Imperium

Behemoth`s Lair

Nitka pokonwentowa

Permalink

Jeszcze w trasie, ale trzeba dać posta w tradycyjnym wątku pokonwentowym.

To był naprawdę super konwent. Miałem trochę obawy co do Rogowa, bo poprzedni konwent był odrobinę niemrawy, ale widać, że w tym roku ludzie już się odnaleźli i zrobiło się bardziej swojsko. Nowe miejsce, nowe zwyczaje. Trochę za mało kocykowania, ale śniadania pod świdośliwą są wspaniałe. Szkoda, że pogoda uniemożliwiała za bardzo oglądanie perseidów, no ale może w przyszłym roku da radę.

Dziękuje moim współlokatorom Kastylii i Bychowi, mam nadzieję, że nie byłem zbyt wielkim utrapieniem

Dziękuje Vaniowi i ekipie od krasnoludzkiej pompy ciepła. Super zabawa, w przyszłym roku też chcę zagrać.

Dziękuję także MiBowi za podwózkę do Warszawy.

Chałwa KOKowi! Do zobaczenia w przyszłym roku!


Permalink

Fajnie było się zobaczyć po 6 latach mojej nieobecności. Nowe miejsce, nowe otwarcie.
Dziękuję Wam za serdeczne przyjęcie, to było bardzo miłe. Lata lecą, miejsce się zmieniło, ale klimat i dobra zabawa dzięki Konwentowiczom wciąż takie same, oby jak najdłużej.

Dziękuję Archiemu za miłe towarzystwo w pokoju i ciekawe rozmowy

Dziękuję Qui i Rabiemu za zabawne towarzystwo i mnóstwo śmiechu jak zawsze That was convenient ;)

Dziękuję Gnomowi i Ani za miłe przyjęcie na konwencie i fajne rozmowy, bzium!

Xel, dobrze, że przyjechałeś chociaż na ten jeden dzień

Dziękuję Ae i Acidowi za ciekawe rozmowy i dobre towarzystwo

Dziękuję Andrutowi za zabawne towarzystwo i smaczny obiad który ugotował

Dzięki Bychu i Irydzie za dobry humor i fajny klimat

Dzięki wszystkim za dobrą zabawę i do zobaczenia w kolejnych latach!


Permalink

Nowe miejsce, nowe możliwości, a najgorsze, co można zrobić to stanąć i rozpaczać, że "kiedyś to było". Konwenty w Rogowie są tego najlepszym przykładem, bo owszem, jest inaczej, jednak magia jest tworzona przez ludzi. Będą chęci i odpowiednie nastawienie, to i będzie wspaniale. Dodatkowo - nie pamiętam dwóch takich samych Konwentów od 2009 roku, każdy miał swoje wyjątkowe elementy i tego się trzymajmy.

Miło było kolejny raz zobaczyć wszystkich obecnych. Posiedzieć, posłuchać, pogadać i się razem pośmiać. Tak po prostu. Wpółdzielącym pokój - dzięki za dobry tydzień razem, narzekać nie mam zamiaru na żadnego z was, takie towarzystwo mi odpowiada.

Nieobecnym gorąco polecam zmienić ten stan rzeczy w przyszłym roku.
Jeżeli mogłoby to jakoś zachęcić:
- schody przed wejściem do "Jodełki" są bardzo dobrym miejscem do całonocnego siedzenia;
- altana na ognisko i grilla jest świetna, duża, zadaszona, ze stołami i ławami - nic, tylko korzystać;
- ławeczki pod świdośliwą idealnie się sprawdzają na poranne posiedzenia;
- panie na recepcji nie zjadają ludzi (nieludzi też nie);
- gdyby ktoś przywiązywał większą wagę do wygód i komfortu, to prywatne łazienki w pokojach zmniejszają ryzyko niektórych przygód z rana;
- sklepik z kanapkami i napojami jest tuż za bramą, niektórzy twierdzą, że jest tam nawet bliżej niż wejście do pokoju na piętro.

