3.11.2004
|
Ludzie Dragonthana przeszli niewiele ponad kilometr, kiedy to jeden z ludzi idący z przodu szybko zawrócił i krzynął:
- Alpy! Alpy!
Wszyscy zaczęli chować się po krzakach wokół. Padli na ziemię i obserwowali teren dookoła. Cisza przedłużała się...
- Nicol... co ty tam widziałeś? mówił po cichu Limer
- kilkunastu wampirów przed nami... jakieś 300 stóp na zachód od naszej pozycji
Cisza znowu zapanowała. Dragonthan niecierpliwie rozglądał się wokół. Nagle coś usłyszał coś nad głową... spojrzał w górę i zobaczył alpa.
- Na drzewach!... Na drzewach!... - krzycąc wyciągnął miecz i zaczął walczyć. Na całe szczęście wampirów było zaledwie pięciu.
- Nie możemy iść tędy, za dużo patroli, musimy skierować się na południe a następnie obejść las po wschodniej stronie - rzekł Drag po czym rozkazał przegrupować się. Cału oddział rozproszył się. Po paru chwilach ujżeli wielkie trzęsawisko
- Oho! To żeśmy obeszli las... - drwił sobie Limer
- Nie panikuj... - myślał - ... zawracamy!
Poszli spowrotem w kierunku góry otoczonej czrną mgłą, której nie mogli odróżnić od czarnego nieba.
Po chwili zobaczyli próg góry. Zaczęli się wspinać. W połowie drogi Drag sopjrzał w góręi zobaczył iż chmura przykrywająca niebo jest jedynie wielkim obłokiem czarnego pyłu, który rozproszał się we wszystkich kierunkach. Kiedy doszli go granicy gęstej mgły otaczającej wierzchołek, Drag spojrzał w kierunku wschodu i ujżał wielki Całun Ciemności.
- Oho! Widze że gdzieś tutaj będzie stał zamek
- Wielki... większy niż poprzednie jakie budowały szkielety - rzekł Limer
- To dlatego mamy tutaj wzmożoną aktywność alpów i wampirów... tutaj będzie ich siedziba... Dobra! nie ma czasu na takie głupstwa! Ruszamy na drugą stronętej góry, potem zejdziemy w dół i pójdziemy dalej przez tamte lasy, tylko obawiam się jednego... po tej stronie góry jest mnóstwo łupieżców... - po tych słowach wszyscy popatrzyli się na siebie, oglądnieli do tyłu i z mieczami w dłoni zaczęłi iść dalej...
|
3.11.2004
|
Cobalt w końcu dotarł do chatki, której szukał.
Przed chatą leżał człowiek, żywy człowiek. A przynajmniej tak się zdawało Cobaltowi.
- A więc w końcu do mnie przybyłeś skrytobójco.
- Tak... tak jak zostało przepowiedziane...
- Tak jest mój drogi. Zostało to przepowiedziane.
- Dlaczego tutaj przybyłem?
- Tego nikt nie wie... pierwszą osobą, która może się tego dowiedzieć to Ty sam. Ale powiem Ci jak wyglądają rozstaje przed Tobą. Uratujesz ten świat, albo go zniszczysz. I takie życie będziesz prowadził w każdym cieleniu. Myślisz, że dlaczego podróżujesz tak często sam...
- Żeby nie narażać niepotrzebnie innych... i siebie.
- Nie. Nie dlatego. Podróżujesz sam, żeby samemu dokonywać wyborów.
- Co teraz powinienem zrobić?
- Odpocząć. Wejdź do środka.
I skrytobójca bez chwili namysłu wszedł do domku.
|
3.11.2004
|
- Ja jestem za!- krzyknął Islington - chociaż nic nie wiem to słowo mistrz działa mi na nerwy. Dlatego ruszmy się!
- Spokojnie - powiedziała Neela - powiedz pierw, kim ty właściwie jesteś?
I czemu te Alpy zachowywały się tak dziwnie wobec ciebie? - Neela zaatakowała Islingtona
- Spokojnie, to mój przyjaciel. Ufam mu - powiedział Den, ale Islington mu przerwał
- Jeśli naprawdę chcecie wiedzieć to mam w sobie trochę krwi Tytanów.
