Village

Behemoth`s Lair

Felieton: Adaptacje filmowe i nie tylko - szmira czy arcydzieło? [Destero]

Permalink

Dnia 21 czerwca 2006r. w 16 numerze "Czasu Imperium!" został zamieszczony felieton autorstwa Destero. Oto jego treść:

W ostatnich latach coraz częściej słyszy się o kolejnych wielomilionowych produkcjach, których fabuła opiera się ściśle na jakimś konkretnym utworze literackim. Widzieliśmy już stworzoną z olbrzymim rozmachem filmową adaptację trylogii Tolkiena, ekranizacje czterech części Harry’ego Pottera, Opowieści z Narnii, a wkrótce na ekranach kin zagości także, jeszcze świeży, lecz już opływający w wiele pozytywnych recenzji, Eragon, napisany przez młodego Christopher’a Paolini. Wiedzieć trzeba jednak iż tendencja do tworzenia filmowych produkcji wzorowanych na dziełach innych osób nie dotyczy jedynie książek. W zeszłym roku na przykład światło dzienne ujrzał film wzorowany na systemie rpg zwanym Dungeons & Dragons.

Choć przeważnie mamy do czynienia właśnie z ekranizacjami książek, komiksów czy gier zdarzają się też sytuacje zupełnie inne, a nawet wręcz odwrotne. Wielki hit firmy Black Isle (niegdysiejszy gigant na rynku crpg) z 1998 roku o nazwie Baldur’s Gate (Wrota Baldura) doczekał się swojej wersji książkowej, tak samo jak wiele gier firmy Blizzard, jak np. Starcraft, Warcraft czy Diablo.

W artykule tym postaramy się dojść do tego co sprawia, że tak popularne i dochodowe dla producentów oraz pisarzy stają się ostatnimi czasy różne, powtarzające się w nieskończoność przeróbki, oraz jaki wpływa ma taka sytuacja na jakość tych „odświeżonych” produktów.

Najgłośniejszym i chyba najlepszym przykładem wyczerpania do cna jakiegoś produktu jest Trylogia Władcy Pierścieni Tolkiena. Książka, która sama w sobie była wielkim dziełem stała się podwaliną pod wielomilionową produkcję filmową, kilka gier i tony komiksów i choć producenci tych „gadżetów” zarobili na tym jeszcze więcej niż kosztował film, to należy się zastanowić nad tym jaki efekt taka nagła, masowa eksplozja tzw. remake’ów Władcy Pierścieni, wywarła na jakości ów produktów.

W sprawie samego filmu opinie są w większości pozytywne, chwali się reżyserów za w miarę możliwości dokładne trzymanie się fabuły, a ominięcie pewnych wątków rekompensowane jest wspaniałymi efektami wizualnymi. Choć trylogia faktycznie zasługuje na swoje siedemnaście oskarów to wytrawny czytelnik dostrzeże w niej pewne nieścisłości, które choć dla normalnego widza nie wydają się bardzo istotne, tak dla wiernego fana trylogii są wręcz horrendalne. Nie mówimy tu już nawet o niemożliwości wyrażenia wszelkich emocji i uczuć bohaterów, ale sytuacja gdy w drugiej części trylogii (The Two Towers - Dwie Wieże) podczas oblężenia Helmowego Jaru Legolas spycha drabinę, a stojący na niej uruk-hai krzyczy „motherfu**er!” jest „lekką” przesadą (dociekliwym odpowiem na pytanie które ich zapewne dręczy; „to jest autentyczne wydarzenie z filmu”). Oczywiście jest to najbardziej rażący błąd, ale jest też sporo innych jak np. kompletne zignorowanie wątku Toma Bombadila (wymuszone funduszami i koniecznością ograniczenia długości filmu).

Mentalność amerykańskiego rynku filmowego wymaga tworzenia tony gadżetów, które pozwolą na maksymalizację zysków danej produkcji filmowej. Tak właśnie powstały trzy gry platformowe i dwie strategiczne traktujące o Władcy Pierścieni i świecie Śródziemia, dużo wcześniej mieliśmy też do czynienia z nieco mniej popularną animowaną wersją Trylogii, a w międzyczasie przewinęło się też przynajmniej kilka komiksów z dobrze nam znanymi bohaterami w rolach głównych. Gry choć łatwe, przyjemne i niewymagające, nie wniosły nic nowego do swego gatunku, a animowaną wersję Władcy Pierścieni niektórzy krytycy określili jako „szmirowatą karykaturę”.