Dodatkowo, na zakończenie, jeszcze dwie kwestie:
- kolejne przypomnienie, aby wszyscy obecni podesłali swoje zdjęcia do Gnoma;
- Chałwa!


Permalink

Byłem zdeterminowany, żeby napisać posta postkonwentowego rok temu, ale powrót do domu pozostawił mnie całkowicie pozbawionego energii, co wyłączyło mnie z jakiejkolwiek kreatywnej działalności na kolejny tydzień. W tym roku jest zdecydowanie lepiej, dlatego po zjedzeniu kanapki z pasztetem i oglądnięciu śmiesznej recenzji filmu Goofy na Wakacjach, zabrałem się do skrobania.

Przyjechaliśmy w środę z lekko bladym Bychem, który tego samego dnia był oddać krew. Przyjazd w środku tygodnia był mocno wykalkulowaną decyzją, ponieważ założyłem (słusznie z resztą), że w poniedziałek i wtorek będzie jeszcze mała grupa ludzi i będzie się mało działo. Za to kiedy przyjechaliśmy, dobiegały do końca ostatnie partyjki pociągów, wszyscy byli nabuzowani, skorzy do witania i rozmów, a kiedy Bychu wyciągnął zamówione kieliszki z przystojnymi panami, wkrótce zaczęło się degustowanie nalewek. W międzyczasie zbiłem pionę z Linuksem i zainstalowałem się z nim w pokoju. Następnie wyciągnąłem mój biały kubeczek na drinki (kupiony w byczyńskim markecie), z którym można mnie było zobaczyć przez resztę konwentu, i dołączyłem do grupy zebranej pod świdośliwą. Rzeczą, którą najlepiej pamiętam z tego wieczoru było moje niewinne pytanie skierowane do Dagona. Okazało się iskierką, która wywołała dyskusję o pływaniu i innych aktywnych zajęciach. Wielką niespodzianką okazał się być chwalebny powrót Hubertusa, którego powitaliśmy radosnymi okrzykami i uściskami. Wszyscy mieli dobry humor, a seria pytań w stylu "co tam słychać?" skierowana tu i ówdzie utwierdziła mnie w poczuciu, że u wszystkich generalnie się powodzi.

W czwartek rano po raz pierwszy spróbowałem słynnych bułeczek ze sklepiku i od razu zorientowałem się, na czym polega ich fenomen i popularność. Wszystkie inne alternatywy możliwych śniadań stały się w tamtej chwili po prostu nieatrakcyjne. Kręciłem się później między schodami, a świetlicą, i zagrałem z Mateuszem i jego ekipą w Krainę Snów - szybką, prostą i sympatyczną grę w zgadywanie haseł. Następnie dałem się namówić na wczesny obiad w Magnolii razem z Vaniem, Zosią, Morgiem, Linuksem, Kastylią oraz Bychem, po czym zacząłem szukać chętnych do Carcassonne. Coś z tego nie wyszło, ponieważ ostatecznie poszedłem do Dino po dodatkowy alkohol, mięsko na grilla i pomidorki, a inni chętni gracze zajęli się układaniem miast, dróg i pól. Po powrocie do ośrodka znowu dosiadłem się do Mateusza, tym razem z Zosią i Ae, i próbowaliśmy zgadnąć kto zabił Woodruffa Waltona. Punktualnie o 19:00 zostało rozpalone ognisko i grill. Nie wypada w tym miejscu nie wspomnieć o zasługach grillmastera Bycha, który z wielką pieczołowitością doglądał, obracał i nakładał nam grillujące się jedzonko. Ten wieczór skończył się dla mnie szybko, ponieważ drineczek nie wchodził tak dobrze jak dnia poprzedniego, więc kilka minut po północy zrobiłem zamazane zdjęcie pełni księżyca i stwierdziłem, że pora się położyć i zakonserwować siły na piątek.

