27.10.2004
|
- Spokojnie Den! Nie patrz tam! To wcale nie on! To tylko światło odbiło się od księżyca - Isington mówił patrząc w półmroku na Dena
- Nie godzi się go tak zostawić! - powiedział Islington i widząc płonące ze wściekłości oczy smoka natychmaist zmienił taktykę - chodźmy może już, znam tu taką jedną knajpkę. Nazywa się Szalejący Demon - oczy Dena zapłonęły raz jeszcze
|
27.10.2004
|
'Szalejący Demon' to miejsce nad wyraz spokojne. Tym razem nie działo się w nim nic specjalnego... Przez ucholone okno wyleciało krzesło i resztki, które pozostały po okrągłym blacie stolika. Przekleństwa mieszały się z donośnymi błaganiami o litość... Przez wejście wybiegł płaczący mężczyzna z krwią na poliku i rozciętym łukiem brwiowym... Maffej siedział naprzeciw wejścia. Wygodnie usadowił się na pieńku. Razem ze swoim małym przyjacielem - niziołkiem Pad'em obserwował igrzyska. Niziołek wesoło chichotał i podskakiwał, na widok wylatującego przez okno chłopa zaklaskał w ręce.
- To już szósty. O dwóch więcej niż przedwczoraj ! Ciekawe ilu wytrzyma... hihihi...
- Ciesz się, ze cię tam w środku nie ma...
- Niech oni tam się cieszą. Gdybym był wśród nich zobaczyliby co...
- Impreza chyba przenosi się na zewnątrz, masz okazję... - Maffej wskazał na grupkę obdartusów opuszczających lokal.
|
27.10.2004
|
Denadareth ominłą Islingtona i uklęknął przy Iscanelu... przyłożył mu do gardła kolec ogonowy i wysyczał:
- Nie mówię teraz do Ciebie Isc tylko do Twego Pana. Niech mi zdradzi sposób na przywrócenie Ciebie albo przysięgam że poślę go do diabła oraz rozwalę całe piekło... -
|
27.10.2004
|
- Mówiłem o "Szalejącym Demonie" a nie o piekle - zaśmiał się Islington
- Ale chętnie się tam wybiorę jeśli Isc nie wróci do siebie - powiedział Islington właściwie nie wiedząc co to znaczy, że Isc ma wrócić do siebie.
Chciał o to spytać Dena, ale ten mamrotał coś pod nosem. Jakiś Alp przełamał krąg Dena i rzucił się w kierunku Isca. Nagle słychać było wielkie "BUM" i Alp już nie żył.
- Co to było -spytał Islington
- Nie spieszy wam się tu na dole chłopcy - powiedziała Neela stojąca nad martwym alpem. Den natychmaist stworzył nowy krąg ognia, który chronił ich do czasu gdy kolejny alp go nie przerwie.
- Nie mamy dużo czasu - powiedział Islington - trzeba się zdecydować co z nim robimy.
|
27.10.2004
|
Pad nagle dostrzegł mężczyznę biegnącego drogą, szarpnął Maffeja za rękaw. - Co ? O co chodzi... ?
- Patrz tam, co to za świr - niziołek wkazał niezidentyfikowany obiekt biegnący. Chłop zbliżał się do karczmy. Jego głos był coraz bardziej słyszalny...
- Wampiry ! Krwiopijcy w okolicy !
Maffej stanął naprzeciw wystraszonego mężczyzny, zagrodził mu drogę.
- Wampiry ?
- Taaak !!! Zaatakowały już grupkę tubylców, o tam - wskazał palcem na północ - na tym wzniesieniu !
- Daleko to jest. Z tego miejsca ?
- Jakieś pół godziny drogi... Maffej podrapał się po brodzie.
- Pad, ruszamy...
- A igrzyska ?
- Ja idę, jak chcesz to zostań...
- Nie ma żartów ! Ruszam z tobą !
|
28.10.2004
|
Drużyna Dragonthana zatrzymała się widząc słup światła.
- Co to było... - spytała Shaer'ryn
- Ciiii... - rzekł Dragonthan i wyciągnął łuk
Przez chwile wpatrywali się wszyscy w kierunek z którego pochodził blask światła. Każdy patrzył się na każdego.
