Oberża pod Rozbrykanym Ogrem

Baśniowe Gawędy - "Wyprawa przeciw Bractwu Czarnej Ścieżki"

Osada 'Pazur Behemota' > Baśniowe Gawędy > Wyprawa przeciw Bractwu Czarnej Ścieżki
Wędrowiec: zaloguj, wyszukiwarka
Miron

Miron

4.09.2008
Post ID: 33870

Miron, Konstruktor i Durin stali na warcie, gdy coś przysłoniło lekko niebo. Miron błyskawicznie spojrzał w górę i uśmiechnął się. Był to mały gobliński sterowiec zwany "Statkiem Powietrznym". Po 15 minutach po małej drabince zszedł do nich goblin w czerwono-zielonym mundurze i czapce z piórkiem.
Był to kapitan Fryghi Mill. Powiadomił ich o małym zmniejszeniu oddziałów jakie były na statku, z 30 strzelców do 23, ale reszta jest wypoczęta i gotowa do walki. Po wielu dniach szczęście zaczęło się do nich uśmiechać.

Fergard

Fergard

4.09.2008
Post ID: 33880

Tymczasem w tajnej kryjówce filii Girizy Fergard, Luther i Kordan omawiali z Procą sprawę Bractwa:
- Tak więc obserwujemy ich od jakiegoś czasu. Nie sądzimy, by mogli zagrozić komuś więcej niż tutejszemu światu. Nam to jednak bardzo nie odpowiada... - Proca zaspęił się.
- A o co chodzi? - Zapytał Fergard, jako tako rozeznany w sprawach Antaloor.
- Widzisz, przyjacielu... To walka o miejsce na rynku. Czysta ekonomia. Stowarzyszenie Gildii Kupców usiłuje wyrwać nam z rąk ten chłonny rynek. Podejrzewamy, że nasze grzeczne gryzipiórki potajemnie współpracują z kilkoma organizacjami z konkretnym celem: Wyeliminować nas z gry.
- I myślisz, że Bractwo Czarnej Ścieżki to tylko jedna z kilku organizacji? - Zapytał Luther.
- Tak, jedna z kilku. Każda jest tak potężna jak Bractwo: Albo siłą, albo dochodami. Boimy się też, że został tu założony sojusz... A za wszystkim stoi Stowarzyszenie... - Odparł Proca, zgrzytając zębami.
- Źle to wygląda... - Mruknął Kordan.
- Jest jednak jedno ale... - Proca uśmiechnął się krzywo. - Podejrzewamy, że Bractwo jest głównym wsparciem dla Stowarzyszenia. Jeśli zostałoby ono wyeliminowane z gry... Być może sojusz by się rozpadł...
- Hmmm... To rzeczywiście może się udać... - Mruknął Gol pod nosem. - Drużyna w składzie Laysandera, Ericka, Durina i Vokiala efektywnie wyrąbuje sobie drogę przez siepaczy Bractwa...
- Obawiam się, że sytuacja zmienia się z minuty na minutę... - Odparł Proca smutno. - Z najnowszych doniesień wynika, że Bractwo zostało wygonione ze swojego terytorium, do drużyny doszły posiłki, a Vokial... No cóż... Według tego, co pisze... Vokial zdradził drużynę i wraz ze swoją armią okopał się w twierdzy Bractwa.
- Musimy tam szybko ruszać! - Krzyknął podenerwowany Kordan. - Znacie drogę stąd do Twierdzy?
- Znamy, ale niestety nie możemy wam towarzyszyć. Kryjówka musi zostać incognito. Jakby z jaskinii znikąd wyszło trzydziestu chłopa, to wzbudziło by to chyba oczywiste podejrzenia. - Proca krzywo się uśmiechnął. - Ale na szczęście mamy dwóch wolnych agentów, którzy mogą wam towarzyszyć... Chodźcie za mną. - Proca podniósł się, po czym ruszył przed siebie w kierunku wgłębienia w jaskinii. Półbies, półnieumarły i inkwizytor ruszyli za przewodnikiem. Po krótkiej chwili dotarli do niewielkich drzwi. Proca powoli je uchylił, po czym wślizgnął się do środka. Za nim zajrzał Fergard. Pomieszczenie było zwyczajnym zwężeniem jaskinii, ze stołem i dwoma taboretami. Na tych taboretach siedziały dwie osoby... Dość niezwykłe. Pierwsza była nieumarłym: Szkieletem. Na głowie miała czarny kapelusz z szerokim rondem, skórzany napierśnik, wysokie buty do kolan, spodnie, również skórzane, rękawiczki zakrywające kościste dłonie i chustę na twarzy. Miała okulary: Przeciwsłoneczne z dość szerokimi szkłami. Za okularami błyszczały się zielone węgielki światła. Nieznajomy szkielet podrzucał monetę. Druga osoba sprawiała wrażenie ubranej niecodziennie: Czarna skórzana kurtka, czarna koszula i spodnie na kształt dżinsów nie kojarzyły się z naszymi czasami. Miał krótko ścięte czarne włosy i lekki zarost na brodzie. W ręce trzymał dziwaczną strzelbę: Na kołki...
- Poznajcie się... - Powiedział Proca wesoło. - Allister Rasmunsen. - Wskazał ręką na nieumarłego. - Daniel Garner. - Typ ze strzelbą skinął głową. - Chłopcy, to są Fergard Stratoavis, Kordan Wilk Vicers i Luther Headbreaker. - Proca przedstawił podejrzanym typom drużynę. - Potrzebują pomocy.
- Naprawdę? - Odezwał się Allister. - A cóż my możemy im pomóc?
- Eksterminacja nieumarłych... - Wypalił Luther lekko najeżony.
- Ciekawe... Chyba dla mnie miejsca tam nie będzie... - Odparł szkielet. - Przepraszam panowie, ale trafiliście pod zły adres.
- Może damy im jednak skończyć? - Odezwał się Daniel. Miał zimny, spokojny głos. Fergard powoli i dokładnie objaśnił Allisterowi i Danielowi całą sytuację. Po około 15 minutach tłumaczenia typ ze strzelbą stał koło drzwi. Allister tylko wzruszył ramionami, po czym podniósł się z taboretu.
- Skoro trzeba wyeliminować kilku nieprzyjaciół Girizy, a dodatkowo nekromantów... Jestem za. - Szkielet z krzywym uśmiechem pod chustą minął się z wciąż najeżonym Lutherem.
- Więc... Cel jest jasny: Powstrzymać Bractwo w miarę możliwości... A jednocześnie zrobić jak największą zadymę. - Daniel uśmiechnął się krzywo.
- No... To życzę powodzenia! - Proca odprowadził przemalowaną drużynę do wyjścia i skinął im głową, po czym zniknął w głębi jaskinii. Luther mruknął pod nosem:
- Wolałbym o was wiedzieć więcej... Odnoszę wrażenie, że przy pierwszej możliwej okazji wbijecie nam nóż w plecy.
- Nie interesuję się walką z żywymi i niedemonicznymi przeciwnikami. - Odburknął Daniel zimno. Fergard zapytał Allistera:
- A właściwie dlaczego Daniel jest taki... dziwny?
- To historia na inny moment czasu. - Odparł Allister. W tym czasie Garner sięgnął po strzelbę na kołki, chwilę po niej pomajstrował, po czym wystrzelił w najbliższe drzewo. Pień drzewa został błyskawicznie poszatkowany przez grad ołowianych kulek. Typ ze strzelbą mruknął:
- Idziecie czy mam was nieść? - Drużyna ruszyła za nim. W stronę warownii Bractwa...

