Oberża pod Rozbrykanym Ogrem

Baśniowe Gawędy - "THE RPG story"

Osada 'Pazur Behemota' > Baśniowe Gawędy > THE RPG story
Wędrowiec: zaloguj, wyszukiwarka
wersalus

wersalus

3.01.2003
Post ID: 13181

Wampir wszedł do sali obrad. Rada była w komplecie. Wszyscy patrzyli na maga siedzącego u szczytu stołu.
Krigos uśmiechnął się.
- Poznaliście już naszego drogiego gościa?
- Nie bardzo. Któż u diaska to jest?
Nieznajomy przyglądał się im ze stoickim spokojem.
- Mój przyjaciel i uczeń, głównodowodzący naszych sił w starym świecie Dyson Leyland, Kleryk Słońca. Po podbiciu nowego świata zostanie tam władcą.
- A czy jest wystarczająco silny? – spytała wiedźma.
- Ja bez wyraźnego powodu bym go nie zaatakował – rzekł wampir.
Dla pozostałych to było wystarczającą rekomendacją.

Sandro

Sandro

26.04.2003
Post ID: 13182

A może by tak znowu zacząć się tu wypowiadać? Panowie ixcesal, Fuuzy, wersalus i reszta - do dzieła.

Moandor

Strażnik słów Moandor

1.05.2003
Post ID: 13183

Sandro nie był jedynym dobrym liszem który gościł w osadzie Pazur Behemota. Dawnymi czasy bywał tam także inny, niezwykle mądry wędrowiec. Jednak od pewnego czasu słuch o nim zaginął. Podobno wybrał się w podróż w poszukiwaniu pewnego zaginionego artefaktu – Miecza Sprawiedliwości. Spędził na tułaczce bardzo dużo czasu, nie mówiąc już o studiowaniu tajemniczych ksiąg, starych map oraz prastarych legend na które poświęcił wiele lat. Trudy jego zostały w końcu wynagrodzone, w mrocznej krainie na dalekiej północy odnalazł miejsce, gdzie według starych manuskryptów powinien być ukryty miecz. Nie było łatwo do niego dotrzeć, wojownik musiał przebyć wiele pułapek, a jedna była gorsza od drugiej. Udało mu się to dzięki jego mądrości oraz wyjątkowemu szczęściu, które było jego stałym towarzyszem. W katakumbach znajdujących się pod ruinami Przeklętego Zamku, odnalazł cel swojej wyprawy. Miecz Sprawiedliwości znajdował się w rogu komnaty, jego blask promieniował dookoła. Lisz zbliżył się aby dobyć miecza, w ostatniej chwili przypomniał sobie zdanie z manuskryptu: ‘Żadna zła istota nie może tknąć tego artefaktu, wykutego w prastarych czasach z magicznego metalu, aby chronić świat przed wszelką niegodziwością’. Było to niezwykle silne zaklęcie rzucone niegdyś przez potężnego czarodzieja aby chronić artefakt przed dostaniem się w niepowołane ręce. Lisz w przeszłości miał wiele na sumieniu, gdy służył rządnym władzy nekromantom. Jednak nie obawiał się zaklęcia. Mimo jego zamiłowania do walki zawsze fascynowała go magia, starał się jak mógł aby zgłębić jej tajemnice, uczył się bardzo szybko. Zastanawiał się właśnie jak złamać klątwę czarodzieja i nagle przypomniał sobie zaklęcie Antymagii. Znało je niewiele stworzeń a lisz sam zastanawiał się czy go użyć, ponieważ było ono bardzo silne. To już była magia z wyższej półki i ktoś kto bawił się takimi czarami nie posiadając odpowiedniej siły i energii wiele ryzykował. Nieumarły jednak po zastanowieniu zastosować ten czar, uznając to za jedyną szansę do osiągnięcia celu swojej wędrówki. Stanął po środku komnaty i wypowiedział słowa zaklęcia.

