Oberża pod Rozbrykanym Ogrem

Zatęchłe Archiwum - "Ballada: Łowcy Skarbów Wyroczni (BALLADA ZAWIESZONA)"

Osada 'Pazur Behemota' > Zatęchłe Archiwum > Ballada: Łowcy Skarbów Wyroczni (BALLADA ZAWIESZONA)
Wędrowiec: zaloguj, wyszukiwarka
Irydus

Irydus

8.11.2010
Post ID: 59135

Buraczany elf podszedł do denata i przewrócił ciało na plecy. Z pleców tkwił połamany promień.

- Cholerstwo musiało się połamać przy upadku. - Stwierdził jakby sam do siebie, po czym zaczął dłubać nożem w między kręgami ofiary. łamane kręgi chrupały pod wpływem noża przyprawiając co bardziej wrażliwe istoty (czyt. Lays) o gęsią skórkę.
- Zostaw to wreszcie. - powiedział do Iryda z obrzydzeniem.
- Porąbało cię?! Wiesz ile dobry grot kosztuje?!
- Piątaka albo i dwa. - uświadomił Laysandera, Halom.
- Ooo... Właśnie o tym mówię. Słuchaj mądrzejszych od siebie Lays. - podsumował rozmowę Irytek

Tymczasem Leryn dając upust swojej kleptomani grzebała w kieszeniach nieboszczki. Bogowie wiedzą czego tam szukała, a już na pewno wiedzą co znalazła, bo wszystko co znalazła zaraza znikało w torbie. Casper przyglądał się ciemnej figurce, kształtem przypominającej małpę jakby poszukując w niej czegoś niezwykłego. Irydus tymczasem wyciągnął grot i przewrócił ciało na plecy, umożliwiając Sand dobranie się do sakwy. Przyglądając się chwilę zamaskowanej kobiecie, postanowił odsłonić jej oblicze. Trochę było z tym problemów, bowiem maska zdążyła nasiąknąć krwią, która zmieszana z błotem poczęła już krzepnąc. Gdy nie chciała odlepić się od twarzy elf podważał ją nożem. Zgranie toto nie wyglądało, ale było skuteczne. Przyglądając się zmasakrowanej twarzy Irydus zagwizdał z podziwu.

- Na co ona spadła, że z twarzy taka miazga została?

Halom

Halom

13.11.2010
Post ID: 59242

Trudno było stwierdzić cokolwiek o kobiecie, obrażenia twarzy były zbyt rozległe.
- Widziałem już kiedyś ludzi ubranych w podobne stroje – rzekł Halom przyglądając się zwłokom w skupieniu. Casper patrzył na niego podejrzliwie nie przerywając. – Tak, widziałem. Na dalekiej północy. Mają coś na kształt organizacji, ale nie wiem jak się nazwali ani czym się dokładnie zajmują.
- Jeśli ta kobieta jest jedną z nich, możemy mieć kłopoty, kiedy dowiedzą się kto jej wszedł w drogę – zauważyła Leryn, a Irydus przełknął głośno ślinę.
- Kłopoty możemy mieć niebawem – rzucił Casper rozglądając się na boki. – Jeśli to jest organizacja to może ich tu być więcej. Nie stać w kupie, rozproszyć się!

Reszta drużyny posłusznie zastosowała się do wydanego polecenia. Wszyscy jak jeden wypatrywali w chaszczach jakiegokolwiek ruchu, mogącego świadczyć o czyjejś obecności, jednak chaszcze albo nikogo w sobie nie kryły, albo kryły wyjątkowo dobrze. Irydus wytężył maksymalnie swoje bystre elfie oczy, ale zarośla były zbyt obfite, by mógł przedrzeć się przez nie wzrokiem. Casper przyczaił się przy drzewie, jakby chciał zabezpieczyć się przed niespodziewanym ciosem w plecy. Obserwując okolicę baczną uwagę zwracał na Haloma. Nie ufał mu od samego początku. Po części mogło to być uzasadnione, gdyż jego pojawienie się nastąpiło w, mimo wszystko, dziwnych okolicznościach. Najpierw ten ogromny wąż, którego "dosłownie posiekał w kawałeczki", jak to stwierdził Lays. Potem ta kobieta-złodziej. A teraz okazuje się, że wie skąd ona pochodzi. "Pewnie zaraz z krzaków wyskoczą następni i podziękują mu za zwabienie nas w pułapkę", pomyślał Casper nie odrywając wzroku od strażnika. Ten praktycznie w ogóle się nie ruszał, wpatrzony w jakiś punkt gdzieś w oddali. Niespodziewanie się odezwał.
- Ktoś tam jest – wskazał palcem kierunek. – Skomlenie psa...
- Bryś!!! – Wrzasnął Laysander, nie pozwalając mu dokończyć, po czym zerwał się i pobiegł, znikając między drzewami.
Widok biegnącego wielkoluda był co najmniej śmieszny, jednak drużyna stała w milczeniu i czekała na rozwój wypadków. Irydus sięgnął po łuk, gdy w oddali błysnęły kule ognia, i nieśmiało ruszył czarodziejowi z odsieczą.
- Chodźcie – nakazał cicho pozostałym.

