Gorące Dysputy

Słowo pisane - literatura - "[E] Obrazy bohaterskiej śmierci w literaturze"

Osada 'Pazur Behemota' > Gorące Dysputy > Słowo pisane - literatura > [E] Obrazy bohaterskiej śmierci w literaturze
Wędrowiec: zaloguj, wyszukiwarka
Moandor

Strażnik słów Moandor

12.06.2007
Post ID: 16374

Śmierć towarzyszy człowiekowi od zarania dziejów. Według Biblii pojawiła się na świecie wraz z grzechem pierworodnym popełnionym przez pierwszych ludzi.
Jako nieodłączny składnik życia ludzkiego stała się przedmiotem zainteresowania twórców sztuki. Tylko w jednej z jej gałęzi, w literaturze, znajdziemy niezliczoną ilość przykładów wykorzystania motywu śmierci w różnych ujęciach i różnej formie. Temat jest bardzo szeroki, jego całościowe omówienie, aczkolwiek z pewnością byłoby interesujące, pochłonęłoby zbyt wiele czasu, znacznie również wykracza poza ramy niniejszej pracy.

Zamierzam mówić o śmierci bohaterskiej oraz jej obrazach w dziełach literackich. Na początek zwarto zadać sobie pytanie, jak rozumieć pojęcie „bohaterskiej śmierci”. Moim zdaniem taka śmierć jest dowodem niezwykłej odwagi i szlachetnego serca, wiążę się z ogromną ofiarą, nie ma bowiem większego poświęcenia niż oddać swoje życie za drugiego człowieka lub w imię wyznawanych wartości.

Longinus Podbipięta

Aby ukazać mój sposób rozumienia bohaterskiej śmierci posłużę się przykładem bohaterów Trylogii Henryka Sienkiewicza.
Na uwagę zasługuje postać szlachcica Longinusa Podbipięty. Rycerz ów, w imię ocalenia oblężonych obrońców Zbaraża podjął się niebezpiecznego zadania przedarcia się przez kordony nieprzyjaciela, w celu dotarcia do wojsk króla Jana Kazimierza. Załodze fortecy brakowało amunicji i, co gorsze, zapasów żywności, bez których nawet wielki książę Jeremi Wiśniowiecki, przed którym drżały kozackie zastępy, nie zdołałby długo utrzymać miasta.
Jak ryzykowne i trudne to przedsięwzięcie możemy wnioskować z zachowania rycerzy w momencie gdy pan Longinus zakomunikował im swoją decyzję.

Rycerze usłyszawszy te słowa porwali się zdumieni z miejsc, pan Zagłoba usta otworzył, Wołodyjowski począł ruszać wąsikami raz po razu, Skrzetuski przybladł, a starosta krasnostawski uderzył się po aksamicie…

Zamek był otoczony ze wszech stron pierścieniem oblężniczym wojsk kozackich wspieranych przez Tatarów. Oblegający mieli miażdżącą przewagę liczebną, a mimo obrońcy odpierali szturm za szturmem, pozostawiając na polu walki nieprzeliczone zastępy trupów kozackich. Załoga twierdzy dzień i noc dzielnie stawiała zaciekły opór, tak, że w sercach kozackich zaczynało gościć zwątpienie i trwoga. Zbaraż broniłby się jeszcze długo, gdyby nie doskwierające z każdym dniem coraz bardziej braki zaopatrzeniowe, szczególnie w żywności i amunicji.

Pan Longinus Podbipięta uradowany, że udało mu się wypełnić dawno poczynione śluby, ściąwszy za jednym zamachem swojego Zerwikaptura trzy głowy nieprzyjacielskie zgłosił się na ochotnika na wyprawę poza mury. Skrzetuski z Wołodyjowskim nie chcieli puścić Litwina samego, prosząc księcia Jeremiego o zezwolenie pójścia we trójkę. Ten jednak bojąc się straty trzech najlepszych rycerzy nie zgodził się. Mieli więc próbować kolejno, w razie niepowodzenia poprzednika.