Decyzja podjęta poprzedniego dnia zaowocowała i w piątek obudziłem się z wiatrem w żaglach - rześki, wypoczęty i gotowy na nadchodzący dzień. Idealnie żeby zdążyć na wycieczkę po arboretum prowadzoną przez Irydusa. Dowiedziałem się podczas niej bardzo interesujących rzeczy, takich jak fakt, że nerkowce i pistacje to nie orzechy, gleba na pomorzu jest zjebana, po zjedzeniu kasztanów i szałwii dostaje się halucynacji, a pszczoły to st00pkarze. Później udaliśmy się na kolejny obiad w Magnolii, gdzie czekając na możliwość złożenia zamówienia ucięliśmy szybką partyjkę 6. bierze z Gnomem, Anią, Ae, Sienką, Smokiem i Jackiem. Zupełnie zapomniałem jak się w to gra, i nie uzbierałem żadnych punktów :( W czasie obiadku doszliśmy do wniosku, że żaden skill nie uratuje mnie przed byciem zjedzonym w potencjalnym scenariuszu postapokalipsy (tfu, tfu, odpukać), dlatego jedynym ratunkiem będzie dla mnie dołączenie do band szabrowników i życie prawem "zjedz, lub zostań zjedzony". Potem udało mi się też zagrać w upragnione Carcassonne, razem z Ae, Sienką i Acidem. Zyskałem wtedy achievement ruchacza świń. Niedługo przed 18:50 pospieszyłem po ostatnie zakupy do Dino, żeby móc zdążyć na wspólne zdjęcie. W drodze powrotnej spotkałem Behemota i Marcina, i wiedząc że zdjęcie nie odbędzie się bez tak znamienitych person, odetchnąłem z ulgą, mogąc zwolnić kroku. Przed udaniem się na ognisko zaopatrzyłem się w napełniony kubeczek, karkówkę i miseczkę pełną pomidorków. Bych w dalszym ciągu wzorowo pełnił rolę stróża grilla, i choć moje mięsko przypaliło się bardziej niż planowałem, to i tak było co jeść, ponieważ kochana babcia Ae pokazała mi którą stroną owija się ser pleśniowy (dzięki czemu zrobił się idealny) i poczęstowała mnie swoimi kawałkami cukinii. Podobnie jak poprzedniego wieczoru, zabawa trwała jeszcze długo po tym jak ostatnie kiełbaski zostały zwęglone. Jej ostatni epizod jest zamazany w mojej pamięci, ale jednego jestem absolutnie pewien. Kiedy wstałem w sobotę rano, towarzyszyło mi silne poczucie, że niczego nie żałuję.

W sobotę, oprócz wspomnianego już dobrego samopoczucia, obudziłem się też w bardzo dobrym zdrowiu. Nie dało się jednak powiedzieć tego samego o mojej garderobie, gdyż spodenki od piżamy przyjęły na siebie wszystkie odniesione obrażenia i nie przetrwały piątkowej nocy. Na szczęście miałem ze sobą zapasowy dół od piżamy, który posłużył mi do końca konwentu. Śliwka przybliżyła mi, Behemotowi i Marcinowi zasady gry w Ewolucję i zagraliśmy sobie partyjkę. Brak ogniska tego dnia i chęć przełamania monotonii stołowania się w Magnolii wzbudził we mnie wenę na gotowanie, więc gdzieś pomiędzy kolejnymi grami udałem się po składniki na obiad. Przywiezionemu przeze mnie z Krakowa stekowi rzeźnika towarzyszył ryż i surówka z sałaty i pomidorków, a do zjedzenia drugiej porcji dał się zaprosić Hubertus. Czas mijał nieubłaganie i ostatnie godziny spędziłem na gawędzeniem z grupką siedzącą na schodach i graniu w tajniaków z Acidem, Ae, Olą, Linuksem i Xelem. Bychu zmył się tego wieczoru wyjątkowo wcześnie, co wpłynęło na ogólny poziom intensywności imprezy i pędzenia ludzi do picia alkoholu. A chociaż wszyscy starali się jak najdłużej bawić i złapać jeszcze ostatnią falę dobrej energii, to prawda była taka, że kulminacja konwentu nastąpiła w piątek. Pamiętam jeszcze, że Ola próbowała nauczyć mnie, Xela i Linuksa tańczyć Belgijkę na deszczu, i że trzeba było nakłaniać mnie do położenia się spać.