Po chwili odgłosy walki ucichły, dało się za to słyszeć skomlenie, teraz już bardzo wyraźnie. Leryn odsłoniła ostrożnie liany i towarzysze ujrzeli klęczącego Laysa. Przed nim na trawie leżał mały kundel.
- Już dobrze, mały – powiedział z troską czarodziej, kończąc magiczne uzdrawianie pupila.
- Nieźle – rzucił z niekłamanym podziwem w głosie Irydus, widząc cztery czarno odziane martwe ciała. Bryś szczekał raźnie.
- Gdzie jest Halom? – Spytał dla odmiany Casper.
Pozostali rozejrzeli się po małej polanie.
- Na pewno osłania tyły – rzekł spokojnie Lays. – No, wracajmy do niego.
- Zaczekaj – Casper zatrzymał go ruchem ręki. – Może... Może te trupy powiedzą nam coś więcej – czarodziej popatrzył na niego dziwnie. – Chyba są w lepszym stanie niż tamten pierwszy – dodał po chwili, szukając wymówki. Nie mógł sobie darować, że stracił strażnika z oczu.
Leryn nie trzeba było zachęcać dwa razy. W czterech ruchach opróżniła cztery sakiewki, a Irydus zdjął maski.
- Za wiele nam to nie dało – stwierdził. – Ludzie.
Powietrze zasyczało. Taki dźwięk mogła wydać tylko lecąca strzała...
- Uwaga! – Wrzasnął elf. – Łucznik!
Wszyscy rozglądali się nerwowo na boki. Strzała dosięgła celu, wydając nieprzyjemny odgłos wiercenia dziury w ciele.
- Wszyscy cali?! – Zawołał nieco zdziwiony Irydus.
Pozostali pokiwali przytakująco głowami. Na trawę, w sam środek utworzonego przez drużynę kręgu, pionowo w dół spadł krótki miecz, wbijając się w ziemię niemal do połowy długości ostrza. Casper odruchowo spojrzał w górę, dobywając broni i spodziewając się następnych pocisków. Za mieczem leciało coś jeszcze. Coś dużo większego. Towarzysze rozsunęli się i martwe cielsko spadło z hukiem obok miecza. Z korpusu sterczała niezlokalizowana wcześniej strzała, wbita prawie po same pióra.
- Ktoś z was zgubił kucyka? – Odezwał się niespodziewanie za ich plecami znajomy głos.
Obejrzeli się. Na polanę na białym koniu wjeżdżał Halom, wsuwając łuk do łubia u siodła. Za nim pojawił się wspomniany kucyk, nieduży i czarny.
- Daeva... – Wyjąkał Casper. – Dziękuję ci – dodał, spoglądając łagodnie na strażnika.
- Nic tu po nas, ruszajmy – zawołał po chwili Halom. – Kolejne wyrocznie czekają.
- Idziesz z nami? – Spytał z nadzieją w głosie Laysander.
- Hmm... – Halom zamyślił się. – Mówiłeś, że jedna wyrocznia jest ukryta w krainie mrozu. Ktoś będzie musiał zaprowadzić was na północ.
- To daleko – zauważyła Leryn. – Znasz drogę?
Halom zamyślił się ponownie. Wspomnienia wywołały na jego twarzy uśmiech, choć trzeba było się dobrze przyjrzeć, żeby go zobaczyć.
- To mój dom. Jestem północnym strażnikiem.