Pierwszy wyruszył pan Longinus. Pożegnawszy się z przyjaciółmi opuścił nocą mury zamku. Pod osłoną ciemności przemierzał kolejne metry dzielące go od wolności. Szedł bardzo powoli zachowując szczególną ostrożność. Najmniejszy szelest czy nieuwaga mogła decydować o życiu i śmierci, o powodzeniu bądź klęsce. Pan Longinus minął szczęśliwie pierścień wozów kozackich i wydawało się, że ujdzie szczęśliwie ze zbaraskiego piekła i, że uda mu się sprowadzić na odsiecz wojska króla Jana Kazimierz. Gdy zaledwie metry dzieliły szlachcica od wykonania zadania natknął się na oddział pilnujących koni Tatarów. Na ukrycie było już za późno, ponieważ został dostrzeżony.

Stanął więc pan Longinus do nierównej walki trzymając w ręce swój ogromny miecz, stary krzyżacki Zerwikaptur, którego nawet pan Skrzetuski, człowiek wielkiej siły, ledwo był w stanie unieść. Okrążony przez nieprzyjaciół przyparty do drzewa bronił się dzielnie. Próba wzięcia rycerza żywcem skończyła się dla Tatarów klęską. Pod stopami szlachcica usypało się zwałowisko trupów tatarskich. Każdy, kto tylko zbliżył się w zasięg straszliwego miecza padał jak rażony piorunem. Zaalarmowani krzykami wojaków chanowych przybiegali znajdujący się w pobliżu kozacy. Nie mogąc dać rady dzielnemu Litwinowi, porzuciwszy już myśl o wzięciu jeńca żywcem, chwycili za łuki. Longinus bronił się do końca, modląc się do Matki Bożej w tej ostatniej godzinie. Strzały kolejno przeszywały ciało Podbipięty, aż w końcu osunął się na ziemię i skonał.

Śmierć Longinusa jest przykładem ogromnego poświęcenia i miłości do Ojczyzny. Wdzięczny Bogu za wypełnienie ślubów podjął się śmiertelnie niebezpiecznej i niemal beznadziejnej misji, nie troszcząc się o własną skórę.
Poświęcił swoje życie Bogu i Matce Najświętszej. Nawet w chwili nieuchronnie zbliżającej się śmierci w jego sercu nie zagościł lęk.
Zaiste majestatycznie musiała wyglądać postać niezwyciężonego Podbipięty na tle bezradnych wojaków chanowych ginących od cięć straszliwego Zerwikaptura.
Podobny obraz śmierci bohatera ukazał J.R.R. Tolkien w swojej wielkiej powieści „Władca Pierścieni”

Boromir

Niedaleko łąk Parth Galen zginął z rąk orków dzielny rycerz Gondoru, Boromir. Aby lepiej zrozumieć to wydarzenie należy cofnąć się nieco wstecz. Gdy Drużyna Pierścienia stanęła w pobliżu Wodogrzmotów Rauros, jej członkowie zatrzymali się, by zdecydować o dalszym kierunku wyprawy. Droga Froda, Powiernika Pierścienia wiodła do Mordoru, ale pozostali członkowie Drużyny nie byli zobowiązani do towarzyszenia hobbitowi w tej trudnej misji. Boromir nalegał by zabrać Pierścień do Minas Tirith i użyć go do walki przeciw Czarnemu Władcy.

W momencie gdy zostali z Frodem sam na sam Boromir uległ zdradzieckiej mocy Pierścienia i najpierw za pomocą słów a potem siłą próbował odebrać go hobbitowi. Ten jednak, jak wiemy, włożywszy Pierścień na palec stał się niewidzialny i umknął rycerzowi. To wydarzenie zmieniło Boromira, przejrzał na oczy, zrozumiał swój czyn i szczerze go żałował. Krótki czas potem w pobliżu pojawili się orkowie. Kompani rozdzielili się by odszukać Froda. Niedługo później Aragorn usłyszał donośny dźwięk rogu Boromira wzywającego pomocy. O jakąś milę od Parth Galen odnalazł rycerza.