Wiem wiem, może nie mam 2,50 wzrostu i strasznie umięśniony nie jestem.
Ale rzeczywiscie tak jest. Nic wielkiego. - dodał skromnie
- No to jeśli tą sprawę mamy wyjaśnioną to zajmijmy się drugą.
To gdzie Iscandelu jest twój mistrz? - Islington skrzywił się kiedy Den wypowiadał te słowa.
|
3.11.2004
|
Isc zaatakowny przez Isliego i Dena postanowił odpowiedzieć.
-Mój mistrz ? Właśnie siedzi na tronie Eofolu. Jeśli chcemy go pokonać musimy sie najpierw przedrzeć przez całą armie diabłów pod jego rozkazami a i tak nie jestem pewien czy to pomoże. Kiedy zamieniali mnie w tego kim jestem brał w tym udział każdy z władców 9 piekieł Baatazu....
-C??- wrzasnął Isli - Sugerujesz, że mamy wyzwać do walki wszystkich władców i ich pokonać ?
-Nie sugeruje lecz stwierdzam że jeśli zabijemy Sheogarda każdy z panów piekieł moze otrzymać gues na mnie w spadku. Jestem połączony z nimi wszystkimi więzami krwi.
-Czy to jedyny sposób?- spytała Neela
-Hmmm teoretycznie istnieje szansa że oprę się mocy władców piekieł, ale potrzebowałbym jakieś nowej mocy, potęgi...
Den spojrzał na niego podejrzliwie.
-Jeszcze wiekszej mocy ? Jak chcesz tego dokonać? To chyba niemożliwe!
Błysk w oku Isca utwierdził wszystkich w przekonaniu o jego nowym pomyśle.
-Mogę jeszcze zapytać o to dziewięć bóstw.
-Świetnie, więc zrób to.
-To nie takie proste. Nie sądzę żeby demon był mile widziany w ich światyni a moja obecnosć sprowadziłaby ich gniew na nas wszystkich...
-Świetnie-wrzasnął zirytowany Isli- Mamy wybór. Będziemy walczyć z najgorszymi z najgorszych demonów, lub z bogami a jeśli walka nam się nie podoba możemy szukać jakiegoś źródła nowej mocy, wiedząc że w każdej chwili twój pan może odzyskać nad Tobą kontrolę.
-Tak- odpowiedział spokojnie Isc- wybór należy do was czy będziecie mi towarzyszyć...
|
4.11.2004
|
- No dobra - powiedział Isli po chwili zamyślenia - ja idę z tobą. A to komu podpadniemy nie robi mi różnicy. Chociaż wolałbym poszukać jakiegoś źródła mocy.
- I co będziemy się kierować tabliczkami "tu jest źródło mocy"?- spytał Den
- Choćby to tak miało wyglądać, ja w to wchodzę. Widzisz Den - Islington zaczął szeptać do smoka - Jeśli Isc nie będzie miał ciągłej kontroli nad samym sobą to jaką mamy gwarancję, że jego pan nie każe nas wyśledzić i pozabijać? - Den zasępił się.
- Żadną! - krzyknął Islington i podszedł do Isca. Jakieś pięć metrów obok stał smok i Neela.
- A w ogóle nie robię tego z przezorności - powiedział Isli - tylko dlatego, że nie wiem czego bardziej nie lubię, Bogów czy Demonów...
|
4.11.2004
|
W dniu bitwy pod Szkieletową Bramą do osady przybył strudzony wędrowiec. Bez problemu przeszedł przez osłonę i ruszył w kierunku karczmy, spodziewając się przygotowań do wyprawy. Kiedy wszedł tam, jego wzrok padł na znużonego Sandro. Niewiele się zastanawiając zaczął:
- Sandro mój drogi! Gdzież jest Drużyna, która wybiera się do Szkieletowej Bramy?
