Gorące DysputySłowo pisane - literatura - "Literatura - inna niż fantasy" |
---|
Ghost16.04.2004Post ID: 15460 |
1. Stolik Artystyczny podrzucił mi Moandor (Dzięki!), dorzucając przy tym, że można w tym topicu pisać w miarę o książkach Fantasy. Wiec zastosowałem się do tego ;) Next: 2. Ghost, po prostu Ghost. "Ghost'cie" oznacza "Duchu", co mi raczej nie leży - fizycznie jestem istotą żywą, ale ksywka musiała zostać przeniesiona - szkoda tylko, że nie mogę już zmienić pseudo na "Elwin Mastorb" ;) 3. Cytat był niedokładny pod względem merytorycznym (pominąłem kilka nieistotnych szczegółów, jak np. wnętrzności i mózg wyłażący z rozbitej czaszki), jednak styl pisania pozostawiłem niezmieniony. Poza tym, chyba wspominałem, że książka to arcydzieło grafomaństwa i powinni to sprzedawać tylko, jeśli masz depresję i chcesz się bardziej pogłębić. ;) Poleciłem dla Ghosta ten oto topic, gdyż jest to topic literacki. Nazwa jest jaka jest, ale jeśli czytaliście jakąś ciekawą książkę fantasy, to nie widzę przeszków, aby tu o niej pisać. Nie chciałbym tylko umieszczania tu postów o twórczości J.R.R. Tolkiena, gdyż na nią są na forum przynajmniej dwa inne tematy i stolik w osadzie. - Moandor |
Damiaen17.04.2004Post ID: 15461 |
Z Moandorem policzymy się poniżej, he, he...
O ile wiem, da się to chyba zrobić, w profilu bodajże, he, he... Hmmm... Elwin brzmi ciekawiej i tak jakoś- bardziej klimatycznie...
W porządku, sprawa wyjaśniona! Mój apel wynikał z niedokładnej znajomości zasad rządzących ów tematem, a z drugiej strony teraz istnieje większę prawdopodobieństwo, iż jeszcze coś tu napiszę... |
Faramir8.05.2004Post ID: 15462 |
Sprawa organizacyjna. Uważam, że poniższy topic powinien jednak pozostać TYLKO dla Literatury INNEJ niż Fantasy. Nie wiem po co to mieszać ze sobą, jeśli wystarczy tylko... założyć nowy topic poświęcony Literaturze Fantasy. Ku czemu żadnych przeciwskazań nie widzę. |
Faramir8.05.2004Post ID: 15463 |
Jostein Gaarder Zofia jest typową nastolatką z - wydaje się - niesprecyzowanymi zainteresowaniami, która za parę miesięcy skończy piętnaście lat. Jednak pewnego dnia w jej życiu ma miejsce pewne zdarzenie - dostaje dziwny, niepodpisany przez nikogo list, w którym znajduje początek - specjalnie dla niej pisanego - podręcznika do filozofii. Od tego momentu rozpoczyna się jej wyprawa w głąb filozofii ludzkiej począwszy od antyku, aż do myśli współczesnej. Książka pisana jest raczej prostym językiem, który pomaga zrozumieć treść nie tylko erudytom, ale i zwyczajnym czytelnikom. Jednocześnie w samej konstrukcji fabuły jest coś tak sprytnie przemyślanego, że pod pozorem książki nietrudnej, przyjemnej i łatwo przyswajalnej możemy odnaleźć ukryte dno i coś co wzbudza odrobinę refleksji, zadumy. "Świat Zofii" można traktować właściwie jako przewodnik, czy wręcz prosty podręcznik po świecie ludzkiej filozofii. Dowiadujemy się podstawowych założeń Sokratesa, Arystotelesa, Tomasza z Akwinu, aż po Hume'a, Kanta, czy nawet Darwina i Freuda. A wszystko podane w sposób przejrzysty i dobrze prztswajalny. Liczne przykłady wykorzystania owych filozofii w praktyce również pomagają nam lepiej zrozumieć te nauki. Jest tu i trochę wyrafinowanej zabawy literackiej pomiedzy Autorem, a Czytelnikiem, co najlepiej ilustruje chyba sytuacja pisarza-w-książce i postaci-które-wymyślił oraz tego, że sam ten pisarz jest również jedynie postacią literacką. Sporo w tej książce - co dziwić raczej nie powinno - znajdujemy filozofii, a i sam "Świat Zofii" - jeśli się nad tym głębiej zastanowić - jest w czymś w rodzaju ukazania jakiegoś nowego, a przynajmniej nie poruszanego otwarcie w tej ksiażce, rodzaju filozofii. Całość czyta się bardzo przyjemnie i szybko, ledwo się obejrzymy, a tu już koniec się zbliża. Bohaterowie zostali tutaj zepchnięci na drugi plan, gdyż na peirwszy wysunęła się nauka o filozofii, jednak w przypadku tej akurat książki nie jest to żadnym minusem, a wręcz stanowi jeden z powodów, które uatrakcyjniają tę pozycję. W końcu jest to pewien rodzaj powiewu nowości. Podsumowując: Książka owa wartościową jest lekturą i jeśli lubisz trochę absurdu, interesujesz się filozofią, albo choć chcesz zacząć się nią interesować, to sięgnięcie po "Świat Zofii" powinien być podbrym posunięciem. |
Faramir12.05.2004Post ID: 15464 |