I nagle salę zalała niezwykła jasność a podłoga aż zatrzęsła się w posadzkach. Lisz czuł się tak osłabiony i wyczerpany że ledwo stał na nogach. Wydawało mu się, że zaraz straci przytomność, czuł jednak, że tajemnicza energia, która chroniła miecz nagle znikła. ‘A więc udało się’ pomyślał. Dodało mu to sił aby dość do rogu sali i wziąć Miecz Sprawiedliwości do ręki. W chwili kiedy go chwycił osłabienie zaczęło przechodzić. Czuł energię artefaktu i zdał sobie sprawę jaką broń trzyma w ręku. Gdy doszedł do sił postanowił udać się w podróż powrotną. Wrócił do miejsca, gdzie zostawił swego karego konia. Jego poszukiwania wreszcie dobiegły końca. Lata spędzone na studiowaniu ksiąg, na nieustannych wędrówkach nie poszły na marne. Niewielu czuło się kiedykolwiek tak szczęśliwych jak on wtedy. Był świadom ile dobra może uczynić posiadając taki przedmiot. Chciał wyrównać wszelkie złe czyny, które popełnił niegdyś za dawnych lat. Dosiadł swego konia, który zwał się Ri, co można przetłumaczyć jako ‘wiatr’ i ruszył z kopyta za cel obierając sobie osadę Pazur Behemota. Ów jeździec w czarnym płaszczu na karym koniu, wyglądający w tym stroju jak upiór, mknący teraz z szybkością błyskawicy przez bezdroża i pustkowia to był nikt inny jak Moandor, zaś opowiedziana historia miała miejsce wtedy, gdy w osadzie zaczęły działać złe moce nekromantów. Moandor nic jeszcze o tym nie wiedząc wkrótce miał się przyłączyć do odważnego grona, próbującego przeciwstawić się siłom ciemności...

Wybaczcie że tak się rozpisałem, ale też chcę rozwijać dalej tę ciekawą opowieść a musiałem jakoś wprowadzić swoją postać do tej opowieści. Nie wiem czy się to wam spodoba, ale nie pisałem dotąd w klimatach fantasy i proszę o wyrozumiałość. (ten komentarz usunę potem)

Fuuzy

Fuuzy

25.05.2003
Post ID: 13184

*Dawno już nic nie pisaliśmy więc trzeba coś skrobnąć*

- Dlaczego? - wyszeptal Fuuzy, z wielkim zdziwieniem, po czym dodał - sam nie wiem... może dlatego, że nikt mnie nie zabije? ... nie to beznadziejny powód... albo dlatego, że przez 5 lat przekradałem się przez tunele Eofolu?... choć może to też nie jest powód... - szyderczość aż biła od niego, elf nienawidził głupich pytań

- ZAMKNIJ SIĘ WRESZCIE... MAM DOŚĆ STROJENIA SOBIE ZE MNIE ŻARTÓW - Sandro pałał wielką wściekłością, nie cierpiał żartów w swoją stronę.

- dobrze, nie chcę cię zdenerwować - wyczuwalny sarkazm zabrzmiał w głosie przeklętego - ale powiedz mi jedno... wiesz czemu chcę tam pójść?

MiB

MiB

11.09.2003
Post ID: 13185

*Nagle ziemia zaczęła się trząść, butelki, talerze, szklanki i inne przedmity typowe dla karczmy zaczęły podskakiwać i spadać na ziemię, tłukąc się tym samym. Goście karczmy powstali z krzeseł. Kto tylko mógł dobył broni, Ixcesial oderwał się od ksiąg i wymienił znaczące spojrzenia z Lopezem i pośpieszne udali się na dół (dżin się teleportował- przyp. autora). Sandro, który właśnie wrócił do Karczmy po rozmowie z Ralfhem, był jak zawsze nie wzruszony, jednak na wszelki wypadek rozmyślał nad odpowiednią klątwą. Fuuzy, który był nieco podminowany po wymianie zdań z Liszem, dobył swego elfiego łuq. Voldo i Aerilien odczuły małe trzęsienie, lecz tylko bardziej sqpiły się na tworzeniu i utrzymaniu tarczy, a czym bardziej starały się ja wzmocnić, tym mocniej trzęsła się ziemia. Mieszkańcy Osady powybiegali z domów i skierowali swe kroki do Ilnessa, który rozdawał im pośpiesznie broń. Wydawałoby się, że epicentrum trzęsienie znajdowało sie w karczmie, więc każdy tam skierował swe kroki (prócz Voldo i Ae- przyp. autora). Nagle podłoga na środq sali zaczęła się zapadać i tworzyć pokaźnych rozmiarów dziurę, a fto spojrzał w dół, ten nie widział nic prócz ciemności. Wtem, gdy temu dziwnemu zjawisq przyglądał się Lisz, zauważył on, iż z dziury bije nikłe, blado- czerowne światełko, które rośnie z każdą chwilą i zbliża się do karczmy*