Sandro nie pytał, kim jest wędrowiec, nie pytał jakim cudem dostał się tutaj, nie pytał skąd wie, że Drużyna wyrusza na wyprawę, ale nie wie że już wyruszyła. Nie odpowiedział nic.
- Sandro! Słuchaj - przebyłem długą drogę z Mezoberanzan, gdzie byłem uwięziony przez kapłanki Lolth, po to, aby w tej wyprawie uczestniczyć!
Sandro słabym głosem powiedział - już wyruszyli...
Wędrowiec nie mówiąc nic więcej, wyszedł z karczmy i ruszył przed siebie. W kilka dni później stanął przed Bramą Szkieleta. Spotkał tam sporo smoków, nie mogli mu udzielić jednak informacji o żadnym z uczestników wyprawy, za to polecili odnaleść diabła i lwa, którzy w wyprawie uczestniczyli. Po krótkich poszukiwaniach wędrowiec odszukał ich i dowiedział się o rozbiciu drużyny. Miał teraz poważny dylemat, którą drogę obrać...
*Czy ruszyć tropem Fuuzy'ego? A może za Sharwyn? Albo do Szkieletowej Bramy?* - rozmyślał. W końcu postanowił że nei pójdzie żadną z tych dróg. *odnajdę Ralpha, a może znajdę przy nim Fuuzy'ego? Jestem pewien że tam COŚ się nie zgadza lecz nie wiem co. Powinienem spytać o to Sandro, zanim wyruszyłem. Cóż, teraz jest już za późno* I wędrowiec ponownie rozpłynął się w mroku, a smokom, lwu i diabłu wydawało się, że w pewnym momencie zobaczyli strużkę światła, która zaraz zgasła.
|
5.11.2004
|
//A wtedy zderzą się Miecz Mrozu i Ostrze Armageddonu... Wielki wybuch w okolicach Steadwick doprowadził do katastrofalnego w skutkach zniszczenia. Antagarich zaczął się zapadać! Bogowie światła i ciemności a także bogini magii Sharwyn i bóg zniszczenia, Baa, zeszli pod postaciami awatarów na kontynent. Otworzyli kilkaset magicznych portali, aby umożliwić tysiącom uciekinierów opuszczenie niszczonej planety. - Baa! - krzyknęła Sharwyn. - Eeofol przeszedł? - Nie chcą! Mówią, że wreszcie nadszedł dzień, na który czekali! Tylko jeden demon, Sheogorad, bez żalu opuścił swoją fortecę! A w Erathii? - Tylko królowa Katarzyna nie chciała przejść! - odpowiedziało któreś z Dziewięciu Bóstw. Sharwyn rzuciła zaklęcie, czasowo powstrzymujące całkowite zniszczenie, po czym zaczęła szukać przyjaciół... ****
Cobalta i Eru znalazła szybko, na odległej pustyni. Uniosła ich, po czym postawiła na ziemi w okolicach najbliższego teleportu. Skrytobójca i mag, a także wszystkie postacie związane z tym wątkiem przeszli do nowej krainy Axeoth. Denadareth, Islington oraz Neela... Z tymi było trudniej, jednak znalazła ich w kontrolowanym przez Erathię Lesie Piekieł, przy granicy z Eeofolem. Zabrała ich ze sobą, po krótkim namyśle wzieła także Iscandela. Również oni dotarli do Axeoth. Ghost... Ghosta znalazła na tym samym wzgórzu, na którym zostawiła go tydzień wcześniej. Spał sobie w najlepsze, nie zdając sobie sprawy z niebezpieczeństwa. Przerzuciła go do Axeoth deyjańskim teleportem. Chciała już przejść sama, ale wykryła jeszcze kilka żyć wartych ocalenia. Tak więc obleciała cały Antagarich i złapała MiBa, Sandra, Simbę, Fristrona, Maffeja, Loba, Shaer'ryn, Sharrę, Limera, Darona oraz Dragonthana z resztką oddziału i przeszła wraz z nimi przez ostatni otwarty portal. Na sekundę przed rozpadem całej krainy... A wszystko ma swój początek...//
|
5.11.2004
|
Fristron mruknął: * mogłem się tego spodziewać *
Po chwili palnął się w czoło i krzyknął:
- U licha! Wiem dlaczego na wszystkich mapach była tam pokazana góra, a na jednym jezioro! Wiem! WIEM!