Dan Brown Amerykański (:/) uczony-historyk, Landgon, specjalista od symboliki w historii przyjeżdża do Paryża na spotkanie ze znanym i ogólnie poważanym koneserem sztuki, Saunierem, kustoszem Luwru. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że ów Sauniere zostaje zamordowany na chwilę przed spotkaniem z Landgonem, a amerykański historyk staje się głównym podejrzanym. Jedynie dzięki szczęściu i pomocy wnuszki kustosza - Sophie - udaje mu się uciec z "miejsca zbrodni"... Jednakże Sauniere przed śmiercią zostawił zaszyfrowaną wiadomość. Landgonowi i Sophie udaje sie rozwikłac zagadkę, jednak jak się okazuje, rozwiązanie było po prostu kolejną zagadką. I to wcale nie ostatnią. Dalej akcja toczy się niczym połączenie Indiany Jonesa z Jamesem Bondem. Autor pisze dość swobodnie, książkę czyta się szybko, a przyjemnie. Nie brak Brownowi także pomysłów, udatnie nawiązuje do historii, tzw. "Zakonu Syjonu" założonego w 1099 r., w skład którego wchodzili - podobno - Leonardo da Vinci, czy Izaak Newton, a który jako swój cel miał - ojej! - ochronę G r a a l a . Któż by się spodziewał, ach, och. Książka jest bestsellerem i właśnie to uważam za jej największą wadę: Pisana było po to, by stać się bestsellerem. Pełno tu rozwiązań jak z amerykańskich filmów o Bondzie, super szybkie samoloty, pościgi samochodowe, bohater amerykanin (jak mogłoby być inaczej...)... Czasem to wszystko zniesmacza, gdyż Autor miał naprawdę niezły pomysł, jednak zrealizował go tak, by można z tego zrobić efektowny film dla zachodniego widza. A szkoda, naprawdę... Jednakże poza tym jest naprawdę interesująco. Dan Brown sięga aż do początków chrześcijaństwa pędząc nić spisku, miesza w to począwszy od rzymskeigo cesarza, poprzez Kościół, kończywszy na samym Jezusie i... Marii Magdalenie. Ogólnie książka ta nie jest zła, ale gdzie jej tam do wyrafinowanego stylu Umberto Eco (co dziwne - na tylniej okładce padają słowa porównujące go do U.E.), Autora po prostu bardziej skusiła - jak mi się wydaje - chęć zarobienia pieniędzy, a nie przekazania tego, co czuje naprawdę. Mimo wszystko jednak, jeśli nie przeszkadza nam amerykańszczyzna, to warto siegnąć po tę pozycję. Pobawić można się przy niej, przy lekkiej, nie wymagajacej wiele lekturze. W sam raz na jeden raz. |
Idril29.05.2004Post ID: 15465 |
Poleciłabym wszystkim bardzo różnorodną literature...czyli taką jaka ja lubię. Może zacznę od Hellera..widziałam, juz że o Paragrafie mówiono, więc nie będę się powtarzać..ino wspomne o dwóch innych dziełakch tego autora..które są rónie dobre jeśli nie lepsze, tyle, że pewnie, nie tak legendarne. Pierwszy będzie Bóg wie. Móqwią cnajprościej jest to historia Żydów i żydów..ale bardziej Żydów. Czyli ludzi izraelskiego pochodzenia. Opoiwedzina, na podstawie historii biblijnego bohatera, Dawida..to Dawid, jes tgłównym bohaterem i narratorem. Widzimy go juz starego..nieco..zniedołężniałego..trochę starego lubieżnika, ale i człowieka doświadczonego przez życie, i Boga. Opowiada on historię narodu Żydowskiego od Abrahama do samego śiebie..robiąc mnóstwo aluzji do czasów współczesnych autorowi, czyli przełomu lat 70 i 80. Sposób, w jaki odnosi sie do Boga, który wie nie ejst wcale taki lekceważacy..ale mogę się mylić. Jest to ksiazka o Żydach, ale nie tyko, jest ona o ludzkości jako takiej...o ludzuiach ich charakterach..ich sposobie bycia..myślenia zachowaniach..głęboka analiza, jednocześnie, lub w drugim planie są to jednak Żydzi.... Polecam, amamtorom zjadliwego poczucia humoru, nieco czarnego, błyskotliwych dialogów i wniosków. Może czasem nieco rzic jeżyk, ale tylko wniektórych momentach, z resztą moim skromnym zdaniem, to w zasadzie sparwaia że spotacie ożywaja i stają się ludźmi..a nie tylkoi papierowymi kukiełkami, jakimis szablonami. Jest to historia życia Dawida w której zawiera się cała histoiria i pewna prawdziwa prawda o Żydach, są odarci..z pewnej powłoki...narodu wybranego..przestają tak razuić boskim blaskiem...tego zwrotu, stają się ludźmi jak inni. Naprawdę polecam. Druga ksiązka to Namaluj to! Czyli pewnego rodzaju analiza porównawcza życia dwóch ludzi, jakże ważnych dla dziejów ludzkości, Arystotelesa i Rembrandta. Kawał historii starozytnej i początków kapitalizm, końca renesansu. Można to najprościej nazwać zwrotem, że historia liubi sie powtarzać. zatacza pewne kręgi i w zasadzie wraca do pewnwgo punktu. Po za tym, że to kawał historii, to także swego rodzaju biografia obu tych ludzi, pewne porónanie