…siedział oparty plecami o pień olbrzymiego drzewa, jakby odpoczywając. Lecz Aragorn dostrzegł kilka czarnopiórych strzał tkwiących w jego piersi; Boromir nie wypuścił z ręki miecza, ostrze było jednak strzaskane tuż pod rękojeścią, a róg pęknięty na dwoje. Leżał obok na ziemi. Dookoła i u stóp rycerze piętrzyły się trupy orków.

Boromir był ciężko ranny. Przed śmiercią wyznał Aragornowi, że próbował odebrać Pierścień niziołkowi. Obraz śmierci rycerza w dużej części przypomina śmierć sienkiewiczowskiego Longinusa. Drzewo, rycerz przeszyty strzałami, zwały poległych nieprzyjaciół u jego stóp. Jednak motywy, które kierowały oboma tymi postaciami są zupełnie inne. Boromir miał poczucie winy wywołane napaścią na Powiernika Pierścienia. Spłacił swój dług próbując uratować Pippina i Meriadoka przed orkami.
Stanął w obronie przyjaciół w nierównej walce i oddał za nich życie. „Żegnaj Aragornie, idź do Minas Tirith, ocal mój kraj, ja przegrałem” – tak brzmią jedne z jego ostatnich słów. Aragorn jednak odpowiada mu tak: „Nie! Zwyciężyłeś, Boromirze. Mało kto odniósł równie wielkie zwycięstwo.” Te słowa mają ważne znaczenie. Boromir zaiste odniósł ogromne zwycięstwo nad samym sobą i nad swoimi słabościami, a przede wszystkim, nad czarną mocą Pierścienia, której niewiele istot w Śródziemiu potrafiłoby się oprzeć. Nawet sam Isildur, syn wielkiego króla ludzi, Elendila, po wygranej bitwie pod Czarną Wieżą i pokonaniu Saurona, uległ pokusie i zatrzymał Pierścień dla siebie, co w efekcie doprowadziło go do zguby, a na świat sprowadziło widmo smutnej przyszłości. Bowiem tylko zniszczenie Jedynego Pierścienia dałoby pewność, że ciemności nigdy powtórnie nie ogarną wolnych krain.

I chociaż za to zwycięstwo Boromir, syn Denethora, zapłacił najwyższą z możliwych cenę, uratował w ten sposób misję Drużyny, która, jak wiemy z dalszej części lektury Władcy Pierścieni, powiodła się a Jedyny Pierścień, plaga ludzkości, został zniszczony w czeluściach Samath Naur, szczelin zagłady, w ogniu Orodruiny.

Michał Wołodyjowski.

Wróćmy jeszcze na chwilę do sienkiewiczowskiej Trylogii. Uważam, że jest w niej jeszcze jeden bohater, o którym, przy okazji omawiania tematu bohaterskiej śmierci, należy koniecznie wspomnieć. Oczywiście, mały rycerz, pierwszy żołnierz Rzeczypospolitej, Hektor Kamieniecki, pułkownik Michał Wołodyjowski.

Gdy nawała turecka zbliżała się do murów Kamieńca Podolskiego on to wraz z Ketlingiem złożyli śluby, ze zamku kamienieckiego bronić będą do ostatniej kropli krwi, i że póki żywi wroga za bramę nie wpuszczą.
Wkrótce potem do Kamieńca ściągnęły niezliczone oddziały tureckie zamykając fortecę stalowym pierścieniem tak szczelnie, że tylko gołębie mogły się z niej wydostać. Zaczęło się oblężenie, nieustanny ostrzał artyleryjski. Obrońcy nie byli wcale dłużni i z jeszcze większą determinacją odpowiadali z dział zamkowych. Ogniem kierował nie mający sobie równych w tej sztuce, Ketling, czyniąc duże spustoszenie w obozie Turków. Odpierano kolejne ataki nieprzyjaciela, a nieustraszony Wołodyjowski od czasu do czasu czynił wypady poza mury i dziesiątkował czyniących podkop górników.
Zamek był bardzo dobrze zaopatrzony, mógł bronić się dopóty, dopóki znajdowali się w nim obrońcy. Ale mimo, że załodze zamkowej nie brakło odwagi w pobliskim mieście zaczynano szeptać o zaniechaniu obrony. W serca rady i generała podolskiego zakradło się zwątpienie. Wołodyjowski jednak posłyszawszy te pogłoski natychmiast udał się do miasta by dodać mieszkańcom otuchy i od niehonorowych zamiarów radę odciągnąć. Ale jak to nieraz już wcześniej bywało, honor rycerski w dowódcach podupadał. Mając przed oczami ogrom zastępów tureckich i skromne siły obrońców porzucali nadzieję na ocalenie w walce. Przelękli się tureckiej potęgi. Tymczasem wieści, jakie przyniósł z obozu nieprzyjaciela pan Muszalski mówiły o sile Turków zupełnie co innego.