- Wapmiry! - krzyknął jeden z ludzi
- Wyciągnoąć miecze! - udarł się Dragonthan po czym rozciął w pół biegnącego w ich strone Alpa
W cichym jak dotąd miejscu było słychać jedynie świsty mieczy. 3 ludzi już zginęło. Reszta broniła się zaciekle. Dragonthan osłąniał Shaer'ryn jak tylko mógł.
- Nie utrzymamy się długo! Lobo! Weź Shaer'ryn i uciekaj na północ! Dogonimy was!
Alpów było coraz więcej, wychodzili zewsząd. Na jdnego żołnierza przypadało ich aż 10.
- Wycofujemy się! Wycofujemy się! - krzynął Dragonthan
Wszyscy zaczęli uciekać. Każdy bronił się przez zmieniającymi postać Alpami w nietoperze. W czasie ucieczki ginął kolejno każdy człowiek Dragonthana.
- Skręcamy w lewo! Szybko! Szybko!
Pozostałych przy życiu 5 ludzi i Dragonthan zaczęli biegnąć w kierunku skarpy. Po dotarciu do niej skoczyli w dół i zjechali na kłodach na dno krateru. Po czym zaczęli biegnąć w kierunku opuszczonej kopalni. Wewnątrz było ciemno i wilgotno, jeden z ludzi zapalił pochodnie. Szli naprzód, kierując się do wyjścia, będącego po drugiej stronie. Wyszli na otwartej polanie.
- Zawalić wyjście!
Po zwaleniu drzew i kłod będących wokół wyjścia, zaczęli iść w stronę oddalonego o jakieś 300 stóp lasu. Po chwili zatrzymali się pod samotnym drzewem.
- Zdążymy dobiec? - Zapytał jeden z ludzi - Nie wiem - odparł Dragonthan i rozejrzał się dookoła - Wygląda spokojnie... na trzy... trzy... dwa... jeden... Teraz!
Wszycy zaczeli biec ile sił mieli w nogach w kierunku lasu. Nagle usłyszeli przeraźliwy jęk... Obejrzeli się do tyłu i zobaczyli Drakolicza lecącego w ich stronę. Drakolicz zmiótł trzech ludzi swoimi wielkimi kościanymi łapami.
- Rozproszyć się! - krzykął Dragonthan i wyciągnął łuk, napiął diamentową strzałę i zatrzymał się w miejscu. Smok leciał w jego kierunku nabierając prędkości. Dragonthan wymierzył strzałę i czekał aż Drakolicz podleci bliżej. Jego wielkie kościste łapy zaczęły się rozwierać. Kiedy smok był już blisko na wyciągnięcie ręki, Dragonthan odskoczył na bok, a kiedy smok minął go ten wymierzył łukiem w kręgosłup i puścił strzałę. Drakolicz udarł się tak głośno, że było go słychać setki mil stąd i padł martwy na ziemię, po czym zamienił się w stos prochu. Dragonthan i dwaj ocalali ludzie pobiegli w kierunku lasu i zaczęli nim podążać na spotkanie Shaer'ryn i Loba.
|
29.10.2004
|
- Wymyślcie lepiej coś - powiedział stanowczo Isli. - Coś musimy z nim zrobić! - Islington widział jak coraz więcej alpów gromadzi się wokół nich. Żaden z nich nie przerwał kręgu Dena, ale jakby to zrobili to byłoby źle.
- Den, a jesli on zaraz wstanie i nas pozabija? - spyta Islington
- To jest nas trójka - powiedziała Neela
- Na demonocoś nawet trójka to może być za mało - powiedział Isli
- Spokojnie, on jest wyczerpany. Pozatym jakby coś to ja go zajmę a wy utorujecie drogę ucieczki
- Zagrasz z nim w bierki? - spytał Islington, któremu nagle wrócił dobry humor. Nic więcej mu nie pozostało. Wolał się śmiać niż patrzeć na gromadę alpów.
|
29.10.2004
|
Den zaklął głośno. - Islington osłaniaj nas... Neela potrafisz chociaż na chwilę sparaliżować to coś ? -
- Tak. Na chwilę... - Den wziął Isca w ręce... Islinton wzmocnił ścianę płomieni... Neela otoczyła Isca srebrzystą siecią mocy. - Złapcie mnie - zawołał smok
- O nie - westchnał Islington któy wiedział co to znaczy - kolejny spacer astralny -
- Mam lepszy pomysł - skwitowała Neela po czym nim ktokolwiek zdążył odpowiedzieć rzuciła teleportację... ... znaleźli się poza grotą. - Wy dwaj za dużo myślicie - skomentowała dżinka
Nie było czsu na komentarze bo alpy nadchodziły...