Erick

Erick

6.09.2008
Post ID: 33917

Nastał nowy poranek, Erick wstał ubierając się, po czym wyszedł z namiotu.
Podszedł do ogniska, przy którym siedział Miron.
- Dzień dobry - powiedział Miron, na widok Ericka. - Herbatki ?
- Witaj, tak bardzo chętnie - odparł. - Prawda, że ładny dzień ?
- Tak - odpowiedział, chwytając za kociołek z herbatą.
Do ogniska zbliżyli się Durin i Laysander.
- Witajcie, co to wcześnie ? - powiedział elf na ich widok, biorąc od Mirona kubek.
- Trudno spać w taki poranek - rzekł krasnolud.
Erick niechcący dotknął czegoś za jego plecami. Obrócił się i spostrzegł, że za nim leży jego księga zaklęć.
- No, tak zapomniałem ją wczoraj schować - pomyślał elf, biorąc do ręki księgę.
Nagle kubek z herbatą, który położył na małym stoliku, zachwiał się. Erick chcąc ratować przed rzecz przed upadkiem, instynktownie upuścił księgę, starając się złapać kubek, jednak ten upadł rozbijając się o ziemię.
- Przepraszam - odparł Miron. - Niechcący zepchnąłem.
Erick wymamrotał jakieś zaklęcie. Kubek został nie tknięty, po czym podniósł księgę. Otwarta była na stronie o tytule " Emblemat Życia". Elf przeczytał :
" Starożytny emblemat, wytworzony przez króla Rincha, stosowany do walki z nieumarłymi. Chroni przed nieumarłymi, odstrasza je i niszczy. Może zostać zastosowany w danym celu tylko raz, po którym artefakt znika. Nigdy nie został użyty, ponieważ klątwa rzucona na króla Rincha zamieniła go w nieumarłego, nie chciał zabijać samego siebie. Artefakt został ukryty w przeklętym grobowcu króla Rincha, jednak nikt dotąd nie ośmielił się tam wejść "
- Erick, o czym mówisz ? - spytał Laysander.
- Patrz ! Tutaj - powiedział elf, podając księgę kapłanowi. - Tego nam trzeba. Artefakt został ukryty, grobowiec króla Rincha jest w "Przeklętej Górze", ona nie jest tak daleko, znajduje się za pustkowiem Radam, to jakieś 100 mil od Krwawych Wzgórz. Udam się tam, wy będziecie starać się utrzymać pozycję zanim wrócę.
- Nie wiem czy to dobry pomysł - powiedzial Miron.
- A mamy wybór, to jedyna szansa - odparł elf i nie czekając wziął ksiągę.
- Idę spakować potrzebne rzeczy do podróży.
Po południu Erick był gotowy do drogi, pożegnał przyjaciół i ruszył na wschód.

Vokial

Vokial

15.09.2008
Post ID: 34182

Vokial wyszedł z Twierdzy i ruszył w stronę muru. W drodze do niego usłyszał jakiś śmiech, krzyk, ale na pewno nie liszy. -Pewnie to jacyś barbarzyńcy. - pomyślał i zaczął wznosić się w powietrze. Wleciał do jednej z wież i zobaczył coś dziwnego. Trzy istoty, a jedna siedząca na ramieniu drugiej biegły w stronę muru.-To nie są barbarzyńcy, nie wyglądają tak jak oni. - pomyślał wampir i przykucnął by go nie zauważyli. Postacie dalej biegły nie zauważając wampira. Postacie dobiegły do bramy i zaczęły majstrować przy niej. - Trzeba interweniować. - pomyślał i zaczął schodzić z wieży w kierunku bramy z wewnętrznej strony.
Gdy stanął przed nią coś za nią wybuchło, ale ona tylko zgrzytnęła.-Nic nie zrobią, ta brama wszystko wytrzyma. - pomyślał i odwrócił się by wrócić do twierdzy. Gdy był już przy drzwiach twierdzy coś znów wybuchło i usłyszał łamanie drewna i zgrzyt metalu. Odwrócił się szybko i zobaczył całą bramę w strzępach, a za nimi trzy istoty.-Jednak są silniejsi niż myślałem. - pomyślał wampir i zaczął wracać się...