- Przygotujmy się, bo nie Wiem fco to lub fto to jest- rzekł Sandro do zebranych, ale te słowa były zbyteczne, gdyż każdy zdążył przyjąć jush bojową postawę.

*Tymczasem jednak poświata stałą się całkiem spora i po kilq chwilach, które dla zgromadzonych były wiecznością- w karczmie pojawił się... diabeł. W jego stronę poszybowały strzały, lecz tejemniczy przybysz jednym ruchem ręki spowodował, że strzały spłonęły. Gdy tylko postawił swe kopyta na podłodze, dziura zamknęła się, a deski z podłogi wróciły na swoje miejsce.*

- Witam zgromadzonych! Mam do Was pytanko- fto założył magiczną barierę i czemu do mię strzelacie? Od dobrych kilq godzin próbuję się dostać do Osady!

*Diabeł dopiero teraz spostrzegł gości Karczmy, którzy wyglądali dla niego dość dziwnie, gdyż byli wpełnym rynsztunq i przygotowani do wojny, a Ci, którzy posiadali moce magiczne, utrzymywali różnego rodzaju qle magii i moc w gotowości*

- Co tu się dzieje?? Może mi to ftoś wytłumaczyć?

*Mówiąc te słowa MiB odruchowo sięgną po swą nowiutką, lsciącą, kuriozalnych rozmiarów kosę spreżynową*

Sandro

Sandro

15.09.2003
Post ID: 13186

Sandro był naprawdę wściekły.

- PRZESTAŃ BAWIĆ SIĘ ZE MNA W GIERKI SŁOWNE, DOBRZE FUUZY? SPRAWA JEST ZA POWAŻNA, ŻEBY SOBIE STROIĆ ŻARTY. ALBO KONKRETNIE POWIESZ CZEMU NIBY TY, A NIE RALFH, POWINIENEŚ TAM PÓJŚĆ, ALBO SIE JUZ NIE ODZYWAJ!!!.

Wykrzyczawszy swoje uspokoił się zdumiony swoim wybuchem. Coś takiego zdarzył mu sie po raz pierwszy od przemiany w nieumarłego. Sytuacja naprawdę byłą dramatyczne, skorto nawet lisz stracił panowanie nad sobą.

Gdy tak rozmyślał zaczęło się owo trzęsienie ziemi, którego nastepstwem była wielka dziura w podłodze i pojawienie sie diabła na środku karczmy. Natychmiast gdy zaczęły się wstrząsy wysłał telepatyczną wiadomosc do Aerilien wzmocnić osłonę! Ktoś chce sie przedrzeć!. I oto teraz patrzył, jak mimo wysiłków dwóch półelfek intruz znajdował sie miedzy nimi.

- Co tu się dzieje? Może mi to ftoś wytłumaczyć? - odezwał sie nieznajomy. I wtedy lisz wybuchnął, już po raz drugi.

- CO TU SIĘ DZIEJE? A MOZE TO TY BYŚ NAM TO ŁASKAWIE WYJAŚNIŁ, HĘ? CO MA ZNACZYĆ TO PRZEŁAMANIE NASZEJ BARIERY I POJAWIENIE SIĘ NI Z GRUSZKI NI Z PIETRUSZKI W ŚRODKU NARADY WOJENNEJ? - po chwili spokojniej - I dobrze ci radzę, odłóz tę kosę, bo nic nią nie wskórasz, a tylko narobisz sobie kłopotów. - I lisz wziął do rąk swoją laske, opartą o ścianą, i jął coś tam przy niej majstrować.

MiB

MiB

15.09.2003
Post ID: 13187

*Diabeł spojrzał na Lisza majstrującego cusik przy sewj lasce, potem na zdbranych i snoof na lisza*

- Waszmościowie, po co od razu sięgać po broń, toć ten spór chyba można dyplomatycznie zażegnać??