- Wiejemy... do tej karczmy - zarządził smok zmieniając postać na humanoidalną
- Z nim ? - Neela wskazała na Isca
- Nie mamy wyboru... - westchnął smok
-... na razie - dodał Islington
|
29.10.2004
|
Den, Isli i Neela nie zdążyli uciec do karczmy, alpy ich otoczyły.
-Przugotujcie się, zaraz zaatakują!
Den aktywowoał swój krąg ognia i przygotowywał zaklęcie ochrony przed śmiercią.
-Myślisz że to coś da? - spytała Neela patrząca na Dena.
-Nie wiem ale warto spróbować.
-Ruszyli!! - wrzasnął Isli.
Drużyna zwarła szyk ale naprzód wyszedł jedynie jeden alp, prawdopodobnie przywódca.
-Zostawcie nam rannego na obiad a puścimy was wolno. Den spojrzał na Isca a jego oczy zapłonęły...
|
29.10.2004
|
- Pad ?
- Hę ? - niziołek spojrzał w górę, na twarz Maffeja. Była zaniepokojona.
- Nie podoba mi się to... ta sprawa z wampirami... Alpy w tych okolicach ? Czyż to nie dziwne ?
- Nie raz przecież już widziano tu te przebrzydłe, blade gęby - nizołek skrzywił się niczym jedzący coś nadzwyczaj niesmaczego.
- Tak. 50 lat temu... i dawniej... Kroczyli naprzód. Karczma widniała za nimi już jako malutki, świecący punkt. - Skoro alpy są w tak nie dużej odległości od nas to bez problemu mogą napaść na wioskę... Trzeba zaalarmować mieszkańców. Pad, leć na rynek i...
- Nie ma mowy. Bez mojej pomocy zginiesz ! - Pad komicznie naprężył swą malutką sylwetkę. Nagle Maffej zatrzymał się. Pad wyprzedził go o kilka małych kroczków. Obrócił się na pięcie ku postaci maga...
- Nie podoba mi się to... czuję bardzo mocne zakłucenia przepływu many... - odrzekł Maffej. Ruszył begiem chwycił nizołka za dłoń i pociągnał za sobą w pobliskie krzaki.
- Co robisz ?
- Ciii... wydaję mi się, że ktoś otworzył tu bramę...
- Jaką bramę... ?
- Miedzywymiarową.
- Mówisz, że przez nią przelazły te przeklęte wapirzyska ? Wyczołgali się z krzaków na skraj pagórka. Za nim końzcyła się zieleń trawy, niczym domalowane ciągnęły się dalej wypalone ziemie.
- Mamusiu, tu jest urwisko ! - krzyknął Pad. - Przecież... gdzie jest łączka ???
- To jest brama... wykonamy jeszcze kilka kroków dalej a znajdziemy się kilka tysięcy mil od tego miejsca
- Psia kostka - zaklął niziołek. Na dole, gdzie kończyło się urwisko ciągnęły się grupki czarnych punktów. Szare niebo przeszywały kościste skrzydła dragoliczy. A ciszę skrzekliwe okrzyki wampirzych hord...
|
29.10.2004
|
Dragonthan i dwaj ocalali ludzie przedzierali się przez gęsty las kierując się na północ. Gąszcz był nadzwyczaj kolczasty. Idąc powoli nagle zauważyli, że drzewa poruszają się.
- To Enty! - krzyknął jeden z ludzi
- Naprzód! Wiejemy stąd! - uradł się Dragonthan
- AAAAAAA..... - jednego z ludzi oplątały kolczaste ciernie
Nie było ucieczki. Pnącza otoczyły dwóch ludzi i zaczęły zataczać krąg wokół nich, który stawał się coraz mniejszy... Nagle do lasu dotarł następny Drakolicz, który usłyszał krzyk poprzedniego. Zmiotł łapami drzewa, po czym zdeptał ostatniego towarzysza drużyny Dragonthana.