Dopóki ten mały pies zamku broni, nie zdobędziemy go nigdy. Jego się kula ni żelazo nie ima, a śmierć od niego na ludzi wieje jak zaraza.

Tak powiadali o panu Wołodyjowskim. Ponadto pan Muszalski podczas swojej wycieczki zagwoździł dwie wielkie armaty tureckie, co nowej wiary w serca żołnierzy dodało. I jeszcze jeden fragment przytoczę o sytuacji pośród oblegających:

Nadjechał sam wezyr na czele nowych zastępów wojsk, lecz zwątpienie wkradło się widocznie i do jego serca, bo paszowie słyszeli jak mruczał
-Milsza im bitwa niż spoczynek! Co to za ludzie w tym zamku mieszkają?
W wojsku słychać zaś było na wszystkie strony trwożne głosy powtarzające:
- Mały pies kąsać poczyna! Mały pies kąsać poczyna!

Stare przysłowie, że „strach ma wielkie oczy” okazało się słuszne także i w tym przypadku.
Nadszedł najcięższy dzień oblężenia, 26 sierpnia.

Zasypywano pociskami zamek, zasypywano miasto, wszystkie bramy, wszystkie baszty. Lecz zamek bronił się zaciekle, piorunami na pioruny odpowiadał, trząsł się, świecił, dymił, huczał, ział ogniem i śmiercią, i zniszczeniem, jakby go jowiszowy gniew uniósł, jakby się zapamiętał wśród płomieni, jakby chciał zagłuszyć tureckie gromy i w ziemię się zapaść lub zwyciężyć.

Wśród zamętu wśród lecących kul, ognia i kurzawy, i dymu mały rycerz rzucał się od działa do działa, od jednych murów do drugich, od rogu do rogu, sam do niszczącego płomienia podobny. Zdawał się dwoić i troić, był wszędzie, zachęcał krzyczał, gdzie padł kanonier, tam go zastępował – i wlawszy otuchę w piersi, znów biegł gdzie indziej. Zapał jego udzielił się żołnierzom.

Obrońcy odpierali kolejne, coraz mocniejsze szturmy tureckie, rozbito dwa wielki działa. Turcy rzucili do walki wszystkie swoje siły, a mimo to nie zdołali przełamać potęgi małego rycerza. Na zamku wierzono, że to ostatni szturm, że po nim nieprzyjaciel przekonawszy się o bezskuteczności swoich wysiłków od oblężenia odstąpi.
Tymczasem nagle w jednej chwili ogień turecki ustał. Gdy opadły dymy i kurz przerażony Wołodyjowski spostrzegł białe chorągwie powiewające na bramach miasta. Ketlingowi również twarz pobladła.

Dwaj rycerze, bez plamy i bojaźni, którzy nigdy w życiu nie złamali słowa, nie mogli uwierzyć, że po takiej walce, po takiej obronie, która zbaraskie dzieje przypominała, po odbitym szturmie i po zwycięstwie, mieli zamek poddać. Kazano im, którzy przysięgę bronić się do ostatniej kropli krwi złożyli, złamać przysięgę i żyć.