W niedzielę obudził mnie melodyjny głos mojego kierowcy, MiBa, śpiewającego czołówkę Kubusia Puchatka na godzinę przed planowanym wyjazdem. Pozwoliło mi to stanąć na nogi, po czym okazało się, że zdrowie w dalszym ciągu dopisuje, i tak już miało zostać do końca dnia. Starczyło mi akurat tyle czasu, żeby kupić śniadanie i prowiant w sklepiku, pożegnać i wyściskać wszystkich, no i spakować manatki. Jechali z nami też Irydus, Bychu i Ola, i wszyscy byli na tyle rozbudzeni, że wesołe rozmowy, żarciki oraz wspominki z konwentu wypełniały samochód do czasu naszego pierwszego przystanku, Warszawy. Tam odwiedziliśmy Dianę w jej cukierni, Arcybiszkopcie. Ten przytulny przybytek zrobił na wszystkich bardzo pozytywne wrażenie. Zjedliśmy tam lody, kupiliśmy trochę ciasta i gorąco zachęcaliśmy naszą gospodynię do przyjechania do Rogowa za rok. W międzyczasie opuścili nas Irydus i Ola, którzy udali się na swój pociąg. Ciąg dalszy drogi powrotnej był już cichszy i spokojniejszy. Zatrzymaliśmy kilka razy coś zjeść i wypróżnić, kiedy pojawiała się taka konieczność. Zostałem odwieziony pod dom około 18:40, gdzie uściskaliśmy się po raz ostatni, i pożegnali.

Uff... i to tyle. Litanię podziękowań już sobie daruję, bo mam nadzieję, że wszyscy wspomniani przeze mnie na łamach powyższych akapitów poczuli się wystarczająco docenieni i zauważeni. Dziękuję raz jeszcze wszystkim za wspólne granie, wspólne jedzenie, wspólne picie, wspólne spanie pod jednym dachem, no i za bycie razem. Dzięki wam chciało mi się usiąść i napisać ten długi tekst, żeby jeszcze raz ożywić w pamięci wspaniale spędzony czas. Chałwa kochani, i widzimy się za rok!

Liczba modyfikacji: 1, Ostatnio modyfikowany: 15.08.2022, Ostatnio modyfikował: Andruids

Permalink

Na Konwent przybyłem w poniedziałek koło 15, przywożąc ze sobą Morgrafa. Wszystko było zamknięte, więc Wojrad zawiózł nas, Asię, Brodę do karczmy Strzelnej, gdzie po chwili dołączył do nas Dagon. Jedzenie było ok, ceny mniej. Choć w poniedziałek nie zagraliśmy w żadne planszówki, to jednak siedzieliśmy na ławkach przed Jodełką konwersując a potem do drugiej przynajmniej słuchaliśmy ciekawostek Rabiego w pokoju Groty.

We wtorek tradycyjne kanapki ze sklepu i pierwsza planszówka konwentu, Santiago, w której Morgu ominął dwie zasady co prawda, ale i tak sprawiła nam dużo radości. Do 3 razy sztuka, kiedyś zagramy w nie prawidłowo :P Potem zajęliśmy draftowaniem mojego Cube'a z Brodą, Dagonem i Morgiem, co zajęło nam sporą część dnia. Potem zdążyliśmy na obiad w Magnolii, co nie udało się niewiele później tam zaglądającym Asi i Brodzie. W Magnolii namierzyliśmy 4 z kolei kota, których zdjęcia na bieżąco wysyłałem Zosi, w konsekwencji czego zapakowała chyba wszystkie nasze kocie kabanosy. Potem pierwsze kocyki i Munchkin. Wieczorem wydaje mi się, że tego dnia, graliśmy w Puerto Rico, gdzie Wojrad znad Teotihuacan prostował nam niektóre zasady gry, a potem znowu do drugiej na ławeczkach przed Jodełką.