Mentalność dzisiejszego światowego rynku ma jednak do siebie to, że pierwszym kryterium oceny produktu jest jego marka , którą w kontekście tego artykułu należy rozumieć jako pierwowzór np. jakiegoś filmu. Nie da się ukryć, że filmowa adaptacja Trylogii Tolkiena odniosła tak wielki sukces głównie dzięki stałej i niewzruszonej rzeszy fanów „Ojca współczesnej literatury fantasy”. Dodatkowo rozmach, obsada składająca się z takich gwiazd wielkiego ekranu jak Elijah Wood, Liv Tyler czy Orlando Bloom, a także imponujące efekty specjalne oraz dobrze zorganizowana kampania reklamowa sprawiły, że Trylogia sięgnęła razem aż po 17 oskarów, lecz gdy zamiast skupiać się na powierzchowności dzieła, zwrócimy naszą uwagę bardziej ku jego treści spostrzeżemy, że Ci, którzy nie czytali oryginału, mogą uznać film za wręcz „pusty”, a postaci w nim ukazane za mało wyraziste (no może poza Krasnoludem Gimlim). Dopiero gdy sięgniemy po pisemną formę Władcy Pierścieni odkryjemy świat Śródziemia na nowo, jako pełniejszy, bogatszy i obfitujący w jeszcze więcej przygód niż to co zostało nam pokazane w filmie.

Zagłębiliśmy się już nieco w kwestię przerabiania książek na filmy, czy też gry, lecz skupmy się teraz na sytuacji odwrotnej. Na początku tego artykułu wspomniałem o książkowej adaptacji gry crpg pt. Baldur’s Gate. Powstały w 1998r. hit szokował – w pozytywnym znaczeniu tego słowa – grywalnością, mnogością questów i opcji rozwoju postaci, nieliniowością i ogromem świata. Gra wybiła się na szczyty toplist i zapoczątkowała ponowny rozwój gier crpg, który w tamtym okresie przechodził stagnację. Jakiś czas później Philip Athans został poproszony o napisanie literackiej wersji Wrót Baldura.
Gdy książka dostała się na rynek wszelkie oczekiwania z nią związane odeszły w niebyt. Główni bohaterowie charakteryzowali się inteligencją nad wyraz rozwiniętych pięciolatków, którzy ubijają wszystko co stanie im na drodze, a ich głównym zadaniem przez niemal całą książkę było uganianie się z miejsca na miejsce i przenoszenie różnorakich magicznych przedmiotów.

Osobiście nie słyszałem o bardzo dobrej, wiernej w całości oryginałowi adaptacji jakiegokolwiek dzieła – czy to literackiego, czy filmu, czy gry. Mogę się mylić gdyż jest to ostatecznie jedynie moje subiektywne odczucie, ale kierując się nim chciałbym spróbować dojść przyczyn tego zjawiska.

Kwestia adaptacji książek na filmy i gry jest w miarę prosta do wyjaśnienia. Wiadome jest, że ograniczony budżet nie zawsze pozwala na zawarcie w ekranizacji jakiegoś dzieła wszystkich fragmentów książki, oddanie wszystkich uczuć bohaterów nie jest możliwe, a aktorzy nie każdemu się spodobają bo to mają za duży nos, albo za niski głos. Są to rzeczy oczywiste, których nie można uniknąć.

W przypadku konwertowania gry (np. cRPG) na powieść przed pisarzem postawione jest niesamowicie wymagające zadanie. Jako przykład posłużę się znowu grą crpg. Jak wszyscy wiemy to właśnie w grach tego typu - nie mówię tu oczywiście o Hack & Slash’ach typu Diablo II ale o grach takich jak np. wspomniane już wcześniej Baldur’s Gate – postacie są najwyraźniejsze, ich charaktery są mocno rozbudowane, postać gracza ma z nimi wiele możliwości interakcji, przez co poznajemy podwaliny ich filozofii życiowych. Zadaniem autora jest stworzenie interesującej historii, która nie będzie skupiała się głównie na sieczce nieskończonej ilości wrogów (jak ma to miejsce w książkowej wersji Wrót Baldura) ale na relacjach między postaciami i ich oddziaływaniu na główny wątek. Wymaga to od pisarza w zasadzie zrobienia przysłowiowych „wideł z igły”, z tym, że w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Nie jest prostym zadaniem z kilku wykrzyczanych przez postaci z gry kwestii stworzyć bogate, interesujące i wpasowane w fabułę postacie.

