam recenzję mojej drogiej siostry, która na film ten mnie zaciągnęła. Zapraszam do lektury

Pamiętam jak Wajda kręcił „Katyń” w Krakowie – czasem jakąś boczną uliczką przejechał Ci czołg, a czasem nie można się było dostać na uczelnie, bo tam akurat postawiono zasieki. Bardzo czekałam na ten film, jestem prawdziwym laikiem historycznym i o Katyniu wiem tyle, co każdy przeciętny obywatel. A tu nagle Wajda miał zabrać głos, pierwszy filmowy głos na ten temat. Wajda, TEN Wajda. Wajda zabiera głos i wszystkim reklamuje swój film jako wielki krzyk prawdy. Tak w istocie usłyszałam tylko mały skrzek.
Nie mamy głównego bohatera, to prawda – mamy kilku i choć akcenty na poszczególnych bohaterów nie są równomiernie rozłożone, to łączy ich jedno: są albo czarni, albo biali. Wszystkie panie na ekranie są krystalicznie czyste, wierzą w to, że mąż wróci, są gotowe dać się zamknąć w Obozie by nie musieć podpisać fałszywego oświadczenia, mamy też jednego młodzika, który rezygnuje z dalszej nauki. Oczywiście na rzecz prawdy. Oni wszyscy nie mają wad, mają Idee i to przez duże „I”, za które chętnie oddadzą życie. Na ekranie mamy też oczywiście tych złych – oprócz Sowietów i Niemców – również dyrektorkę szkoły, która oświadcza, że „Polska nigdy nie będzie wolna” no i Majora, ale z Majorem to już bardziej skomplikowana historia – Major spotyka Dobrą Kobietę i zmienia się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. I rozumie swój błąd. I rozumie, że prawda jest cenniejsza niż wszystko! A potem strzela sobie w łeb. Ja też miałam ochotę. A to był dopiero początek.
Nie chodzi o to, że takie postaci wtedy nie istniały – oczywiście, że tak. Chodzi o to, że u Wajdy widzimy tylko takich ludzi, krystalicznych albo brudnych, są szablonowi i takie też są zdania, które wypowiadają. Są nakreśleni grubą kreską tak, żeby przypadkiem widz się nie pomylił w ich ocenie. Są całkowicie nierealni, sztuczni, właśnie przez to, że jednowymiarowi. Kiedyś Borowski pisał o tej „odwróconej moralności” w czasie wojny, pisał o tym, że ludzie w rzeczywistości wojennej, a w ogólniejszym wymiarze – w rzeczywistości skrajnej, muszą często dostosowywać się do tego, co jest wokół nich, po to żeby przetrwać. Pisał nie po to, żeby ich oceniać, bo nie mamy takiego prawa, pisał między innymi po to, żeby zaznaczyć nam, jak bardzo tamta rzeczywistość zmieniała ludzi, wywracała hierarchie wartości do góry nogami. Bohaterowie Wajdy nie mają racji bytu nawet dziś, a co dopiero tam, wtedy. A na pewno nie w takim natężeniu.
Dalej jest jeszcze gorzej. Czułam się jakby posadzono mi na wykładzie i tłumaczono wszystko po kolei – tak masz myśleć, tak widzieć, tak czuć. Nie mogłam znieść tych nachalnych symboli, banalnych schematów, patetycznych tekstów („myślisz żem szalona!”, to mój ulubiony) wszędzie – w narracji, w obrazie, aktorstwie. Wajda traktuje w tym filmie widza jak idiotę, któremu trzeba powiedzieć wszystko od A do Z, wytłumaczyć jak dziecku, nie zostawić ani krzty miejsca na własną interpretacje bohaterów i ich historii, które się dzieją na ekranie. Jest dosadny i przesadny. Nie o to chyba chodzi w kinie. A najgorsze jest, że to wszystko, ten schematyzm czasem aż balansujący na granicy kiczu, nie jest wynikiem tego, że Wajda nie potrafi inaczej w kinie opowiadać. On po prostu tego nie chciał. Wszyscy znamy te piękne, symboliczne sceny z poszczególnych jego filmów – zapalanie kieliszków spirytusu w „Popiele i diamencie” czy dojście do krat kanału w „Kanale”. To są sceny, których się uczy w szkołach (i doskonale), które zaczepiają się w podświadomości, przez piękną, wymowną, ale nienachalną symbolikę. Które w pewien sposób naprawdę uczą patriotyzmu. Kiedyś Wajda mówił o polskości zupełnie inaczej. Wiem, że to potrafi.
Mam wrażenie, że po 89 roku cała filmowa historia Wajdy skupia się tylko na pieczołowitym głaskaniu i pielęgnowaniu naszego wewnętrznego sarmatyzmu, mesjanizmu i prometeizmu. Mówieniu o naszej historii, polskości z tak pokutującym u nas przepychem i przesadą. W całym „Katyniu” podobały mi się dwie sceny – gdy Żmijewski mówi Bułhakowem (takiego Wajdę lubię - gdy mówi metaforami, odniesieniami, archetypami i symbolami. Gdy każe mi MYŚLEĆ) i ostatnia sekwencja. Myślę, że te właśnie ostatnie 10 minut filmu w zupełności wystarczyłyby za całą prawdę o Katyniu.