... tylko co mi po tym teraz? Zaprawdę, jeżeli Lolth przeżyła tą katastrofę, doapdnę ją i będę bo kolei jej kapłanki niszczyć! Ralph zginął... niech to licho! Co to właściwie za świat? Czyżby... - przetarł oczy - czyżbym widział bród na Kalaam? Nie wierzę! To tutaj w dawnych czasach Ulmar Złoty ze swoimi wojskami stoczył bitwę przeciwko żądnym krwi Badruckom! Mam szansę odnaleźć drugą część różdżki! - po czym popędził w stronę brodu, nie zważając na innych, których znał tylko przez swych szpiegów, a pobiegł do miejsca legendarnych zdarzeń. Gdyby został tu jeszcze moment, zobaczyłby boginię Sharwyn. Jednak nie odwracał się. Biegł w kierunku brodu i nie widział zastępu wampirów, którzy nadciągali ze wschodu.
Dotarł do brodu i począł przesypywać sobie ziemię Pierworodnych między palcami nucąc pod nosem: [i:19b04fd345] Gdy wszystkie światy,
Dopiero się narodziły.
Dawnego Królestwa,
Oddziały bój stoczyły... Bój o bród Kalaam!
Coż to była za bitwa...
Każda broń do walki szła,
Nawet nóż i brzytwa... I wielki Ulmar Złoty,
Z Dżinnów zastępami.
Spadł jak grom na Barducków,
I obdarzył swiat nowymi czarami... On pierwszy zastęp minotaurów,
Do Krainy Ciemności odrzucił.
A gdy batalion smoków,
Na niego zawrócił... Pięknym rozbłyskiem many,
Obdarł je ze skóry...
Lecz różdżka mu pękła
Nie przekuła się po raz wtóry... To był Lastmordon,
Słynny Kieł Życia.
I od tamtych czasów,
Kieł walczy do dzisiaj.[/i:19b04fd345] Bogowie! Jestem na tej ziemi! - krzyczał wyjątkowo nierozważnie.
|
5.11.2004
|
Shaer'ryn rozejrzała się i zapytała Sharwyn:
- Czy to...
- Tak, morska elfko. To jest Axeoth. Miejsce kochane i nienawidzone przez wszystkie elfy. Miejsce wielkiej bitwy nad Kalaam oraz Wielkiej Wojny Elfów. Kontynent zapomniany i opuszczony nawet przez Starożytnych. A teraz portale wyrzuciły nas tu.
- Czy wszystkich udało się uratować? - zapytał Denadareth.
- Obawiam się, że nie. Bóg zniszczenia, Baa, prowadzi rejestr. Możesz go zapytać.
Awatar bóstwa Baa podszedł do Sharwyn i powiedział:
- To straszne, nawet dla boga zniszczenia takiego jak ja. Zginęło prawie 30 milionów osób. Ze 120 000 000.
- Toż to cała Erathia! - krzynęła Sharwyn. - Kto nie przeszedł?
- Cóż, większość Tatalijczyków oraz mieszkańcy tej części Enroth, która jest... była kontrolowana przez czarodziejki. Zdumiewającego czynu dokonał natomiast król Kalwadoru - poświęcił własne życie, aby poszerzyć portal. Dzięki temu cały naród kalwadorejski przeżył. Monarchowie odmówili przejścia. Los króla Erathii jest nieznany, król Gavin Magnus z Bracady teleportował się wraz z Bracadyjczykami. Oczywiście, Gelu i Kilgor również nie żyją.
- Nigdy... nie odbudujemy... Erathii - jęknął któryś z uchodźców.
- Hej! Ty! - krzyknęła Sharwyn.
- Do mnie mówisz, wasza wysokość? - zapytał.
- Tak, do ciebie! Dlaczego sądzisz, że to się nigdy nie uda?
- No bo... bo wszystko zostało zniszczone...