*Mówiąc to piekielny przybysz schował swą nowiutką, ląsniącą, kuriozalnych rozmiarów kosę sprężynową za zbroję*

- Pytałes się Waćpan - Diabeł skierował sew oblicze na Lisza- co ma znaczyć przełamanie waszej bariery i pojawienie się tu, ano to ma znaczyć, żem kciał odwiedzić znajomych i zakosztować Waszego wspaniałego jOjOwego moznego, ale jak widzę nie będzie mi to dane. Racz teraz wytłumaczyć drogi Liszu, kimżeś Ty jest i co tu się dzieje. Wspomniałes coś o jakiejś naradzie wojennej, z miłą chęcią sięprzyłącze do każdego przedsięwzięcia, kaj mogę świeżutki dusze śmiertelniqw zdobyć :twisted:

*To mówiąc na Twarzy Diabłą wymalował się iście pieklielny uśmieszek*.

Sandro

Sandro

15.09.2003
Post ID: 13188

Sandro znad swej laski łypnął na MiBa, a raczej łypnąłby, gdyby miał oczy. Gdy ten skończył mówić, lisz odezwał się.

- Racz wybaczyć, ale to chyba dosć nietypowy sposób na odwiedzanie znajomych - wskazał laską ogromną wyrwę w podłodze. - Postawiłeś waść na nogi całą Osadą, bośmy spodziewali sie najgorszego, a waść chciałeś piwa jeno skosztować! Nie dziw się tedy naszej reakcji na twą wizytę. Co zaś się tyczy owej narady wojennej, o której wzmiankowałem nieopatrznie, to wiedz waść, skoro już wiedzieć musisz, iż wszelkie mamy podstawy przypuszczać, że grozi światu wielkie niebezpieczeństwo, jakkolwiek melodramatycznie by to nie zabrzmiało. I zebraliśmy się tu właśnie na naradę ową, coby przedsiewziąć kroki konieczne, a do wielkiej tragedii nie dopuścić mające. Więcej ci waść nie powiem, bo pierwej wszak udowodnić musisz, żeś na zaufanie nasze zasłużył, coś bowiem wierzyć mi się nie chce, żeś wysiłek ogromny przedsięwziął przełamania bariery magicznej po to li tylko, by w libacyji udział wziąć. Sprawa twego pojawienia się wielce mi smierdzi, i nie mam tu na myśli towarzyszącego ci odoru siarki.

To powiedziawszy Sandro zwiększył zapał, z jakim majstrował przy swej lasce, łypiąc wciąż na diabła, i takoż myśląc w międzyczasie:
Trzeba było samemu się wziąć za barierę magiczną, psiakrew. Dać komus innemu, i proszę. Byle diabeł się przedostaje, bo go suszy! Terefere. Bezczelny typ. Chce mnie nabrać. MNIE! Cha cha cha! Mogli przynajmniej wysłać kogoś, kto nie udawałby tak nędznie.

Voldo

Voldo

15.09.2003
Post ID: 13189

Tymczasem Voldo wraz z Aerilien ponowiły mozolną pracę przy wzmacnianiu bariery ochronnej. Bariera wszak w skutek usilnych działań MIB'a dość mocno ucierpiała. W pocie czoła wysyłały wciąż nowe fale wzmacniające prosząc jednocześnie kogoś o małą pomoc.

MIB wychwytując bezwiednie prośbę elfek, mając je w głębokim poważaniu - szczególnie Aerilien -, wysłał ku nim dość potężną ilość enegii magicznej mającej uzupełnić wciąż malejące zapasy tejże u wysilających się osadniczek. Diabełkiem kierowała również chęć udowodnienia czystości - jeśli można tak powiedzieć - swych intencji.