Fergard

Fergard

15.09.2008
Post ID: 34185

Erick szedł przed siebie w zamyśleniu, zastanawiając się nad działaniem Emblematu Życia. "Czy to naprawdę wystarczy na Vokiala i jego bandę?", pomyślał zadumany. Nagle elf zatrzymał się, słysząc szelest liści. Ktoś go obserwował...
Erick odwrócił się i dosłownie pół sekundy później dostał czymś w głowę. Elf zwalił się na ziemię, cicho jęcząc. Nie stracił jednak przytomności umysłu: Błyskawicznie odwrócił się na plecy i wystrzelił kulę ognia. Usłyszał jakieś przekleństwo, świadczące o tym, że atak dosięgnął celu. Mag postanowił wykorzystać ten moment, by podnieść się i przyjrzeć napastnikowi, jak się potem okazało: Napastnikom. Szybko zlustrował czterech adwersarzy: Nieumarły w kapeluszu z szerokim rondem i skórzanym pancerzem, człowiek w skórzanej kurtce, gaszący jakieś niedopałki, prawdopodobnie ten, który dostał kulą, dziwaczna istota ściskająca w garści swój młot i osobnik z ognistoczerwoną grzywą... Wszystko było jasne.
- Fergard? - Zapytał zaskoczony Erick. Półdemon pokiwał głową.
- Jaki ten świat mały, prawda? - Parsknął stojący na uboczu stwór z młotem.
- Ojciec Luther? - Zapytał niemalże retorycznie Erick.
- A któżby inny! - Warknął inkwizytor, wściekły z nieznanego powodu.
- A, to są Allister Rasmunsen i Daniel Garner. - Fergard wskazał ręką na nieumarłego i na typa w kurtce.
- Może mi ktoś tu coś wyjaśnić? - Zapytał skołowany Erick. Półdemon przez pół godziny objaśniał Erickowi, o co chodzi. Gdy już skończył, zapytał:
- Którędy do obozu? - Erick machnął ręką w kierunku, z którego przyszedł. - A po co ty opuszczasz obóz? Z tego, co wiem, to ty byłeś pomysłodawcą tego cyrku z Bractwem.
- Muszę zdobyć Emblemat Życia. - Wypalił trochę za szybko Erick. Allister skrzywił się lekko, Luther popatrzył na elfa wielkimi oczyma, a Daniel zapytał:
- Sprytna zagrywka... Ale nie radziłbym ci iść po niego. Pilnują go potężni strażnicy...
- Ja z nim pójdę. - Oświadczył pewnie Fergard. - Przyda mu się pomoc.
- A co ze wsparciem dla tamtych? - Zapytał Luther.
- Pójdziecie, wesprzecie. - Odparł wesoło półdemon. - Liczę na was. - Poklepał każdego po ramieniu, po czym podszedł do Ericka:
- Zgadzasz się, bym ci towarzyszył? - Elf kiwnął głową. Po krótkiej chwili człowiek, nieumarły i inkwizytor ruszyli w stronę obozu, a półdemon z elfem - Po Emblemat Życia...

Erick

Erick

15.09.2008
Post ID: 34186

Luther i reszta zniknęli za drzewami, tymczasem Fergard i Erick stali naprzeciw, patrząc na siebie. W końcu odezwał się Erick :
- Myślałem, że zdradziłeś... gdzie się podziewałeś ? - spytał elf.
Fergard opowiedział mu o wszystkim, co miało miejsce. Jednak Erick z niepewnością patrzył na Stratoavisa.
- Czyli tamten był kopią ? - spytał Erick.
- Tak myślę, nieźle was wpakował - zaśmiał się półdemon.
- Tak tylko... ostrożności nigdy nie zaszkodzi... - powiedział, wyciągając z płaszcza niewielką szkatułkę, otworzył ją. Nagle zabrzmiał głos :

Jeśli kłamiesz, pożałujesz
lecz gdy prawdą zdobisz się
nic nie stracisz, dużo zyskasz
i przyjaźni drzwi otworzą się

Erick spojrzał na Fergarda, ten jednak najwidoczniej nie kłamał, ponieważ stał niewzruszony, jednak patrzył jakoś dziwnie na elfa.
- Co ? - spytał, widząc dziwne spojrzenie.
- Czy wszystkich penetrujesz zaklęciami, czy jestem wyjątkiem ? - odpowiedział pytaniem Fergard.
- Od kiedy Vokial zdradził, stałem się jeszcze bardziej ostrożny. Sam to zaprojektowałem - odparł czarodziej. - Jak przeszliście rzekę ?
- Daniel coś wspominał o barierze rzeki, jednak znał jakieś sposoby, dokładnie nie wiem - odpowiedział.
- Niedobrze, mam nadzieje, że Vokial nie szybko przebije rzekę. Dobra chodźmy długa droga przed nami.
Ruszyli, mijali drzewa. Las ciągnął się bez końca. Po jakiś kilku godzinach dotarli na koniec lasu. Rzeka płynęła wolno. Już mieli wyjść z ostatniej warstwy drzew, gdy Erick zatrzymał Stratoavisa.
- Stój. Wokół lasu Bractwo usadowiło zwiadowców oraz wojsko. Musimy jakoś ich ominąć. Mam pomysł - rzekł elf.
Fergard popatrzył na niego... dopiero teraz dostrzegł właściwości magicznego ekwipunku. Był ledwo widoczny w cieniu drzew. Erick wyciągnął ręce, mruknął formułę jakiegoś zaklęcia. Z jego dłoni wyleciał biały gołąb i pomknął w kierunku polany. Leciał nad rzeką, gdy ta wzburzyła się, fala osiągała 8 metrów, jednak ptak zniknął. Erick i Fergard wybiegli na brzeg. Byli nie widoczni z powodu fali. Wpadli prosto do wodę. Erick pośpiesznie mruknął zaklęcie, dzięki któremu bezpiecznie przeszli przez rzekę. Wpadając na kamienisty piach, Fergard rzucił zaklęcie niewidzialności.
- Dobra robota - zaśmiał się elf. - Przez zamieszanie wywołane falą nie dostrzegli nas. Z pewnością pomyśleli, że to gołąb był sprawcą wszystkiego. Tymczasem siedzi na gałązce tam - dodał śmiejąc się, wskazując na drzewo naprzeciw.
- Ruszajmy - wyszeptał Fergard.
Dwu osobowa drużyna, ruszyła przed siebie ...