- Gdzie mieszkałeś?
- W Steadwick, na obniżeniu.
- Więc doświadczyłeś Wielkiej Powodzi cztery lata temu? Kiedy pół Steadwick zostało zniszczone?
- Tak, odbudowywałem miasto!
- Więc nie możesz zrobić tego raz jeszcze? Widzę, że jesteś młody i silny. Takim jak ty za żadne skarby nie wolno tracić nadziei!
Sharwyn spojrzała na Dragonthana:
- Wiem, co zrobił dla ciebie król Kalwadoru i jak wiele mu zawdzięczasz. Jednak ty też nie możesz się załamać! Musicie wszyscy walczyć! Nie poddawać się!
Sharwyn uniosła się w górę, a z jej rąk wystrzeliły złote nity.
- Oddaję wam magię... Reszta jest w waszych rękach! Powodzenia!
I tymi słowy Sharwyn dołączyła do reszty bóstw.
|
5.11.2004
|
- No cóż...
Nie wiem czy to dobrze że jesteśmy w nowym świecie...
Z jednej strony tak odparł tajemniczy jegomość z Steadwick...
Lecz z drugiej strony nie wiem nadal...
Mogą być różne inne rasy...
I inne dziwne potwory...
Nie rozumiem do końca co się stało z nieumarłymi...
Może ktoś mi to wytłumaczyć?
Tak szybko wszystko się działo...
|
5.11.2004
|
hm, ale to w dodatku :wink: ... Fristron pobiegł ku wzgórzom Hipnozy. Nagle się opamiętał. Wrócił do grupy. Nagle coś mu się przypomniało. Spojrzał przenikliwym wzrokiem na Cobalta. On mu odpowiedział wzrokiem. Fristron wyczuł to, czego się najbardziej obawiał. Podszedł do Eru i szepnął mu coś do ucha. Udali się z Dragonthanem na naradę, gdzie ruszyć. Fristonowi serce wyrywało się na zachód, ku Kalaan i szczątkom fortec z dawnych dni. Czuł się jednak współodpowiedzialny za losy drużyny. Wrócili razem, a Eru rzekł:
- Nic sami nie uradzimy. Musimy wspólnie obrać drogę.
- Może na zachód? - rzekł Simba, a Fristronowi serce drgnęło, lecz przezwyciężając się odpowiedział:
- Na zachód nie możemy iść. Jeszcze nie teraz. Ja poszedłbym ku północy i to zaraz, póki nie mamy na karku zastępów wampirów.
- "Na karku" to wysoce adekwatne określenie - uśmiechnęła się Shaer'ryn.
- A co jest tam na południu - zapytał Lobo.
- GÓRY! - krzyknął poddenerwowany MiB - Nie mamy czasu tutaj marudzić! Musimy iść w któąś stronę!
- A więc... - zaczął Denadareth, lecz nagle urwał. Spojrzał akurat na Cobalta i zaniemówił. Na twarzy skrytobójcy pojawiła się dziwna zaciętość.
- A więc idziemy na północ! - dokończył Eru.
- Nie podoba mi się ten mag - mruknął Cobalt do Dena, wskazując na Fristrona. - Ledwie go żeśmy spotkali, a już się rwie do władzy.
Den nie odpowiedział.
|
5.11.2004
|
Shaer'ryn nie wytrzymała.
- Słuchaj, Fristonie, czy jak ci tam diabli nadali. NIE pójdę z tobą, ponieważ NIE znam cię i NIE mam ochoty podróżować z kimś, kto tak się rządzi.
Sharra zawtórowała Shaer'ryn:
- Ja również nie znoszę władczych ludzi, a jeszcze bardziej nie znoszę, gdy są to mężczyźni!
Morska elfka i drowka nieoczekiwanie stanęły przed sobą i podały sobie dłonie.
- Myślę, że to będzie owocna współpraca - rzekła Sharra.