Z takich jeszcze okołofilmowych przemyśleń – na mnie zawsze robi wrażenie zetknięcie się historii z tym, co jest dziś. Taki najprostszy przykład – aula Collegium Novum, w której rzeczywiście zbuntowali się swego czasu profesorzy UJ-otu, kosztem wywiezienia do obozu. Teraz tam odbywają się tam normalne wykłady o rzeczach zupełnie innych, osobiście słuchałam tam wykładu o seksualności prostytutek, i wielu studentów, ja zresztą do niedawna też, w ogóle nie ma pojęcia, w jakim budynku siedzą i co tu się działo. O historii nie wolno zapominać, ale w tej Polskiej, mamy tylu prawdziwych bohaterów, że to o nich właśnie trzeba mówić. Mamy tyle ofiar – jak chociażby katyńscy oficerowie – że to o nich trzeba pamiętać. Moim zdaniem Wajda się gdzieś w tym filmie zagubił i Oni, ci którzy mieli być głównymi bohaterami „Katynia”, byli sobie tam gdzieś, na drugim planie. Przysłonięci, przykro mi to mówić, tandetą. I szeregiem zbędnych słów.

A teraz może mnie już trzasnąć jakiś piorun z nieba (:

Crux

Crux

28.09.2007
Post ID: 19808

Ja również o "Katyniu" (piszę szybko itd., więc poprawki stylistyczne będą dopiero jutro lub w niedzielę). Przy okazji jest to praca na polski, więc musi być, że "film dobry, chociaż moim zdaniem średni".