MiB

MiB

16.09.2003
Post ID: 13190

-Mości Liszu, jak mam udowodnić, że jestem przyjazny, hmm. Wiem! *rzekł diabeł i uśmiechnął się* Podczas mego przebijania się, zapewne osłabiłem osłonę magiczną, co zbyt trudnym zadaniem się nie okazało, wszakże osłona czarpała energię z ciepła, nieprawdaż *MiB popatrzył się na Lisza* a zapewne jest Ci wiadomym fakt, iż diabły znają się na magii ognia jak żadne inne, a ciepło tożto ma coś wspólnego z magią ognia. Pozwól więc, iż pomogę w umocnieniu tej osłony. *MiB zaczął coś mruczeć pod nosem, jednak Lisz nie zaufał mu do końca i przerwał zaklęcie*
- Diable, cuż Ty robisz?! Fto cię prosił o pomoc? A może Tyś przyszedł nas sabotować?

- Mości Liszu, kciałeś, abym udowodnił moje dobre zamiary, powiedz, jakże mam to uczynić inaczej? Pozatym, jak mógłbym sabotować Was, jak wsyztscy zgormadzeni w tym pokoju, niechybnie by mię zabili w chwilę po rzekomym sabotażu! Ja robię swoje, kcesh mię pows3mać, to musish mię zabić! *I Diabeł zaczął znów wypowiadać zaklęcie*

Voldo

Voldo

16.09.2003
Post ID: 13191

- Mości MIBie - odezwał się ftoś z tłumu po raz wtóry przerywając zaklęcie - czyż demony nie parają się magią ognia w stopniu dorównującym diabłom? Wszak to, że tak powiem, pokrewne gatunki. Jakim prawem więc mości diable wychwalasz tak swój rodzaj?

- Wszak wszyscy wiedzą, że zarówno szanowna Aerilien jako i pani Voldo mają domieszkę krwii demoniej. Powiem więcej - postać przemówiła pewniej całkowicie przekonana o swej racji - nasze elfki, półelfki czy jak fto je zwie są ze sobą spokrewnione. Czy więc nie są dosiebie dostrojone w sposób niemożliwy do pojęcia? A może twój czar wytrąci je z tego niesamowitego stanu skupienia? Radzę więc, jeśli mogę taką radę wypowiedzieć, byś szanowny MIBie tylko przekazaL im trochę energii miast korzystać z wyszukanych czarów wzmacniających.

MiB

MiB

16.09.2003
Post ID: 13192

- Jam kciał tylko pomóc, przekazać energię, toć wiem, iż macie świetnych magów ognia w Waszych szeregach, bom nieraz, nie dwa odwiedzła Karczmę i rozprawiał z Nimi. Teraz jednak pozwólcie mi jeno ten czar dokończyć, co by wzmocnić osłonę!! *MiB kwilkę poprzeklinał na swój diabli sposób na osobę, ftóra przerwała mu rzucanie zaklęcia i ponowił próbę*

Melkior

Nadsztygar Melkior

3.10.2003
Post ID: 13193

W chwilę później drzwi do karczmy ze skrzypieniem otworzyły się. Początkowo nie zwrócilo to niczyjej uwagi. Dopiero postać, która się w nich ukazała wzbudziła żywsze zainteresowanie. Tym większe, że nikt obcy nie powinien był się w nich pojawić. Zgormadzone osoby zwróciły się w kierunku wejścia, w których stał nikomu nieznany krasnolud. Przebijając się przez magiczną tarczę z pomocą swojego bezcennego artefaktu krasnolud spodziewał się obecności jakiegoś maga-żartownisia, więc od progu donośnym tonem zakomunikował:
- Co to za pomysły, żeby bronić dostępu do piwa strudzonemu wędrowcowi za pomocą magicznej tarczy. Nudzi się komuś to niech coś pożytecznego zrobi, miast głupich żartów.
Krasnolud miał zamiar jak zawsze zasiąść za stołem i zamówić swoje ulubione piwo. Jednak w tym momencie światła karczmy przestały go oślepiać (gdyż na zewnątrz było już ciemno) i zobaczył iż wszyscy zgromadzeni patrzą na niego, a ich spojrzenia zdecydowanie nie są przyjazne. Z resztą od chwili przekroczenia bariery wyczuwał w pobliżu obecność skupionej energii. Teraz poznał jej źródło. W dodatku zachodziła możliwość, iż cześć tej energii zostanie użyta przeciwko niemu. Ucieszył się, że nie zdjął z siebie magicznej tarczy po przekroczeniu bariery. Teraz mogła osłabić efekty kilku niebezpiecznych zakleć, w wypadku gdyby musiał w pośpiechu opuścić ten lubiany przez niego przybytek. Przystanął w progu i czekał na reakcję pozostałych.
{w zasadzie, to chciałem się dopisać gdzieś później, ale skoro opowiadanko utknęło tutaj, to i ja się wreszcie dopisuję}