Halom

Halom

20.11.2010
Post ID: 59322

Dzień miał się już ku końcowi. Przez coraz rzadsze drzewa przedzierały się ostatnie promienie zachodzącego słońca. Drużyna powoli wydostawała się z wielkiej dżungli, z miejsca wybitnie nieprzyjemnego i wyjątkowo niebezpiecznego. Sfora tubylców, gęste zarośla, bulgoczące bagna czy gigantyczne węże to z pewnością tylko przedsmak tego, co można by spotkać w sercu matecznika. Szczęście, że Wyrocznia nie sprawiła swoim ukryciem aż tak wielkich kłopotów. Spoczywała teraz spokojnie w sakwie Laysandera. Magik zdawał się być pogrążony w wielkich rozmyślaniach. Marszczył czoło, przebierał nerwowo palcami po kosturze, czasem coś szeptał pod nosem. Czasu miał sporo. Idąc takim tempem, do Avollen dotrą nie szybciej niż na drugi ranek. Nie nadrobią dużo drogi zachodząc do miasta, toteż wspólnie zadecydowali, aby zostać w gospodzie przynajmniej na trzy dni. Ten czas będzie niezbędny, aby uzupełnić magiczne ingrediencje, czy dokupić strzał, nie mówiąc już o bibliotece, w której spędzą chyba najwięcej czasu, przeszukując opasłe, zakurzone tomiska.

- Zatrzymajmy się tu na noc – powiedział Casper, idący z kucykiem na czele grupy. – Coraz ciemniej, mało co widać.
Pozostali wtaszczyli się za nim na niewielką polankę. Miejsce było całkiem przytulne – z dwóch stron zamknięte niewysokimi skałkami, naprzeciw nich porośnięte z rzadka drzewami i niskimi krzewami.
- Padam – wydusiła Leryn, po czym padła.
- Zajmijcie się drewnem i ogniem – rzucił Halom. – Ja z Irem pójdę coś upolować.
- Chyba małpę – odburknął Casper.

Wszyscy rozpierzchli się po okolicy, chcąc jak najszybciej przygotować obóz. Wszyscy, tzn. Irydus, Halom i Casper. Leryn tak jak padła, tak była padnięta dalej, a Lays tak jak do tej pory nic o Wyroczni nie wymyślił, tak w dalszym ciągu nic nie wymyślał. Wyraz jego twarzy nie zmieniał się od kilku godzin, a i pozycja zaledwie nieznacznie – z idącej w siedzącą.
- Może byście się ruszyli – warknął już dość mocno oburzony Casper, rzucając spory konar w stertę przyniesionych już wcześniej suchych gałęzi.
Laysander jakby odruchowo machnął ręką, z której wystrzeliła ognista kula, rozpalając radosnym płonieniem stos. Był pogrążony w tak głębokich rozmyślaniach, że oprócz ruchu ręką nie wykonał żadnego innego, choćby najmniejszego.
- Dzięki – skwitował zainteresowanie towarzyszy wspólną sprawą Stratoavis.

Usiadł wygodnie przy ognisku, rozmyślając o trudach minionego dnia. Pierwsza Wyrocznia tak naprawdę nie sprawiła drużynie wielkich problemów. Momentami było gorąco, nawet bardzo, ale za każdym razem wychodzili z opresji obronną ręką. Kolejne Wyrocznie na pewno nie będą taką drobnostką.
Szczekanie psa. Ktoś się zbliżał.
Na polanie pojawił się Halom. Od razu skierował swe kroki pod drzewo, gdzie zostawił siodło, odpinając po drodze od pasa łuk i kołczan.
- Brissa... – Uśmiechnął się, głaskając czule swoją klacz po szyi. Ta tylko zaparskała radośnie.
Zaraz za Halomem szedł Irydus, ciągnąc za ogon małpę. W drugiej ręce trzymał łuk.
- Małpa? – Wykrzywił się Casper.
- Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma – rzucił bezczelnie Irydus, nie zaszczycając go choćby spojrzeniem.
Wyjął swój nóż myśliwski i od razu zabrał się za obrabianie zdobyczy. Jak na łowcę przystało uporał się raz dwa. Laysander podniósł się niespodziewanie. Popatrzył po wszystkich towarzyszach po czym rzekł:
- Zgłodniałem. Mam pomysł.
Uniósł rękę. Wraz z ręką uniosła się przygotowana do upieczenia małpa. Irydus patrzył podejrzliwie na magika. Małpa zatrzymała się nad ogniem.
- Teraz jeszcze obrócimy. I może przyspieszymy.
Irydus wybałuszył oczy. Mięso wirowało nad ogniem, a z każdym obrotem rumieniło się coraz bardziej.
- No. Gotowe – zawołał uradowany Lays. – Można jeść.
Leryn nagle się ocknęła. Dorwała się do jedzenia jako pierwsza. Gdy nie wykazywała oznak zatrucia, pozostali poszli jej śladem.
Małpa okazała się być bardzo smacznym kąskiem. Zostały z niej tylko kości.