Na ten film czekałem od dosyć dawna. Jak to bywa przy tego typu "patriotycznych" produkcjach wszyscy wiedzieli, że pójdą na ten film, podobnie jak na "Ogniem i mieczem" lub "Karola...". Do tego data premiery- 17 września- jakże symboliczna dla każdego Polaka. Z wielką nadzieją oglądałem w "Jedynce" dokument o powstawaniu kolejnego dzieła naszego wspaniałego reżysera. Niestety, film, dobry, ale poniżej moich oczekiwań...
Akcja rozpoczyna się na moście. Ludzie uciekający przed wojskami III Rzeszy dowiadują się nagle, że "Ruscy zaatakowali". Szok, przerażenie. Wszyscy zawracają. Jednak żona jednego z oficerów, grana przez Maję Ostaszewską, idzie dalej. Razem z córeczką kontynuje marsz, zostawia na plebanii dziecko, aż w końcu spotyka męża. Mimo próśb żony, oficer postanawia zostać. Razem z innymi żołnierzami zostają "załadowani" do wagonów i wywiezieni do Kozielska...
Historia przejmująca, gdy uświadomimy sobie, ilu Polaków zginęło w precyzyjnie skonstruowanej "maszynie mordu". Od 3 kwietnia, do 12 maja 1940 roku codziennie gaszono życie ok. 250 osób- najpierw nad dołami śmierci, potem w piwnicach. Sowieci na czele z "katem Stalina", Wasilijem Błochinem doszli do przerażającej skuteczności- co minutę kończyli czyjąś historię...
Film ten jednak nie jest samą historią mordu. Jest przede wszystkim opowieścią o walce kobiet, które straciły swych ukochanych o prawdę- walkę, które niektóre przypłacały nawet życiem...
W filmie grają sami wybitni i znani aktorzy polskiego kina. Jan Englert jako generał, Artur Żmijewski - rotmistrz kompanii, Andrzej Chyra- porucznik. Ta trójka zagrała rewelacyjnie. Wszyscy włożyli wielką pracę w urzeczywistnienie swoich postaci. Udało im się. Englert jako stary generał, można by powiedzieć- opiekun- żołnierzy, Żmijewski jako młody, szlachetny człowiek... Nie można skrytykować Andrzeja Chyry (znanego chyba wszystkim z filmów "Komornik" i "Dług"), który świetnie przedstawił swą tragiczną postać- najpierw szlachetnego przyjaciela swych kolegów, później majora w Armii Czerwonej.
Niestety, jeśli chodzi o męską część to tylko ta trójka przekonała mnie swą grą. Paweł Małaszyński jako inżynier w ogóle do mnie nie trafił. Kłótnia z oficerami, chyba jedyna dłuższa scena z jego udziałem, była najsłabszą w filmie. A szkoda, biorąc pod uwagę, iż jest to jeden z lepszych młodych aktorów...
Głównymi bohaterami tego filmu są jednak kobiety. Maja Ostaszewska jako żona rotmistrza spisała się bardzo dobrze. Scena, w której rozmawia z teściową ("jego nie ma na tej liście!") była bardzo poruszająca. Danuta Stenka jako generałowa wypadła słabiej. Nie jest to jednak jej wina- po prostu jako aktorka bardziej pasuje do ról w stylu Judyty ("Nigdy w życiu!") niż niezłomnej kobiety.
Najlepiej grającą przedstawicielką płci żeńskiej była Agnieszka Glińska (siostra inżyniera pilota). Jej walka o prawdę była niesamowita, a moim ulubionym cytatem z filmu stało się zdanie do ubeków z przesłuchania "Niemcy próbowali ze mną tego przez pięć lat, a wy chcecie tak w 5 minut?".
O ile gra aktorów to spory plus dla filmu, o tyle proporcje: kłamstwo katyńskie - zbrodnia, nie trafiły do mnie. Jeśli sceny obozowe zajmują 15 minut filmu, to uważam, że tytuł filmu jest chybiony. Gdyby Wajda zachował "Post mortem", mnie to przekonałoby, natomiast w "Katyniu" Katynia jest po prostu... za mało. Nie chodzi mi o samo rozstrzelanie, lecz o próbę przeżycia. Jeśli miał to być film edukujący, dzięki któremu młode pokolenie ma poznać ową zbrodnię, to znacznie więcej dowiedzą się o kłamstwach w PRL, niż o ciężarze, jaki musieli dźwigać nasi żołnierze.
Trzeba jednak przyznać, że mimo małej ilości scen obozowych, o tyle scena egzekucji pokazała mistrzostwo Wajdy. Dramatycznie przedstawiony los każdego oficera- nie przyglądamy się dokładnie jego śmierci. Dwóch oprawców chwyta ofiarę, po kilku sekundach słyszymy strzał i oglądamy kolejną taką scenę, i jeszcze jedną...
Gdyby cały film był stworzony tak wspaniale, jak sceny mordu, to z całą pewnością miałby szanse na Oscara. Niestety, moim zdaniem film powinien nazywać się bardziej "Kłamstwo komunistów" niż "Katyń". Nie mniej jednak jest on dobrą lekcją dla społeczeństwa, a przede wszystkim należą się oklaski dla pana Wajdy za samo podjęcie się tej trudnej tematyki. Ja niestety, jako osoba znająca tą historię spodziewałem się czegoś innego...