Fuuzy

Fuuzy

4.10.2003
Post ID: 13194

Fuuzy byl wyraźnie zdenerwowany.
Mimo iż byl nieśmiertelny zacząl się obawiać lisza. W końcu przecież ból odczówal tak samo jak inni, ba nawet gorzej, bo skoro z najcięższych ran zdrowial to cierpieć musial przy tym ogromnie.
Elf spojrzal na lisza zajętego rozmową z diablem (aczkolwiek rozmowa ta byla dość agresywna) i nagle rzekl.

- Liszu. Pozwól mi dotrzeć do Leylanda. Pozwól mi doń dotrzeć i zbadać sprawę. Nie proszę o wiele. Wiedz, że lepiej jeśli mnie tam zlapią niż mieliby zabić Ralpha.

- ZAMKNIJ SIĘ DO CHOLERY PARSZYWY ELFIE - wrzasnąl z impetem Sandro, zdenerwowany przerwaniem mu rozmowy.

Krew zagotowala się w Fuuzy'm. Mial już dość. Dość tych ciąglych próśb, i blagań. Sam rządzil swoim losem.

- Dowidzenia - rzucil szorstko i puścil się pędem w dól schodów. Uslyszal jeszcze za sobą jakieś przekleństwa rzucane przez lisza, po czym wybiegl na dwór.

Jego czarny koń stal przed karczmą. Do siodla przypięty byl miecz, luk i kolczan strzal. To musialo mu wystarczyć.
Wsiadl szybko na konia i puścil się galopem.
Nie odjechal daleko gdy spostrzegl jak Sandro wybiegl z karczmy

- CO ROBISZ IDIOTO?! ZABIJESZ NAS WSZYSTKICH! ZABIJESZ! NAWET MNIE! - lisz biegnąc rzucal wyzwiskami.

Fuuzy nie zwracal na nie jednak uwagi. Zbliżal się już do oslony.

Spostrzegl stojącą przy niej Ae
- Otwórz ją! - krzyknąl będąc od niej jeszcze dobre 100 metrów
- Po co!? - uslyszal w odpowiedzi - Sandro przecież po...
- Pal licho Sandro - przerwal jej Fuuzy dojeżdżając do niej - muszę przejść. Otwórz ją. Proszę.
- Po co? Odpowiesz mi wreszcie?
- Nie mogę. Otwórz ją. Na chwilę. Proszę.
- Dobrze - powiedziala w końcu elfka - ale po...
- Dzięki. Nie pytaj o nic. Powiedz im, że ucieklam. Bywaj - przerwal jej znowu Fuuzy i przejechal przez malą wyrwę w barierze. Gdy lisz już tam dobiegl, dziura byla zalatana a Fuuzy daleko...

Aerilien

Iluminatorka Aerilien

4.10.2003
Post ID: 13195

Dzięki sporym zapasom many dziurę dało się szybko załatać. Aerilien spojrzała po raz ostatni w stronę, gdzie zniknął Fuuzy, po czym odwróciła się i spostrzegła nadbiegającego lisza.

- Sandro - zaczęła, mając zamiar oskarżyć go o zniszczenie magicznej bariery. Jednak wściekłość, która wprost promieniowała z lisza, dała jej do zrozumienia, że sytuacja jest poważna. Powiedziała więc tylko:

- Ktoś przedarł się przez naszą barierę, a Fuuzy uciekł. Co się tu właściwie dzieje?