Kordan

Kordan

15.09.2008
Post ID: 34190

Kordan został sam. Kręcił się po lesie i rozmyślał. Nagle usłyszał za swoimi plecami jakiś szelest. Z niesamowitą prędkością wymierzył w źródło dźwięku i powiedział spokojnie:
- Stój tam gdzie stoisz, bo jak Bóg mi miły zabiję cię...
- Opuść to... Jestem przyjacielem.
- Taaa? A skąd mam wiedzieć?
- Stąd... - Nieznajomy wyjął z worka odciętą głowę. Trzymał czerep za włosy, a następnie rzucił nim pod nogi technika.
- Judyta z Krwawych wrzosowisk... - Wyszeptał Kordan - No dobra... Jak się nazywasz?
- Draken Dymitr Stein - Powiedział nieznajomy zdejmując kaptur z głowy. Oczom Kordana ukazała się ludzka czaszka z ledwo tlącymi się dwoma błękitnymi światełkami w oczodołach.
Kordan przez chwilę zawachał się czy nie powinien pociągnąć za cyngiel kuszy.
- Aha... I co ja mam teraz z tobą zrobić panie Draken?
- Ja bym proponował abyś zabrał mnie do Ericka.
- No dobra, ale ostrzegam, żadnych sztuczek, bo będziesz mieć problem.
- Dobra, dobra...

Brimstone

Brimstone

16.09.2008
Post ID: 34199

Vokial zanim cokolwiek zrobił, dostał żółtym pociskiem w pierś. Nagle otępiał obraz mu się zamazał...Dostał pociskiem oszałamiającym.
- Świetnie! - wrzasnął Ru.
- Wiejemy! - zakrzyknął w odpowiedzi Harbyx. Spojrzeli nań jak na idiotę.
- Czy ciebie do reszty... - zaczął Ru, ale kroot mu przerwał.
- Pracujemy zgodnie z planem! Odwrót! - krzyknął Harbyx. Ru zaklął i ruszył w stronę zagajnika. Camper chrząknął i wpakował Vokialowi strzałę w pierś i pobiegł za kompanami. Vokialowi urwał się film. Ostatnie co zobaczył, to wielki cień spowijający warownię.

Obudził się w wielkiej jaskini. Był opatrzony. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Jaskinię wypełniały proste, starannie wykonane przedmioty. Jaskinia była wyłożona, a właściwie wymurowana płytami z żelaza. Walały się też spore kości. Nigdzie nie widać było właściciela. Do czasu...

Vokialowi w oczy rzucił się rozdarty niedźwiedź. Nie byle jaki, ale długie na 3,5 metra bydlę. Jego głowa walała się parę metrów dalej. Wampir usłyszał warknięcie. Odwrócił głowę w stronę owego warknięcia. Zobaczył gospodarza, siedzącego pod ścianą.

Wampir pobladł. Gospodarz miał z 12 metrów wzrostu. Ciało miał raczej humanoidalne, ale całe pokryte błękitnawą łuską. Stopy i ręce opatrzone były wielkimi pazurami. Głowa swą czaszkową budową przypominała łeb czarnego smoka. Z nozdrzy buchały małe kłęby dymu, kły były pożółkłe a oczy złośliwie wpijały się w Vokiala.

Wampir tylko raz słyszał legendy o takich istotach. Mówiono, że gdy smok zginie w boju z tytanem, ich dusze łączą się i zmartwychwstają. Smocze Tytany.

Vokial wpatrywał się w Smoczego Tytana. Natomiast Smoczy Tytan wlepiał wzrok w wampira.
- Jestem Finkregh. Ale możesz mi mówić Błękit - głos istoty był tubalny i warkliwy.
- Jestem...jestem Vokial. Wampir i mag...
- Ciesz się z nieżycia. Wyratowałem ci głowę przed tym pomiotem.
- Silny to był pomiot. Wysadził mi bramę - westchnął Vokial.
- Odstawić cię do twej siedziby? - spytał nagle stwór.
- Tak...tak, byłbym zobowiązany. Dołączysz do mnie? - spytał równie szybko Vokial.
Smoczy Tytan zamyślił się. Pochrapał, chrząknął, warknął i podrapał się po łuskach.
- Dobra - rzekł szybko. Vokial był zdumiony. - Chaos, pożoga i zniszczenie. To mi się podoba - zarechotał sykliwie stwór. Wskazał Vokialowi wyjście z jaskini. Sam złapał wielki miecz w wielkiej pochwie i przerzucił go przez tułów. Wyszedł z Vokialem z jaskini. Złapał wampira i uniósł się w powietrze na swych skrzydłach. Lecieli...

Laysander

Laysander

19.09.2008
Post ID: 34212

Laysander siedzący w osadzie długo rozmyślał, a po chwili wyjął kartkę papieru i zaczął pisać:

"Grupa łowców nieumarłych informuje. Vok zdradził. Sytuacja krytyczna opanowana.
Bractwo rozgonione. Nowi sojusznicy przybyli na pomoc. Co u was? Kończę, muszę iśc na patrol - Lay. "

- No może być... Trochę krótkie... A co tam... - mruknął do siebie. Poczym wrzucił kartkę do malutkiego teleporu skierowanego do Przyb(ó)dówki.

Durin

Durin

19.09.2008
Post ID: 34215

W lesie ściemniło się. Durin właśnie położył się spać. Ze zmęczenia szybko usną.
We śnie ujrzał bardzo zadowolonego Vokiala, Ericka podróżującego z półdemonem
i zmierzających ku kryjówce nieumarłych. Po chwili gwałtownie obudził się. Zobaczył na niebie jasno świecący księżyc. Czuł, że niedługo Vokial coś wymyśli i będzie z nimi nie najlepiej.
- Byle tylko Erick tego nie sknocił.-Powiedział szeptem do siebie krasnolud i położył się dalej spać.