- Lobo, idziesz z nami? - zapytała Shaer'ryn.
|
5.11.2004
|
Drow rozejrzał się w poszukiwaniu swojego miecza. Znalazł go kilka metrów dalej i podniósł. Wywinął nim kilka petli w powietrzu i fachowym ruchem schował na swoje miejsce. - Cóz...nie wiem gdzie wiedzie wasza droga, ale póki nie znajdę własnej bedzie i moją.
- Wiec przestań się popisywać i szykuj się do drogi - odpowiedziały mu zgodnie obie elfki.
Lobo jedynie wzruszył ramionami i przygotował sie do drogi w nieznane.
|
5.11.2004
|
- Shaer'ryn, co powinniśmy teraz zrobić? - zapytała Sharra.
- Myślę, że powinniśmy pomóc uchodźcom. Na pewno to się przyda.
- To dobry pomysł - powiedział Lobo.
- Tak. Nie chcę już być zła. Czas na coś dobrego!
|
5.11.2004
|
Jak sobie chcecie. Więc zróbmy tak: Kto idzie ze mną ku północy a kto z elfkami? Ja swej woli nikomu narzucać nie będę. Zdecydujcie sami - anjwyżej udam się ku północy samotnie. Jednak decyzję jakąś podjąć trzeba i to szybko. Nekromanci nie śpią - a ich zastępy już nadciągają. A może nasze drogi jeszcze się skrzyżują, Shaer'ryn i wtedy przekonasz się co do mnie. Tak czy siak - czas ruszać w drogę. Więc ponawiam pytanie - kto idzie ze mną, a kto z elfkami?
|
5.11.2004
|
Dragonthan padł na kolana i podparł się mieczem.
- ...mój król... mój pan... był najsprawiedliwszym człowiekiem jakiego znałem... znał każdego mieszkańca swojego kraju... nawet tego najuboższego... oddał swoje życie za życie swoich poddanych... wszystkich... bez wyjątku...
Każdy z ludzi Dragonthana padł na kolana i podparł się mieczem. Był to symbol czci jaką oddali królowi. Po chwili wszyscy wstali.
- Nie powinien zginąć...
Dragonthan chodził w kółko pare razy, po czym rzekł:
- Jak macie zamiar się tu kłócić to prosze bardzo, widzę że każdy z was pragnie jedynie być przywódcą, ale wy nie wiecie co to znaczy dowodzić, niegdy nie mieliście pod komendą ludzi gotowych oddać za was życie, żadne z was nigdy nie ratowało osób bezbronnych, bezdomnych, wam wszystkim było w głowie ino jedno: Władza i pieniądze! O tak! Nie wiecie co to znaczy stracić kogoś kto dbał o dobro wszystkich!, więc nie znacie się na dowodzeniu! Żaden z was nie jest wstanie tutaj dowodzić, nawet ja nie jestem tego godzień, mimo iż uczył mnie tego sam mistrz. Zamiast sie kłocić to lepiej pomyslelibyście co mamy robić! Nie wiemy nawet kto jest za naszymi plecami, kto jest naszym wrogiem, kto naszym sojusznikiem... A tak poza tym to gdzie my właściwie jesteśmy??
|
5.11.2004
|
Nie zwracając uwagi na jęki Dragonthana, Shaer'ryn podeszła do niego i przytuliła.
- Ja nie chcę być przywódcą. Za to myślę, że ty świetnie się na niego nadajesz. A twój król był bohaterem i najwspanialszym człowiekiem, jakiego znałam.
Shaer'ryn podniosła strzęp flagi Erathii oraz Kalwadoru. Magicznie je zespoiła i powiedziała:
- Niniejszym proklamuje powstanie Monarchii Kalwathiańskiej i jako najwyższy rangą kapłan w tym towarzystwie mianuję cię królem Dragonthanem I. Rządź przykładnie i czerp z najlepszych wzorców, rozsław imię Kalwathii.
Na Dragonthana spadła duża ilość błekitnego światła, a na jego głowie pojawiła się złota korona. Tłumy zaczęły wiwatować.