ich..czasów im współczesnych, bo wszystko dzieje się, na tle niezwykle barwnego kobierca, arrasu historii, wojen i wielkich odkryć geograficznych kolonii i przypraw ze wschodu..podboje i zdrady..intrygi..prawda iesza się,z wymysłąmi autora. Trochę ąłgodniejesze niz poprzednio poczucie humoru..ale ciągle jest to Heller. Bomba, polecam z cała odpowiedzialnością. z Ksiazek prohistorycznych polecam także Wesoły miesiąc maj Jamesa Jonesa, tak, tego od Stąd do wiecznosci. To jest ...hmmmm jest to obraz rodzącego się w zachoidniej Europie ruchu hipisowskiego, wielkiej rewolucjikulturalno-seksualnej..połowy lat sześćdziesiątych. Protesty przeciwko wojnie w Wietnamie, wszedobylskie narkotyki...i artyści wszelkiej maści i koloru. A wszystko to widzaine oczami obserwatora z zewnątrz, amerykanina, mieszakjącego nad Sekwnaa, w Paryżu..chłodne, bo jednak obiektywne i niezwykłe, barwne, szalone, wciągajace. |
Idril29.05.2004Post ID: 15466 |
Hmmmm, a co mi tam popiszę sobie jeszcze. Chciałam tez polecic taka ksiązeczke antywojenną Vonnegoutha, Rzeźnia nr.5. Jak sie państwo domyślają to o drugiej wojnie światowej. O młodym amerykańskim żółnierzu, który...ma "przyjemność" opoiwdac o masakrze w Dreźnie, swoją drogą, rodzimym mieście V. Z jednej strony jest jeniec niemiecki, z drugiej żołnierz amerykański, który odkrywa cos ie stało z mieszkańcami Drezna, po nalocie bombowców. Mówiąc najogolniej ugotowali sie żywcem w schronach, ale nie będę psuła zabawy..jak to ksiązka antywojenna, to antywojenna i wojna jest tu bardzo be! Przy czym, jeśli jest tu ktos znający pana V, to wqie,że nadal ędzie ironicznie, czarno ale i błyskotliwie. Polecam, wszystkim spragnionym , wrażeń, mądrych sformułowań..antywojny i poprostu czarnego humoru. Jeśli jeszcz ejstem przy mądrych rzeczach i pozycjach, to ja polecam literaturę rosyjską. Nie tylko wspominanenego Bułhakowa, choć..jest ekstra, że się tak wyrażę, ale jest też inna satyra na komunizm, niż tylko Mistrz i Małgorzata, polecam Fatalne jaja, tegoż pana. Po za tym..hmmmm Sołzenicyn i Suworow. Jeden pisze o zsyłaniu na Sybir, drugi o byciu agentem KGB...mniam! |
Idril29.05.2004Post ID: 15467 |
Hmmmmm, a oczywiście jest też młode pokolenie Rosjan..które jeden autor określił mianem pokolenia P(pi). Polecam więc młodego -jakies 30 lat Wiktora Pieregrian, wąłśnie jego Pokolenie P, czyli to trzydziestolatków. Opowiada, to o tym, jka oni sobie radza w Rosji po upadku komunizmu. . Czym się zajmuja i takie tam..ta jest o młodym Copywriterze, w pewnej moskiewskiej agencji reklamowej. Trochę pokręcone, trzeba tez znać... Kanta i Nitschego, oraz Che Guevarę, bo jednka besz historii ani rusz. Jeżeli zas nie chce nam się znać dobrze historii i nie ointeresuja nas losy..trochę znarkomanizowango twórcy sloganów reklamowych, to możemy zwsze zabrać się za stary dobry kryminał, w najlepszym wydaniu, czyli Christie, albo Chandler, u nich wszystklpo jest dobre! Jeżeli chgcemy trochę absurdu..to możemy sobie pozwolić na lekturkę Jeden z nas Michaela Marshala smitha, albo Odwrotnie.. :P to tez o pewnym dziwnym morderstwie i pościgu..ale nie moge zdradzić kto jest przez kogo ścigany, bo to wychodzi na końcu, jest absuradalne poczucie humoru, trochę wiratualnej rzeczywiści..stare dobre chandlerowskie zagrania..troche Dicka... Nio, i chyba tyle a dzisiaj... Pozdrawiam, Idril |
Faramir26.06.2004Post ID: 15468 |
Arturo Perez-Reverte Główna bohaterka, Julia, jest konserwatorką. W ramach najnowszego zlecenia otrzymuje namalowany w 1471 roku obraz Pietera van Huysa, Partia Szachów. Przedstawia on dwójkę graczy, jednego obranego po żołniersku, zapewne rycerze, a drugiego bardziej po dworsku, być może jakiegoś księcia. W oddali widać kobietę zaczytującą się w nieznanym utworze. W zleceniu nie byłoby niczego dziwnego, gdyby nie to, iż pod farbą znajdował się napis... QUIS NECAVIT EQUITEM, kto zabił rycerza, wokół tego pytanie w sporej mierze rozgrywa się kacja książki. Julia zaglębia się z historii obrazu i jego Autora, a jednocześnie zagłębia się w świat ówczesnej polityki, wraz z przylacielem - homoseksualistą Cezarem, który zastępował jej zarówno ojca jak i matkę - a w mniejszej mierze z przyjaciółką Menchu, straszą, dość ekcentryczną panią, która życie sprowadza głównie do seksu i pieniędzy (choć może to zbyt niesprawiedliwy osób. Ogólnie wydaje się ona nawet dość sympatyczna). Później do trójki