Fergard

Fergard

19.09.2008
Post ID: 34217

Durin nie pospał długo. Ledwo położył głowę, usłyszał ciche chrząkanie. Zaniepokojony odwrócił się i zobaczył dwóch liszy stojących nad nim z paskudnym uśmiechem. Krasnolud spocił się na twarzy. "Jak widać, coś już wymyślił...", pomyślał przerażony. Lisz już unosił swój miecz, chcąc spacyfikować krasnoluda, gdy nagle powietrze przeciął cichy świst. W ułamku sekundy lisza odrzuciło do tyłu i zatrzymało na drzewie. Nieumarły opuścił głowę, wydając ostatnie tchnienie w swym nieżyciu. Z brzucha sterczał mu sporych rozmiarów kołek. Drugi lisz odwrócił się w kierunku swojego towarzysza... I to go zgubiło. Nieumarłym bowiem szarpnęło do tyłu, wywróciło 2 śruby i zatrzymało go na stałe na ziemi. Durin obrócił się zaskoczony, w kierunku miejsca, z którego przyszły pociski. Zobaczył tam trzy kontury. Jeden wyróżniał się szerokim kapeluszem i dymem sączącym się z lufy jakiejś broni. Drugi trzymał wciąż swoją broń, gotowy do strzału. Na końcu tej broni widać było zarys dobrze zaostrzonego kołka. Trzeci trzymał na ramieniu młot i wyglądał z zarysu nietypowo. W końcu odezwał się ten z młotem:
- Durin, jak mniemam? - Oszołomiony krasnolud przytaknął. Postacie podeszły bliżej. Jedna zapaliła pochodnię. Teraz Durin mógł zobaczyć ich twarze. Ten z kapeluszem był nieumarłym: Widać było prześwity czaszki spod okularów przeciwsłonecznych i chusty na miejscu twarzy. Drugi miał czarne, krótko ścięte włosy, lekki zarost i trzymał wciąż wycelowaną broń. Trzeci wydawał się Durinowi nieznany... Dopóki nie zobaczył jego chłodnych oczu...
- Luther? - Wydusił z siebie krasnolud.
- Wolę określenie: Ojciec Luther... - Inkwizytor oświetlił dokładnie twarz Durina pochodnią.
- Ale przecież Luther jest z Layem na patrolu! - Wykrzyknął Durin, budząc Konstruktora i Mirona.
- Jakiś... problem? - Jęknął półelf, przecierając oczy.
- Cholerny doppelganger... - Warknął Luther pod nosem. - Musimy szybko działać, bo ten demon załatwi waszego kumpla! A, to jest Allister, a to Daniel. - Luther wskazał ręką najpierw na nieumarłego, a potem na typa z zarostem. - Niestety brakuje nam czasu na uprzejmości, tak więc... - Miron popatrzył pytającym wzrokiem na Durina. Ten tylko stęknął:
- Prawdziwy Luther ze wsparciem... - Konstruktor i Miron natychmiast się zerwali.
- To kto to ten, co poszedł z Laysanderem?! - Wykrzyknął półelf.
- Sobowtór. - Rzucił krótko Allister. Miron, widząc go, rzucił się na niego z mieczem, ale ten tylko wycelował w Mirona. - Jestem po waszej stronie. Ten tu też. - Wskazał brodą na Daniela.
- Jakiś plan? - Zasugerował niepewnie Konstruktor.
- Jaki plan? - Odparł Durin. - Brakuje nam nawet czasu, by pomyśleć. Ja, Luther i Miron lecimy po Laya. Reszta pilnuje obozu. - Drużyna wzbogacona o trzech członków dostosowała się do poleceń krasnoluda i po chwili krasnolud, inkwizytor i półelf ruszyli biegiem pod Warownię Voka. W międzyczasie wciąż śpiący Siegfried obudził się z mlaśnięciem i zapytał cicho:
- Co się stało?
- Nie słyszałeś? - Zapytał Konstruktor z niedowierzaniem. - Luther okazał się doppelgangerem.
- Cholerne... doppelgangery... - Wymamrotał przez sen Feng.
- Ten to ma sen twardy... - Mruknął Allister pod nosem.
- Jak to doppelganger?! - Siegfried zerwał się z ziemi, chwytając za miecz.
- Normalnie. - Odparł krótko Konstruktor. Siegfried ochłonął, po czym opuścił miecz i roześmiał się opętańczo.
- Żałośni śmiertelnicy! Nigdy nie uda wam się pokonać Bractwa! Jesteście na to zbyt słabi i zbyt żałośni... Kiedy już z wami skończę, nikt nie powstrzyma Bractwa!!! - "Siegfried" zaczął się zmieniać. W jednej chwili stał się istotą jakże podobną do swojego podrabianego wcielenia, z tą jedną różnicą, że była nieumarła. Na ramieniu trzymała wielgaśny topór. "Rycerz śmierci!", pomyslał przerażony Konstruktor. Nieumarły odezwał się zimnym, szyderczym głosem:
- To który chce zginąć pierwszy?!
- Obstawiam, że raczej nic ci z tego nie wyjdzie... - Wysyczał zza pleców przebudzony Feng, chwytając zaskoczonego nieumarłego za gardło. Rycerz śmierci zacharczał, po czym zamachnął się swoim toporem na rękę ogrowego maga. Z głośnym mlaśnięciem ręka odpadła od reszty ciała. Feng ryknął, rozluźniając chwyt drugiej ręki i puszczając nieumarłego. Ten błyskawicznie ogłuszył Konstruktora, po czym zamachnął się na Allistera. Ten uchylił się. Rycerz śmierci ponowił swój atak. Allister znów się uchylił. I tak kilkanaście. W końcu wściekły nieumarły ryknął jakieś przekleństwo... I został przeszyty strzałą. Z łuku Solara. Feng efektywnie wykorzystywał swoje zdolności polimorficzne. Nieumarły osunął się na kolana, oddychając ciężko. Ogrowy mag podszedł do niego, pewny zwycięstwa... I ostrze topora odrąbało mu głowę. Cielsko zwaliło się na ziemię, wijąc się w konwulsjach, a głowa poleciała pod drzewo z przybitym liszem. Tymczasem ocknął się Konstruktor. Widząc głowę Fenga w innym miejscu niż reszta ciała, nie namyślał się długo. Po prostu rzucił się w stronę głowy z zamiarem przyczepienia jej do torsu. Rycerz śmierci zauważył go.
- Nic z tego, kolego! - Warknął głucho, po czym złożył ręce, chcąc rzucić w Konstruktora kulą ognia. Sytuację wykorzystał Allister, który szybko wymierzył ze swojej broni - Winchestera z celownikiem snajperskim i pociągnął za spust. Nieumarły drgnął, gdy ołowiana kulka wbiła mu się w szyję. Z żądzą mordu w oczach odwrócił się do nieumarłego... I dostał kołkiem w brzuch. Daniel w końcu włączył się do akcji. Załadował następny kołek i wystrzelił jeszcze raz. Rycerz śmierci zachwiał się. W międzyczasie Konstruktor złapał głowę Fenga i prześlizgując się pod nogami nieumarłego musnął nią miejsca, gdzie powinna być. W efekcie głowa pojawiła się na swoim miejscu. Feng mlasnął głucho, po czym mruknął:
- Ale miałem dziwny sen... Zaraz, zasnąłem w czasie walki?! - Wrzasnął przerażony do Konstruktora. Ten tylko wzruszył ramionami. Ogrowy mag zaczął mruczeć do siebie pod nosem:
- Ach, Feng... Starzejesz się, chłopie. Oj, starzejesz się... - Nie zauważył, że potężnie poturbowany nieumarły usiłuje zamachnąć się na niego toporem po raz drugi. Pewnie by mu się to udało, gdyby nie dostał kolejnym kołkiem. Daniel celował ciągle w to samo miejsce, w efekcie czego pierwszy kołek wyszedł z drugiej strony. Rycerz śmierci osunął się na kolana, tym razem na serio. Daniel niewzruszenie przełączył swoją kołkownicę w drugi tryb i wycelował w przeciwnika. Rozległ się strzał. Feng odwrócił się i zauważył leżące pozostałości rycerza śmierci. W brzuchu miał sterczący kołek, a głowa... No cóż, brakowało głowy. Rozprysła się ona bowiem niczym bańka mydlana po strzale Daniela. Z lufy sączył się dym. Walka była skończona. Daniel położył swoją broń na ramieniu, po czym mruknął:
- Śrutówka. Z takiej odległości strzał powaliłby smoka. Ten tu nie miał szans. - Wskazał lufą na szczątki. W jego głosie słychać było znużenie. - Kasowałem tysiące takich wyskrobków jak ten tu. Jeden to dla mnie żaden problem. - Po tych słowach poklepał Fenga po ramieniu i oparł się o drzewo, do którego był przybity lisz. Wyrwał kołek z nieumarłego, obejrzał go, po czym mruknął coś niewyraźnie i załadował go do środka. W głowie Konstruktora i Fenga krążyło kilka pytań...