Wołodyjowski z Ketlingiem nie mogli tego znieść. Zamek został wcześniej zaminowany, i teraz Ketling, jak to zaplanowali z małym rycerzem na taką okoliczność, zszedł do piwnic i zamek w powietrze wysadził.

Ach!... Ketling pospieszył się, nie czekając nawet na wyjście regimentów, bo w tej chwili zakołysały się bastiony, huk straszliwy targnął powietrzem: blanki, wieże, ściany, ludzie, konie, działa, żywi i umarli, masy ziemi – wszystko to porwane w górę płomieniem, pomieszane, zbite jakby w jeden straszliwy ładunek, wylecialo w powietrze.
Tak zginął Wołodyjowski, Hektor Kamieniecki, pierwszy żołnierz Rzeczypospolitej.

Uważam śmierć Michała Wołodyjowskiego za bohaterską, aczkolwiek trudno mi się z nią pogodzić. Najdzielniejszy z obrońców zginął poprzez wiarołomstwo generała podolskiego i innych dowódców, którym strach serce opanował. Mały rycerze do końca wierny był swoim ideałom, on, który nigdy nie złamał słowa, tym bardziej nie mógł zdobyć się na złamanie przysięgi złożonej samemu Bogu. Sienkiewicz w osobie małego rycerza, ukazał jak bardzo ważny w życiu człowieka jest honor i odwaga.

I tak wreszcie od Hektora Kamienieckiego, jak pięknie określił Sienkiewicz pułkownika Wołodyjowskiego, przeje do ostatniej postaci, o której chcę mówić, do prawdziwego Hektora, syna króla Troi, Priama.

Gdy Achilles zaślepiony nienawiścią stanął pod murem Troi, stary król błagał syna by pozostał w mieście i nie narażał się na śmierć z ręki straszliwego Greka. Hektor jednak nie posłuchał, bał się, że posądzą go w mieście o brak odwagi, co byłoby ujmą na jego honorze. Stanął więc w pełnej zbroi i czekał na Achillesa. Lecz, gdy go ujrzał, zadrżał i nie wytrwał w swej postawia, zaczął uciekać. Achilles rzucił się w pogoń. Trzykrotnie okrążyli mury miasta. Przy czwartym okrążeniu do sprawy przystąpili jednak bogowie. Zeus zawyrokował o nieuchronnej śmierci Hektora. Pallada przebrana za Dejfoba, dotąd sprzyjającemu rycerzowi trojańskiemu zwodzi go, ofiarując swą pomoc w walce. Podniesiony na duchu Hektor w końcu staje do otwartej walki. Prosi jednak Achillesa, by w razie śmierci oddał jego ciało Trojanom. Bohater jednak nie chce o tym słyszeć, zaślepiony nienawiścią do Hektora, za śmierć swego przyjaciela, Patroklosa. Cisnął w niego swą ogromną włócznią. Hektor jednak zdążył się uchylić i śmiercionośny pocisk wbił się w ziemię. Tylko czynna pomoc Pallady, która skrycie niesie włócznię z powrotem właścicielowi, daje Achillesowi przewagę nad Hektorem.

Dzielny Trojanin rzucił swą włócznią, lecz ta odbiła się od tarczy Greka. Zasmucił się Hektor, szukał wzrokiem Dejfoba. Nie dostrzegłszy go, zrozumiał, że padł ofiarą podstępu Pallady. Wiedział już, że bogowie wydali na niego wyrok śmierci. Nie przeląkł się mimo to i wyciągnąwszy swój ciężki miecz ruszył na Achillesa. Szedł dzielnie, lecz został trafiony włócznią w szyję. Padł ranny na ziemię, ostatni raz zwraca się do przeciwnika, by zwrócił jego ciało Trojanom, i po raz kolejny spotyka się z odmową. Ostatnich swoich słowach przepowiada Achillesowi śmierć z rąk Parysa. Starożytni wierzyli, że człowiek, który umiera ma dar jasnowidzenia.