Wyzwaniem jakie stawiają w tej sytuacji gracze przed pisarzem jest często konieczność nie omijania pobocznych wątków różnych postaci. Gdy autor, by urozmaicić fabułę zaczyna implementować masę wątków pobocznych tu i ówdzie zaczyna to zaprowadzać w historii chaos i nieporządek. Trzeba by naprawdę doświadczonego mistrza lub wielkiego talentu by skutecznie połączyć wszystkie w oryginale niezwiązane ze sobą w żaden sposób wątki w jeden sensowny. Zabieg taki jest konieczny gdyż w przeciwnym wypadku powieść okaże się na tyle krótka, że będzie raczej zasługiwała na miano opowiadania niż książki.

Następną wartą omówienia kwestią są walki. W grach crpg mamy do czynienia albo z rzutami kostkami, albo z jakimś innym systemem rpg. Przyznać trzeba, że opis potyczki w stylu; „uderzył młotem goblina, on oddał mu włócznią, po czym on znowu uderzył młotem powalając go na ziemię”, jest „nieco” niepoważny. W tej sytuacji pisarz musi wykazać się pomysłowością, która nada scenie walki nowy, zmodernizowany „obraz”, podczas czytania którego czytelnika przejdą dreszcze.

Problemem dla pisarza może okazać się również kwesta podążania wytyczonym szlakiem fabularnym, który niejako narzuca mu formę i treść pisarską. Wielu doświadczonych autorów, po wielu latach obcowania ze swoim własnym stylem, ma problem z przystosowaniem się do tego co narzuca im pierwowzór, przez co czasem skłonni są na siłę „upchnąć” w gotową już fabułę jakiś swój element, co z kolei potrafi oburzyć fana oryginału. Natomiast pisarz, który nie ma wielkiego dorobku ma w zwyczaju trzymać się ustalonej linii fabularnej do tego stopnia, że pomija kwestie, które pozwalają łączyć mu osobne wątki w jedną całość. Przy takim zadaniu konieczne jest znalezienie przysłowiowego „złotego środka”, który pozwala pisarzowi na opisanie wydarzeń w taki sposób, że choć nie występują w nich żadne sprzeczności z oryginałem to jednak sprawiają, że wszystko łączy się w spójną całość. Z żalem muszę stwierdzić, że z książką taką jeszcze się nie spotkałem.

Po takim zanalizowaniu całej sprawy dochodzimy do wniosku, iż adaptacje – zarówno te filmowe jak i w innej formie – nie są przedsięwzięciami tak prostymi jak mogłoby się czasem nam wydawać. Wymagają od swych twórców wielkiego zaangażowania, pełnej znajomości oryginału, i masy wolnego czasu, oraz – w przypadku branży filmowej – znalezienia kompetentnego i zaufanego grona współpracowników, co czasem okazuje się syzyfową pracą. Bardzo często pomimo najlepszych chęci i usilnych starań producentów czy pisarzy, efekt nie wywiera na odbiorcy zamierzonego efektu. Głównym powodem jest tego, iż oryginał zawsze dostosowany jest zawsze najlepiej do tzw. „ram gatunkowych” do których należy, przez co gra może okazać się fiaskiem jako film, lub książka może okazać się totalną klapą w formie gry. Autorom słynnych adaptacji różnych dzieł literackich jak i „pełnoekranowych” czasem dobrze byłoby przypomnieć, że ich twór nie ma być ich wizją, do której należy za wszelką cenę dążyć, lecz odpowiednio zmodyfikowaną, pod względem „technicznym” a nie „merytorycznym”, przeróbką oryginału, która jednak, jakkolwiek byśmy się nie starali nigdy nie zadowoli wszystkich swych odbiorców.

Zapraszam do dyskusji.