Erick

Erick

20.09.2008
Post ID: 34234

W obozie zapanował nocny spokój. Durin i reszta załogi przesiadywali przy ognisku, gdy nagle rozległ się huk. Brama obozu została zniszczona, a do obozu wkroczyły dwie postacie. Byli to Kordan oraz Draken. Feng i reszta wyciągnęli broń gotowi do ataku, wtedy zawołał Kordan, zbliżając się do nich...
- Spokojnie towarzysze, to ja Kordan.
- Ty zdrajco! - zawołał Durin.
- Wszystko wam wyjaśnię ! - zawołał Kordan.
- Obyś miał coś dobrego za usprawiedliwienie, bo moje ostrze czeka... - rzekł groźnie Feng.
Kordan widząc, że znajduje się w złym położeniu - opowiedział im o wszystkim co miało miejsce, począwszy od walki w tawernie do momentu spotkania Ericka w lesie, korzystając z pomocy Drakena.
- Drakenie, będziesz miał kłopoty, bo Erick może być już bardzo daleko - powiedział Feng.
- Ale to bardzo ważne, MUSZĘ się z nim spotkać. - odparł.
- Do czasu jego powrotu będziesz musiał zaczekać. - dodał Daniel.
- Ale się nam przydasz, o ile masz dobre zamiary... - rzekł Luther.


Erick i Fergard przemierzali niewielką dolinę, szli już jakieś 4 godziny.
- Odpocznijmy - powiedział Erick, siadając na pobliskim kamieniu.
Nagle koło ucha elfa przeleciała strzała, wbijając się w drzewo. Erick instynktownie się obrócił. Jego oczom ukazała się grupa szkieletów z łukami, stojąca na granicy lasu.
- Do walki - krzyknął Fergard.
Rozpoczęła się walka. Kilkanaście strzał wyleciało z lasu, Erick machnął ręką i strzały zawisły w powietrzu. Fergard rzucił kulę ognia, rozwalając kilka szkieletów. Erick odskoczył w bok, ponieważ strzały ponownie "ożyły". Jedna wbiła się w jego ramię. Fergard również odskoczył. Łucznicy wyciągnęli miecze i rozpoczęli szturm...