Grenadier

Kanclerz Grenadier

18.11.2007
Post ID: 20954
Właśnie w TVP 1 zakończyła się ekranizacja (pierwszy odcinek z dwóch) prozy Ursuli Le Guin. Film pod tytułem "Ziemiomorze" opowiada o losach młodego maga, w którego rękach spoczywa los owego Ziemiomorza - tak w skrócie.
Film powstał w 2004 roku (USA) z całkiem przyzwoitą obsadą, między innymi Izabela Rosselini, Morgan Freeman.
Teraz wrażenia. Hm, mocno mieszane. Pamiętać trzeba, że twórczość Le Guin to kanon, mainstream i tak dalej fantasy - opowieści z Archipelagi powstały już jakiś czas temu, a wtedy trochę inaczej pisało się fantasy niż teraz. W filmie to widać - zresztą obraz powstał na amerykański rynek, a tamtejszy słabo (niestety) wyrobiony widza masowy łatwiej łyka obrazki w stylu jeszcze nowszych przygód młodego Her Qlessa. Nie mam więc tego, co najbardziej lubi wielu z nas - prozy życia. Odwrotnie, wszyscy są ładni, zdrowi, czyści, ogoleni, wypolerowani itp. Niemniej jest w tym filmie kilka klimatycznych scen za zasługą komputerowych efektów i mi się to miło oglądało, chociaż akcja nie była jakoś szczególnie porywająca. Widocznie celowo ja spowolniono dla tych co żyjąc na preriach Arizony mają spowolniony przekaz informacji z oczu do mózgu...
Gdybym miał wystawić ocenę - dałbym 5/10. Nie wiecej. No chyba, że część druga mnie powali...
Bruixa

Bruixa

21.11.2007
Post ID: 21016
Hej,
Chciałam się wpowiedzieć nt. Ziemiomorza i napisałam całe wypracowanie, ale po kliknięciu w przycisk "Odpowiedz" wyrzuciło mnie na jakąś inną stronę, wylogowało, a mój post przepadł w niebycie :( Why???
Moandor

Strażnik słów Moandor

21.11.2007
Post ID: 21017
Jeśli nie ma problemów technicznych o których nie wiem najprawdopodobniej długo pisałaś posta i w tym czasie automatycznie system Cię wylogował. To się czasami zdarza, niestety. :( Kilka razy moje posty również w ten sposób 'zniknęły'.
Jedyna rada to zapisać posta przed kliknięciem odpowiedz, gdy pisze się dłuższą wypowiedź.
MiB

MiB

21.11.2007
Post ID: 21018

Grenadier

Właśnie w TVP 1 zakończyła się ekranizacja (pierwszy odcinek z dwóch) prozy Ursuli Le Guin.



Chyba emisja ;)

@Bruixa: jest tak jak mówi Moandor. Prace na poprawą tego stanu rzeczy trwają, so stay tuned :). Jednak na chwilę obecną mogę tylko przeprosić za niedogodności i mieć nadzieję, że znajdziesz w sobie chęci, aby raz jeszcze napisać utraconą wiadomość.

Pozdrawiam
Grenadier

Kanclerz Grenadier

21.11.2007
Post ID: 21022
MiB-ie chyba obaj mamy rację ;)

A teraz, jak to się pisze w scenariuszach filmowych:
Głos z ofu ;)

"Jak Ci się podobała ta ekranizacja?" - pytamy zarówno o proces produkcjny filmu, jak i o sam film...

"Ekranizacja była udana"

Ale fakt - niezgrabnie wyszło językowo, bo to nowomowa...