Permalink

Przenoszenie książek na duży ekran to nic nadzwyczajnego. Robi sięto od dawien dawna i nie widzę problemu. Nie jest to jednak łatwe zadanie. Pole działania nieco ogranicza w tym przypadku wizja autora książki. Film nigdy nie będzie wiernym odwzorowaniem powieści. Przede wszystkim jest za krótki, żeby wszystko w nim ująć. Reżyser musi często dokonywać wyboru, które fragmenty są istotne, a które można spłycić lub w ogóle pominąć. Z drugiej strony nie może pozwolić sobie na zbyt swobodną interpretacje książki, bo wtedy zamiast ekranizacji wychodzi jakaś hybryda, której czytelnicy nie są w stanie oglądać. Jedną taką nieudaną producją był, w moim mniemaniu, Hrabia Monte Christo (najnowsza wersja). Film niewiele miał wspólnego ze swoim oryginałem. Inny przykład: Solaris - tu także reżyserowi nie udało się stanąć na wysokości zadania.

Chciałbym zwrócić uwagę na jedną jeszcze rzecz, która wywołuje u mnie mieszane uczucia. Filmy na podstawie gier jeszcze mogą być, ale za nieporozumienie uważam książki pisane na podstawie gier. 'Książki' serii Diablo i podobne. Tego nie mogę zrozumieć.


Permalink

Ja w przeciwieństwie do mojego przedmówcy, potrafię zrozumieć ich tworzenie. Sens zawsze ten sam (korzyści finansowe), jednak nie zawsze przez tą samą drogą.
Przecież autorzy wykorzytują niezwykły świat tej gry, z tym, że mało wspaniałych twórców zgadza się tworzyć w czymś czego samo nie stworzyło (choć zdarzają się tacy, patrz świat wykreowany przez Lovercrafta, jednak to wciąż nie konwersja gra>książka)
Dlatego muszę tu szczerze przyznać, że nie spotkałem się jeszcze z dobrą książką osadząno w świecie gry komputerowej (przy założeniu , że wpierw była gra).

Co do samych ekranizacji, rzadko który z reżyserów się na nią decyduje, głównie wykorzystują adaptację, bo, jak wspomniał Moa, są ograniczeni przez rózne czynniki (jak chociażby czas i przede wszystkim fundusze).

Natomiast z przeniosionych ksiązkowych światów na wielki ekran, również najbardziej nieudaną w mojej opini był "Solaris" (w wydaniu imperialistów zachodnich), to "dzieło" było nie tylko słabe, ale również zniszczyło całą fabułę idealną, stworzoną przez Lema. Przeczytawszy książkę bardzo ciekaw byłem, jak udało się przedstawić ten świat. Jak już wspomniałem, niezbyt dobrze. Filmu nie polecam, książkę tak.

Filmów powstałych z gier komputerowych napewno jest mniej, niż tych adaptowanych z książek, aczkolwiek przykładowo "Resident Evil" wystarczająco wiernie oddał istotę gry ;)


Permalink

"Przecież autorzy wykorzytują niezwykły świat tej gry, z tym, że mało wspaniałych twórców zgadza się tworzyć w czymś czego samo nie stworzyło"

Dlatego właśnie nie rozumiem przenoszenia gier na karty książek. Każdy autor stara się napisać coś orginalnego, coś, co stworzył sam, od początku do końca. Opisująć świat gry, książka już traci na oryginalności.
Istnieje też coś takiego, że autor kontynuuje wątki z powieści napisanej przez kogoś innego. Podać za przykład mogę choćby książki oparte na Władcy Pierścieni autorstwa rozyjskich pisarzy, albo Scarlett - kontynuację 'Przeminęło z wiatrem". Czasami można uznać takie książki za dobre, ale nie dorównają oryginałowi.

Ale wracając do książek opartych na grach komputerowych - ile z nich można uznać za wybitne, albo chociaż za bardzo dobre? Nie potrafię doszukać się innych motywów pisania takich 'utworów' jak korzyści finansowe. Poza tym, jak można napisać fabularną powieść opartą np: na Diablo, kiedy tam praktycznie nie ma fabuły? Bo gra polega na niszczeniu wszystkiego co się rusza, i tylko na tym.

Na koniec postawię pytanie, jako wprowadzenie do dalszej ewentualnej dyskusji. Porozmawiajmy o dobrych (bardzo dobrych) ekranizacjach książek (i nie tylko). Czy jest możliwe stworzyć taki film, żeby czytelnicy nie narzekali? Film, który stosunkowo wiernie oddaje treść książki, a przy tym jest nie jest nudny, i nie trwa 15 godzin.


Permalink

Wypowiedź z 30 czerwca, a ja wciąż nie mogę znaleźć odpowiedzi na to pytanie.

Z takich dobrych ekranizacji pamiętam tylko dzieła teatralne i to w głównej mierze dramatów, dzieł stworzonych do takich zabiegów.