W środę, o ile mnie pamięć nie myli, był mój pierwszy spacer na lody i pierwsze wianki Irydusa, zupełnie nie z barszczu sosnowskiego, który wypatrzył po drodze. Z lodami udaliśmy się oglądać kolejkę, a Irydus kwiatki na wianki przy okazji, zdjęcia z wiankami wywołały lawinę zamówień na kolejne :] Potem powrót z wizytą w Dino gdzie mój wianek wzbudził poruszenie, szybkie piwo które zamieniło się w wolniejsze po tym jak Dagon zaoferował transport samochodem i pojechaliśmy odebrać Zosię. Nauczeni doświadczeniem Asi i Brody udaliśmy się szybko na obiad do Magnolii, a tam, niespodzianka, koty. Kotom Zosia poświęciła większość spędzonego tam czasu jak i obiadu. Następnie kocyki i Cytadela, choć ja bardziej przyglądałem się MiBowi i słuchałem Tymka, podczas ich gry w Avel i postanowiłem zagrać w niego jeszcze na konwencie. Tego dnia przyjechało tyle osób co w dwa poprzednie dni, więc wieczór zaowocował obfitym w nalewki i cięższe alkohole finałem. Główny ton nadawały próby pozbawienia bielizny kieliszków Bycha.

Czwartek po tradycyjnych kanapkach rozpoczęliśmy wizytą w muzeum z Irydem i próbą ustalenia jakim kto z nas jest drzewem. Okazało się że jestem kasztanowcem, czego przedtem zupełnie nie podejrzewałem, Iryd zaś cyprysem, co właściwie można było przewidzieć. Wśród wypchanych ptaków zaskoczył nas absolutny brak pieżgi, zaś niedługo potem wypchana głowa łosia - przedstawiciela megafauny w Polsce (dzięki za info Iryd :) i wyglądający jak zergling Turkuć Podjadek. Szybki obiad w magnolii by mieć miejsce na kiełbaski i tu pamięć mnie zawodzi. Chyba trochę magica, bo żadna planszówka nie przychodzi mi tym miejscu do głowy. Potem ognisko, zamknięta brama, co miało się powtarzać i w piątek, a dalej już alkohol i dym z ogniska który gonił Kameliasza. Musiało być fajnie, bo Kam ostatecznie przenocował zamiast wracać do Łodzi. Były też ogórki.

Piątek rozpoczęliśmy kanapkami a potem moja co roku (a więc już drugi raz) ulubiona pozycja, spacer po arboretum z Irydusem i jego barwnym językiem. Dzięki Andrut za przypomnienie, że pszczoły to stoopkarze :D Spotkaliśmy też żuka samobójcę, dowiedzieliśmy się o leczeniu kataru mrówkami i napotkaliśmy różne materiały na nalewkę bądź halucynogeny. I huśtawkę. I pojebaną jodłę. Potem Avel, gdzie Tymek dzielnie tłumaczył nam zasady i pizza w Skarbonce, gdzie spotkaliśmy dobrą muzykę i jojczącego kota, a potem od przechodniów dowiedzieliśmy się o najeździe kibiców Legii. Wieczorem ognisko, a tam barka. I deszcze, przerywane biegiem ochotników do zamrażarki. Finał imprezy był w salce, gdzie Jacek złapał szerszenia, a Bychu uczynił przeciwnie ze swoją równowagą. Potem usypialiśmy Bycha na korytarzu, dzięki czemu dowiedziałem się więcej o Indzie i Kartuzach :] W międzyczasie Andrut zgubił spodnie, ale szczęśliwie zasłoniłem się jego kubeczkiem dzięki czemu nie mam trwałej traumy.