Koniec ofu;)

Szkoda, że ten dłuższy tekst o Ziemiomorzu wyparował. Chętnie bym poczytał, bo sam miałem bardzo sprzeczne odczucia po pierwszym odcinku.
MiB

MiB

21.11.2007
Post ID: 21027
@Gren: a to w takim razie przepraszam.

Pozdrawiam
Bruixa

Bruixa

21.11.2007
Post ID: 21051
OK, spróbuję jeszcze raz i dziękuję za wskazówki.

Ziemiomorze
Oglądałam tę produkcję kilka lat temu w Hallmarku i trzęsło mną niemal na równi z serialem "Wiedźmin". Zdaje się, że nie ma takiej rzeczy, na którą by się Jankesi nie porwali w swoim zadufaniu i jej nie sp...artolili przez swoją tępotę.
Po pierwsze, odtwórca głównej roli: kędzierzawy blondas z zadartym nosem i nabzdyczoną miną nijak się ma do mojego wyobrażenia o Gedzie (i opisu w książce).
Po drugie, szkoła czarodziejów na Roke - koedukacyjna... No comments.
Po trzecie, Atuan... Ta część cyklu wywarła na mnie największe wrażenie: pradawne świątynie na odludziu, ciemny i zimny podziemny labirynt, żyjąca w izolacji od reszty świata grupa zgorzkniałych, sfrustrowanych kobiet i dziewcząt wyrwanych z rodzinnych domów, zgrzebne szaty kapłanek, marna strawa, jałowa egzystencja, nuda... A tymczasem na ekranie widzę pensję dla panienek z dobrego domu w schludnych, jasnych sukieneczkach i Isabellę Rossellini z dobrotliwym uśmiechem wróżki z bajki o Kopciuszku.
Dalej, sens i przesłanie utworu. Moim zdaniem książki Le Guinn mówią o dojrzewaniu: poznawaniu swoich wad i ograniczeń, podejmowaniu decyzji i przyjmowaniu odpowiedzialności za własne czyny. Oglądając ekranizację trudno się tego domyślić - ot, nakręcona w baśniowej scenerii przygodówka dla młodych widzów. Sama autorka miała podobno powiedzieć, że nie wie, o czym jest ten film.
Oczywiście, cała symbolika zawarta w cyklu powieści o Ziemiomorzu, odniesienia do Junga, filozofii Wschodu, I-chingu, wierzeń i rytuałów różnych ludów wyparowała z ekranizacji, ale o to trudno winić filmowców. Z książek, które można odczytywać na kilku poziomach został tylko jeden - warstwa fabularna, a i to zniekształcona.
Podsumowując: uważam ocenę przyznaną przez Grenadiera za zawyżoną.
Ale mogę się mylić: być może ma on jakieś walory, które przeoczyłam skupiając się na defektach, albo o nich zdążyłam zapomnieć - trochę czasu upłynęło.
Melkior

Nadsztygar Melkior

22.12.2007
Post ID: 21581
The Man  From Earth (tytuł oryginalny)
Nie będzie to pełna recenzja, bo oglądałem film jakiś czas temu. Ale nikt jeszcze o nim nie wspomniał, choć jest świetny.
Mnie osobiście wystarczyło przeczytać, że autorem scenariusza jest Jerome Bixby - twórca scenariusza do Star Treka... Obejrzałem i się nie zawiodłem.
Nie ma w tym filmie wartkiej akcji, efektów specjalnych, znanych gwiazd grających główne role, czy jakichś niespotykanych wynalazków technicznych. Mimo to film jest moim zdaniem genialną pozycją z gatunku sci-fi. Właściwie pisanie czegokolwiek więcej nie ma już sensu - opisywanie akcji może całkiem skutecznie zepsuć zabawę z oglądania a to co jest wyżej powinno w zupełności wystarczyć. Jeśli zaś kogoś zaciekawił ten króciutki opis, to na pewno nie będzie się na filmie nudził.
Grenadier