bohaterów dołącza jeszcze Munoz, urzędnik, którego jedynym sensem życia są szachy, w które - nota bene - gra wyśmienicie, choć jednocześnie... nie wygrywa żadnych partii. Książka, poza wątkiem historycznym, rozgrywa się też w teraźniejszości. Nagle w otoczeniu Julii zaczynają się pojawiać morderstwa. Szachownica Flamandzka[i] okazuje się więc także kryminałem. I to, przyznać muszę, nawet dość ciekawym. Nie spotkałem się dotąd z motywem mordowania według schematu... ustwienia szachowego, a bohaterzy mają możliwość interakcji z mordercą i rozgrywania partii szachów. A wszystko łączy się ze znalezionym przez Julię napisem pod warstwą farby w [i]Partii Szachów. W sumie całkiem zgrabnie wszystko Autor zbudował, unikając jakiś wielkich, długowiecznych spisków, które nagle wychodzą na światło dzienne. Wszystko pozostaje bardziej przyziemne, ludzkie, a zarazem - bardziej wiarygodne. Jeśli dodać do tego interesującą, dobrze przemyślaną końcówkę, która - przyznaję - dość mnie zaskoczyła, bo nie kompletnie nie spodziewałem się takiego obrotu sprawy, otrzymujemy książkę nie tylko dobrą, bo nawet bardzo. Jednakże jest coś co mnie trochę w dziele Perez-Reverte, może nie zirytowało, a raczej zawiodło. Za mało jest bohaterów. Jeno kilku na krzyż przewija się ich przez powieść, a do tego każdy odgrywa tu jakąś własną rolę. Zabrakło mi tu właśnie tych szarych, bardziej zwykłych. Choć może i przesadzam trochę. Bo mimo iż - logicznie rzecz biorąc - mniejsza liczba postaci, to większa szansa wytypowania kto zabił (co kryminały chyba cechuje) to jednak mnie się odgadnąć nie udało. A to - wydaje mi się - było założeniem. Podsumowując: Szachownica Flamandzka jest książką wartą polecenia, nie jest jednocześnie ani przesadnie trudna do zrozumienia, ani głupia, naiwna, powiedziałbym - wyważona. Na pewno sięgnę po kolejne książki hiszpańskiego autora tym bardziej, iż słyszałem o nich sporo dobrego. |
Faramir26.07.2004Post ID: 15469 |
Philippe Delerm Książka to nietypowa. Nie ma tutaj fabuły, nie ma tutaj jakiejś szczególnej akcji, intrygi. Są za to trzydzieści cztery krótkie historyjki opowiadające o zwykłym życiu i szczęściu, które znaleźć można w rzeczach małych. Średnio jedna historyjka zajmuje jakieś półtorej strony, łatwo się więc domyślić, że nie jest to pozycja długa. Zaledwie 80 stron (przy cenie 30 zł to bardzo mało, gdybym nie znalazł tej ksiażki na półce, raczej bym po nią nie sięgnął w księgarni). I też nie wszystkie historyjki mnie przekonują. W niektórych - jak na mój gust - zbyt wiele jest grafomanii. Autor wręcz przesadnie rozczulał się nad niektórymi aspektami i zwyczajnie przesadził opisując je. Inne z kolei napisane są poprawnie, ale po prostu mnie nie ruszają. Ot, przeczytałem, i zapomniałem. Jednakże równocześnie, od czasu do czasu, trafiłem na taki opis małych przyjemności, przy którym uświadamiałem sobie, że sam to odczuwam, aczkolwiek nigdy do tej pory nie próbowałem zdefiniować tegoż uczucia, które mnie wypełniało przy takiej małej radości. Czy to dobrze, że teraz będę wiedział co odczuwam? Sam nie jestem pewien. Za mało czasu jeszcze minęło odkąd skończyłem tę książkę. Ale jednak w tych kilku fragmentach znalazłem ciepło i wspomnienia. Czytając o nich, przypominałem sobie uczucie, jakie mi towarzyszyło przy odczuwaniu tamtych przyjemności i nagle zdałem sobie sprawę, że już przedtem - choć całkiem bezwiednie i o tym nie wiedząc - pożądałem ich. Ogólnie to sam nie wiem co o tym powiedzieć. Wydaje mi się, że jest to pozycja dość wartościowa, ale wydawca zdecydowanie przesadził z ceną. Dlatego też proponowałbym wybrać się do Empiku i przeczytać na miejscu :) |
Strażnik słów Moandor29.07.2004Post ID: 15470 |
Juliusz Verne „Dzieci kapitana Granta” Jest to już bodajże trzecia z kolei powieść Juliusza Verne’a, jaką miałem okazję przeczytać. Mogę z przekonaniem stwierdzić, że ani klimatem, ani tempem akcji, ani oryginalnością w kreowaniu bohaterów książka ta nie odbiega od dwóch poprzednich. Zasadniczym walorem książek przygodowo-podróżniczych jest fakt, że podczas lektury poznajemy wiele prawdziwych informacji odnośnie obszarów przemierzanych przez bohaterów i otaczającej ich przyrody. Opisy miejsc oraz fauny i flory dodatkowo wzbogacają powieść czyniąc ją o wiele bardziej wartościową. Taka jest właśnie „Dzieci kapitana Granta”, taka jest saga Alfreda Szklarskiego traktująca o przygodach