Z ekranizacji/adaptacji książek w pamięci zapadło mi pewne dzieło, którego tytułu nie pamiętam. Przedstawiało ono jakoby interpretację dzieła F. Dostojewskiego "Zbrodnia i Kara".
Było to dzieło animowana , dość nietypowo, bo za pomocą filmowania figur gipsowych.

Wspaniale oddawało sens całego dzieła, jest to Dzieło przez duże "D".
Szkoda jednak, że nie mogę przypomnieć więcej tytułów.


Permalink

Film to także dziedzina sztuki. Można zatem postawić sobie także takie oto pytanie: Czy reżyser podejmujący się ekranizacji musi odtwarzać wiernie pierwowzór, żeby jego dzieło było dobre? Otóż nie wydaje się to tak bardzo konieczne, bo przecież nie chodzi o kopiowanie książki na inny nośnik informacji tylko stworzenie czegoś, dzieła, które będzie się widzom podobać. Jednak reżyser musi mieć na uwadze, że pośród widzów są także czytelnicy.

Poza tym nigdy nie będzie w 100% wiernie. W ekranizacjach denerwuje mnie, kiedy reżyser przeinacza fakty. Co innego coś pominąć, co innego zmieniać treść utworu. Uważam to za zbyt dużą ingerencję. Bo przecież stwierdzenie "na podstawie powieśći..." do czegoś zobowiązuje. Wybieranie tylko niektórych fragmentów, dodawanie natomiast innych od siebie obniża wartość filmu w moich oczach.
Ważny jest odpowiedni dobór aktorów. Arnold S. do roli Conana może i się nadaje, ale jako Aragorn już niekoniecznie. Konfrontujemy nasze wyobrażenia z postacią z filmu, i od wyniku tej konfrontacji wiele zależy. Ale to samo jest w drugą stronę. Jeżeli najpierw obejrzymy film, trudno jest później pozbyć się wizji reżysera podczas lektury. Stąd wniosek, że w większości przypadków korzystniej jest wpierw poczytać a potem pooglądać.

Przykład dobrej ekranizacji... Cóż, pewnie każdy powie - Władca Pierścieni. I racja to jest niezła ekranizacja, jednak w pewnych miejscach ma wady, głównie te zmiany fabuły (istotne zmiany), o których wcześniej wspominałem. (choćby Eomer zamiast Erkenbranda w Helmowym Jarze, albo niszcząca całą armię Saurona zielona galaretka) Ale muszę pochwaliś film za piękne efekty specjalne, przepiękne zdjęcia oraz całkiem dobrą grę aktorską.

Chciałbym zwrócić uwagę także na film naszego rodaka, Romana Polańskiego - na Olivera Twista. Przypadła mi do gustu jego wizja książki Dickensa. Stosunkowo wielnie odtworzył to co angielski pisarz zawarł w swojej powieści. Oczywiście zmiany fabuły także i tutaj się znalazły, ale w moim przekonaniu były dobrze zamaskowane i służyły po prostu skróceniu filmu i nie były rażące. Trzeba za to pochwalić Polańskiego.
Ładnie pokazana sceneria XIX wiecznego miasta, jego realia, mieszkańcy. Film oceniam bardzo pozytywnie, poszedłem nawet dwukrotnie do kina, by go obejrzeć, a potem jeszcze parokrotnie obejrzałem na monitorze komputera.

Po Opowieściach z Narni spodziewałem się natomiast czegoś lepszego. Właśnie na Oliverze Twiście w kinie pierwszy raz zobaczyłem trailer i zrobił na mnie kapitalne wrażenie. Niestety film nie oddaje w pełni ducha utworu C.S. Lewisa. Kroniki Narni są ksiązką wyjątkową a zostały potraktowane zbyt powierzchownie. Efekty specjalne i komiczne bobry (które skądinąd podobały mi się) to nie wszystko.

Oczywiście inna jest ocena widza, który idzie do kina przeczytawszy wcześniej pierwowzór filmu, inna natomiast widza, który idzie na seans nie widziawszy książki na oczy. Czasem oceny takie mogą być diametralnie różne. Ale to już zupełnie inna historia i opowiemy ją innym razem.