Kanclerz Grenadier

24.12.2007
Post ID: 21603
"Autostopem przez galaktykę" reż Garth Jennings
To będzie ułomna recenzja, bowiem film oglądałem przez może 15 minut - więcej nie zdzierżyłem.
Jest to ekranizacja pierwsze z pięcioksięgu opowieści Douglasa Adamsa (pod takim samym tytułem), książki ze wszech miar godnej polecenia ze względu na wyśmiewanie w bardzo atrakcyjny sposób różnych ziemskich przywar itp. Fabuła jest dość przewrotna i dość zaskakująca, bowiem autor nie trzyma sie ścisle kanonów pisania powieści, zwłaszcza SF, i nagina różne reguły do swoich potrzeb. Zresztą nie jest to powieść majnstrimowa, ale z drugim i trzecim dnem conajmniej. Nie będe strzeszczał, by nie psuć Wam zabawy.
Teraz o filmie - twórcy porwali sie na dość trudne zadanie przełożenia na obraz teatru absurdów i mam wrażenie, że nie do końca rozumieli o co Adamsowi chodziło. W rezultacie powstał totalny gniot. W założeniu komedia - ale przez 15 minut zamiast się śmiać musiałem szukać swojej szczęki na podłodze, bo nie mogłem uwierzyć, jak można spartolić taki materiał. Spodziewałem się czegoś w stylu Monty Pythona, a wyszło badziewie... I zaciągnijmy zasłonę milczenia nad tym "dziełem".
Ghost

Ghost

26.12.2007
Post ID: 21619
"Niczego nie żałuję - Edith Piaf" ("La mome")
Czechy, Francja, Wielka Brytania 2007; reż. Olivier Dahan

Dowód na to, że Francuzi do własnej kultury podchodzą bez nawet łyżeczki krytycyzmu. Obrzydliwie wręcz schematyczna i nudna opowieść biograficzna o Edith Piaf - głupiej i wręcz chamusiowatej prostaczce, którą świat połknąłby jeszcze szybciej, gdyby nie fenomenalny głos. Jej obraz ponoć jeszcze złagodzono, co zakrawa na kpinę (zaś potraktowanie wątku dziecka Piaf to już żenujące wyciskanie współczucia, widać inaczej nie można było z osobą taką jak Piaf). Jedyne, co można obronić, to Marion Cotillard i soundtrack. Od filmu bardziej żenujące są tylko opinie fanatyków Piaf, polecam zwłaszcza Filmweb (http://www.filmweb.pl/topic/660490/Wszyscy+się+zachwycają....html). Fragmenty takie jak ten: "Gdyby cie jeszcze jakiś francuz usłyszał....dla nas Edith jest ogromną dumą, na zawsze zapisała się w historii Francji więc nie pisz o niej jak o zwykłej alkoholiczce. To ogromna artystka, jedyna w swoim rodzaju. W życiu spotkało ją tyle cierpienia, czasami uciekała w alkohol i narkotyki ale zawsze wierzyła, żyła swoją muzyką." uświadamiają mi, jak często ludzie nie chcą odbrązawiać ukochanych artystów i jak potrafią być w tym selektywni. Taki Ike Turner pisał wielkie piosenki, ale miał słabość - wieśniak lał żonę ile wlazło. Nie pamiętam, żeby go ktoś usprawiedliwiał (i dobrze), znacznie łatwiej obronić Edytę, która przez swą niedojrzałość krzywdziła innych ludzi, bo była kobietą i w "tamtych" czasach nie było redaktorów Super Ekspressu. Żeby nie było - jestem fanem Piaf, ale litości - jak nie mówi się źle o zmarłych, tak też nie wciska się ludziom pomników ze spiżu stawianych ku ich czci.
Przy okazji, gratuluję ludziom, którzy przetłumaczyli tytuł ("La mome", czyli "Smarkula", "Berbeć", "Dzieciak"). Woda na młyn ludzi którzy uważają, że filmy, niczem gry komputerowe, powinny zachowywać tytuły oryginalne, do których się zaliczam.