Tomka Wilmowskiego. Również J.R.R. Tolkien wprowadzając obszerne opisy przyrody do „Władcy Pierścieni” podniósł wartość tego i tak już znakomitego utworu. W świecie techniki taki „skok na łono natury” jest czymś dla człowieka potrzebnym. Może dlatego między innymi powieści fantasty cieszą się tak dużym powodzeniem i uznaniem czytelników. Akcja niemal wszystkich z nich rozgrywa sięw światach, gdzie obecność techniki nie jest prawie w ogóle zaznaczona. Ziemię pokrywają bujne lasy i bory, rozległe łąki. Natura nie jest dewastowana i pustoszona przez człowieka. Wody w jeziorach i rzekach są czyste jak kryształ. Co więcej technologia jest nawet utożsamiana za złem, jak w przypadku poczynań Sarumana Białego we „Władcy Pierścieni” Wracając jednak do tematu, uważam, że dobre książki przygodowo-podróżnicze są pozycjami bardzo wartościowymi. Ich lektura dostarcza nam sporo rozrywki, wartkiej akcji oraz kontaktu z naturą. Moandor |
Kanclerz Grenadier26.08.2004Post ID: 15471 |
Imię róży - własnie - autorzy naszej osadowej twórczości - przeczytajcie sobie to, co o warsztatcie pisze mistrz Umbertus na końcu książki :) |
Faramir4.09.2004Post ID: 15472 |
Rafał A. Ziemkiewicz Książka Ziemkiewicza jest - co tu ukrywać - książką opowiadającą w głównej mierze o polityce. Autor mówi, że jest źle, a jednocześnie tłumaczy dlaczego jest właśnie tak i dlaczego będzie. W tym miejscu nie będę się wgłębiać w to zagadnienie, gdyż zbyt mocno musiałbym się zanurzyć w polityce, czego nie chcę. Skupię się natomiast na tym jak Ziemkiewicz pisze. A pisze - ostro. Bez zahamowań obsobacza różnorakie znane "autorytety", próbuję przekazać nam swój punkt widzenia (który - trochę moim zdaniem arogancko - nazywa prawdą), opisuje jak wygląda typowy Polak i dlaczego jest właśnie taki. Poza tym od czasu do czasu przeklnie, dla pokreślenia, i chyba by zrobić wrażenie na pewnego typu Czytelnikach. Ogólnie jest to książka o Polsce - i Polakach, czy raczej, tfu!, polactwie, jak nazywa pewien rodzaj Polaków. Opisuje ich dobitnie i nie pozostawia suchej nitki, a jednocześnie sprawia wrażenie trzeźwo myślącego, wręcz wyrachowanego. I właśnie to wyrachowanie (mimo iż czasami popuszczą mu nerwy) najbardziej trafiło do mnie. Właściwie jest to pozycja ciekawa, sporo w niej gospodarki, polityki i "uświadamiania narodu". Sporo w niej także frustracji oraz bezsilności. I tym właśnie ta książka napawa podczas lektury. Ziemkiewicza, jako felietonistę, ceniłem. I nie sądzę, by ten stan rzeczy zmienił się po lekturze owej knigi. Ciekawa ona jest, momentami wydaje mi się nawet wartościowa. I, w sumie, warto ją przeczytać. |
Faramir4.09.2004Post ID: 15473 |
Stephen King Proszę mi z góry wybaczyć pewną skrótowość poniższej recenzji. Raz, że książkę czytałem jakieś półtora miesiaca temu, dwa że nie ma jej pod ręką, trzy że działam pod presją:) Pewna grupka dzieciaków zostaje uwikłana w walkę z tajemnicą Derry, TYM. TO jest potworem, który co pewien czas (około 25 lat) ujawnia się i morduje. Nasi dzielni bohaterowie, poza trudnościami wieku b. wczesnego dorastania, muszą więc poradzić sobie z przerażającą bestią. A czym ona jest - nie zdradzę. A po 25 latach, gdy już podrośli, znów wracają do Derry, i znów mają ten sam problem. Fabuła jest bardzo bogata i prowadzona w niezwykle przewrotny sposób. Mianowicie przeplata się tu kilka motywów: 1) to co działo się oczyma dziećmi (narrator się zmieniał, raz był nim jeden z młodzieniaszków, raz drugi itd.) 2) oczyma dorosłych (po 25 latach, zmienność narratora analogiczna) 3) z pozycji epizodycznych bohaterów (którzy bardzo często ginęli) A przeplatanie wszystkich tych wątków, zabawa w mieszanie czasów i bohaterów wprowadza bardzo przyjemny, lekko chaotyczny, klimacik. Co mi się podobało w ksiażce? Poza ową różnorodnością prowadzenia akcji będzie tym na pewno całkiem przyjemny styl pisania autora, dość różnorodny, a także to jak wkoponowuje w normalne życie, zjawiska paranormalne i ogólnie wyjęte jak gdyby z horroru... którym zresztą "TO" jest. Podoba mi się kilka przemyconych do powieści przemyśleń (choćby to z dziećmi, które przyjmują do wiadomości to, w co dorośli nigdy nie uwierzą), a także sama historia tytułowego Tego. A co mi się nie podoba? Wątek Żółwia, który - moim zdaniem - jest niedokończony i kończy się w sposób po prostu bezsensowny i dziecinny. Nie podoba mi się też koniec książki - tak jak cały czas, mniej więcej równo, trzymała w napięciu i można było wychwycić momenty, że gdy czytając o drugiej w nocy, gdy cały dom już śpi, chciało się po prostu skończyć, zawinąć w pościel i zasnać, by czekać ranka - tak końcówka wydała mi się hollywoodzka i zdecydowanie niestraszna. Końcowa rozprawa Tego nie jest niczym specjalnym, a to czym To się okazało, uważam za wyjście fatalne. I tak właściwie mógłbym tę książkę podsumować. Bardzo miła, wciagająca i klimatyczna lektura, której jednak końcówka mocno odstaje - in minus - od reszty. Ale i tak przeczytać warto. Bo jest to kawał porządnej literatury... |