Liczba modyfikacji: 1, Ostatnio modyfikowany: 7.07.2006, Ostatnio modyfikował: Moandor

Permalink

Do samego artykułu nic nie mam, bo to temat grząski i nie jeden człowiek już na nim głowę i tyłek stracił, ale wdało się kilka nieścisłości moim zdaniem:

Destero napisał

Tak właśnie powstały trzy gry platformowe i dwie strategiczne traktujące o Władcy Pierścieni i świecie Śródziemia, dużo wcześniej mieliśmy też do czynienia z nieco mniej popularną animowaną wersją Trylogii, a w międzyczasie przewinęło się też przynajmniej kilka komiksów z dobrze nam znanymi bohaterami w rolach głównych.

Gry platformowe? ;-)
To były żywe hack 'n' slashe, z platformówką nie miało to absolutnie nic do czynienia.
Wybacz, że czepiam się takich drobiazgów, ale nazywanie tamtych gier platformowymi to jak nazywanie serii Silent Hill i Forbidden Siren (dwóch znakomitych horrorów klasy A) RTSem tudzież tą nieszczęsną platformówką. :p

Destero napisał

Gry choć łatwe, przyjemne i niewymagające, nie wniosły nic nowego do swego gatunku, a animowaną wersję Władcy Pierścieni niektórzy krytycy określili jako „szmirowatą karykaturę”

Czy my mówimy o tej samej animacji? O "Władcy Pierścieni" z siedemdziesiątego ósmego, autorstwy Bakshi'ego? Co jak co, ale nazywanie TEGO filmu "szmirowatą karykaturą" świadczy tylko o umiarkowanym profesjonaliźmie owych krytyków, bo ten jest wierniejszą książkom (aczkolwiek tylko dwóm, na Powrót Króla zabrakło pieniędzy) wersją od obecnych trzech Władców...

Jako przykład posłużę się znowu grą crpg. Jak wszyscy wiemy to właśnie w grach tego typu - nie mówię tu oczywiście o Hack & Slash’ach typu Diablo II ale o grach takich jak np. wspomniane już wcześniej Baldur’s Gate – postacie są najwyraźniejsze, ich charaktery są mocno rozbudowane, postać gracza ma z nimi wiele możliwości interakcji, przez co poznajemy podwaliny ich filozofii życiowych

Wybacz, ale Baldur's Gate - chociaż jej druga część jest niewątpliwie bardzo dobrą grą (celowo pomijam część pierwszą, która jako gra była słaba i nudna, ale wywołała jakąś falę cRPGów, mniej lub bardziej słuszną) - to jednak mocno rozbudowanymi charakterami pochwalić się nie może. Oprócz postaci Balthazara i Irenicusa, jest to zwykła opowieść o męskich mężczyznach, męskich kobietach i złych niegodziwcach (aż chce się czasami sparafrazować pewną kwestię o IRC-u, gdzie faceci to faceci, dziewczyny to faceci, a małe dziewczynki są agentami FBI). I dobrze, bo nikt nie wymaga od heroic fantasy psychologii postaci niczym z azjatyckich thrillerów.

@Moandor, odnośnie Narnii
IMHO ta wybitnie mierna książka (bazująca i jadąca głównie na chrześcijańskiej metaforze, którą Lewis był tak zauroczony, że śmiał pouczać Tolkiena, jak się powinno pisać Władcę Pierścieni) została potraktowana w sam raz - aczkolwiek oczekiwałem jakiegoś lepszego przygotowania do samej adaptacji, zwłaszcza aktorzy posiadali chyba w sobie jakieś pierwiastki drewna, jako że byli równie przekonywujący co Michał Wiśniewski udający imitację aktora w "Lawstorancie". Ja wiem, że to są dzieciaki, że nie każdy musi się rodzić jako jeden z Osmentów (których to nie znoszę, ale nie mogę im odmówić aktorskiego kunsztu), ale ludzie... Mogli te dzieciaki spalić, bo patrząc na to, jak się zachowywały, mogły się palić doskonale i bardzo długo - czyli zima w Narnii wysiada.

P.S.
Nienawidzę tych cholernych tagów cytatu, da się to jakoś ulepszyć?


Liczba modyfikacji: 2, Ostatnio modyfikowany: 9.07.2006, Ostatnio modyfikował: Ghost

Permalink

@Ghost.