Konstruktor

Konstruktor

20.09.2008
Post ID: 34250

Konstruktor i Miron od dłuższego czasu patrolowali las. Właściwie nic się nie działo i oboje byli nieco znużeni. Niespodziewanie ich oczom ukazał długi pas przeoranej ściółki.
- Ciekawe... dziki? - zastanowił się Miron
- Na to wygląda, chodźmy dalej... Czekaj! - Konstruktor ujrzał ciało leżące na brzuchu na ziemi - to myśliwy... jest podziurawiony jak ser szwajcarski. Zwierze go9 nie zabiło.
- Dziki by tego nie zrobiły, może jeszcze raz się zastanówmy co tędy przechodziło. - Konstruktor obrócił ciało twarzą do góry, w brzuch myśliwego wbity był złowrogo wyglądający nóż - takiej broni używają członkowie Bractwa.
- To były Zombi i to mnóstwo, niewykluczone że również szkielety.
Nagle zaczął potężnie wiać lodowaty wiatr, drzewa zaczęły się pokrywać szronem, a widoczność spadła do minimum. Wokół nie wiadomo skąd pojawiły się szkielety i zombi. Ruszyły do ataku. Konstruktor rozpalił wokół dwójki wojowników krąg ognia. Nieumarli cofnęli się. Widać było iż płomienie ciężko walczą z lodowatym wichrem. Spomiędzy drzew wyłoniło się kilka liszy. Konstruktor wzmocnił czar i dookoła buchnęły płomienie. Na twarzy wojownika widać było iż kosztuje go to wile wysiłku. Zza potężnych buchających płomieni widać było sylwetki liszy i kręcących się w kółko szkieletów.
- To pułapka! - krzyknął Miron.
- Co ty nie powiesz! - głosy wojowników z trudem przebijały sie przez szum płomieni i świst wiatru. - Zamiast gadać pomógłbyś mi!
- Kiedy ja kompletnie nie znam się na czarach!
- Coś musisz potrafić!
- No.. podstawy... umiem na przykład magiczną strzałę, tarcze...!
- No to dawaj tarcze! - Miron skupił się po czym nad nimi pojawiła się lekko niebieska kopuła.
- Nie jest źle! Staraj się! Te potwory zaraz się tu przebiją! - zza ognia widać było iisze odczyniają jakieś zaklęcie. Płomienie buchnęły po raz kolejny gdy spomiędzy nich wyleciały cztery strzały zatrzymując się na tarczy Mirona. Elf upadł na kolana.
- Nie poddawaj się! Pomogę ci! - Konstruktor przeniósł jedną rękę w bok po czym wokół niej rozniosła się niebieska mgła, która nagle zamieniła się w kolejną tarczę łączącą się z poprzednią. - Spróbuj chociaż utrzymać ją w takim stanie! - Tarcza miała teraz wyraźny niebieski kolor. Nagle ponad płomieniami dał się widzieć upiornie zielony błysk. Sekundę po nim przez płomienie przeszła dłoń kościotrupa zatrzymując się na tarczy. Dłoń wodziła po kopule. Widać było iż Miron daje z siebie wszystko by utrzymać tarcze.
Po pewnym czasie dłoń zatrzymała się w jednym miejscu, z ognia wynurzyła się ręka, a potem bark. Z płomieni wyskoczył lisz, stojąc w ogniu przywołał upiornie zielone błyskawice strzelające od jego ręki do tarczy. Miron zaczął krzyczeć na całe gardło. Następnie z płomieni wyszedł drugi lisz, a zanim trzeci. Zaczęły one używać tych samych błyskawic zapewne do zniszczenia tarczy. Konstruktor widząc sytuacje pozostawił płomienie sobie samym, a sam wyciągnął swój miecz. Ruszył biegiem w stronę liszy. Biegł. Miał nadzieje że tarcza nie puści ani za wcześnie ani za późno. Dobiegł do krańca kopuły, stał twarzą w twarz z liszem. Zamachnął się, najbliższa sekunda miała zaważyć o ich losie. Miecz pędził w stronę lisza i tarczy. Ta ostatnia nagle puściła. Wszystko potoczyło się szybko. Miecz rozbił czaszkę najbliższego lisza, a reszta przewróciła się na kolejnego. Trzy potwory runęły na ziemie jak domino. Zaprawdę straszny był widok trzech drgających nieumarłych potworów leżących wśród płomieni. Konstruktor wiedział że dwa kolejne lisze jeszcze powstaną wiedz zaczął je razić czarami ofensywnymi. Widać było że drugi lisz był już rozbity w proch lecz ostatni nadal trzymał się na nogach używając pola siłowego. Po nieokreślonym ostępie czasu Miron odzyskał przytomność. Widząc jak przyjaciel zaciekle walczy, wyjął miecz z pochwy i ruszył na potwora. Teraz walka trwała krótko. Niestety płomienie opadły jak i lodowaty wiatr przestał wiać. Wszystko wokół wyglądało jak w środku zimy, lecz wrażenie psuł spopielony tlący się krąg i osmalona góra kości leżąca obok przyjaciół. Szkielety wokół uciekły widząc co się stało z ich panami. Śnieg i lód wokół zaczął się topić tworząc liczne zimne potoki wokół. Miron i Konstruktor stali pośrodku pobojowiska.
- Boszsz.. co to było? - zapytał Konstruktor.

Erick

Erick

21.09.2008
Post ID: 34266

Erick i Fergard wyciągnęli bronie. Erick chwycił za sztylet i rzucił nim w kierunku szkieletów, wbijając się w głowę jednego z nich. Drugi szkielet biegnąc, dotknął przypadkowo klingi magicznego sztyletu. Magiczne właściwości sprawiły, że runął na ziemię skamieniały. Fergard wyciągnął miecz, którym powalił pierwsze szkielety. Erick natomiast laskę, jednak po rzuceniu kilku zaklęć, upadł potykając się o korzeń, tracąc laskę w zamieszaniu. Pozostał mu tylko miecz, który widniał na jego plecach. Erick rzadko się nim posługiwał, ponieważ znał się lepiej na magii, niż na walce bronią. Fergarda walczył zaciekle. Z armii szkieletów pozostało tylko kilka. Jednak o kilka za dużo. W następnej chwili elf upadł, dostając czymś twardym w głowę.
Erick obudził się. Było ciemno. Obok siebie zobaczył Stratoavisa, związanego liną. Znajdowali się w lesie. Elf widząc, że Fergard jest przytomny szepnął.
- Gdzie jesteśmy ? Co się stało.
- Ciszej... To wojska Bractwa, przypadkowo patrolowali teren, gdy wpadli na nas - odparł. - Słyszałem jak mówili między sobą. Jak upadłeś, przybyła druga armia, nie mieliśmy szans się obronić.
- Czemu nas po prostu nie zabili ? - spytał elf.
- Podejrzewam, że to sprawka Vokiala, chce nas żywych - odpowiedział Fergard. - Nasza broń jest tam - wskazał, na worek po przeciwnej stronie obok dwóch szkieletów, które leżały na ziemi, najwyraźniej śpiąc.
- Jak daleko jesteśmy od miejsca walki - spytał Erick.
- Nie daleko, chcą nas dostarczyć rano - rzekł towarzysz, ale widząc minę elfa dodał, - nie przywołasz broni, te worki są magiczne, odporne na zaklęcia, a te sznury przeciąć może tylko magiczna broń.
- Tak, ale z pola bitwy nie wzięli mojego sztyletu, nie mogli go dotknąć... jest magiczny, żaden szkielet go nie podniesie. Musieli go nie zauważyć, w zamieszaniu.
Elf zamknął oczy, po czym szepnął coś w nieznanym języku. Obok jego dłoni pojawił się sztylet, z wyrytymi magicznymi symbolami. Erick miał związane ręce liną, mógł poruszać tylko palcami. Zaczął się wić, chcąc dosięgnąć broni. W końcu opuszkami palców sięgnął po sztylet, przyłożył go do liny i zaczął ją ciąć. Nie minęła chwila, jak obaj byli wolni, wzięli swoje bronie i cicho czmychnęli z obozu.