Faramir15.09.2004Post ID: 15474 |
Arturo Perez Reverte Niemłody już - bo 56-letni - nauczyciel fechtunku, będacy do granic możliwości klasykiem w tym co robił, skromnie mieszkający w Madrycie Jaime Astarloa pewnego dnia dostaje dziwne zlecenie... Zgłasza się do niego młoda - niespełna 30-letnia - atrakcyjna dziewoja, która prosi go, by nauczył ją wymyślonego przez hiszpańskiego klasyka "pchnięcia za dwieści eskudów". Jaime z początku odmawia, pozostając w zgodzie ze starymi, konserwatywnymi zasadami, którym hołduje od zawsze, a które - między innymi - zakazywały uczestnictwa kobiet w szermierce. Owa tajemnicza niewiasta nie daje jednak za wygraną... Książka opowiada o losach i rozterkach starego człowieka, który uważa, że całe życie jest już za nim. Hołubiący od dzieciństwa wzniosłym - jak honor, prawdomówność, szlachectwo - wartiościom, nie czuję się - co dziwne - zagubionym we współczesnym świecie, mimo iż wydawać by się mogło że nie ma szans na przetrwania gdy obok wszyscy z największą pasją okłamują innych i własne sumienia. A jednak, bohaterowi się udaje. On całkowicie neguje czasy w jakich przyszło mu żyć. Nie przejmuje się modą, nie zwraca uwagi na otoczenie, nie interesuje się wydarzeniami w świecie i kraju, a wszelkie zagadnienie polityczne są dla niego czarną magią. I ostatnia ta cecha jest właśnie najbardziej charakterystyczna i odróżniająca go ze społeczeństwa w jakim przyszło mu egzystować. Bo w stojącej na skraju rewolucji Hiszpanii, gdzie rozmawia się bez żadnych ogródek w kawiarniach o co ciekawszych szczegółach planowanych przewrotów, a każdy praktycznie obywatel mógłby - obudzony w środku nocy - wyrecytować z pamięci nazwiska rewolucjonistów i ich opozycjonistów, zachowanie Jaime jest po prostu niezrozumiałe. A Jamiego Astarloę to wszystko nic. Go to zwyczajnie nie obchodzi, ma to gdzieś, schowany za parawanem własnych przekonań i przyzwyczajeń wyniesionych z dzieciństwa i okresu młodzieńczego, trwa bez własnego zdania na temat tego, co dzieje się wokół. Izoluje się od społeczństwa i żyje własnym rytmem, nie wiedziąc wiele o "prawdziwm życiu, gdyż to co dla innych wydaje się być prawdą - dla niego jest czyms nierealnym, fantastycznym, będącym częścią cudzego, obcego dla niego, świata. Dobre przedstawienie psychologiczne postaci - choć dość nietypowej - jest dla mnie jednym z największych atutów książki. Kolejnym jest styl autora. Reverte pisze - choć prosto - to jednak dość obrazowo. Trafia do wyobraźni czytelnika. Nie nudzi dłużyznami, przesadnie długimi opisami, choć też nie traktuje ich po macoszemu. Całkiem spora erudycja Autora, jego wiedza na dany temat (choć z punktu widzenia laika, który na temat szermierki nie wie zupełnie nic), dobra kompozycja w tle historycznym i bohater - to wszystko sprawia, że książkę czyta się po prostu dobrze. I to jest także - niestety - główny minus tej pozycji. Jest tylko dobra. Brak tu takiej iskry boskości, czegoś co sprawiłoby, że można zapomnieć o otaczającym świecie i kompletnie oddać się lekturze. Brakuje zachwytu, brakuje niekonwencjonalizmu. Książka po skończeniu czytania nie wywołuje pustki... Natomiast drugim zastrzeżeniem jest strasznie przeciągający się początek. Przez 180 stron akcja toczy się bardzo powoli, praktycznie nie widać by posuwała się jakoś znacząco do przodu. Sprawia to wrażenie rozleniwienia, które - przyznaję - bardzo dobrze kontrastuje z ostatnimi 60 stronami, gdy dzieje się w końcu naprawdę sporo. Pomimo jednak - być może - celowości tego zabiegu, to jednak te prawie 200 stron (podcza gdy cała książka ma coś ok. 250) podczas której panuje prawie że sielanka - to zdecydowanie za dużo... Co o "Fechmistrzu" mogę powiedzieć na koniec? Krótko: Dobrze napisana, przynoszaca sporo przyjemności podczas lektury i mądra książka, która - niestety - nie zapada w pamięć... |