- Ty bydlaku! - krzyknoł Dragonthan i jednym cięciem miecza przeciął noge smoka. Ruszył naprzód uciekając torem zostawionym przez łapy smoka wśród gąszczu. Drakolicz nie dawał za wygraną i wzbił się w powietrze ścigając swoją ofiarę. Dragonthan wiedział, że w pojednyke i na dodatek bez diamentowych strzał nie podoła smokowi. Zawrócił czymprędzej i minął lecącego tuż nad ziemią drakolicza. Ten zrobił zwrot i nabrał prędkości. Dragonthan zwolnił tempo i po chwili zatrzymał się pośrodku małej polany. Odwrócił się i wyciągnął miecz. Drakolicz widząc iż jego ofiara zatrzymała się, wylądował przed nią. Wpatrywał się w postać, która nagle rzuciła miecz przed siebie i rozchyliła ręce. Kościany smok zdziwił się, ale ruszył swój szkielet na Dragonthana. Po chwili, gdy był już prawie 3 stopy przed zdobyczą zatrzymał się, a raczej coś go zatrzymało. Drakolicz spoglądnął za siebie i zobaczył, że pnącza drzew oplątują jego ogon i tylnie łapy. Spowrotem obrócił łeb na ofiarę i próbował rzucić się na nią. Machał przednimi łapami, ciskając je o ziemie. Pnącza drzew były jednak bardzo silne i wytrzymałe. Po zaledwie paru chwilach cały smok był oplątany i unieruchomiony. Czekał teraz na powolną i długą śmierć... Dragonthan ruszył samotnie w nieznanym kierunku... Po przejściu paru mil, odnalazł drogę. Niewiedział jednak w którą stronę ma się udać. Droga wyglądała na bardzo starą i nieużywaną od wielu lat.
- Świetnie - burknął - jak zwykle sam na jakimś odludziu... - Po czym udał się drogą w nieznane...
|
30.10.2004
|
- No i co teraz? - spytał Islington. Den i Neela wzruszyli ramionami.
- Zatrzymajcie ich przez chwilę, mam plan. - powiedział Isli
- Oddajcie go - powiedział Alp - ocalcie siebie - Den całą swą uwagę skupił na kręgu ognia. Spojrzał na Isliego. Jego wzrk utkwił w przywódcy Alpów
-Odejdź potworze - Kim ty jesteś, żeby wdzierać się w me myśli? - Popatrz na mnie, przyjrzyj się. Jeśli nas zabijesz nie pożyjesz długo - Ty jesteś... dawno już żadnego nie spotkałem -Odejdź potworze - Dzieci - powiedział Alp - zabijcie wszystkich prócz niego - wskazał na Islingtona - On będzie mój
|
31.10.2004
|
- NIEEE ! - krzyknął Den, płomienie kręgu zapłonęły mocniej spalając dwa wampiry ale chwilę później krąg zgasł. Wampiry otoczyły ich błyskawicznie, Den aktywował Szpony Ognia, otoczył się ognistą tarczą, wydobył miecz. Zajęło mu to akurat tyle czasu by został unieruchomiony przez wampiry... jednego spaliła ognista tarcza, jednego siekł Szponami Ognia... po czym nagle zrobiło się pusto - to Neela załatwiła kilka bestii... wciąż nadchodziły nowe... kilka pochwyciło Islingtona ale w tym momencie zaatakował Den - pierwsze cięcie odrąbało wampirowi dłoń... pocisk magmy spalił kolejnego... kolejen dwa załatwił w kilka chwil Islington... Kolejny cios Szponami... był wolny... Islington także... ... Ale nie Neela... kląc na czym świat stoi Den wskoczył w krąg walczących... jednego wampira spopielił, w koljengo uderzył nawałnicą błyskawic... grad ostrzy Neeli rozsiekał kilka... ale ich było za dużo... Den poczuł potężne uderzenie... kilka kolców trafiło go w pierś... poczuł że przegrywa... zdołał jeszcze rozerwać na strzępy jednego alpa gdy uderzony strumieniem mocy stracił przytomność... Ostatnie co widział (oprócz otaczanej Neeli) to wstający Iscandel...
|
31.10.2004
|
Islington trzymał się dzielnie. Natychmiast magiczną siłą odrzucił trzy wampiry na pobliskie drzewa.