Vokial

Vokial

22.09.2008
Post ID: 34294

Vokial siedział w fotelu i przyglądał się swojej lasce do chwili, gdy wielkie wrota zaczęły skrzypieć. Odstawił szybko laskę i wyprostował się. Zza wrót wyjrzał szkielet.
- Panie, przybył Krexut. - powiedział szkielet i znikł za drzwiami. Do sali wszedł niski gnom w dziwnej zbroi i "podreptał" w stronę tronu.
- Chcę żebyś zrobił dla mnie kilka swoich zabawek, cena nie gra roli. - powiedział Vokial. Gnom zamyślił się i mruknął:
- Po pierwsze czy potrzebujesz rzeczy które są nad skórą, czy rzeczy które są pod nią? - zapytał Gnom.
- Potrzebuję oba rodzaje tych rzeczy. Ile to będzie trwało ?- zapytał Vokial.
- Może to trochę potrwać, ale nie dłużej niż miesiąc. - odpowiedział
gnom.
- Co ci będzie potrzebne do tego? - zapytał jeszcze raz wampir.
- Narzędzia mam swoje, potrzebuję tylko to z czego będę ci robił te rzeczy.
-Hmmm... Według ciebie co będzie najlepsze do tego? - spytał wampir po raz trzeci.
- Najlepszy będzie ametyst lub diament. - odpowiada Gnom.
- Niech będzie diament. I jeszcze jedno pytanie, czy stracę moc magiczną?
- Nie stracisz nic co znasz lub potrafisz. I jeszcze jedno, pieniądze chcę od razu. - powiedział Krexut i wymaszerował z sali.

Erick

Erick

28.09.2008
Post ID: 34519

Fergard i Erick biegli w obawie przed pościgiem. Kiedy znaleźli się dalej od obozu, zatrzymali się. Dopiero teraz zmusili się na spóźniony śmiech.
- Chce widzieć minę strażników oraz Vokiala - szepnął Erick.
- Tak, będzie zawiedziony - dodał Fergard.
- Ciekawe skąd wiedzieli, że tamtędy będziemy przechodzić - dodał po chwili elf.
- Dziwne, zwiadowcy to nie byli. Musieli zaczaić się tam na nas.
- Tylko kto wysyła hordy szkieletów, chodzących po lasach. Myślę, że to nie byli żołnierze Bractwa - powiedział czarodziej.
- Ale sami mówili : " Trzeba dostarczyć ich do twierdzy, mistrz Vokial czeka" - rzekł Golem bardzo niskim głosem, jednak widząc błysk w oczach Ericka, dodał :
- Myślisz, że Bractwo ma sojuszników ?
- Na to wygląda, ale chyba nie tylko jednych - odparł elf.
Chwile później ruszyli dalej. Czekała ich przeprawa przez bagna.

Laysander

Laysander

20.11.2008
Post ID: 37000

Laysander przeglądając swój ekwipunek odnalazł runy, w których opisane były sposoby na grzebanie w umyśle oraz kilka rekwizytów do tego potrzebnych. Zaczął je odczytywać i okazało się, że istnieje możliwość zmiany czyjegoś charakteru i sensu życia, jeśli uda się znaleźć w bezpośredniej bliskości od osoby, którą chce się zaczarować. Zaczął się zastanawiać i doszedł do wniosku, że te gadżety mogą sprawić, iż Vok się nawróci. Schował owe ciekawe przedmioty i postanowił przedstawić je Erickowi przy najbliższej okazji.

Miron

Miron

20.11.2008
Post ID: 37002

Miron wpadł na pomysł, który mógł także nieco przechylić szalę zwycięstwa na ich stronę, więc po jakimś czasie postanowił nieco wkurzyć Vokiala. Wziąwszy mały ładunek magiczny, zmienił się w lisa i pobiegł w stronę Wieży Mgieł podśpiewując:
- To my, tak łatwopalni!

Leryn

Leryn

12.12.2008
Post ID: 37903

W milczeniu przyglądała się, jak magowie próbowali spopielić Mirona. Machnęła ręką z lekceważeniem, przecież nie będzie sobie nim zawracać głowy... Z cieniem zainteresowania obserwowała, jak zniknął w lesie, zauważyła skonsternowanie magów - wydawało się, jakby zniknął. Nie zgubiła jednak tropu, niespiesznie podążyła za niczego niepodejrzewającym półelfem.

Obserwowała drużynę niemal od początku. Z lekkim rozbawieniem przysłuchiwała się teoriom, dotyczącym jej zdrady. Przynajmniej była na bieżąco.
Tymczasem jej ciało śniło... Znajdowało się w innej siedzibie Bractwa. Do tej pory nie zauważono, co tak naprawdę robi. A tyle mówiono o czujności Czarnej Ścieżki. Potrafiła obejść ich zabezpieczenia, niezauważona. Tak samo, jak Drużyna nie zauważyła obecności jeszcze jednej osoby.
- Zauważyliście? Władca Nevendaaru też para się nekromancją - stanęła obok Mirona, bez wysiłku dotrzymując mu kroku. - Szukacie szpiegów. A macie ich pod samym nosem. Może nie wiedzą nawet, że nieświadomie pomagają w tropieniu?
- Le... - zaczął któryś z nich.
- Swoją drogą, wiecie, na co się porwaliście? Sam Nevendaarczyk ich trzyma w garści. Poza tym powiem wam jedno: Tego Amuletu już dawno nie ma... Został zniszczony. Po co go szukacie, nie koncentrując się na głównym celu? - Leryn wróciła do Twierdzy. Czekało ją wykonanie wyroków na kilku niekompetentnych magach...

Vokial

Vokial

12.12.2008
Post ID: 37908

Vokial spacerował po murach, gdy pobiegł do niego lisz i powiedział.
- Wymarsz wojsk z Wieży Mgieł i zniszczenie tunelu zakończył się pomyślnie, był tylko jeden mały incydent...
- Jaki? - zapytał wampir.
- Lis z ładunkiem magicznym przebiegł przed wieżą wyśpiewując coś...
- Lis który gada... Najpewniej Erick lub ktoś z tej ich grupy która myśli że mnie pokona.
- I jeszcze zauważono kogoś, ale dokładnie nie wiadomo kto to był.
- Ciekawe... Wydaj rozkaz by dziesięciu mrocznych rycerzy się przygotowało do patrolu... Muszę wiedzieć kim była ta osoba... - powiedział Vokial i ruszył w stronę Twierdzy.