- Wezmę pierwszą wartę – zadeklarował się Casper. – Idźcie spać.
Halom z Irydusem posłuchali i bez słowa udali się na zasłużony odpoczynek. Leryn z Laysem w tym momencie już chrapali.
Casper Stratoavis siedział samotnie przed ogniskiem, wpatrzony w strzelające w górę płomienie. Gdzieś wysoko nad nim zahuczała sowa, dając znać o rozpoczęciu nocnych łowów...

Leryn

Leryn

24.11.2010
Post ID: 59351

- Mnmnm... Nie przeszkadzaj. - mruknęła Leryn przez sen, mając na myśli sowę. Sakwa bezpiecznie spoczywała u jej boku. 'Może dałoby się opchnąć te kostki, co je przy dziewczynie znalazłam... Ile by za nie dali w Avollen...', przemknęło jej przez myśl. Coś trzepnęło Caspera w głowę, ten jednak uspokojony stwierdził, że to sowa. Chrapanie w obozie wzbiło się na wyżyny błogostanu i głośności. Tu i ówdzie skrzeczały małpy, darły się sowy... I wycie gdzieś w oddali.
Avollen. Co ona wiedziała o tym mieście?
- ...Aha. - dodała do siebie. No tak. Przecież zamknęli ją w więzieniu, a później mieli powiesić za kradzież, gdyby nie wykonała tego numeru 'na Mirona'. Uśmiechnęła się do siebie radośnie. Jako że jego sława wśród kobiet była dość... spora, mogła to wykorzystać. Jeśli groziła jej kara śmierci, szukała jakiejkolwiek panny stanu wolnego, po czym składała obietnicę. Jeśli zarzuci jej na łeb chusteczkę z okrzykiem 'mój ci on jest!' tym samym wybawiając od pętli, Miron miał się z tymże naiwnym dziewczęciem ożenić. Dotychczas to działało, interes dobrze się kręcił, on o niczym nie wiedział, a ona cieszyła się wolnością... No, chyba do dnia jutrzejszego, podsumowała w myśli.
Coś zahukało jej prosto w ucho środkowe, po czym dźgnęło w małżowinę, zapewne mniemając, że jest to kolejny smakowity kąsek. Wrzask Leryn mógł obudzić cały obóz. Irrytek prawie dostał zawału, kiedy usłyszał jej ryk i trzask rozpruwanej sakwy.
- Może to ta małpa na kolację tak na nią zadziałała? - spytał nieprzytomnie Lays, rozglądając się w poszukiwaniu znajomego kształtu. Z trudem zwlókł się ze swojego miejsca.
Leryn nie zwracała na nich uwagi, zbierała bowiem porozrzucane rzeczy, w czym pomagał jej Irrytek. Niewiele dawało się dostrzec w trawie, ale elfi wzrok dobitnie pomagał w odnalezieniu zgubionych rzeczy. Kilka rozgniewanych stworzonek trawnych, zirytowanych przerwaną drzemką, dziabnęło elfa w palce.
- Ożeż... - warknął poirytowany, patrząc na drobne ranki na palcach. - Dlaczego one dopiero teraz nas jedzą? - poskarżył się.
Leryn, pozbierawszy wszystkie, odwróciła się i wpadła na Haloma. Zatoczyła się do tyłu, trafiona łokciem w głowę, wpadła na Irrytka, który osunął się po ziemi jak wór. Pozbierane rzeczy po raz kolejny rozproszyły się w trawie. Sowa zahukała złośliwie, jak gdyby chciała powiedzieć 'wojownicy od siedmiu boleści'. Chwilę później spadła w krzaki, trafiona strzałą.
- No i dobrze.
Tak brzmiał komentarz do sytuacji. Oszczędny, ale jakże trafny.
- Znalazłaś to przy dziewczynie? - spytał Halom, pomagając im wstać. Lays nachylił się do niego, przyglądając się kostkom. Pod wpływem zdziwionych, badawczych czy taksujących spojrzeń spoczywały bezpiecznie w ręce Strażnika, nic nie robiąc. Nic. Niegroźne, małe kosteczki z wyrytymi jakimiś znaczkami i tyle, ale najwyraźniej warte uwagi.
- Prymitywne pismo - zauważył odkrywczo Lays, szturchając palcem jedną. Potoczyła się z ręki z powrotem w trawę. - Niczego nie przypomina.
- Może twórca nie umiał pisać - zasugerował Irrytek. - A właściwie co to jest?