Tak zginął Hektor, największy bohater trojański. Opuszczony przez bogów, którzy stanęli po stronie Achillesa, nie mógł tej nierównej i niesprawiedliwej walki wygrać.










--

Pisałem ten tekst z myślą o bratu, na jego ustną maturę. Z braku czasu nie jest idealnie taki jakbym chciał, jednak może stanowić dobry początek do dyskusji o śmierci.

To przecież nie są jedyne przykłady. By długo nie szukać wystarczy wziąć Wiedźmina. U Tolkiena także prócz Boromira było kilku wielkich bohaterów, którzy oddali życie swoje w bohaterskiej walce.

Kordan

Kordan

17.06.2007
Post ID: 16504

Ciekawy temat... Pamiętam że jedyny raz kiedy się wzruszyłem śmiercią głównego bohatera książki w boju, to było w książce Rogera Zelaznego "Stwory światła i ciemności" gdzie bóg śmierci Anubis, został zdradzony przez swojego sługę, podczas walki ze swym największym wrogiem Setem. Mardak( bo tak się nazywał jego sługa) nagle poczuł że ma szansę się przypodobać potężniejszemu i zadźgał Anubisa, próbującego się osłonić przed atakiem Seta.
Po przeczytaniu tego rozdziału czułem takie uczucie niesprawiedliwości...

Moandor

Strażnik słów Moandor

18.06.2007
Post ID: 16511

Mnie takie uczucie niesprawiedliwości udzieliło się przy śmierci dwóch sienkiewiczowskich bohaterów, o których powyżej pisałem, ale także gdy zginął Ramzes XIII, bohater Faraona Bolesława Prusa. W owej książce niemal do końca wydawało się, że wszystko zakończy się po myśli młodego faraona, a jednak po sam koniec wszystko się posypało, a dzielny młodzian stracił swoje życie ginąc od zatrutego miecza zdrajcy Lykona.

Kordan

Kordan

18.06.2007
Post ID: 16512

Niestety, smutne jest to, że wielu władców, zginęło z ręki swych sług tylko dlatego że stali się niewygodni.

Infero

Infero

29.06.2007
Post ID: 16707

Zastanawialiście się może kiedyś nad wiarygodnością bohatera? Mi się zdaje, że ci najwięksi zawsze są uśmiercani przez autorów jakby to pomogło im w chwale. Oddanie swego życia w słusznej sprawie jest wyrazem najwyższego poświęcenia, bo cóż można mieć cenniejszego i należącego tylko do nas, a czy bohater sam poświęca swoje życie, czy też jest unicestwiony przez zdrajcę to już jest kwestią tragizmu. Oprócz zdrady cóż jest niesprawiedliwością dla prawego bohatera? Ja myślę, że po prostu brak nagrody. Co jest zatem największą nagrodą, myślę że poczucie poprawy, widok pozytywnych lub zamierzonych konsekwencji działań, ale czasem autorzy nie pokazują tzw. dalszego ciągu. U Sienkiewicza widoczne jest zarówno poświęcenie jak i konsekwencje działań i za to mu chwała!

Takeda

Takeda

1.07.2007
Post ID: 16722

Bohaterska śmieć, w zasadzie co możemy taką śmiercią nazwać, czy to że bohater powieści ulegnie przeważającym siłom wrażej strony? Czy może kiedy dokonuje heroicznego czynu, składając ofiarę z własnego życia?
Jak powiedział pewien japoński generał: "Nie ma pożytku z martwego żołnierza, aczkolwiek męczennicy podnoszą ducha bojowego u pozostałych przy życiu"

Weźmy np. tego nieszczęsnego Boromira, czy to była bohaterska śmierć? Według mnie to była próba ratowania honoru, jaki mógł ów wojownik stracić ulegając podszeptom jedynego pierścienia i nie ma to z bohaterstwem nic wspólnego, to właśnie przez Boromira rozpadła się Drużyna Pierścienia, jego postępek był tą kroplą, która przelała czarę, w wyniku czego Frodo podją decyzję o samotnym marszu do Mordoru. Słowa jakie wypowiada Aragorn, kiedy znajduje ofiarę złych podszeptów pierścienia, należy traktować jako próbę niesienia ulgi umierającemu.