Ale nad górami hulały już złowieszcze wichry...
|
5.11.2004
|
- Nie wiecie co to znaczy stracić kogoś bliskiego powiadasz. Może masz rację. A to dla tego, że nigdy nie miałem bliskich. Moja matka, a raczej Opiekunka nigdy mnie nie kochała. Z resztą nie kochała nikogo. Potrafiła tylko nienawidzić. Nie mieliście pod sobą oddziałów gotowych oddać za Was życie powiedasz? I tu mozesz mieć rację. Bo choć nieraz przewodziłem wyprawom i ekspedycjom to każdy z ich członków bez wachania wydałby mnie by tylko uratować swoje życie. Lobo usiadł na pobliskim głazie i ukrył twarz w dłoniach. Wróciły do niego wspomnienia. Wspomnienia jego dawnego życia w Menzoerranzan. Przypomniał sobie twarze swoich braci i sióstr. Wszyscy zginęli podczas najazdu łupieżców umysłu kilka lat po jego ucieczce na powierzchnię. Nie tęsknił jednak za nimi. Nienawidził ich za życia tak jak oni nienawidzili jego. Drowy potrafią tylko nienawidzić. Jednak mimo wszystko było mu ich brak. Nienawidzili go ale mógł przynajmniej być tego pewien. Wiedział jak zareagują w konkretnych sytuacjach. Teraz jednak był sam. W obcym świecie wsród obcych twarzy. Po chwili wstał i zwrócił się do Dragonthan'a. - Wybacz Dragonthanie, lecz ja nie oddam Ci pokłonu. Nie służę żadnemu władcy. Nie mam domu, nie mam przełożonych a mój miecz służy jedynie tym, którym jest potrzebny. W tej chwili jednak wszyscy jesteśmy sobie wzajemnie potrzebni. Masz rację, przede wszystkim musimy zorientować się gdzie tak na prawdę jesteśmy i co tu robimy.
|
5.11.2004
|
- Ja królem? Czy was pogieło? - zrzucił koronę - Ja nie wezmę pod swoją opiekę tych wszystkich - wskazał na tłumy - bo niejestem wstanie dać im tego czego oni potrzebują, czyli praworządnego króla... Król zna każdego ze swoich poddanych, ja nie znam żadnego z nich... Król jest mądry, ja takim nie jestem... Król oddał by życie za każdego z poddanych swoich... ja nie jestem wstanie... Masz rację Lobo, nie masz prawa oddawać mi pokłonu, bo nie jestem na to godzień... nie zrobiłem dla ciebie nic... Ja jestem wstanie dowodzić armią, władać mieczem, łukiem ale nie sprawiedliwością... zbyt wiele razy wymierzyłem niesprawieldliwość niewinnym osobom... przydam sie lepiej jako jeden z żołnierzy... - spojrzał na flagę, wziął ją do rąk i upuścił...
|
6.11.2004
|
Nagle ktoś z tłumu wykrzyknął:
- Patrzcie! Te dziwne chmury! Wszystkie zmierzają ku północy!
- Armia też tam skręciła! - dodał ktoś inny - Wygląda na to, że Nieumarli chcą tę krainę zachować dla siebie!
- Niech to licho! - wykrzyknął Fristron - w takim razie nici z pośpiechu, bo armia nas wyprzedziła. A więc mogę się właściwie przedstawić i powiedzieć jakim prawem wtykam nos w wasze sprawy.
Dawno temu, na polach niedaleko, stoczyła się wielka bitwa o bród Kalaam. Armiom Mędrców przewodził Ulmar Złoty. Ja jestem jego potomkiem. Przybyłem tu, aby wam pomóc. Przepowiednia o rodzie Ulmara głosiła, że jego dziedzic musi zniszczyć armie innego zła wszelakiego - nekromantów. Musi też połączyć różdżkę Ulmara, która dawno pękła. Jedną część już mam. Oto Kieł! - to mówiąc wyjął zza pasa różdżkę. Dolinka, w której się zebrali eksplodowała srebrnym blaskiem. - Nie zależy mi - zwrócił się do Dragonthana - na władzy. Zależy mi na dopełnieniu przepowiedni. Jeżeli nie chcesz być królem, może zechcesz być dowódcą Pierwszych Legionów Kalwathiańskich?
|