"Gdzie ten przeklęty Alp" - pomyślał. Nie widział go, jednak on gdzieś się czaił.
Rozejrzał się i zobaczył go. Natychmiast posłał w niego lodowy pocisk, który przebił jego pierś. Nic się nie działo.
Posłał w niego świetlną kulę, jednak nie wiedział, czy trafił bo ktoś zwalił go z nóg. Ostatnie co widział to wstającego Iscandela.
|
31.10.2004
|
Lobo i Shaer'ryn weszli do groty.
- Uważaj - szepnął drow.
- Na co? - zapytała wodna elfka.
- Wielu mieszkańców miasta łupieżców umysłu, Shaab, wychodzi tu na łowy. Jeżeli *lubisz* żyć, unikaj silnego światła.
Deszcz strzał przerwał tą rozmowę.
- Co się dzieje?
- Sharra! Zatrzymaj się! - krzyknął Lobo.
- Lobo?
- A kogo się spodziewałaś o tej porze? Pajęczej królowej?
- Przepraszam.
Z ukrycia wyszła piękna, srebrnowłosa drowka. Zmierzyła Shaer'ryn nienawistnym spojrzeniem.
- A to co za wywłoka z powierzchni?
- To jest kapłanka Sashelasa z Głębin, Shaer'ryn. Zmierza do Menzoberanzan.
- Nic nie wiecie? W Menzoberanzan był przewrót! Kapłanki przeniosły się do Shulk. Co oznacza, że jeśli sprawa jest ważna, ta niebieska wywłoka przejdzie przez Shaab. A my sobie gdzieś pójdziemy.
- Nie. Obiecałem jej, że pomogę jej dotrzeć.
- Cóż, wywłoko... - Sharra obróciła się w stronę Shaer'ryn. - Wygląda na to, że ja i mój oddział pójdziemy z tobą. Ale uważaj. Mam cię na oku.
|
31.10.2004
|
Dragonthan szedł starą drogą przed siebie. Nagle otoczyła go zgraja ludzi. Zdołał wyciągnąc miecz w pore i rozejrzał się dookoła.
- Limer?? - zapytał spolądając na jednego z nich
- ...Panie! - Limer upadł do nóg Dragonthana
- Co ty tu robisz? miałeś przedostać się przez morze do Kalwadoru!
- Panie... była zasadzka... nasze okręty zostały otoczone przez flotę innego kraju... zdołaliśmy uciec, ale trafiliśmy na rafe... nasz statek zodał dopłynąć do brzegu i... uciekliśmy do lasów...
- Świetnie! Naprawde cudownie! - Dragonthan był wkurzony - widzę że traz nikt nie ostrzegnie ojczyzny... Król wyśle wojska wprost pod miecze tych barbażyńców... cóż, nie mamy wyboru, nie zaryzykuje powrotu nad morze... musimy iść dalej... obiecałem pomóc Shaer'ryn... poza tym dowiem się kto zdradził! Ilu masz ludzi Limerze?
- Dziesięciu... plus ja
- Czyli razem jest 12 mieczy... hmmm... krytyczna sytuacja... moi ludzie zginęli w beznadziejnej walce... macie jakieś diamentowe strzały?
- Cały komplet
- Świetnie! Nareszcie dobra odpowiedź!
*Przez chwile uzgadniali szczegóły*
- Północ jest tam - rzekł Limer wskazując na polane otoczoną skałami...
- Znowu otwarta przestrzeń... Idziemy! Ruszać się! Lobo i Shaer'ryn nie mogą być daleko!
Zwarta grupa w skład której wchodzili same sławy wojenne, zahartowani w bojach, z doświadczeniem ruszyła w kierunku polany. Dragonthan kazał zatrzymać się przed końcem lasu.
- Czemu stoimi panie? -zapytał Limer
- Wyczuwam podstęp... - rozejrzał się dookoła - zostańcie tu, ja się rozejrzę...