Strażnik słów Moandor29.09.2004Post ID: 15475 |
Obiecałem dawno, dawno temu swą recenzję powieści autorstwa Umberto Eco Pt: „Imię róży” Książka bardzo mi się spodobała. W dużej mierze dlatego, że bardzo lubię w literaturze tajemniczość i zagadki. Niemal cała fabuła to dążenie brata Wilhelma i Adsa do rozwiązania problemu morderstwa młodego mnicha. Co więcej muszę powiedzieć, że opowieść jest tak skonstruowana, że ostateczne rozstrzygnięcie jest bardzo zaskakujące i praktycznie nie do przewidzenia zanim się nie dobrnie do ostatnich stron. Przynajmniej takie jest moje wrażenie, gdyż całkowicie się nie spodziewałem takiego końca. Oraz ówczesnego duchowieństwa przedstawiony w książce nie jest zbyt dla niego przychylny. Jednakże każdy, kto odrobinę interesował się historią średniowiecza zapewne wie, że nawet kościół miał w swoich dziejach ciemne karty. Zwracam uwagę dlatego, że nie tak dawno w jednym z dzienników przeczytałem, że książka włoskiego pisarza jest antychrześcijańska i jest jawnym atakiem na kościół. Bujda na resorach moim zdaniem. Ale mniejsza o to. Trzeba pochylić czoło przed autorem za bardzo wiele szczegółów historycznych i doskonałe dopracowanie tekstu (o czym Faramir w swej recenzji zdaje się wspominał.). Styl Eco nie budzi żadnych zastrzeżeń. Choć powiem, że czasem, gdy następowało wygaszenie akcji denerwowało mnie to trochę. A to z tego powodu, że powieść jest tak ciekawa. Czytelnik razem z Wilhelmem chce znaleźć rozwiązanie zagadki, toteż każde inne sprawy (jak spotkanie Adsa z dziewką, albo opisy ołtarza w kościele) mają mniejsze znaczenie, czasem aż chciało by się je pominąć (jednak szanujący się czytelnik nie powinien tego robić). Szczerą sympatię, jako jedyny z wszystkich bohaterów „Imienia róży”, wzbudził we mnie jedynie Wilhelm. Człowiek nie tylko prawy, ale też mądry, wierzący w potęgę wiedzy i nauki, co w środowisku mnichów było rzadkością. Może nie tyle rzadkością, z lektury książki widać jednak, że wiedza dostępna byłą tylko dla nielicznych. Biblioteka była strzeżona i mnich nie mógł sobie wziąć do przeczytania księgi zanim bibliotekarz nie wydał mu na to zgody. Wiedza, mogła by wyrwać lud z ciemności i zakony straciły by swoje miejsce w ówczesnym świecie. Zresztą zakończenie powieści daje szersze światło na to o czym mówię. Wróćmy do Wilhelma. Człowiek ten wprawdzie był mnichem, ale w ogóle innym niż reszta braciszków. Nie wierzył wcale w zabobony, miał światłe spojrzenie na świat. Chętnie korzystał z odkryć nauki (na przykład jego soczewki) podczas gdy inni niezwykłość wynalazków przypisywali jakimś ciemnym siłom. Widać też, że Wilhelm był człekiem sprawiedliwym. Zrzekł się stanowiska inkwizytora bo widział jakie oni sieli zło. Skazywali na stos całkiem niewinnych ludzi pod byle jakim pretekstem. Przykładem jest tu choćby Bernard Gui (nie Guinea, nie :P) całkowite przeciwieństwo Wilhelma. Książka jest bardzo dobrze napisana, fabuła jest arcyciekawa. Czytelnik nie powinien się przy lekturze nudzić. W dodatku mnogość faktów historycznych, co jest jakby wizytówką Eco też dodaje blasku „Imieniu róży” Ponieważ nie chce mi się pisać ogromniastych recenzji, których i tak nikomu się prawie nie chce czytać, proponuje otwartą dyskusje na ten temat. Zachęcam, gdyż jest to i bardziej ciekawe i też lepsze niż pojedyncza recenzja, gdyż można poznać przy takiej okazji zdanie innych, co zawsze jest bardzo pouczające. Na razie to tyle. Zachęcam do dyskusji wszelkich chętnych. Moandor |
Faramir30.09.2004Post ID: 15476 |
Dziękuję za tę recenzję, Moandorze! Trudno mi znaleźć jakieś zdanie w napisanej przez Ciebie recenzji, gdyż - jak widzę - "Imię róży" zwyczajnie Ci po prostu do gustu przypadło. Może chciałbym tylko rozwinąć lekko i - jeśli się uda - być może nawet trochę podyskutować na temat bohaterów książki Eco. Wilhelm jest właśnie takim jasnym punktem, kontrastującym z resztą postaci. Uważam iż był on po prostu głodny wiedzy. Jego zamiłowanie do nauki, do ksiąg, do prawdy - to wszystko sprawiło właśnie, że stał się mnichem. Nie widzę go jako zakonnika z powołania. On po prostu pragnął wiedzy, było to jego życiowe zboczenie, jego pasja, a że żył w takim właśnie czasach, wstąpił do Kościoła, gdyż nigdzie indziej nie mógłby zrealizować swych pragnień. Jednocześnie był on idealistą, trzeźwo patrzącym na