Jeżeli chodzi o Hektora to był on głupcem, który próbował pokonać przeciwnika mimo braku poparcia bogów, skazany na porażkę nie próbował nawet znaleźć konstruktywnego wyjścia z zaistniałej sytuacji, może także liczył, że w razie jego śmierci Trojanie będą starali się go pomścić za wszelką cenę, jednak żywy miałby szanse zdziałać o wiele więcej dobrego dla swojego rodzinnego miasta.

Bohatera musi cechować ta odrobina szaleństwa, aby mógł robić to co robi w większości utworów, pisarze korzystają z takich można by powiedzieć standardowych rozwiązań, aby rozwinąć akcję, lub też usunąć bohatera już niepotrzebnego, bo jak można wytłumaczyć to, że genialny strateg, taktyk i wojownik ginie w zasadzie w tak głupi sposób dając się zaskoczyć wrogowi.

CDN

Moandor

Strażnik słów Moandor

1.07.2007
Post ID: 16726

Takeda

Weźmy np. tego nieszczęsnego Boromira, czy to była bohaterska śmierć? Według mnie to była próba ratowania honoru, jaki mógł ów wojownik stracić ulegając podszeptom jedynego pierścienia i nie ma to z bohaterstwem nic wspólnego, to właśnie przez Boromira rozpadła się Drużyna Pierścienia, jego postępek był tą kroplą, która przelała czarę, w wyniku czego Frodo podją decyzję o samotnym marszu do Mordoru. Słowa jakie wypowiada Aragorn, kiedy znajduje ofiarę złych podszeptów pierścienia, należy traktować jako próbę niesienia ulgi umierającemu.

Boromir przyczynił się do rozpadu Drużyny, ale nie celowo. Nie można na niego zrzucić całej winy. Uległ podszeptom Pierścienia, ale w tej walce nie miał większych szans, możniejsi od niego ulegli. Pierścień był najpotężniejszym i najbardziej złowrogim przedmiotem w Śródziemiu. Takedo, czy uważasz, że byś oparł się woli Pierścienia w sytuacji Boromira?
Boromir jednak po pierwszym upadku podniósł się, zrozumiał, i to było jego zwycięstwem. Zdał sobie sprawę z błędu. Myślę, że Aragorn mówił szczerze, i nie było to tylko mydleniem oczu umierającego.
A co do ostatniej walki Boromira. Czy uważasz, że bój w obronie przyjaciół, nie jest bohaterstwem? Mógł ich poświęcić, schronić się bezpiecznie, a jednak tego nie uczynił, stanął do nierównej walki, kładąc trupem wielu przeciwników.

Hardrigar

Hardrigar

4.07.2007
Post ID: 16842

przez Boromira rozpadła się Drużyna Pierścienia

Nie zgodził bym się z tym w 100%. Trzeba rozważyć tak naprawdę dwie możliwości rozpadu drużyny. Rozpad fizyczny oraz rozpad psychiczny. Co do rozpadu fizycznego to wydaje mi się, że przyczyną rozpadu drużyny nie była napaść Boromira na Froda lecz świadomość jaka narodziła sie u powiernika pierścienia w momencie kiedy napadli na nich orkowie. Myślę, że wtedy u Froda pojawiło się takie jakby zapytanie "Czy muszę narażać ich wszystkich?"- Frodo zorientował się, że jego obecność sprawia, że jego towarzysze żyją w ciągłym niebezpieczeństwie i, że nie ma sensu ich na rażać. Tak więc to nie Boromir był przyczyną fizycznego ropzadu drużyny lecz świadomość Froda o zagrożeniu któremu poddani są jego przyjaciele.
Co do psychicznego ropzadu drużyny to myślę, że takiego nie było. Chodzi o to, że każdy ze współtowarzyszy Froda głęboko wierzył, że mu się powiedzie. Nawet na odległość starali sie mu pomoc. Tak naprawdę to był powiedzmy taki związek na odległość. Oni cały czas, byli drużyną. Mieli jeden cel do którego zmierzali, jedni drugim pomagali i wspierali sie w trudnych chwilach, ale to nie był rozpad. Oczywiście, powiecie "Ale przecież nie podróżowali już razem, każde z nich wybrało inną drogę" Okay, ale czy te drogi nie prowadzą ku temu samemu? Nie nazywał bym tego rozpadem. Ew można powiedzieć, że był to w pewnym sensie jedynie podział na podgrupy-> ale te podgrupy cały czas należały do jednej druzyny.