Dragonthan szedł na środek polany rozglądając się po niebie i po wierzchołkach drzew. Niebo było zachmurzone. W ręku trzymał napięty łuk. Zatrzymał się w połowie. W jego umyśle tworzyły się same najgorsze sytuacje do rozpatrzenia. I miał rację, tuż za skałami czaiły się wampiry... Obserwowały drużynę od chwili zejścia na ląd. Gestem ręki zawołal pozostałych. Wszyscy szli oddaleni od siebie o jakieś 30 stóp. Dragonthan czuł obecność kogoś jeszcze poza swoimi ludźmi. Cały czas spoglądał na skały, niecierpliwił się. Nagle kątem oka dostrzegł wapmira, który za bardzo wychylił się za skałę. Nie dając po sobie znaku, że coś podjerzewa, zbliżył się do Limera i rzekł:
- ...za skałami... po lewej... wampiry... tylko bez paniki... uprzedź ludzi... niech czekają na mój znak... jak udre się "teraz" to połowa pobieginie naprzód i przygotuje nam drogę przez te bagna przed nami... reszta wyciągnie miecze i będzie osłaniać pozostałych...
Limer ostrzegł pozostałych po czym wrócił do szyku. Nerwowo spoglądał na skały. Za nimi czaił się w przeliczeniu na określenia ludzkie, prawie batalion wampirów. Czekały na odpowiedni moment. Drużyna Dragonthana powoli zbliżała się do bagien. Im bliżej byli celu tym bardziej niecierpliwili się wszyscy. Każdy nerwowo pociągał łuk... pocili się... oddychali ciężko... Nagle kawałek skały odłamał się... wszyscy przestraszyli się i natychmiast obrócili się w kierunku zdarzenia... teraz każdy z nich miał strach i przerażenie aż w nadmiarze... Dragonthan zwolnił tempo i po chwili...
- Teraz! - krzyknął
Dziecięciu ludzi pobiegło naprzód z mieczami w dłoni i zaczęli ścinać gąszcz. Pozostali wyciągneli miecze. Wampiry rzuciły się na dół niczym szarańcza. Ludzie bronili się zaciekle, tnąc każdego wampira. Posuwali się jednak zbyt powoli w kierunku lasu, a napływały kolejne bestie. Ci, którzy dostali się do lasu wyciągneli łuki i zaczęli strzelać zwykłymi strzałami. Wiedzieli że nie mogą chybiać, bo wtedy ich wysiłek szedł by na marne. Już zaledwie kilka kroków dzieliło ich od lasu, kiedy to wampiry zaczęli bardziej napierać od strony lasu. Śmierć zaglądała coraz bliżej, była już o krok od nich... nagle zza chmur pojawiło się słońce... wampiry zaczęły chować się miedzy cienie lasu.
- Uciekamy! Dalej! Nie zatrzymywać się! - mówiąc te słowa, Dragonthan spojrzał na niebo. Wielka czarna chmura zbliżała się ku słońcu... Tak wielka, iż jej końca nie było widać na horyzońcie... Wszyscy zaczęli przedzierać się przez bagna, mknąc w kierunku północy. Na końcu biegł Dragonthan i oglądając się do tyłu widział zbliżający się cień... wielki cień... niebo zaczęła zakrywać wielka czarna chmura... Cień zbliżał się szybko. Ludzie biegli niczym opętani przed siebie. Nagle gąszcz stawał się coraz większy i wyższy. Dragonthan wpadł na pomysł, bardzo ryzykowny jednak. Nakazał ludziom pochować się po krzakach i zaroślach i leżeć im cicho. Wszyscy zamarli w bezruchu leżąc na ziemi... cień zakrywał rozjaśnione jak dotąd miejsca lasu... Słyszeli trzepoty skrzydeł zbliżających się wampirów. Fala bestii przelewała się nad ich głowami. Leciały tuż nad zaroślami, ich trzepot skrzydeł był niedowytrzymania. Większość bała się ogromnie. Trzęśli się ze strachu. Jak plan się nie powiedzie, zginą... wszyscy... Jeden z wampirów zatrzymał się na pobliskim drzewie. Zaciekawiło go poruszające się liście pewnego krzewu. Podelciał bliżej i zaczął powoli rozchylać liście. W tym miejscu leżał Limer, bał się okropnie, nie mógł nawet trzymać sztyletu w ręce. Dragonthan widział z pobliskich zarośli co się święci. Napioł łuk i wymierzył, ale w ostatniej chwili sobie przypomniał --> 'jak wystrzelę to zobaczą to pozostałe bestie i będzie po nas'. Trzymał łuk tak mocno napięty, że aż krew zaczęła się lać z jego dłoni. Jego oko patrzyło na głowe wampira, ręka mu się trzęsła. Czuł że dłużej nie wytrzyma... Nagle zza liści, które rozchylał wampir wyleciał ptak, którego natychmiast pochwycił w szpony i zmiażdżył, po czym odleciał za resztą wampirów... Wszyscy odetchnęli z ulgą. A najbardziej Dragonthan i Limer.