Fergard

Fergard

24.02.2011
Post ID: 60535

- Istnieje jakiś twórczy pomysł, którym wyjaśnicie ten raban? - Warknął Casper, zbudzony ze snu. Rozgniótł komara, który przycupnął na jego szyi. - Przeklęte moskity.
- Te dziwne kostki - Wyjaśnił Laysander, wskazując na znalezisko. Okularnik przyjrzał im się od niechcenia.
- Bazgroły. Nikt nie mówił, że złodziejka była istotą inteligentną - Skwitował kosteczki sceptycznym stwierdzeniem.
- Kto wie, może do czegoś służą? - Dodał Irydus bez entuzjazmu. - Spójrzmy na to trzeźwym okiem: Złodziejka chciała gwizdnąć Nam wyrocznię, tak? Może te kosteczki miały jej w jakiś sposób pomóc?
- Że co, miałaby nimi rzucić nam pod nogi? - Wyjątkowo to Lays pozwolił sobie na zgryźliwość. Buraczany elf posłał mu nieprzychylne spojrzenie.
- Nie możesz ich przeskanować, tak jak zrobiłeś to z Halomem? - Zapytał młody Stratoavis, przycupnąwszy na korzeniu drzewa. Mag ognia zamruczał pod nosem coś na temat wymądrzających się smarkaczy, ale prośbę spełnił. Ledwo jednak cisnął zaklęcie identyfikacji, odrzuciła go potężna fala energii, wrzucając na pobliski klon. To samo stało się ze stojącą w pobliżu Leryn, Irydus i Halom zdążyli odskoczyć. Panna Sand poleciała kilka metrów do tyłu, zamroczona.
- Co... Co się stało? - Wymamrotała, podnosząc się z ziemi.
- Nie mam pojęcia... Jakieś zakrzywienie energii - Odparł równie zaskoczony Laysander. Przygładził swoją brodę. - Definitywnie coś musi być na rzeczy, szczególnie, że kostki wciąż są na miejscu, lekko tylko osmolone... - Istotnie, tajemnicze znalezisko leżało na swoim miejscu. Na jednej z nich przycupnął sporych rozmiarów żuk o połyskującym, czarnym pancerzu. Halom chciał strącić go pstryknięciem palca, ale nie dość, że owad się nie dał, to jeszcze ugryzł Strażnika w palec wskazujący. Młodzieniec zaklął pod nosem, ssąc zraniony palec.
- Co to za żuk? - Zapytał ktoś.
- Tutejszy okaz fauny. Zapewne trujący - Stwierdził z nieskrywaną satysfakcją Casper.
- Kretyn - Warknął Irydus. - Trochę poswędzi, ale poza tym ten żuczek jest niegroźny. Choć, nie ukrywam, ma stalowe szczęki - W tak zwanym międzyczasie Laysander wziął w ręce drugą z kostek i zaczął obracać ją w dłoni. Nic, zero reakcji.
- Wygląda na to, że można na nią wpłynąć tylko magią... Ale, jak już widzieliście, to ryzykowny manewr. Sądzę, że można...
- Cicho - Powiedział nagle młody Stratoavis, gestem nakazując milczenie. Chłopak dobył swojego ostrza. - Nie jesteśmy tu sami... - Dodał, drugą ręką sięgając po "Rattenbergera". Zapanowała nerwowa cisza.

- Dziwne... - Mruknął Daeva. - Nie czuję niczyjej obcej prezencji w okolicy, pomijając może jedynie dzikie zwierzęta.
- Co to może znaczyć? - Zapytał Marcus.
- Nieumarli, demony albo wyjątkowo zapobiegawczy magik.
- Czego mogą tu chcieć?
- Wyrocznia albo te dziwne kostki, innej opcji nie widzę... - Demon zaczął skubać brodę.
- Czyli co, mamy problem? - Zapytał niespokojnie Rattenberger.
- Nie sądzę, to raczej istota o niskim poziomie energii... Choć równie dobrze może to być po prostu kamuflaż.
- Albo robisz się zbyt paranoiczny - Stwierdziła z dziecinną radością Bell.
- Ja, paranoiczny?! Ja jestem, cholera, bardzo ostrożny i nic więcej!
- Przestańcie się sprzeczać - Ucięła dyskusję Kate. - Skupmy się raczej na naszej obecnej sytuacji.

- Coś tu jest... - Szepnął Casper, będąc gotowym do wykonania uniku. Było cicho, cichutko...