W sobotę zabraliśmy z Irydem wreszcie Zosię na obiecane lody, a potem zahaczyliśmy o kolejkę, którą udało nam się zobaczyć w ruchu, bo ochotnicy ją przetaczali akurat, i dowiedzieliśmy się co to Rumun, a ja przy okazji jak wygląda bilet kolejowy, na czego dowód i przypomnienie mam magnes. Potem rewolucja przemysłowa z MiBem i sesja w rpg, która miała się odbyć w czwartek, ale była przekładana. A w niej szalona podróż wagonikiem, próba oczarowania grzybów fletem i nieudane pojedynki w piciu alkoholu zakończone próbą nauczenia klepek podłogi jak się wymawia Neega :D Po sprawnym odnalezieniu pewnej pompy udaliśmy się na pizzę, której nikomu poza Morgiem nie udało się zmieścić, ale on brał małą. A nie, Irydus chyba zjadł całą a potem w niedzielę i niedobitki naszych. Potem Shinobi i picie na schodach gdzie poszedłem spać przykładnie koło północy i wiele nie mam do opisania.

W niedzielę smutne pożegnania, osłodzone odwiedzeniem Byczyny, gdzie pojawił się fryzjer dla psów i nowy burger w hetmańskiej, z szarpaną wieprzowiną.

Podziękowania przede wszystkim dla Iryda, który towarzyszył mi każdego dnia, plótł wianki i dzielił się ciekawostkami, nazwaliśmy Twoim imieniem kupioną w arboretum papryczkę, mam nadzieję że jej koty nie zjedzą :]
Ponadto dla Gnoma i Wojrada za organizację, Hubiego za powrót, Śliffki i Seva za miłe towarzystwo, tradycyjnie Morgowi za całokształt, Andrutowi za kubek w odpowiednim miejscu i czasie, Tymkowi za Avel, Archiemu za piernikowe piwo, Jackowi za szerszenia a Indze za Kaszuby :]


Liczba modyfikacji: 2, Ostatnio modyfikowany: 15.08.2022, Ostatnio modyfikował: Vandergahast

Permalink

I już po…
Mimo, że Konwent toczy się własnym niezobowiązującym tempem, jak zwykle minął w mgnieniu oka.
Było to kolejne spotkanie, które dzięki Wam tak miło będę wspominał.

Ogólnie ten Konwent spędziłem w większości na rozmowach z Wami za co jestem niewyobrażalnie wdzięczny. Dzielnie się historiami, żartami, przemyśleniami sprawiło mi wiele radości. Naprawdę dobrze jest wiedzieć, że nie cały świat zwariował.

Zagrałem kilka gier, ale to nie one były w tym wszystkim najważniejsze. Ważne, że wszyscy się świetnie bawiliśmy w swoim towarzystwie. Naprawdę miło wspominam wspólne śniadania na ławeczkach, niekoniecznie o poranku. A wieczorne rozmowy na schodach to już creme de la creme tej imprezy ;)

Bardzo miło wspominam wycieczkę do Arboretum, na którą zdążyłem w ostatniej chwili, choć nad ranem się na to nie zapowiadało. Dzięki Irydusie za poprowadzenie tego eventu :D

Również wycieczka na lody i pociągi sprawiła mi wiele radości! O tyle ciekawa, że trasa wiodła przez tylną bramę, tunel i I. wojenny cmentarz. Udało się zrobić ciekawe fotografie, a i wystawa była znów inna.

Super, że udało się zorganizować 2 ogniska. Była to kolejna okazja do porozmawiania z osobami, z którymi wcześniej nie było na to sposobności.

Po raz drugi w życiu wziąłem udział w RPGu, i już pewniej niż ostatnio prowadziłem swoją postać, choć dostała kamieniem w łeb. Dzięki Vaniu za zorganizowanie tej przygody!

Chciałbym przede wszystkim podziękować moim współlokatorom, za to, że kolejny rok ze mną wytrzymali ;)
I oczywiście DuoKOKowi za organizację, zarówno samego Konwentu jak i prowiantu na ogniska!