- Chyba się nam udało - wyszeptał będąc jeszcze w szoku Limer
- Oj tak... - rzekł Dragonthan klepiąc go po plecach - Lobo i Shaer'ryn powinni być niedaleko, powinniśmy ich spotkać gdzieś za tamtą górą - wskazał ręką na pobliski szczyt, którego wierzchołek okryty był gęstą ciemną mgłą... wręcz diabelską mgłą...
Czarna wielka chmura przykryła całe niebo, gdzieniegdzie tylko było widać prześwity promieni słońca. Zrobiło się ciemniej nad całym lądem. Chmurę widzieli wszyscy... bezwzględnie wszyscy. Zbliżała się do każdego i każdy miał doświadczyć jej urok... jej potęgę... jej nienawiść... oraz to co ze sobą niosła... Wielką armię sił ciemności... Czarny cień przykrył ziemię... czarny cień... cień...
|
2.11.2004
|
Przez kilka godzin podróżowali w niemal całkowitej ciemności. Lobo oraz tajemnicza drowka wraz z jej oddziałem nie mieli problemów z kierowaniem się wyłącznie słuchem i dotykiem, jednak Shaer'ryn niemal co chwilę potykała sie robiąc przy tym niemało hałasu co doprowadzało przewodniczkę doszału. - Ucisz tą cholerną niebieskoskórą zanim ja to zrobię, sprowadzi nam na kark wszystkich łupieżców w promieniu kilku mil! - syknęła w stronę Loba.
- Dałem słowo, że doprowadzę ją bezpiecznie na miejsce i zrobię to. Z twoją pomocą, czy też bez niej - odparł Lobo podpierając elfkę, gdy ta ponownie straciła równowagę - a jeśli tobie, lub komukolwiek z twoich ludzi to się nie spodoba wiedzcie, że może nie jestem nikim ważnym ale potrafię uprzykrzyć Ci życie.
Drowka jedynie prychnęła z pogardą i dołączyła do przedniej straży nie mogąc już patrzeć na morską elfkę.
Gdy odeszła Shaer'ryn zwróciła się do Loba.
- Kim ona jest? Czy na pewno jest nam potrzebna?
- Nie. Lecz nie mamy wielkiego wyboru. Gdybyśmy nie przyłączyli sie do nich uznaliby nas pewnie za szpiegów i zabili na miejscu.
- A twoje groźby? - Spytała z nadzieją w głosie.
- Blefowałem... - odparł drow.
|
2.11.2004
|
Iscandel podniósł się, widział tylko opadajace ciała Isliego i Dena. Atak wampirów został skierowany na niego. Oceniając swoje szanse błyskawicznie wzbił się w powietrze, jednak wampir wskoczył na niego w locie strącajac na ziemię. Pozostało mu sie tylko bronić, nie mając przy sobie swojego ostrza, wyczarował magiczny kostur. Trzy wampiry skoczyły w jego kierunku lecz strącił je w locie kosturem. Jednego trafił śmiertelnie, dwa pozostałe jedynie ranił. Z tyłu wyskoczyły na niego kolejne cztery. Piruetem wyrwał się spod ich pazurów, niestety jego broń została rozproszona. Ponownie spróbował wzbić się w powietrze jednak tym razem strąciła go ognista kula wyczarowana przez alpa. Padł na ziemię. Próbował się podnieść lecz został przygnieciony do ziemi przez wampiry. Alp podfrunął do niego i zaczął wgryzać mu się w kark. Następnie wypowiedział zaklęcie dodając jedynie: - Po tym nawet Deva stanie sie jednym z nas! Rezultat był zaskakujący, ciało Isca bezwolnie wzbiło się parę metrów nad ziemię i zaczęło wirować. Z jego wnętrza wydobyło się światło, które oślepiło wszystkich na dole. Nawet wampiry opadły bezwładnie na ziemie. Jedynie Alp został przy zmysłach. Na wpół sparaliżowany widział co dzieje się nad nim. Den zaczął się budzić z omdlenia lecz moc emanująca od czegoś co znajdowało sie w aurze nad nim sparaliżowała nawet jego. Nagle niesamowity błysk ponownie oślepił wszystkich. A na miejscu gdzie kiedyś było ciało Isca frunęło trzech osobników:
Pierwszy to była Deva o skrzydałch anioła, od której biło uczucie dobra. Druga to upadła Deva - postać w jakiej Isc był w ostatnim czasie, jej wzrok był szaleńczy, wzbudzał strach i chaos. Trzecia to wampir w którego miał być zamienony Isc. Trzy postacie były sobowtórami wyglądem różniły ich tylko skrzydła i oczy. Deva miała skrzydła białe i opierzone a oczy błękitne. Upadła deva skrzydła miała również opierzone lecz czarne jak smoła, a oczy jak krew. A wampirza deva miała skrzydła spopielone, barwy szaro-krwistej a oczy czarne wzbudzające niepokój. Wampiry początkowo sparaliżowne tym widokiem przystąpiły do ofensywy. Każda deva przywolała sobie broń - anielska-niebiański miecz jednoręczny, demon-gigantyczny miecz oburęczny, a wampir-dwa sztylety. Cała trójka jak na rozkaz zaatakowała torując sobie drogę przez wampiry do ich przywódcy alpa. Potęga trójki dev ukazywałą się za każdym zamachem ponieważ za każdym osuwał się na ziemii martwy przeciwnik. Po paru chwilach trzy ostrza skrzyżowały się w klatce piersiowej alpa. Alp spopielił się a devy przeszły polimorforyzacje- ponownie połączyły się w jednego dawnego osobnika. Choć nadal był demonem zyskał nową wiekszą moc, wiekszą od jego pana ,wiec guess rozkazu założony nad nim osłabł. Nie zgasł lecz osłabł. Isc odwrócił się w stronę wstających towarzyszy. Chociaż jego wzrok wzbudzał strach Den nie wyczuwał żadnych złych intencji...
|
2.11.2004
|
- No nieźle - skomentował Islington - sam bym tego lepiej nie zrobił
Islington pomógł wstać Neeli i otrzepał się z kurzu.
- Myślę, że powinniśmy się zbierać - zasugerował Isli. Den zachowywał się nietypowo. Islington podejrzewał, że tak naprawdę smok nie wie jak się zachować. On sam zastanawiał się jak długo Isc będzie tym lepszym Isciem niż jeszcze kwadrans temu.
Islington był wyczerpany, ta walka kosztowała go sporo. Jednak mógł iść, podszedł więc do miejsca, gdzie leżał Alp, który teraz był tylko popiołem i powiedział:
- Nie podnoś ręki na sojuszników zapomnianych - jego głos był gruby i donośny. Zdziwiony Den zagadnął po chwili Isliego
- wszystko dobrze?- Islington kiwnął głową - Co to za zapomniani? -
Nie zdążył jednak usłyszeć odpowiedzi, bo Islington znowu wpadł w trans.
Uniósł się dwa metry nad ziemię i skamieniał. Zaczął mówić niezrozumiałe słowa, wzmógł się wiatr i rozsypał to co zostało z wampirów w cztery strony świata. Nagle jednak wrócił do siebie i przestał lewitować czego konsekwencją był upadek na plecy.
- Ał - krzyknął upadając - Dobra dobra, nic mi nie jest.
- Co to było? - spytał Den
- To... - urwał - to tylko odezwał się we mnie głos mego dziedzictwa.
Ruszajmy!
|
3.11.2004
|
- Dziedzictwa ? - zmarszczył brwi Den - no dobra nie dopytuję. Smok przeniósł wzrok na Iscandela... długo mierzyli się wzrokiem... Den nie miał wątpliwości iż nowy Isc nie jest wcale lepszy od poprzedniego ale walka z alpami wyczerpała siły Denadaretha... smok postanowił że zmierzy się z Isciem gdy jego moc wróci... tymczasem... - Isc - zaczął smok - jeśli panujesz chociaż trochę nad tym czym jesteś... to powiedz mi gdzie ma siedzibę Twój mistrz. Zabijemy go i będziesz wolny. Co Ty na to ? -
|