świat i wyznającym pewne określone zasady. Był moralny. Tak właśnie spoglądam na Wilhelma. Inne postaci z kolei... cóż, opat jest chciwy, chce tylko by inni podziwiali jego i jego opactwo. Trafił do Kościoła z próżności, bo tam mógł najlepiej realizować swe chęci. I - co ciekawe - wcale go w sumie nie potępiam. Jego potrzeby były równie duże jak Wilhelma, tyle że inne. Poza tym przez książkę przewija się wątek sodomitów, czy też uciekających przed wyrokiem mnichów, którzy ugięli się przed przeciwnikiem i wstąpili w jego szeregi. Niektórzy przyjmowali to z pokorą, mimo iż w głębi duszy pozostawali ze swymi dawnymi braćmi. Ten ogólny hipokrytyzm pokazuje jakie - moim zdaniem - panowały w tamtych czasach warunki w Kościele. Jako brata z prawdziwego zdarzenia, z powołaniem, uważam - co może się wydać dziwne - brata Jorge. Jego maniakalność i poczucie wypełniania boskiej misji, a także swej racji, tego że na pewno stoi po właściwej stronie. Wreszcie, jego oddanie Bogu i chęć nawet poświęcenia swej "świętości", możliwość wyklęcia go po śmierci, byleby tylko spełnił swą misję, nadaną przez Wszechmogącego - wzbudza we mnie szczery podziw. Ta postać jest, moim zdaniem, jedną z najciekawszych na kartach powieści. Owszem, był on dość skostniały, jego umysł był bardzo radykalnie konserwatywny, jego poglądy też były niesympatyczne. Ale potrafiłem uwierzyć w to, że on szczerze był przekonany, że przysługuje się swoim zachowaniem czemuś większemu! Wszystkie inne postaci wokół miały jakieś własne chęci, chciały coś osiągnąć, czy to prestiż, czy to przyjemność cielesną, czy też satysfakcję umysłową (Wilhelm!). A Jorge nie! On miał zupełnie inne, nieegoistyczne motywy! Mam nadzieję, że wywołam powyższym postem jakąś dyskusję. |
Eon30.09.2004Post ID: 15477 |
Książki jeszcze nie przeczytałem - lecz czas nadejdzie. Co do bycia mnichem..chmm..chehie..
Na szczęście tego już nie ma.. Aby... |
Strażnik słów Moandor26.12.2004Post ID: 15478 |
Wahadło Foucaulta Dawno temu w niniejszym topicu Faramir napisał pare słów na temat powieści Umberto Eco zatytułowanej „Wahadło Foucaulta”. Wtedy jeszcze nie przeczytawszy owej powieści nie miałem możliwości do wyrażenia swojej opinii. Teraz jednak postaram się to nadrobić. Wahadło Foucaulta Nie da się zaprzeczyć, że jest to wybitna, bardzo znana w szerokich kręgach powieść włoskiego pisarza, Umberto Eco, który wcześniej zasłynął ze znakomitego „Imienia Róży”. Akcja „Wahadła…” rozgrywa się w zasadzie we współczesności. Trójka zapaleńców z pewnego wydawnictwa realizując swoją pasję, tworzy na podstawie gromadzonych faktów Plan, tajny spisek zakonu templariuszy zaplanowany na 600 lat, którego celem jest zapanowanie nad światem, władza… Eco doskonale utrzymuje niemal przez cały czas atmosferę tajemnicy, zagadkowości, co jest niewątpliwie walorem „Wahadła..” Faktem jest jednak, że ksiązka jest trudna do czytania, i trzeba miejscami dużego samozaparcia, żeby nie znudzić się lekturą. Zaczyna się ciekawie i jest tak do momentu, gdy pojawia się Ardenti i przedstawia swoją opowieść. Później niestety Casaubon wyjeżdża do Brazylii i akcja na 100 stron z hakiem przygasa. Moim skromnym zdaniem, nie wszystkie te wygaszacie głównego wątku powieści były potrzebne. Nie znaczy, że są nudne w lekturze, nawet przeciwnie, tylko, czytelnik wciąż myśli o Planie, o tajemnicy templariuszy, niecierpliwi się, czeka, co będzie dalej… Można rzec, że jeszcze bardziej podsycają ciekawość… Nasuwa się jednak kilka pytań, gdyż jest w powieści troche niedopowiedzeń, nierozwiązanych zagadek np.: 1. Dlaczego plan rozłożono na okres kilkuset lat? I wreszcie, czy Plan istniał naprawdę?  To tylko niektóre, przykładowe wątpliwości, jakie mi się nasunęły podczas lektury. I nawiązując jeszcze do tytułu. Wahadło Foucaulta to nic innego jak duża metalowa kula zawieszona na długim sznurku. Wynalezione przez Foucaulta, który za jego pomocą udowodnił, że Ziemia się obraca. Jednak uważam, że u Eco, prócz dosłownego, ma także znaczenie metaforyczne. A co do dawnej wypowiedzi Faramira i owego: "Ma gavte la nata..." - cóż, kto czytał ten wie o co chodzi :) |
Faramir26.12.2004Post ID: 15479 |
Ja, chwilowo, tylko do tego ostatniego fragmentu: Heheh, byłem ciekaw, kto w końcu zrozumie ten cytat, któy zamieściłem w swej recenzji. Wielkie Ci dzięki, Moandorze i za wyłapanie tego smaczku i - chyba jeszcze bardziej - za lekturę. |