MiB

MiB

4.10.2003
Post ID: 13196

*MiB wielce sqpiony począł przekazywać energię, potrzebną do wzmocnienia magicznej bariery, Voldo_Girl, jush miał kończyć, gdy przed nim przebiegła postać elfa i zdekoncentorwała go*
- Osz do czorta! *ryknął* jak go chwycę w moje diabelskie ręce, to mu nikt nie pomoże * to mówiąc począł biec za elfem, jednocześnie sięgając za zbroję po swą nowiutką, lśniącą, kuriozalnych rozmiarów kosę sprężynową. Jednak nie był jedyną osobą goniącą elfa, gdyż i Sandro puścił się za nim*

[Qrde Fuuzy, Ty czytaj co się dzieje! Sandor jush dawno zszedł na dół, a Ty nadal swoje! Uważaj co piszesz!]

Hisime

Hisime

11.02.2004
Post ID: 13197

Hisime zbliżała sie powoli do Osady. Wilk Gord niespokojnie krążył wokół niej.
-" Tak Gord, wielkie zło się zbliża. Nie wiem dlaczego akurat to miejsce zostało wybrane ale dowiemy się."
Zdziwił ją elf, galopujący na koniu w takim tempie jakby go diabel ścigał. Wcześniej Dagor doniósł jej o Ralfhie i jego towarzyszach. Osadnicy już wiedzieli o nadciągającym niebezpieczeństwie ale czy zdawali sobie sprawę jak jest ono wielkie?
Hisime dotarła na skraj bariery ochronnej i zaczęła ja powoli badać.
Krew odpłynęla jej z twarzy.
-"Gord na litość boską, co oni tu wyrabiają? Ta bariera jest za słaba.
Hisime mogłaby sie przedrzec do środka bez problemu ale nie chciała osłabiać i tak nadwyrężonej bariery. Postanowiła nawiązać kontakt z kimś wewnątrz. Gorda i Dagora wysłała aby obserwowali okolice.
Rozpoczęła rytuał przywołania, ktoś powinien ją usłyszeć........

Erin

Arcymag Erin

11.02.2004
Post ID: 13198

*Wyszedł nie wiadomo skąd i nie wiadomo po co, wyciągnął z kieszeni wymiętego, gumowego kurczaka i wyrzucił za siebie. Przeszedł parę kroków, rozejrzał się, kopnął trolla siedzącego na kominie i rzekł, co następuje:*

Znowu się komuś zachciało kilkumiesięczne kotlety odgrzewać? Ta historia się już dawno skończyła i raczej nigdy nie będzie kontynuowana...

*Po czym wyszedł przez okno nucąć marsza żałobnego od końca, dosiadł dwuzębnego kobolda i odleciał w siną dal*

Hisime

Hisime

11.02.2004
Post ID: 13199

Hisime pociągnęla nosem i wyczuła gumowego kurczaka.
Tą cholerę powinno się uśpić za wywoływanie histerii w świecie.
Znowu dala sie nabrać na wielkie zamieszanie i aurę zła.
Nie tylko ona, wnioskując z tego co się działo w osadzie.
Jeśli kiedyś dojdzie do masakry, to tylko przez tego kretyna.
" Gumowy kurczak" Hisime zmęłła przekleństwo w ustach.
Najwyższy czas na polowanie.......

Sandro

Sandro

15.02.2004
Post ID: 13200

Sandro był już zmęczony całą sytuacją. Od dawna przestał przysługiwać się rozmowie i uważać na kogokolwiek. Myślał o czymś intensywnie, majstrując ciągle przy swojej lasce. Kręcił wmontowanymi pierścieniami, obracał gałką, wciskał poukrywane przyciski. Trochę trwało, aż doprowadził wszystko do zadowalającej konfiguracji. W końcu przerwał i bez słowa zaczał wchodzić po schodach. Musiał naradzić się z Ixcesalem, bo dotychczasowy sposób działania nie przynosił rezultatów.

Bez pukania wszedł do pokoju maga. Od razu go zobaczył.

Ixcesal leżał na podłodze obok stołu. Oczy miał otwarte i błyszczące jak w gorączce, lecz nieobecne. Całe oblicze maga pokrywały krople potu, a on sam drżał konwulsyjnie i rzucał się z boku na bok.

- Ixcesalu - powiedział lisz. Tamten nie zareagował.

Nekromanta dopadł do Ixcesala i pochylił się. Strzelił kościstymi palcami przed niewidzącymi oczami maga, a gorące powietrze i strumień fioletowych isier omiotły jego twarz. Ixcesal jęknął i skrzywił się, poza tym jednak nie zareagował.