- Oczywiście bezspornym jest fakt, że Opowieści z Narni mają dużo odwołań do chrześcijaństwa, ale to nie powód, żeby przez to tylko uznać książkę za cienką. Bo to już zakrawa na dyskryminację chcrześcijaństwa.
Gdy czytałem Opowieści z Narni wcale nie szukałem w nich wątków chcrześcijańskich. Dla mnie to jest bardzo dobra książka dla młodych czytelników (ale nie tylko). Bardzo dobrze się ją czyta, jest pełna ciepła, wspaniały przyjemny w odbiorze język opowieści. Niewiele jest takich książek. Jak przeczytałem ją parę lat temu dla młodszej siostry powiedziała, że ta książka jest wyjątkowa. Coś w tym jest.

Sam też ją lubię, i nieważne, że dzieciństwo mam już daawno za sobą. Klasyka się nie przeterminowuje. :)


Permalink

>>>IMHO ta wybitnie mierna ksi��ka (bazuj�ca i jad�ca g��wnie na chrze�cija�skiej metaforze, kt�r� Lewis by� tak zauroczony, �e �mia� poucza� Tolkiena, jak si� powinno pisa� W�adc� Pier�cieni?

I co z tego, �e bazuje? To znaczy, �e od razu odstawi� na p�k�? W takim razie Biblia to powinna otrzyma� zakaz sprzeda�y.
Je�eli kto� jest ateist� to niech chocia� uszanuje warto�ci innych, a nie po chamsku si� zwraca, �e ksi��ka chrze�cija�ska to cha�a.

Co do pouczania Tolkiena - btw Lewis by� jego bliskim przyjacielem i "podzielili si�" robot� - Lewis pisa� dla dzieci, Tolkien - m�odzie�y. I nie gadaj - Tolkien to nawr�cony katolik i we "W�adcy..." ukry� naprawde wiele wi�cej chrze�cija�skich przes�a� i warto�ci, ni� Lewis otwarcie w "Opowie�ciach...".

EDIT:
PS. A "Opowieści..." są naprawedę niezłe!


Liczba modyfikacji: 1, Ostatnio modyfikowany: 9.07.2006, Ostatnio modyfikował: Vinius

Permalink

@Vinius
Strzelaj dalej, bo jestem katolikiem. Aczkolwiek dałeś mi ponurą satysfakcję, nazywając mnie ateistą, bo wyraziłem niezadowolenie, ze OzN to marna bajeczka bazująca na przenośni historii życia Syna Bożego. ;]]]

Że Tolkien ukrył więcej wartości chrześcijańskich? A może i ukrył - ale od powrotu Edmunda na stronę dobra Narnia to jedna wielka metafora Nowego Testamentu. Aslan, bezgrzeszna istota, wcielenie dobra, poświęca się za grzesznika, by potem zmartwychwstać i ukrócić łeb złu w Narnii, a na koniec odejść, by powrócić, gdy nadejdzie czas jego i tego świata.
Albo Edmund, który jest jednoosobowym wcieleniem nawróconych grzeszników i ludu odkupionego, za którego zbawienie umarł śmiercią męczeńską Chrystus/Aslan.
Same dzieciaki to w sumie też przenośnie Mesjasza - jak bowiem głosi przepowiednia, do Narnii przybędzie dwóch synów Adama i dwie córki Ewy, by przegonić zimę i zniszczyć Białą Wiedźmę. Żydom zaś przepowiedziano przyjście ich Zbawiciela.

Poza tym, ja nie piszę, że Opowieści z Narnii leżą na poziomie krowiego ekskrementu, TYLKO DLATEGO, że są przenośnią Nowego Testamentu, ale że skupiono się głównie na tymże aspekcie, chlapiąc na resztę walorów, bo książka jest IMHO nudna, nudniejsza nawet od serii Dragonlance (która ma wszystko, żeby być dobrą rozrywką, ale ciekawych zwrotów akcji tam jest na lekarstwo). Ale to może dlatego, że góra dwunastą wiosnę przeżyłem dawno temu i nie jestem podatny na tego typu rzeczy.

"PS. A "Opowieści..." są naprawedę niezłe!"

No super, ale jest to opinia subiektywna i należy do ciebie. Chill, man, bo zaczniemy się przekomarzać jak Zidane z Materacem w dzisiejszym finale MŚ i w końcu któryś z nas oberwie głową. :p


Permalink

Trudno, dałem przykład :P

I nie przeczę, że przedstawia wartości i wszystko, co powiedziałeś to prawda. Można nawet porównać zmartwychwstanie Aslana do Chrystusa.