Moandor

Strażnik słów Moandor

5.07.2007
Post ID: 16863

Trochę obok tematu, bo dysputa ta nadaje się bardziej do sąsiedniego topicu, ale warto zauważyć, że tylko Frodo otrzymał misję, aby iść do Mordoru. Reszta towarzyszy nie była związana obietnicą. Drużyna zatem i tak prawdopodobnie by się rozdzieliła. Boromir zamierzał iść przecież do Minas Tirith, być może ktoś jeszcze by z nim poszedł.

Vandergahast

Żywiołak Piwa Vandergahast

20.07.2007
Post ID: 17314

Wydaje mi się, że czasem autorzy uciekają się do uśmiercenia swego bohatera jakąś zaszczytną śmiercią, gdy pod koniec książki uznają że nie spełnił on wyznaczonej przez nich roli, nie był ideałem rycerskości. Wtedy zamiast poprawiać całą powieść wystarczy go odpowiednio ukatrupić, dorzucić łzawe przemowy współtowarzyszy czy nawet adwersarza i włala. Nie żeby zdarzało się to specjalnie często, ale czasem odnoszę takie wrażenie.

Stereotypowych ujęć bohaterskiej śmierci jest kilka. Przede wszystkim, rzucenie się w ostatniej chwili i zasłonięcie kogoś przed śmiertelnym ciosem, strzałem. Ponadto, zostanie i osłanianie odwrotu. Beznadziejna walka z przeważającymi siłami wroga dla jakiegoś celu. Poświęcenie swego życia w inny sposób na ratunek jednej-wielu osób. Podjęcie się niebezpiecznej misji, prawie beznadziejnej i polegnięcie podczas jej wykonywania. Śmierć w ogniu bitwy, po ubiciu jakiegoś znaczniejszego przeciwnika. Nie jest to jakiś specjalnie wyczerpujący spis, ale chyba dosyć reprezentatywny. Bohaterska śmierć to taka z ważnych pobudek, dla jakiegoś wyższego dobra. Wymagająca poświęcenia i siły wewnętrznej (którą później będzie można chwalić). Na razie tyle.

Tabris

Tabris

18.04.2008
Post ID: 26823

Obrazy bohaterskiej śmierci... Nikt jakoś nie wspomniał o "Rozdziobią nas kruki, wrony" Żeromskiego. Śmierć głównego bohatera noweli jest bohaterska, choć inna od śmierci Podbipięty, jest bardziej ludzka, bardziej zrozumiała nam. Opisana naturalistyczne, z momentem wahania, kończąca się heroiczną decyzją. Wydaje mi się jedną z najlepszych jakie napotkałem.

Drugą jest z "Kamieni na szaniec". Przede wszystkim opisuje ona śmierć jak najbardziej realną znaną autorowi z relacji świadków. Dodatkowo nie opisał jej jawnie, ale dokonał swoistej interpretacji (?) jest bardzo patetyczna. Mimo, że znamy los bohatera z góry i tak nas porusza. Jest też silnie upoetyzowana. Kiedy za bohaterem widzimy jego przyjaciela, to hmm. Jeśli nie wiemy, że miał dziewczynę to fakt, że przed śmiercią 'widzi' swego przyjaciela może się wydać podejrzany, ale to tylko dowodzi w jak beztroskich czasach żyjemy. Dlatego ta śmierć jest bardzo szczególna