Sandro wolał nie ryzykować wyciągania go siłą z tego stanu. Cokolwiek powaliło maga tego pokroju, musiało być cholernie potężne. Sandro poczuł strach, Nie pamiętał już tego uczucia, a teraz ogarnęło go całkowicie. Nawet on nie był bezpieczny. Nawet on.

Zaraz jednak zdołał się opanować. Dźwignął Ixcesala na łóżko, nabazgrał kilka słów na kartce papieru leżącej nieopodal (na wypadek gdyby magowi udało się samoistnie wyjść z tego stanu; lisz widział, ze Ixcesal walczy) i wyszedł zamknąwszy za sobą drzwi.

Bez słowa minął główną salę karczmy, w której wciąż trwały bezsensowne dyskusje. Wyszedł na zewnątrz i skierował się ku naderwanej barierze. Aerilien i Voldo bezskutecznie próbowały ją ciągle wzmacniać, ale same były już na granicy wyczerpania. Blisko nich lekko błyszczała ledwie widoczna powłoka otaczająca całą Osadę: magiczna bariera obronna.

Sandro stanął na polance wśród kilku drzew. Aerilien i Voldo spojrzały na niego zdziwione jego obecnością, ale zignorował je. Rozejrzał się dokładnie wokół. Uświadomił sobie, że od przybycia do Osady właściwie nie używał magii. Cóż, czas już pokazać co nieco - pomyślał sobie.

Chwycił swą laskę oburącz i lekko się pochylił. Zakreślił w powietrzu fioletową smugą wielki okrąg, który zdawał się ciągnąć jak plazma z końca jego laski.

Wciąż kręcił laskę, a fioletowa spirala opadała wokoł jego kościanej sylwetki kręcąc się i wnikając w ziemie. Dało się słyszeć lekkie buczenie w powietrzu.

Wtedy przerwał kreślić kręgi nad głową i uderzył laską w ziemię.

Najpierw rozległ się huk. Jakby gigantyczny kamlot uderzył w skalne podłoże. Ziemia niemal się zatrzęsła.

Kilkaset drzew wokół dosłownie rozleciało się. Wyglądały, jakby momentalnie zgniły i zmurszały, a potem rozpadły się na drobne kawałki. Towarzyszył temu lekki fioletowy połysk. Setki innych drzew stojących dalej jakby przygięło się i zestarzało o kilkadziesiat lat; wyglądały jak dotknięte chorobą.

Równocześnie zaległa wielka cisza. To ptaki przestały śpiewać. Po chwili na ziemię spadł deszcz ich martwych ciał. Tysiące nieżywych ptaków zaściełało ziemię upiornym dywanym, wydajac przy tym obrzydliwe plaśnięcia.

Wszyscy mieszkańcy Osady, a także wielu sąsiednich wiosek, dostali ostrego, choć bardzo krótkotrwałego bólu głowy.

I wtedy bariera rozbłysła, oślepiając wszystkich, którzy to widzieli. Intensywne, złociste światło zalało martwą polanę, na której chwilę temu rósł bujny las, oraz Osadę. Blask był silniejszy niż światło słońca, ale po chwili przygasł: to tarcza zaobsorbowała dostarczoną jej energię. Teraz była wręcz materialna, nieco żółtawa i opalizująca.

- Niech teraz ktoś spróbuje się przedrzeć - mruknął lisz, odwrócił się i odszedł, starając się nie deptać ptasich ciał. Po chwili oniemiałe Aerilien i Voldo ruszyły za nim: nie miały już nic do roboty.

Sandro wszedł do karczmy. Wszystkie głowy zwróciły się na niego.

- Ixcesal został zaatakowany - powiedział bez ogródek. - Walczy, ale nie mam pojęcia co się z nim stanie, nie potrafię mu pomóc.

Odczekał chwilę i kontynuował:

- Doszedłem do wniosku, że obrona jest złym sposobem rozwiązywania problemów. Za trzy kwadranse opuszczam Osadę, aby zająć się tą sprawą u źródła. Jeśli ktoś chce isć ze mną, niech czeka przy bramie.

Po czym zniknął na górze, a w karczmie wybuchły dyskusje.