A że Tobie książka się ine podoba, tu Twoja prywatna sprawa :P

PS. koniec tematu?


Permalink

@Ghost:

Napisałeś:

"Poza tym, ja nie piszę, że Opowieści z Narnii leżą na poziomie krowiego ekskrementu, TYLKO DLATEGO, że są przenośnią Nowego Testamentu, ale że skupiono się głównie na tymże aspekcie, chlapiąc na resztę walorów, bo książka jest IMHO nudna, nudniejsza nawet od serii Dragonlance (która ma wszystko, żeby być dobrą rozrywką, ale ciekawych zwrotów akcji tam jest na lekarstwo). Ale to może dlatego, że góra dwunastą wiosnę przeżyłem dawno temu i nie jestem podatny na tego typu rzeczy."

Nie możesz oczekiwać od książki dla dzieci, żeby była napisana wielce literackim językiem, była pełna nieoczekiwanych zwrotów akcji, bo dzieci tego nie zrozumieją, albo będą po lekturze znudzone. Spróbuj zatem potraktować Opowieści z Narni właśnie jak książkę dla najmłodszych, wczytaj się w język książki, który jest naprawdę ciepły, prosty i bardzo przystępny. Zawiera elementy humorystyczne - miejscami nie mogłem powstrzymać się od śmiechu jak czytałem o Ryczypisku, czy brzuchatych niedźwiedziach. Dla dzieci to idealna książka, i o to zapewne chodziło Lewisowi.

A idąc Twoim tokiem rozumowania wszystkie bajki i baśnie można opatrzyć etykietką 'nudne - nie warto czytać'.


Permalink

@Moandor
Wybacz, ale znowu pudło. Jestem wielkim fanem literatury stricte dziecięcej, a OzN w życiu bym do niej nie zaliczył, chociażby ze względu na wspomniane metafory chrześcijańskie, których dzieciaki poniżej dziesiątego roku życia pewnie nie załapią. A i sama książka nie zdołała mnie porwać, kiedy byłem dzieckiem i w moim prywatnym, dziecięcym rankingu pod względem wartkości i przystępności ostro przegrywała chociażby z serią o Tomku autorstwa Alfreda Szklarskiego (kto nie czytał, ten trąba. :p).

Vinius napisał

A że Tobie książka się ine podoba, tu Twoja prywatna sprawa :P

Czyli mam być z tego powodu dyskryminowany, bo jest stosunek 2:1 na moją niekorzyść (że wspomnę twój bezpodstawny atak na moją osobę)? A o czym ja piszę, człowieku? Że to jest moja opinia, a to, że tobie się Narnia podoba jest twoją opinią? Czytaj, a nie oglądaj po łebkach.


Permalink

Dla poprawności 3:1.
Poza tym, muszę przynać, że jesteś troszkę przewrażliwiony na punkcie własnej osoby. Ja przynajmniej żadnych ataków nie widzę. Za to wiem już, że jesteś wielkim fanem bajek dla dzieci i gorliwym chrześcijaninem.

"Opowieści z Narnii" czytałem, gdy byłem młodszy, może o połowe swojego wieku. Nie doszukiwałem się tam żadnych dodatkowych ukrytych przesłań, od tego są krytycy literatcy i fanatycy. Liczyło się dla mnie, że książkę dobrze się czyta, że jest ciekawa i nie nudzi (twój argument o nudności przyjmuję za subiektywną ocenę, pewnie inne wychowanie i zainteresowania wpływają na to poczucie). Teraz patrząc na to z dystansu czasu nadal uważam ją za książkę wybitną, ciekawą i bardzo dobrą dla młodszych czytelników.
Czy leży w duchu chrześcijaństwa... z natury nie doszukuję się przesłań w literaturze fantasy (co innego sf, ale jak to mówią, to już inna bajka), ale nawet jeśli "Opowieści .." nakierowują na podstawowe wartości chrześcijańskie, to bardzo mnie to cieszy.
Nie jestem pewny czy Lewis miał dzieci, rodzinę. Jeśli nie miał to nic nie mogę dodać, jednak jeśli założył własną rodzinę to wspaniale wykonał swój chrześcijański obowiązek (patrz nauczania przedmałżeńskie o wychowaniu dzieci) w sposób niezwykły. I chwała mu za to.

Jakie są walory literackie książki nie wiem, moje dotychczasowe wykształcenie nie pozwala mi na wypowiedź w tym temacie.